„Chiara”, uhonorowana nagrodą Europa Cinema Label na Festiwalu w Cannes w 2021, to trzeci pełnometrażowy film Jonasa Carpignano i jednocześnie trzecia część trylogii kalabryjskiej, na którą składają się „Mediterranea” (2015) i „Ciambra” (2017). „Chaiara” właśnie wchodzi do polskich kin, dzięki dystrybucji Aurora Films.
To film, który początkowo irytuje, wydaje się amatorskim nagraniem z życia typowej kalabryjskiej rodziny. Urywki domowego życia, rodzinne uroczystości i spotkania, w których dominuje chaos, niestabilny obraz, przesadzone zbliżenia. Rodzina Guerrasio zbiera się, aby uczcić osiemnaste urodziny najstarszej córki. Jesteśmy świadkami radosnego świętowania, obserwujemy zjednoczoną rodzinę i zdrową rywalizację na parkiecie między solenizantką a jej 15-letnią siostrą Chiarą. Następnego dnia, kiedy Claudio, ojciec dziewczynek, nagle znika, Chiara zaczyna badać powody, które skłoniły go do opuszczenia rodzinnej miejscowości Gioia Tauro. W tym momencie znika początkowy chaos wizualny, obraz się stabilizuje, a bohaterka próbuje dociec, co kryje się za wszechobecną zmową milczenia (wł. omertà). Im bardziej zbliża się do prawdy, tym bardziej będzie zmuszona zastanowić się nad tym, jakiej przyszłości chce dla siebie. Jonas Carpignano kontynuuje w filmie swój reżyserski styl zawieszony między dokumentem a fikcją. Realizm opowieści, osadzonej w splątanej z mafią społeczności, podkreślają zdjęcia Tima Curtina i muzyka skomponowana przez cenionego reżysera Benha Zeitlina.
Swamy Rotolo
Jonas Carpignano – reżyser i scenarzysta filmowy. Urodził się w 1984 roku, dzieciństwo dzielił między Rzym i Nowy Jork. Duże uznanie oraz liczne festiwalowe laury przyniosły mu już pierwsze filmy krótkometrażowe. W 2015 roku nakręcił swój pełnometrażowy debiut, film „Mediterranea”, który miał swoją premierę na Semaine de la Critiquefestiwalu filmowego w Cannes. Film zdobył Gotham Independent Film Awards 2015 i National Board of Review Awards 2015 w kategorii „Najlepszy nowy reżyser” i otrzymał trzy nominacje do Independent Spirit Awards 2016 w kategoriach najlepszy debiutancki film, najlepszy debiutancki scenariusz i najlepszy aktor w roli pierwszoplanowej (Koudous Seihon). Jego drugi film „Ciambra” (2017), którego producentem był Martin Scorsese, został zaprezentowany na Festiwalu Filmowym w Cannes w 2017 roku, gdzie zdobył nagrodę Europa Cinema Label w sekcji Directors’ Fortnight. Film był również włoskim kandydatem do Oscara w 2018 roku, a 21 marca 2018 roku zdobył nagrodę David di Donatello dla najlepszego reżysera.
4 żółtka w temperaturze pokojowej
150 g cukru
1 łyżka wody
125 g masła
115 g mąki pszennej typu 00
2 łyżeczki ekstraktu z wanilii
1 szczypta soli
500 g pełnego mleka
4 białka w temperaturze pokojowej
4 krople octu lub cytryny
cukier puder do dekoracji
Przygotowanie:
Rozpuść masło w kąpieli wodnej i pozostaw do wystygnięcia. Podgrzej mleko aż będzie lekko ciepłe i pozostaw do ostygnięcia. Ubij żółtka z cukrem do uzyskania jasnej, kremowej masy. Następnie wlej wodę i stopniowo dodawaj masło, kontynuuj ubijanie jeszcze przez parę minut. Przesiej mąkę i połącz ją z resztą masy używając trzepaczki. Potem dodaj ekstrakt z wanilii, sól i powoli dolewaj mleko. Wymieszaj wszystko aż uzyskasz jednolity krem (nie będzie bardzo gęsty, to normalne). Ubij białka z octem na niezbyt sztywną pianę i delikatnie połącz z przygotowanym wcześniej kremem za pomocą szpatułki. Mieszaj ostrożnie składniki od góry do dołu starając się nie uszkodzić piany. Masę wlej do kwadratowej foremki o boku długości 20 cm wysmarowanej wcześniej masłem lub wyłożonej papierem do pieczenia. Piecz w piekarniku statycznym podgrzanym wcześniej do 150-160°C przez ok. 45-60 minut lub do momentu aż ciasto dobrze się zarumieni. Następnie wyjmij z piekarnika i zanim je pokroisz, pozostaw do ostygnięcia na przynajmniej 3 lub 4 godziny (moim zdaniem, ciasto jest jeszcze lepsze, jeśli postoi przez 1-2 godziny w lodówce). Przed podaniem posyp obficie cukrem pudrem.
Włoska historia stworzona z autentyczności i trwałych wartości
Wiek historii, która zaczyna się od rzemieślniczego procesu butelkowania wody mineralnej pochodzącej ze źródła Galvanina, usytuowanego na zielonym wzgórzu Paradiso w Rimini, gdzie niegdyś znajdowały się termy romańskie. Galvanina z czasem przekształciła się w działalność przemysłową, zachowując jednocześnie dbałość o każdy szczegół od pomysłu po produkcję napojów bio. Dzisiaj Galvanina funkcjonuje na ponad pięćdziesięciu rynkach międzynarodowych i produkuje napoje najwyższej jakości, od 30 lat propagując z sukcesem włoską tradycję na świecie.
Tradycja i innowacja kluczem do sukcesu
Historia Galvaniny charakteryzuje się nieustannym poszukiwaniem doskonałości, co widać w dbałości o jakość składników, wybieranych i przetwarzanych z wielką starannością. Potwierdza to również kreatywność w wykorzystaniu tradycyjnych receptur w innowacyjny sposób, a także wrażliwość estetyczna widoczna w niepowtarzalnym designie butelki z wytłoczonym wzorem marki. Napoje Galvanina są efektem wielkiej staranności, pasji i wiedzy, nic nie jest pozostawione przypadkowi.
Jedność jakości i smaku
Kombinacja smaku i jakości jest święta, „ponieważ my w Gavalninie lubimy poszukiwać idealnych walorów smakowych, które uszczęśliwią naszych klientów. To rytuał, który jest częścią tożsamości marki”, podkreśla dyrektor generalny Galvaniny, Fabio Pesiri. Zapach i smak naszych cytrusów: pomarańczy, limonki i mandarynki dosłownie eksplodują w ustach, dając podniebieniu intensywne i długotrwałe wrażenia smakowe zdolne do przeniesienia klienta w klimat i smaki południowych Włoch.
Marka wielokrotnie nagradzana
Wyjątkowość i jakość napojów Galvanina jest doceniana na świecie, o czym świadczą rozmaite wyróżnienia międzynarodowe w Europie i Stanach Zjednoczonych, do których zaliczyć możemy te przyznane bezpośrednio przez klientów: „Smak roku” we Francji i w Wielkiej Brytanii oraz inne nagrody takie jak Sofy award w Nowym Jorku i sześć złotych medali dla linii toników i napojów mieszanych otrzymanych w Londynie w 2021 roku. Jakość i smak napojów Galvanina jest zazwyczaj określana za pomocą ślepego testu przed międzynarodowym jury. Jednak to, co liczy się naprawdę, to codzienna reakcja, jaką otrzymujemy od klientów w odniesieniu do smaku, słodyczy oraz niepowtarzalnego charakteru napojów, które zachowują się w pamięci smakowej.
Partner strategiczny dla lokali gastronomicznych
Galvanina jest wyjątkowa i dodaje wyjątkowości innym. Przede wszystkim włoskim lokalom, które chcą zaoferować autentyczne smaki, włoski styl i charakter, Galvanina jest dla nich idealnym partnerem biznesowym. Napoje, które mogą być serwowane bez dodatków lub dostosowane do stylu lokalu poprzez sposób podania. Wszystkie można mieszać z alkoholami, tworząc klasyczny koktajl lub koktajl Singature. Osoby, które nie przepadają za alkoholem mogą przygotować mieszany koktajl bezalkoholowy, dodając plasterki owoców lub świeżych cytrusów do zmieszanych wcześniej napojów Galvanina. Gamę koktajli i przepisy możliwe do zrealizowania, dzięki niezwykłej wszechstronności napojów Galvanina, zamieszczono na stronie internetowej marki.
Bogata gama wielu doświadczeń smakowych
Od napojów na bazie owoców tworzonych z sokiem i miąższem cytrusów, po bezalkoholowe klasyki włoskiej i anglosaskiej tradycji i herbaty na zimno. Napoje Galvanina wyróżnia: pełnia smaku, niepowtarzalna szklana butelka z wytłoczonym wzorem marki i certyfikat jakości ekologicznej. Galvanina jest synonimem napojów premium.
W linii napojów na bazie owoców do klasycznych smaków pomarańczy, czerwonej pomarańczy, cytryny, mandarynki, czerwonego grejpfruta, dołączyły granat, mandarynka z opuncją figową oraz czerwona pomarańcza z borówką.
Linia Bio Napojów Bezalkoholowych „Wielkie klasyki” jest hołdem dla najlepszej włoskiej tradycji: Chinotto, smak pokolenia „Dolce Vita”, produkowany na bazie naparu z owocu gorzkiej pomarańczy Chinotto i ekstraktu z gorzkich ziół; Ginger idealny do przyrządzenia klasycznego aperitifu włoskiego; Gassosa, powstała na bazie przepisu z początku XX w., słynna w latach 50.; i w końcu Cedrata, orzeźwiający napój przyrządzony z aromatów pochodzących z cedru kalabryjskiego.
W hołdzie dla tradycji anglosaskiej stworzyliśmy również: Tonik z ekstraktem z chinowca; Ginger Ale wymyślony przez Anglików w czasach kolonizacji Indii oraz Ginger Beer powstały w osiemnastowiecznej Anglii, który Galvanina przyrządza według wyjątkowej receptury docenianej również przez specjalistów miksologii.
Odrodzenie winiarstwa pozwoliło Polsce przejść od niskiego spożycia i produkcji wina do bardziej pokaźnych liczb. Eksplozja wino-manii jest obecnie bez wątpienia zjawiskiem znaczącym; wystarczy przejść się ulicami Warszawy czy Krakowa, a nawet mniejszych miast, aby napotkać sklepy winiarskie, winiarnie czy restauracje oferujące wysokiej jakości wina z całego świata, nawet na kieliszki.
Oferta otwiera się również na produkcje lokalne, często na bardzo ciekawym poziomie. W Polsce modne jest picie wina, a najważniejszym sektorem gospodarki jest import, którego liderem są Włochy, których produkty stanowią 20% polskiego rynku. Także produkcja wina stała się modną aktywnością, pomimo trudności technicznych, które napotykają producenci, dystrybutorzy i handlowcy. Przez długi czas polski klimat był uznawany za zbyt surowy dla uprawy winorośli, chociaż już od końca siedemnastego wieku istniały na wschodzie obszary, gdzie produkowano niewielkie ilości wina. Ze względu na zaostrzenie klimatu, wpływ czynników politycznych i kulturalnych, a po 1945 roku brak zainteresowania uprawą winorośli, uprawy te w zasadzie zniknęły z Polski, choć powojenne przesunięcie granic na zachód spowodowało przyłączenie do Polski Grünbergu (Zielonej Góry), miasta na południowy wschód od Berlina, które było jednym z największych obszarów uprawy winorośli w Niemczech.
Renesans polskiego przemysłu winnego, którego jesteśmy teraz świadkami, rozpoczął się w 1989 dzięki zaangażowaniu paru producentów na granicy ze Słowacją. Winnicę polską tworzą tysiące hektarów upraw na obszarze 16 województw, z wyraźną przewagą województw południowych. Należy wziąć pod uwagę, że nie istnieje system kontrolowania jakości i pochodzenia wina i w chwili obecnej trudno byłoby określić style lub charakterystyki win w zależności od ich pochodzenia geograficznego. Dlatego wszystkie polskie wina są, póki co, w fazie określania i dopracowywania, a ostateczny produkt zależy od rąk pojedynczych winiarzy, winorośli, które zasadził i stosowanej przez nich metody produkcji.
Starając się wyodrębnić regiony o największym potencjale lub produkcji, można podzielić Polskę na sześć regionów: Podkarpacie (na południowym wschodzie, na granicy ze Słowacją i Ukrainą, z klimatem kontynentalnym i przewagą winorośli mieszanej, w którym produkcja wina jest najbardziej rozwinięta i wspierana również na poziomie rządowym; Małopolska (okolice Krakowa) z rozległymi glebami wapiennymi; Małopolski Przełom Wisły (części Małopolski najbardziej wysunięta na północ) oraz powiat sandomierski, z winnicami ciągnącymi się wzdłuż rzeki i korzystającymi z najlepszego mikroklimatu i dobrego nasłonecznienia; Dolny Śląsk, okolice Wrocławia, w południowo-zachodniej Polsce, najbardziej umiarkowany region kraju i dlatego najbardziej obiecujący dla klasycznych odmian winorośli jak Pinot Noir i Pinot Grigio; wspomniane wcześniej okolice Zielonej Góry, na zachodzie, które przed wojną należały do Niemiec i dzięki temu bogate są w tradycję i małe gospodarstwa produkujące Riesling, Sylvaner i Traminer.
Odmiany uprawne to inna z wyróżniających polskie winiarstwo charakterystyk, ale także element krytyki. Jak już wspomniano, surowy klimat zawsze warunkował uprawę winorośli, która nadal w dużej mierze opiera się na hybrydach uzyskanych poprzez krzyżowanie klasycznych gatunków z dzikimi winoroślami, które są bardziej odporne na zimno i choroby. Jedynie podwyższenie się średniej temperatury i stopniowe wyodrębnianie odpowiednich terenów, nasłonecznienia, sposobów sadzenia i technik uprawy, umożliwiło, od niedawna, sadzenie w Polsce winorośli szlachetnych, których obecność szybko się rozpowszechnia: Riesling, Pinot Grigio, Traminer, Chardonnay, Müller-Thurgau, Aoxerrois, Pinot Bianco, Bouvier, Kernling z białych oraz Pinot Nero, Zweigelt, Dornfelder, Frühburgunder i Merlot z czerwonych.
tłumaczenie pl: Ula Pawelec
***
Więcej artykułów o winie znajdziesz w naszej rubryce „In vino veritas”.
O rozwijających w Polsce się sektorach gospodarczych przeczytasz tutaj.
Rozmowa z Marco Lupo, prezesem Leonardo Poland przeprowadzona w sierpniu 2021 roku.
Gazzetta Italia: Od jak dawna jest Pan w Polsce i czy znał Pan polski rynek obronny i bezpieczeństwa, zanim został Pan mianowany prezesem Leonardo Polska?
Marco Lupo, prezes Leonardo Poland: Jestem w Polsce od początku 2019 roku, kiedy to powstała firma Leonardo Poland, poprzez którą wspieramy rozwój relacji z polskimi interesariuszami – rządem, wojskiem i przemysłem. Jestem związany z Leonardo od ponad trzech dekad i jestem blisko polskiego rynku od wielu lat. W tym okresie obserwowałem fantastyczny rozwój gospodarczy i przemysłowy Polski, a także zwiększające się znaczenie koncernu Leonardo w Polsce. W tym kontekście warto podkreślić, że przemysł obronny jest zazwyczaj jedną z sił napędowych gospodarki i innowacji technologicznych danego kraju. Polska już podąża tą drogą, nawet jeśli, jak uważam, jest jeszcze wiele do zrobienia, aby zyskać jeszcze większą wartości ekonomiczną, jaka płynie z sektora lotniczego, obronnego i bezpieczeństwa, a firma Leonardo jest tu właśnie po to, aby wspierać ten trend.
Jaka jest skala działalności Leonardo?
Leonardo jest globalną firmą w sektorze lotniczym, obronnym i bezpieczeństwa, oferującą rozwiązania z dziedziny zaawansowanych technologii, a także rozwiązania podwójnego zastosowania. Dzięki obecności na czterech rynkach krajowych: we Włoszech, Polsce, Wielkiej Brytanii i USA, koncern Leonardo stworzył wiele filii i biur regionalnych, aby lepiej służyć lokalnym rynkom. Aby lepiej przedstawić naszą pozycję na globalnym rynku lotniczym i obronnym, mogę powiedzieć, że Leonardo jest jednym z największych przedsiębiorstw sektora lotniczego, kosmicznego i obronnego na świecie i trzecim pod względem wielkości w Europie.
A jak Leonardo Poland wpisuje się w ten ekosystem?
Leonardo Poland jest spółką zależną Leonardo International, założoną, jak już wspomniałem, w styczniu 2019 roku w Warszawie. Racją bytu firmy jest wspieranie rosnącego zaangażowania Leonardo w Polsce, rozwijanie relacji ze wszystkimi głównymi interesariuszami, wspieranie pionów biznesowych Leonardo i firm zależnych w umacnianiu ich obecności na polskim rynku, a także bycie aktywnym graczem na polskim rynku obronności i bezpieczeństwa we współpracy z lokalnymi podmiotami gospodarczymi.
W październiku 2019 r. spółka uzyskała koncesję polskiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych na handel bronią na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej, a tym samym stała się pełnoprawnym podmiotem w procesie zaopatrzenia w uzbrojenie dla Polski.
Nasze podejście do umacniania pozycji Leonardo w Polsce poprzez aktywne uczestnictwo na rynku ma zastosowanie zwłaszcza do już sprawdzonego obszaru logistyki związanego z produktami Leonardo, a także do obszarów bezpieczeństwa cybernetycznego, usług kosmicznych i ochrony infrastruktury krytycznej.
Ile osób zatrudnia Leonardo w Polsce?
W 2020 r. koncern Leonardo zatrudniał w Polsce ponad 2500 pracowników. Ogromna większość z nich pracuje w naszym zakładach śmigłowcowych w Świdniku we wschodniej Polsce. Szereg osób jest zatrudnionych także w Warszawie. Wyżej wymieniona liczba obejmuje inżynierów, najlepszych specjalistów z różnych dziedzin oraz personel pomocniczy. Ponadto należy zauważyć, że działalność PZL-Świdnik zapewnia pracę kolejnym tysiącom osób w setkach firm naszego łańcucha dostaw w Polsce.
Leonardo M-346FA
Leonardo M-346FA
Jakie są główne cele i obszary zainteresowań koncernu Leonardo w Polsce?
Biorąc pod uwagę fakt, że Polska jest jednym z krajów macierzystych Leonardo, naszym celem jest dostarczenie polskim klientom najnowocześniejszych produktów, ale jednocześnie chcemy rozwijać naszą stałą obecność w Polsce i nadal realizować lokalne inwestycje. Można to osiągnąć poprzez współpracę z lokalnymi firmami, ośrodkami badawczo-rozwojowymi i instytucjami szkolnictwa wyższego w zakresie rozwoju nowych technologii i zwiększanie zdolności produkcyjnych w kraju. Celem nie jest zwykła sprzedaż gotowych produktów, ale raczej zaangażowanie naszych polskich partnerów w rozwój i produkcję z korzyścią dla obu krajów. Takie podejście oparte na współpracy jest częścią DNA Leonardo i jest źródłem naszego globalnego sukcesu.
Ponieważ Leonardo jest firmą dostarczającą rozwiązania w różnych dziedzinach, staramy się zaprezentować w Polsce nasze produkty i możliwości w wielu dziedzinach. Śmigłowce, samoloty, bezzałogowe statki powietrzne, elektronika do zastosowań lądowych i morskich, systemy podwodne, bezpieczeństwo cybernetyczne i rozwiązania kosmiczne – to przykłady dziedzin, w których Leonardo widzi możliwości w Polsce.
Jaki sukces koncern Leonardo odniósł ostatnio na polskim rynku?
Leonardo jest obecny w Polsce już od około 30 lat. W ciągu tych dziesięcioleci udało nam się osiągnąć znaczące wyniki, jak nabycie PZL-Świdnik – jedynego polskiego Producenta Oryginalnego Sprzętu (OEM) w zakresie platform wiropłatowych – oraz powołanie Leonardo Poland do wspierania wszystkich pionów biznesowych i spółek zależnych Leonardo.
W ostatnich latach udało nam się zdobyć kontrakt na zintegrowany system szkolenia polskich pilotów samolotów bojowych, który umożliwił nam wprowadzenie do Polskich Sił Powietrznych samolotów szkolno-treningowych M-346 wraz z całym systemem zaawansowanego szkolenia pilotów. Wstępny kontrakt na 8 samolotów został rozszerzony do 16 platform, z których 12 zostało już dostarczonych Polskim Siłom Powietrznym. Warto wspomnieć, że Polska jest drugim rynkiem eksportowym, który otrzymał dostawę tego zaawansowanego samolotu szkoleniowego.
Kolejnym przykładem sukcesu w ostatnich latach jest kontrakt na dostawę 4 śmigłowców AW101 dla Marynarki Wojennej RP. Śmigłowce te, częściowo produkowane w naszych zakładach w PZL-Świdnik, które również odgrywają kluczową rolę głównego wykonawcy, będą wykorzystywane do różnych misji wsparcia i ratownictwa nad Bałtykiem i wybrzeżem. Biorąc pod uwagę, że polskie potrzeby w tych dziedzinach są znacznie większe, uważamy, że jest przestrzeń na zamówienie dodatkowych śmigłowców AW101 przez stronę polską.
Jeśli chodzi o sukcesy Leonardo Poland, to mogę powiedzieć, że w lipcu 2020 roku wygraliśmy (w konsorcjum z partnerami lokalnymi) kontrakt na skuteczniejsze wsparcie logistyczne związane z samolotami M-346 używanymi przez Polskie Siły Powietrzne. Jest to pierwszy krok programu Leonardo Poland, który aktywnie wspiera, wykorzystując lokalne zasoby i współpracując z lokalnymi firmami, działalność gospodarczą Leonardo w Polsce w zakresie logistyki.
Leonardo AW101
Powiedział pan, że polski rynek jest jednym z rynków krajowych, na którym inwestuje Leonardo. Jakie bezpośrednie inwestycje prowadzi Leonardo w Polsce i jaka jest ogólna strategia w tym zakresie?
Od momentu nabycia PZL-Świdnik w 2010 roku, Leonardo zainwestował w te zakłady około 1 mld zł (około 250 mln euro). Leonardo jako kluczowy inwestor i wiodący globalny koncern w dziedzinie obronności, aeronautyki i bezpieczeństwa ma pełne możliwości rozwoju i wzmacniania bezpieczeństwa Polski, wprowadzając szereg strategicznych technologii dla tego kraju, a także oferując krajowym firmom i klientom instytucjonalnym udział we wspólnych programach, które mogą zapewnić wysoki zwrot z inwestycji, a które dotyczą technologii, know-how, przemysłu i łańcucha dostaw, zatrudnienia, ale oczywiście mają także wymiar ściśle finansowy, ponieważ są to inwestycje o wysokiej stopie zwrotu.
Ponadto, mówiąc o tym, że będziemy kontynuować inwestycje w PZL-Świdnik poprzez nowe technologie i wiedzę organizacyjną w celu utrzymania konkurencyjności na rynku światowym, warto dodać, że zakłady PZL-Świdnik stały się międzynarodowym centrum doskonałości w ramach Leonardo w dziedzinie struktur lotniczych dla śmigłowców.
Na jakie programy i projekty Leonardo zwraca uwagę w kontekście zamówień publicznych?
Jak wspomniałem wcześniej, skupiamy naszą uwagę na różnych dziedzinach. Polska jest rozwijającym się krajem o silnej gospodarce i znaczących potrzebach w zakresie rozwiązań wysokich technologii. Jest również jednym z kilku państw członkowskich NATO, które wydają ponad 2% swojego PKB na obronność, co wyraźnie pokazuje, że kwestie bezpieczeństwa należą w tym kraju do najwyższych priorytetów. Obecny plan modernizacji wojska, przewidziany do 2035 roku, jest ambitnym przedsięwzięciem, które doprowadzi polskie wojsko do najwyższych standardów NATO. Koncern Leonardo jest przekonany, że dzięki swojej obecności możemy, jako organizacja przyczynić się do modernizacji Sił Zbrojnych RP, a tym samym do dalszego rozwoju gospodarki narodowej.
Poza wydatkami ściśle wojskowymi Polska planuje również duże inwestycje w dziedzinie zaawansowanych technologii, takie jak bezpieczeństwo cybernetyczne i przestrzeń kosmiczna. Różne projekty w tych obszarach, planowane na nadchodzące lata, pozwalają nam wierzyć, że możemy stać się poważnym dostawcą usług, produktów i technologii związanych z przestrzenią kosmiczną i domeną cyberbezpieczeństwa. Uważnie monitorujemy te możliwości.
Ogólnie rzecz biorąc, uważnie śledzimy wiele potencjalnych programów dotyczących zakupów w kilku dziedzinach, takich jak nowe śmigłowce wielozadaniowe, samoloty wojskowe, systemy do zastosowań morskich i lądowych, systemy bezzałogowe i wiele innych.
Podsumowując, jesteśmy otwarci na szeroką współpracę z polskim Ministerstwem Obrony Narodowej i przemysłem we wszystkich aspektach obronności i bezpieczeństwa. Oferujemy nie tylko produkty, ale także inwestycje, lokalną produkcję i montaż tych produktów oraz udział w międzynarodowych programach, stawiając Polskę i jej przemysł w czołówce graczy technologicznych. To nasza propozycja wartości i zaangażowanie w Polskę jako rynek krajowy.
***
O aktualnych wydarzeniach z Polski piszemy regularnie w naszym newsletterze Polonia Oggi. Kliknij tutaj, aby dowiedzieć się więcej.
Więcej artykułów o współpracy biznesowej między Polską a Włochami znajdziesz tutaj.
Festiwal w 1976r., fot. Roman Hlawacz, zdjęcie ze zbiorów Muzeum Polskiej Piosenki w Opolu
Pojechać na festiwal i mówić później „byliśmy w Opolu” należy do dobrego tonu i brzmi co najmniej jak: „byliśmy w San Remo” – pisał w 1971 r. w swoich wspomnieniach „Festiwale opolskie” jeden z twórców Krajowego Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu, Jerzy Grygolunas. Jeśli tylko sięgnie się do historii obu festiwali, do wielkiej popularności jaką od zawsze cieszył się i cieszy w Polsce festiwal piosenki włoskiej w San Remo i sama włoska muzyka, a także do tradycji opolskich festiwali – nie sposób odmówić mu racji…
Mimo, iż Opole i liguryjskie San Remo dzieli półtora tysiąca kilometrów, różnice geograficzne, językowe i kulturowe, to jednak oba miasta łączy niewidzialna więź, której istotą jest piosenka. Dzięki festiwalowi organizowanemu od 1952 r., San Remo stało się niekwestionowaną stolicą włoskiej piosenki. Opolu ten tytuł, w kontekście polskiej piosenki, nadał po I edycji festiwalu, 11 lat później w 1963 r., wybitny krytyk muzyczny Jerzy Waldorff i tak już zostało do dziś.
Podobieństw w samej historii obu festiwali jest oczywiście więcej. W powojennej Italii Festiwal był próbą pokazania Włochom, że mają swoją własną, nowoczesną muzykę, która nie jest gorsza od przebojów z USA i państw Europy Zachodniej. Jego pomysłodawcami byli właściciel kasyna w San Remo Piero Bussetti i dyrygent włoskiej telewizji RAI Giulio Razzi. I chociaż początkowo festiwal organizowany był w kasynie, a podczas pierwszego wystąpiło jedynie trzech wykonawców, którzy podjęli się wykonania premierowych, zgłoszonych do festiwalu piosenek, to z roku na rok popularność wydarzenia rosła w ekspresowym tempie. Już podczas następnej edycji pojawiło się o wiele więcej artystów, a sam festiwal zaczął wyznaczać nowe trendy i style we włoskiej piosence, w jej interpretacji i aranżacji, tworząc modę na wielkie radiowe i telewizyjne show. I chociaż przez lata festiwal zmieniał swoją formułę, przenosząc się do kultowego Teatro Ariston, to zawsze oparta ona była o konkurs. San Remo było przepustką do wielkiej sławy dla takich gwiazd, jak m.in. Domenico Modugno, który czterokrotnie wygrywał festiwal, Adriano Celentano, Bobby Solo, Toto Cotugno czy Al Bano i Romina Power. Rozpoczęło także kariery Andrei Bocellego, Laury Pausini, Erosa Ramazzottiego czy tak jak w ubiegłym roku energetycznego, rockowego zespołu Maneskin.
Festiwal w 1976r., fot. Ryszard Łabus, zdjęcie ze zbiorów Muzeum Polskiej Piosenki w Opolu
Podobnie było w Opolu. W 1962 r. do gabinetu ówczesnego włodarza miasta, legendarnego Karola Musioła, zwanego Papą, weszło dwóch dziennikarzy z Warszawy, Jerzy Grygolunas i Mateusz Święcicki z pomysłem stworzenia właśnie tutaj festiwalu adresowanego do młodych polskich twórców i piosenkarzy. Nowy festiwal miał być także próbą prezentacji szerszej publiczności aktualnych trendów w polskiej muzyce rozrywkowej. Jednak, tak jak i we Włoszech, początki były trudne, bo choć obaj jego twórcy przez kilka miesięcy wykonali tytaniczną wręcz pracę menadżerów i poszukiwaczy talentów, to wielu znanych artystów i prezenterów odmówiło przyjazdu. Z czasem ścigano się także na budowie amfiteatru. Na szczęście dopisali i piosenkarze i ekipy budowlane. Amfiteatr oddano uroczyście do użytku podczas pierwszego dnia Festiwalu – 19 czerwca 1963 r., a na jego deskach w 15 koncertach i recitalach wystąpiło 102 wykonawców. Opolski festiwal, podobnie jak ten w San Remo, stał się przełomowym wydarzeniem w historii krajowej muzyki rozrywkowej, miejscem narodzin nowych gwiazd i przebojów, i oczywiście wielkim telewizyjnym widowiskiem. Objawieniem pierwszego festiwalu stała się Ewa Demarczyk, a w następnych edycjach triumfowali m.in.: Anna German, Czesław Niemen, Czerwone Gitary, Skaldowie, Maryla Rodowicz, Urszula Sipińska, Alicja Majewska, Ewa Bem, Maanam, Perfect. W opolskim amfiteatrze debiutowało wiele gwiazd, m.in. Hanna Banaszak, Justyna Steczkowska i Edyta Górniak.
Teatro Ariston, dove ogni hanno si tiene il Festival di Sanremo, fot. Tracey Pettrone
Przez wiele lat włoska muzyka, jej wykonawcy i ich przeboje z Festival della Canzone Italiana di Sanremo, miała niekwestionowany wpływ na wielu polskich artystów. Transmisje z San Remo, wówczas zza żelaznej kurtyny, przyciągały przed telewizory miliony Polaków. „To był dla nas taki wzór, najstarszy festiwal w Europie, wciąż istniejący i raczej mający więcej swoich wzlotów niż chudych lat” – wspomina znany polski dziennikarz muzyczny, wieloletni dyrektor artystyczny festiwali w Sopocie i w Opolu, Marek Sierocki. „A relacje w telewizji były jedną z takich nielicznych okazji, żeby zobaczyć w akcji naprawdę wielkie gwiazdy”.
Włoscy artyści i ich piosenki byli często inspiracją dla polskich gwiazd. Już podczas II Festiwalu w Opolu w 1964 r. Ewa Demarczyk zaprezentowała swoją interpretację przeboju Adriano Celentano z San Remo sprzed trzech lat – „24 Mila Baci”. A z samym festiwalem w San Remo skrzyżowało swoje losy dwoje innych wielkich polskich artystów: Anna German i Czesław Niemen.
Nie sposób jest opisać włoską historię Anny German w kilku zdaniach. Ta wspaniała artystka obdarzona pięknym głosem i urodą, laureatka opolskich festiwali została zaproszona do Włoch przez firmę płytową CDI (Company Discografica Italiana). Jej kariera w słonecznej Italii zaczęła szybko przybierać zawrotne tempo. O utalentowanej Polce rozpisywała się włoska prasa nazywając ją „Miną zza żelaznej kurtyny” („Panorama Europeo”, „La Domenica del Corriere”, „Sorrisi e Canzoni”, za: Anna German „Wróć do Sorrento?… Moja Historia”). Artystka wystąpiła na 17. Festiwalu w San Remo z piosenką „Gi” autorstwa Freda Bongusto, konkurując z takimi sławami jak Domenico Modugno, Adriano Celentano, Dalida oraz Luigi Tenco. Ten ostatni popełnił samobójstwo w hotelowym pokoju niedługo po swoim występie. I chociaż San Remo nie okazało się łaskawe zarówno dla Anny German, jak i dla innych znanych gwiazd, to swoim występem zjednała sobie wielką sympatię włoskich widzów i słuchaczy. Zaowocowało to wieloma programami telewizyjnymi i propozycjami udziału w innych włoskich festiwalach oraz nagraniem czterech płyt (trzech singli i jednej długogrającej). „Główna nagroda w San Remo to oczywiście fantastyczne. Zabezpiecza życie na parę lat!(…) Ale najważniejsze: spodobać się publiczności! Nie, nie tym snobom siedzącym w sali, ale tym przed telewizorami.” Studio telewizyjne zasypano listami z prośbą o powtórne pokazanie pani występu. „Gratuluję! W Italii taki zaszczyt spotyka nielicznych” – powiedział Annie German Domenico Modugno przy okazji ich wspólnego występu w programie telewizyjnym „Giochi in famiglia”. (Aleksander Żygariow w: „Tańcząca Eurydyka. Anna German we wspomnieniach”).
Pasmo sukcesów przerwał jednak tragiczny wypadek samochodowy na autostradzie niedaleko Bolonii, po którym artystka długo wracała do zdrowia. „Gdyby nie ten straszny wypadek, Anna German byłaby wielką gwiazdą we Włoszech przez wiele lat. Wszystko wskazywało na to, że zrobi ogromną karierę” – przyznaje Marek Sierocki.
Czesław Niemen na opolskim festiwalu, fot. Ryszard Łabus, zdjęcie ze zbiorów Muzeum Polskiej Piosenki w Opolu
Bliski występu w San Remo był również inny polski artysta, piosenkarz, kompozytor, multiinstrumentalista Czesław Niemen, autor jednego z najbardziej znanych polskich protest songów – „Dziwny jest ten świat”, za który zdobył nagrodę na V Festiwalu Piosenki w Opolu w 1967 r. Jego włoska przygoda zaczęła się w Bolonii, dzięki kontaktom z Antoniem Forestim, organizatorem międzynarodowych festiwali jazzowych. W 1970 r. Niemen nagrał utwór Nicola Di Bari „La Prima Cosa Bella”. Niestety, padł ofiarą protestu związku muzyków tureckich, którzy nie zgadzali się na wycofanie z festiwalu przedstawiciela ich kraju i przyjęcie polskiego reprezentanta. Protest poparły związki zawodowe włoskich muzyków z obawy przed utratą popularnych wówczas wśród artystów z Italii intratnych występów w Turcji.
Ostatecznie piosenka wykonana przez jej kompozytora Nicola Di Bari oraz Gianni Morandiego (ówczesna formuła festiwalu zakładała alternatywną interpretację konkursowego utworu przez dwóch artystów) zajęła II miejsce. Stała się wielkim przebojem, wykonywanym przez następne pokolenia włoskich artystów, z najpiękniejszą chyba współczesną liryczną wersją Maliki Ayane. Wykonanie Czesława Niemena pozostało jednak na krążku wydanym z okazji 20. edycji Festiwalu w San Remo.
Gwiazda Anny German w Alei Gwiazd Polskiej Piosenki w Opolu, fot. Łukasz Grad
Pomnik Czesława Niemena w Opolu, Marian Molenda, fot. Sabina Gorzkulla
W Opolu oboje artystów uhonorowano gwiazdami w usytuowanej na rynku Alei Gwiazd Polskiej Piosenki, która upamiętnia wielu polskich piosenkarzy, zespoły, kompozytorów i autorów tekstów piosenek. Co roku w trakcie KFPP, dzięki władzom miasta i Fundacji Stolicy Polskiej Piosenki, odsłaniane są nowe gwiazdy, co stało się już ważną festiwalową tradycją. Podobnie jest i w San Remo. „Walk of Fame” czyli „Spacer Sławy” w postaci tabliczek z tytułami zwycięskich piosenek i nazwiskami ich wykonawców (Le targhe dei vincitori di Sanremo) znajduje się na głównym deptaku via Matteotti, tuż przy Teatro Ariston. Każdego roku, na kilka dni przed Festiwalem, miasto składa hołd ubiegłorocznemu zwycięzcy instalując kolejną, nową pamiątkową tablicę. Tuż przy Walk of Fame stoi pomnik z brązu znanego włoskiego prezentera, przez 11 lat związanego z Festiwalem – Mike’a Bongiorno. W Opolu rzeźby przedstawiające gwiazdy polskiej piosenki można zobaczyć na Wzgórzu Uniwersyteckim, gdzie powstały z inicjatywy wieloletniego rektora Uniwersytetu Opolskiego, znawcy i miłośnika polskiej muzyki rozrywkowej, prof. Stanisława Niciei. Wśród nich znajduje się także postać Czesława Niemena autorstwa opolskiego artysty Mariana Molendy.
Wiele ciekawych historii, relacji z koncertów, a także scenicznych strojów i innych festiwalowych pamiątek udostępnia, utworzone pięć lat temu, Muzeum Polskiej Piosenki, którego siedziba znajduje się w legendarnym już amfiteatrze. Co roku Muzeum przyciąga tysiące turystów, wśród których są również Włosi. Wielu Polaków odwiedza także San Remo i dzieje się tak z pewnością z sentymentu do słynnego festiwalu i włoskiej muzyki, którą Polacy kochają. Polscy artyści wciąż wracają też do włoskich kompozycji, czego dowodem jest m.in. ostatnia płyta Michała Bajora, wielkiego polskiego piosenkarza, opolanina, Ambasadora Stolicy Polskiej Piosenki, którego gwiazda lśni od wielu lat w Alei Gwiazd Polskiej Piosenki. Na „Color Cafe” znalazły się największe przeboje francuskie i włoskie, a wśród nich „Ciao mała, jak się masz?” – zwycięski utwór Ivy Zanicchi z San Remo w 1974 r.
Magia obu festiwali trwa od pierwszych edycji i choć oba przeżywają na przestrzeni lat lepsze i gorsze chwile, to zawsze są najważniejszym wydarzeniem muzycznym w swoich krajach, na którym warto być i które warto obejrzeć. Chociażby po to, żeby o nim potem mówić, a nawet krytykować – „perche Sanremo è Sanremo” i parafrazując: „Opole to Opole”.
Bibliografia
Dariusz Michalski „Z piosenką dookoła świata”, Warszawa 1990
Festiwalowe 1001 Drobiazgów, Muzeum Polskiej Piosenki w Opolu, 2015, 2016
„Tańcząca Eurydyka. Anna German we wspomnieniach”, Mariola Pryzwan, Warszawa 2013
Dariusz Michalski „Czesław Niemen. Czy go jeszcze pamiętasz?”, Warszawa 2009
Anna German „Wróć do Sorrento?… Moja historia”, Warszawa 2012
Roman Radoszewski „Czesław Niemen. Kiedy się dziwić przestanę. Monografia artystyczna”, Warszawa 2004
Jarosław Wasik, „Moje festiwale opolskie” w: „Opole, dzieje i tradycja”, red. B. Linek, K. Tarka, U. Zajączkowska, Opole 2011
***
Ciekawi Cię historia Festiwalu w San Remo? Kliknij tutaj, żeby dowiedzieć się więcej.
Muzyka pozwala nam pokonywać własne ograniczenia. Rewolucyjny instrument Re.corder umożliwia to każdej osobie. Kliknij tutaj, żeby przeczytać artykuł.
La Biennale di Venezia / Foto ASAC ph G. Zucchiatti
„Żeby nie było śladów” w reżyserii Jana P. Matuszyńskiego miał swoją premierę podczas 78. edycji Międzynarodowego Festiwalu Filmów w Wenecji, gdzie został entuzjastycznie przyjęty przez międzynarodową publiczność. W Polsce, podczas zakończonego 25 września Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, film zdobył Srebrne lwy oraz nagrodę za najlepszą scenografię.
12 maja 1983 roku, na Starym Mieście w Warszawie, patrol milicji zatrzymał Grzegorza Przemyka, który tego dnia świętował wraz z kolegami sukces na egzaminie maturalnym. Zdaniem funkcjonariuszy chłopak był zbyt zuchwały i należała mu się nauczka, dlatego zabrano go na komisariat i zadano serię ciosów w brzuch tak, żeby nie zostawić śladów. Śladów nie było, ale liczne obrażenia wewnętrzne okazały się śmiertelne. Zdarzenie wstrząsnęło opinią publiczną w Polsce i zagranicą.
Scenariusz filmu opiera się na faktach, a inspiracją do jego napisania był reportaż Cezarego Łazarewicza pod tym samym tytułem, co cię zainspirowało w tej historii?
Jan P. Matuszyński: Po moim pierwszym filmie, „Ostatnia rodzina”, szukałem nowej historii, którą mógłbym opowiedzieć na ekranie. Kiedy dostałem od mojego producenta reportaż Łazarewicza od razu wiedziałem, że chciałbym sfilmować tę historię.
Jakie elementy były dla Ciebie najistotniejsze?
W pewnym momencie zacząłem się zastanawiać, co to znaczy opowiedzieć całą prawdę. Co to znaczy, że ktoś widział wszystko. Pomyślałem, że opowiedzenie wydarzeń z perspektywy naocznego świadka będzie intersujące. To był ktoś, kto widział dużo, ale nie wszystko i to właśnie pozostawia pewną dozę tajemnicy. Oglądając cały film zaczynamy się zastanawiać, czy wersja głównego bohatera jest tą prawdziwą, czy może jakieś szczegóły zostały pominięte. Kto tak naprawdę zadał śmiertelny cios? I tak naprawdę nie ma odpowiedzi na to pytanie, natomiast główny bohater, Jurek Popiel, wydaje się być najbliżej możliwości znalezienia odpowiedzi. W pewnym momencie pomyślałem też, że to nie jest film o ludziach zaangażowanych w tę historię, tylko właśnie o samej sprawie i o tym, jakie miała znaczenie wtedy i dzisiaj.
fot. Łukasz Bąk
fot. Łukasz Bąk
Urodziłeś się rok po wydarzeniach, które opisujesz w swoim filmie, w jaki sposób udało ci się tak dobrze oddać atmosferę i aspekt wizualny lat osiemdziesiątych w Polsce?
Pamiętam, że często pytałem rodziców, jak wyglądało wtedy życie. W trakcie pracy nad filmem te dyskusje weszły na zupełnie inny poziom, zacząłem zadawać sobie zupełnie inne pytania, bo musiałem sam sobie zdać sprawę, jakie znaczenie ma dla mnie ten okres w historii i co z tego chciałbym wykorzystać w filmie. Odtworzenie świata z lat osiemdziesiątych, choć wydaje się, że to nie jest jakaś odległa przeszłość, wymagało od nas wiele wysiłku. Dużo scen kręciliśmy we wnętrzach, ale kluczowe było dla mnie pokazanie Warszawy z tamtych czasów, ponieważ Jurek Popiel i matka Grzegorza, Barbara Sadowska, mieszkali w samym centrum Warszawy. Wspólnie z operatorem Kacprem Fertaczem i całą ekipą długo pracowaliśmy nad tym, żeby znaleźć charakterystyczne elementy, które pomogą w opowiadaniu tej historii nie robiąc jednocześnie z miasta karykaturalnej widokówki. Pracowałem dużo w fazie preprodukcyjnej, długo rozmawialiśmy z Kacprem i z Pawłem Jarzębskim, autorem scenografii, na temat tego, jak wizualnie ma wyglądać film i jakie możemy osiągnąć efekty. Każdy szczegół na ekranie jest niezwykle istotny, dlatego chciałem, aby wszystko było przemyślane.
Twój film jest mozaiką rodzajów: są tam elementy dramatu politycznego, thrillera i dramatu sądowego. Jak poradziłeś sobie z połączeniem tak różnych kodów gatunkowych?
Od początku wydawało mi się, że opresja jest tematem wszechobecnym na każdym poziomie i zacząłem się zastanawiać, co mi się w kinie najbardziej z nią kojarzy. Zdecydowanie najistotniejszą inspiracją było kino hollywoodzkie z lat 70. np. „Rozmowa” Coppoli, poza tym filmy Polańskiego, a w pewnym sensie również „Powiększenie” Antonioniego. To były filmy, które były dla mnie jakimś punktem zaczepienia. Gatunkowo w filmie są elementy thrillera, filmu szpiegowskiego i kryminału. Finalny efekt faktycznie jest mozaiką i to właśnie wielowątkowość i wielogatunkowość są siłą tego filmu. Wydaje mi się, że w dzisiejszych czasach kino jest ciekawe i dobre, jeżeli składa się z wielu elementów i każdy widz może w nim znaleźć coś dla siebie.
To interesujące, że pokazujesz w Wenecji film o młodym chłopaku, który zginął w czasach komunizmu w Polsce w momencie, kiedy w Stanach Zjednoczonych doszło niedawno do podobnej bezsensownej śmierci George’a Floyda. To swego rodzaju echo historii, którą opowiadasz.
Naliczyłem chyba siedem podobnych spraw podczas czterech lat produkcji tego filmu. W ciągu tego czasu każdy z nas słyszał o podobnej historii, która wydarzyła się bliżej lub dalej, zabójstwo Floyda jest tą najbardziej znaną. W pewnym momencie myślałem, że robię przełomowy film, teraz już nie jestem tego taki pewien. To ogromny zaszczyt pokazywać film w konkursie głównym na Festiwalu w Wenecji. Nie obawiam się, że włoska publiczność go nie zrozumie. Myślę, że spokojnie kluczem i punktem zaczepienia mogą być drobne szczegóły, które nawiązują, tak jak powiedzieliśmy, do wielu innych podobnych zdarzeń na świecie. Gdyby nikt tego filmu nie zrozumiał, to oznaczałoby, że takie historie już się nie dzieją, a jest wręcz przeciwnie. Może ten film powstał właśnie ze strachu, że to wciąż jest aktualna historia.
La Biennale di Venezia / Foto ASAC ph G. Zucchiatti
La Biennale di Venezia / Foto ASAC ph G. Zucchiatti
W filmie poruszasz uniwersalne tematy takie jak wolność prasy czy niezależność sądów. Dlaczego tak ważne jest, żeby o tym dzisiaj mówić?
Jednym z kluczowych dla mnie momentów w filmie jest chwila, kiedy Grzegorz odmawia pokazania dokumentów. To co prawda niekoniecznie związane jest z wolnością słowa, ale na pewno dotyczy praw obywatelskich. Pracując nad filmem, aż tak bardzo o tym nie myślałem, ale teraz wydaje mi się, że to jeden z istotniejszych i ponadczasowych elementów, o którym chcę teraz pamiętać, bo wydaje mi się ważny. I oczywiście jest to bezpośrednio powiązane z wolnością słowa, którą bardzo cenię. Wierzę również w wolność widza, dlatego robiąc filmy staram się nie narzucać jakiejś jednej interpretacji. To widz ma myśleć o filmie i zadawać sobie pytania. Seans filmowy to swego rodzaju refleksja, medytacja nad tym, co się zobaczyło i co to dla nas oznacza. Ta sama scena, bohater, ujęcie, dla każdego może oznaczać coś innego i to jest w tym wszystkim najciekawsze. Film powinien stawiać otwarte pytania.
fot. Łukasz Bąk
Czy nie uważasz, że doświadczenie komunizmu wpłynęło na sposób zachowania, mówienia i podejścia do wielu spraw. Czy to zostało w Polakach do dzisiaj?
Żaden kraj nie wytnie swojej przeszłości. Ludzie, którzy chcą zastąpić historię własnego kraju czymś innym i udawać kogoś innego, idą w złą stronę. Pracując nad filmem myślałem o wielu sprawach, a w szczególności o tym, że historię piszą zwycięzcy i myślę, że to jest bardzo aktualne stwierdzenie i spójne z tym, co opowiadam. Wydaje mi się, że trzeba mówić o przeszłości, nawet jeśli dotyczy to tematów bardzo bolesnych. Ja na przykład chcę poznać przeszłość i o niej mówić, żeby zrozumieć to, co dzieje się teraz w Polsce i na świecie.
Jacek Braciak (filmowy ojciec Jurka Popiela): Ja pamiętam te czasy kiedy aluzyjność i metafora były właściwie jedynym dopuszczalnym i skutecznym sposobem walki z komunizmem, z ustrojem, z zaściankowością, z niewolą i z ograniczeniami. To były jedyne źródła świeżego oddechu. Po 89. roku, zapewniam nie będę się rozwodził nad sytuacją polityczną Polski, okazało się, że możemy mówić, co chcemy. Na przykład prezydent jest głupi, tylko że to nie działa. Brak aluzji nie zmusza artystów, jeśli możemy tak powiedzieć o polskim show biznesie filmowym, do wysiłku. Myślę, że język wprost, jak sama nazwa wskazuje, jest prosty, jest potoczny, mało wyrafinowany. Więc jeżeli powstaje coś innego, co ma szansę być zawoalowane i szlachetniejsze, to ja to wolę. A każda opowieść, dotycząca na przykład tych zagadnień, o których wspomnieliśmy, ma takie same odniesienia, nieważne czy to jest tragedia grecka czy film nakręcony w 2020 roku.
Jaki sens ma robienie tak złożonych filmów w świecie mediów społecznościowych i braku skupienia?
Mój ociec był dziennikarzem w Polsce lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, dlatego jestem wielkim fanem dłuższych wywiadów, artykułów, książek. Uwielbiam papier. Dzisiaj natomiast czyta się Twittera i hashtagi, a ja nie chcę iść tą drogą. Robienie filmów to sposób na podjęcie głębszego dialogu i skłonienie do refleksji. Nie chcę nikogo oceniać, dzielić świata na dobrych i złych. Jedyna rzecz, jaką mogę zrobić jako reżyser, i wierzę w to bardzo mocno, to skłonić widza przez te dwie godziny trwania filmu do zastanowienia się nad tą sprawą i wyciągnięcia własnych wniosków. Dobra sztuka, artykuły czy literatura są swego rodzaju lustrem, z którego możesz wziąć coś dla siebie i, będę tutaj optymistą, wierzę, że to może sprawić, że świat stanie się lepszy. Czytanie książek, artykułów, oglądanie filmów, skupienie na rozmowie podczas wywiadu, który nie trwa przecież pięciu minut, to wszystko mądrość, z której trzeba czerpać.
***
Jeśli tak jak my kochasz kino, zajrzyj do naszej rubryki „Dopóki jest kino, jest nadzieja”.
Chcesz poznać historię Festiwalu Filmowego w Wenecji? Kliknij tutaj, żeby dowiedzieć się więcej.
Czy słyszeliście kiedykolwiek o vasocotturze? Jest to technika o dość starożytnych korzeniach, która polega na gotowaniu bezpośrednio w szklanych słoikach. Swoją prostotą wzbudza wielką ciekawość. Niedawno technika ta została odkryta na nowo przez szefów kuchni oraz blogerów kulinarnych, gdyż poza łatwością przygotowania, posiada wiele innych zalet.
Przede wszystkim kiedy gotuje się w słoiku nie dochodzi do rozproszenia substancji odżywczych. Oznacza to, że finalnie żywność będzie nie tylko zdrowsza, ale także smaczniejsza. W związku z tym do przygotowania żywności potrzeba mało soli oraz oleju – ta metoda gotowania jest więc także dietetyczna. Co więcej, wszystkie składniki są umieszczone w jednym słoiku, w którym podczas gotowania tworzy się próżnia. W ten sposób brudzi się bardzo mało przestrzeni, a jeśli nie chce się spożywać przetworów od razu, można je przechowywać przez długi czas! Nie wspomnę już o tym, że przygotowanie w osobnych słoikach pozwala zarówno na dostosowanie przepisu według swoich gustów, jak i na uniknięcie zanieczyszczeń w przypadku alergii.
Jednak najciekawszą kwestią jest bardzo szybki czas gotowania, bo zamknięty słoik działa jak mały szybkowar.
Ale zastanawiacie się może, w jaki sposób gotować w słoiku? Ma on podwójną funkcję – naczynia oraz przyspieszania procesu gotowania. Oczywiście potrzebne jest źródło ciepła, a vasocottura może być wykonywana na kilka sposobów. Najczęściej używana jest kuchenka mikrofalowa, ale równie dobrze można wykorzystać tradycyjny piekarnik, normalne palniki gazowe lub, co najlepsze, zmywarkę!
Zacznijmy od słoików. Nadadzą się jakiekolwiek słoiki ze szkła, lecz ważne jest sprawdzenie, czy nakrętki oraz gumowe uszczelki są nieuszkodzone i czy poprawnie działają, ponieważ w przeciwnym razie nie będą w stanie utrzymać próżni. W przypadku użycia mikrofalówki, należy wybrać naczynia wykonane wyłącznie ze szkła, bez części metalowych, bo te mogą okazać się niebezpieczne. Do tego celu z pewnością najlepsze są słoiki Weck lecz na początek można też ponownie wykorzystać słoiki po przetworach i dżemach.
Jeśli chodzi o realizację przepisu, nic prostszego – należy włożyć wszystkie składniki do środka słoika i rozpocząć gotowanie. Tylko jeżeli składniki mają bardzo różny czas gotowania, lub istnieje potrzeba ich podsmażenia, wtedy dzieli się przygotowanie na różne fazy, ale cały czas używamy tego samego słoika.
Gotowanie w kuchence mikrofalowej przewiduje bardzo szybki czas gotowania (średnio 6¬ 8 minut na mocy 800W) oraz przerwę, w której danie nadal gotuje się w słoiku. Jeśli natomiast korzystacie z tradycyjnego piekarnika, umieśćcie słoiki zanurzone na 2 cm w wodzie w naczyniu do pieczenia, a potem gotujcie je przez 20 minut w temperaturze 60-80°. W porównaniu do kuchenki mikrofalowej czas jest trochę dłuższy, jednak krótszy od gotowania tradycyjnego, poza tym oszczędzamy znacznie więcej energii.
Jeśli wolicie technikę polegającą na kąpieli wodnej, ułóżcie słoiki wewnątrz garnka, oddzielając je ściereczką, aby nie zderzały się ze sobą i dodajcie wodę aż do 2/3 wysokości słoików. Gotujcie przez około 15 minut, następnie wyjmijcie słoiki i umieśćcie je do góry nogami. Uważajcie, ponieważ ich zawartość będzie wrząca, dlatego trzeba odczekać parę minut przed otwarciem!
Aby być bardziej ekologicznym, gotowanie można wykonać także w zmywarce. Odbywa się ono za sprawą wysokiego ciepła wytwarzanego podczas fazy suszenia i wykorzystując energię, którą zużyłoby działające urządzenie! W tym przypadku słoiki muszą być zamknięte w torebkach wielokrotnego użytku oraz odpornych na wysokie temperatury.
Używając techniki vasocottury można przygotować całe menù: od risotto po desery, poprzez mięsa, ryby i oczywiście owoce oraz warzywa. Jedynie grzybów lepiej nie przygotowywać w ten sposób. Ich gotowanie uwalnia toksyny, na których odparowanie nie pozwala zamknięty słoik.
Jeśli nadal jesteście sceptycznie nastawieni do tej techniki gotowania, zachęcam was do poszperania w księgarniach i na stronach internetowych. Znajdziecie tam wiele pomysłów na przepisy, niektóre proste, inne bardziej rozbudowane, lecz zawsze interesujące!
Zostawiam was z przepisem zawierającym produkt sezonowy, czyli karczochy, które możecie zaserwować jako dodatek lub wykorzystać jako bazę do risotto! Umyjcie karczochy, pozbywając się twardszych liści i włóżcie je do wody zakwaszonej cytryną (w ten sposób unika się ich czernienia). Kiedy wszystkie karczochy będą umyte, umieśćcie je w słoikach, układając je podstawą (bokiem trzonka) w dół. Doprawcie posiekanym czosnkiem i pietruszką, solą, pieprzem i oliwą z oliwek. Zamknijcie słoik i gotujcie w kuchence mikrofalowej przez 6 minut przy 800 W. Gdy zakończy się czas gotowania, wyjmijcie słoik (uwaga, będzie wrzący!) i odstawcie na co najmniej 10 minut przed podaniem.
Nie pozostaje wam nic innego, jak poeksperymentować z innymi składnikami. Jeśli chcecie prześlijcie mi zdjęcia swoich przepisów!
Macie pytania dotyczące odżywiania? Piszcie na info@tizianacremesini.it, a postaram się na nie odpowiedzieć na łamach tej rubryki!
tłumaczenie pl: Dominika Leśniak
***
Tiziana Cremesini, absolwentka Neuropatii w Instytucie Medycyny Globalnej w Padwie. Uczęszczała do Szkoły Interakcji Człowiek-Zwierzę, gdzie zdobyła kwalifikacje osoby odpowiedzialnej za zooterapię wspomagającą. Łączy w tej działalności swoje dwie pasje – wspomaganie terapeutyczne i poprawianie relacji między człowiekiem i otaczającym go środowiskiem. W 2011 wygrała literacką nagrodę “Firenze per le culture e di pace” upamiętniającą Tiziano Terzani. Obecnie uczęszcza na zajęcia z Nauk i Technologii dla Środowiska i Natury na Uniwersytecie w Trieście. Autorka dwóch książek: “Emozioni animali e fiori di Bach” (2013) i “Ricette vegan per negati” (2020). Współpracuje z Gazzetta Italia od 2015 roku, tworząc rubrykę “Jesteśmy tym, co jemy”. Więcej informacji znajdziecie na stronie www.tizianacremesini.it
Czy wiecie, czym jest ikonografia? Według Słownika Języka Polskiego to dziedzina historii sztuki zajmująca się opisem i interpretacją dzieł plastycznych. Co to jednak oznacza? Wyobraźcie sobie, że oglądacie japoński film nie znając ani słowa w tym języku. Zainteresował Was obraz, dźwięk. Częściowo rozumiecie fabułę, bo obserwujecie ludzi dobrze bawiących się na przyjęciu, krzyczących do siebie, rozstających się na dworcu. Uznaliście, że to był ciekawy film z piękną muzyką i interesująco prowadzoną kamerą. Spodobały Wam się stroje, fryzury, architektura… A teraz pomyślcie, że oglądacie ten sam film z napisami.
Okazuje się, że przyjęcie było obowiązkiem zawodowym, ludzie, którzy do siebie krzyczeli wcale się nie kłócili, a rozstanie na dworcu było ulgą dla obojga. Napisy ułatwiły zrozumienie filmu i to jest właśnie ikonografia. Zrozumienie dzieła nie tylko pod kątem estetycznym, czy techniki jego wykonania. To także odczytanie treści, zawoalowanych znaczeń, kodu kulturowego. Dzięki ikonografii dzieło sztuki przemawia do nas głębiej. Często odczytanie symboliki dzieła sztuki dawnej zajmuje całe lata, a nawet wieki. Tak jest ze Złotą Kamienicą w Gdańsku, której niezwykle bogata dekoracja rzeźbiarska to traktat erudycyjny nawiązujący do antycznej Grecji, republikańskiego Rzymu, polityki renesansowych miast włoskich i protestanckiej moralności.
Złota Kamienica zwana także Domem Speymana lub Domem Steffensów stoi Przy Długim Targu w Gdańsku, w okolicy słynnej fontanny Neptuna i w sąsiedztwie Dworu Artusa. Wąska fasada zwrócona na południe wyróżnia się wśród wielobarwnych ścian sąsiednich budynków czystą bielą i złoconymi elementami dekoracji architektonicznej. To jedna z wybitniejszych realizacji XVII wieku w Gdańsku, a mimo to nie doczekała się jeszcze publikacji, która podjęłaby problematykę wszystkich treści ikonograficznych przedstawionych na fasadzie. Nie jest to niedopatrzenie, a kwestia pokory w podejściu do analizy tak skomplikowanego przekazu. Badacze poddają rozważaniom wewnętrzny porządek, który umożliwiłby odczytanie całego programu, ale też dociekają kryteriów doboru przedstawień i zależności istniejących między treściami.
Treści symboliczne i alegoryczne, które pojawiają się w bogatej dekoracji architektonicznej wielu reprezentacyjnych budowli Gdańska nawiązują do antyku interpretowanego według moralności protestanckiej. Sztuka około roku 1600 stała się dla patrycjuszy gdańskich także formą przekazania idei republikańsko-stoickich. Wykorzystywano do tego antyczne teksty Owidiusza, Liwiusza, Cycerona, Waleriusza Maksymusa, czy Plutarcha, a w dekoracjach architektonicznych oraz w malarstwie i rzeźbie ukazywano Gdańsk jako republikę, Nowy Rzym z jego historią i mitami, które wykorzystywano gloryfikując historię lokalną. Gdańszczanie sukcesywnie budowali swoją odrębność, zarówno kulturalną, jak polityczną. Odniesienie do Nowego Rzymu dotyczy mitu założycielskiego Wiecznego Miasta, które w Gdańsku powiązano ze zwycięskim oblężeniem Malborka i pokonaniem Krzyżaków. Do tych wydarzeń odnoszono się w kulturze równie często, jak do antyku, wiążąc ze sobą idee i wzorując się na włoskich republikach miejskich.
Złotą Kamienicę zbudowano w 1609 roku w jednym z najbardziej reprezentacyjnych punktów Gdańska, na posesji przy Długim Targu nr 41. Johann Speyman zlecił budowę według projektu Abrahama van den Blocka z kamienną fasadą w stylu manierystycznym. Częściowe wykonanie rzeźb przypisuje się Hansowi Voigtowi z Rostocka. Całość ukończono w 1618 roku i od tego czasu kamienica obok funkcji mieszkalnej pełniła także rolę muzeum osobliwości. Speyman zgromadził w domu kolekcję rzeźb, przedmiotów rzemiosła artystycznego, wyposażył bibliotekę oraz stworzył minizbrojownię z mediolańskimi zbrojami. Zatrudnił także kustosza, który raz w tygodniu oprowadzał gości po wnętrzach. Po śmierci Speymana kamienicę przejęli jego zięciowie, następnie rodzina Krause. Carl Gottlieb Steffens został właścicielem w 1768 roku i w rękach tej rodziny dom pozostawał do 1918 roku, gdy przeszedł na własność miasta. Zbiory, które w 1938 roku przeniesiono do Państwowego Muzeum Przyrodniczego i Prehistorii zaginęły z końcem drugiej wojny światowej. Kamienica także została w większości zniszczona podczas niemieckich nalotów. Zrekonstruowano ją na podstawie projektu Mariana Bajdo.
Złota Kamienica ma symetryczną, trójosiową fasadę, dzieloną pilastrami i zwieńczoną tarasem z balustradą, za którą znajduje się cofnięty szczyt naczółkowy. W środkowej osi mieści się portal w półkolistym obramieniu, a po jego bokach znajdują się pilastry toskańskie ozdobione panopliami. W wyższych kondygnacjach pilastry są udekorowane wiciami winorośli z gronami lub stylizowanymi owocami i kwiatami granatu oraz mają jońskie kapitele. Fasadę wieńczą cztery posągi alegorii dawnych cnót platońskich, które chrześcijaństwo zaadaptowało na cnoty kardynalne. Natomiast nad portalem ukazano alegorie cnót teologicznych podrzędnych wobec kardynalnych. Zaakcentowanie cnót w ikonografii fasady to komunikat Speymana, który wskazuje na identyfikację ze stoickim ideałem mędrca doskonałego.
Wśród bogatej dekoracji największą grupę stanowią bohaterowie antyczni. Wizerunki Solona i Temistoklesa niejako patronują ideowo całemu programowi ikonograficznemu. Solon jako ateński prawodawca i koryfeusz demokracji wierzył, że pomyślność miasta (greckiego polis) zależy od moralności obywateli i zgody wewnętrznej. W 594 roku p.n.e. wprowadził w Atenach reformy, które znacznie poprawiły sytuację polityczną i częściowo społeczną. W Gdańsku był wzorcem cnót obywatelskich. Jego wizerunek znalazł się nad kapitelem pilastru trzeciej kondygnacji i flankuje, wspólnie ze znajdującym się po drugiej stronie portretem Katona scenę bitwy Temistoklesa ukazaną reliefowo w prostokątnym polu. Temistokles, po postać którego sięgnięto do Plutarcha i Waleriusza Maksymusa, w odniesieniu do sytuacji politycznej Gdańska stał się przykładem mądrego i sprytnego wodza. W V wieku p.n.e. Temistokles jako wybitny polityk stworzył flotę, która stała się potęgą morską. Dla Aten znaczyło to przewodnictwo w związku ogarniającym wyspy i pobrzeża Morza Egejskiego z Delos w ośrodku. Temistoklesowi pozwolono zrealizować plan, który był częściowo niesprawiedliwy, ale korzystny dla Aten. Czy relief z bitwą Temistoklesa należy bezpośrednio łączyć z historią Gdańska, który wówczas z racji swoich kontaktów handlowych był przeciwny wojnie polsko-szwedzkiej, a tym samym budowie floty królewskiej? Badacze twierdzą, że nie mamy dowodów na to, żeby Speyman miał inne zdanie niż Rada Miasta w kwestii budowy floty. W dekoracji kamienicy wskazano zatem na korzystny dla miasta plan działania dający kontrolę i umożliwiający rozkwit handlu, polityki i kultury nawet wówczas, jeśli będzie to wymagało pewnego poświęcenia. W przypadku patrycjatu, do którego należał Speyman, pierwszeństwo miał zawsze interes miasta. Zostało to dodatkowo podkreślone przedstawieniami bohaterów rzymskich i ich historii. Odczytując ikonografię ilustracji z wydarzeń Rzymu republikańskiego warto zwrócić uwagę na kwestię wolności Gdańska i przestrogi dla Rzeczpospolitej w jej staraniach o ograniczenie przywilejów miasta. Wśród bohaterów rzymskich ukazano, między innymi, Lukrecję i Lucjusza Juniusa Brutusa. Relief przedstawiający scenę z Lukrecją i Brutusem znajduje się w prostokątnym polu między drugą, a trzecią kondygnacją. Flankują go wizerunki Marka Porcjusza Katona, stoika słynnego z uczciwości i głosiciela idei republiki oraz Ottona III, „szlachetnego cesarza” i zwolennika odnowy Cesarstwa Rzymskiego. Lukrecja, pół-legendarna postać schyłku Rzymu królewskiego oraz jej krewny Lucjusz Junius Brutus są wiązani z początkiem republiki rzymskiej w 509 roku p.n.e. Lukrecja, zgwałcona przez królewicza Sekstusa Tarkwiniusza wolała popełnić samobójstwo, niż żyć w hańbie. To sprawiło, że stała się wzorem cnót niewieścich, a Waleriusz Maksymus opisał ją w rozdziale O cnocie czystości. Jej śmierć stała się początkiem buntu i obalenia monarchii. Lucjusz Junius Brutus jako mściciel śmierci Lukrecji odegrał ogromną rolę w początkach republiki, bo jako przywódca powstania przeciw Tarkwiniuszowi doprowadził do wypędzenia króla i przekazania władzy w ręce Senatu. Został też pierwszym konsulem.
Nie sposób wymienić wszystkich postaci historycznych, biblijnych, alegorycznych i pół-legendarnych, których wizerunki znalazły się na fasadzie kamienicy. Każda z nich uzasadnia działalność władz Gdańska, które podkreślając swoje republikańskie ideały używały kategorii politycznych cnót rzymskich, czynów obrońców demokracji ateńskiej, czy wydarzeń biblijnych dla propagowania i uzasadnienia swoich działań na rzecz miasta. Nie można pominąć religii, o której ten artykuł nie traktuje. Pomimo, że dominuje historia i wzory grecko-rzymskie, całemu programowi patronuje sam Bóg, a odniesień do Biblii i religii jest równie dużo. Interes Gdańska był w XVII wieku stawiany ponad wszystko. Bogate miasto bogaciło się jeszcze bardziej, a erudycyjny traktat w dekoracji rzeźbiarskiej publicznych i prywatnych budynków był świadectwem wiedzy, wiary, wykształcenia i świadomości obywatelskiej.
Bibliografia:
Jacek Bielak, Ikonografia Złotej Kamienicy na nowo odczytana, [w:] Mieszczaństwo gdańskie, Gdańsk 1997
Marcin Kaleciński, Mity Gdańska. Antyk w publicznej sztuce protestanckiej res publiki, Gdańsk 2011
Tadeusz Zieliński, Grecja niepodległa, Katowice 1988
***
Inne artykuły Anny Cirockiej, ekspertki od historii sztuki znajdziecie tutaj.
Piękno polskiej i włoskiej architektury nigdy nie przestaje zaskakiwać. O podróżach po Polsce i Włochach przeczytasz tu.
Architekt i rysownik Guido Fuga urodził się w Wenecji w 1947 roku. Od roku 1968 współpracował z Hugo Prattem przy tworzeniu takich słynnych serii, jak „Corto Malteseˮ czy „Gli scorpioni del desertoˮ, do których rysował liczne elementy i szczegóły kadrów i pasków. Wraz z drugim najważniejszym asystentem Pratta, którym był Raffaele „Leleˮ Vianello, jest autorem ilustrowanego tomu „Corto Scontoˮ, poświęconego tajemnicom i ciekawostkom Wenecji oraz licznych komiksów, które powstały po śmierci Pratta. Należy wspomnieć, że komiks jest tylko jednym z zainteresowań i zajęć Fugi, który pracował w najróżniejszych dziedzinach sztuki.
W poniższym wywiadzie poznamy wiele ciekawostek i anegdot o tym, jak powstawały przygody Corta Maltesego, o pracy rysowników i o prawdziwych osobach, które były inspiracją dla tworzonych przez Pratta postaci.
W jaki sposób zaczął pan karierę w świecie komiksu? Jak rozpoczęła się współpraca z Hugo Prattem?
Wszystko zaczęło się w 1968 roku, krótko po tym, jak zacząłem studiować architekturę. Wraz z moją narzeczoną Marioliną spotkaliśmy Pratta w księgarni, którą prowadziła moja dobra przyjaciółka, Nini Rosa (która później stała się wzorem dla postaci Esmeraldy w serii „Corto Maltese”). Mistrz, którego zaintrygowała moja dziewczyna (w mini spódniczce i z bardzo krótkimi włosami… to ona była Venexianą Stevenson z przygód Corta), zaprosił nas tego samego wieczoru do swojego domu, w dzielnicy Malamocco, na pyszny, mocno przyprawiony makaron. Spotkanie było początkiem długiej przyjaźni, a ja zostałem zaproszony do współpracy przy realizacji wszystkich elementów, których Pratt nie chciał rysować, a które musiały wyglądać idealnie: pojazdy wojskowe, pociągi, architektura w tle… Ja nazywałem je efektami specjalnymi. Hugo wtedy podpisał właśnie z „Pifem” umowę dotyczącą realizacji 20-stronicowych opowieści o postaci Corta Maltesego. W praktyce były to prawdziwe narodziny bohatera, który w „Balladzie o słonym morzu” był postacią drugoplanową, tak samo jak Rasputin, a prawdziwymi bohaterami była dwójka nastolatków. Na okładce pierwszego zbiorowego wydania „Ballady” we Włoszech, Pandora i Cain byli na pierwszym planie, a dwóch kompanów pojawiało się w tle.
Co może nam pan opowiedzieć o swojej karierze rysownika? Które z dzieł, nad którymi pan pracował, wspomina pan z największą przyjemnością?
Moja kariera komiksowa miała charakter epizodyczny, ponieważ zajmowałem się wieloma rzeczami: ilustracjami, storyboardami, obrazkami na dywany, marmurowymi intarsjami do stołów, współpracowałem też przez piętnaście lat z artystą konceptualnym Alighiero Boettim… Kiedy zmarł Pratt, wraz z kolegą Lelem Vianellem – który również był współpracownikiem mistrza – stworzyłem opowieść komiksową „L’ultimo volo” („Ostatni lot”), potem „Le Ali del Leone” („Skrzydła Lwa”) – komiks o historii lotnictwa – oraz „Cubanę”. Razem stworzyliśmy również przewodnik po Wenecji pt. „Corto Sconto”, który osiągnął wielki sukces na rynku wydawniczym.
Począwszy od lat 60. komiks włoski mocno ewoluował, stając się pełnoprawną formą sztuki. Których artystów uważa pan do dziś za najważniejszych?
Kiedy mówimy o wielkich nazwiskach włoskiego komiksu, to – oprócz Pratta – są to dla mnie Dino Battaglia, Guido Crepax czy Sergio Toppi, potem Vittorio Giardino, Milo Manara i niezwykle utalentowany, przedwcześnie zmarły Andrea Pazienza.
Jak wyglądała współpraca z Hugo Prattem? Które z dzieł, które razem stworzyliście, były dla pana najbardziej interesujące i które najbardziej zapadły panu w pamięć?
Z dzieł, które narysowałem z Prattem na pewno najbardziej lubię „Na Syberii” oraz „Baśń wenecką”, która powstawała dzień po dniu w naszym gabinecie w Malamocco, a kolorami zajmowała się Mariolina. Pomysłodawcą projektu był Alberto Ongaro, który współpracował z tygodnikiem „L’Europeo” – co tydzień miały ukazywać się w nim dwie kolorowe strony komiksu. Potem jednak, po spotkaniu w Londynie, gdzie wówczas mieszkał Ongaro, Hugo znalazł wymówkę, żeby uniknąć współpracy ze swym starym przyjacielem i współpracownikiem. Myślę, że chodziło o to, że nie chciał, by ktoś inny pisał dialogi jego bohaterów – każdy z nich był zresztą jego alter ego. Urodził się pod znakiem bliźniąt i miał podwójną naturę: z jednej strony był Cortem, z drugiej Rasputinem… Jeżeli inna osoba pisała o jego postaciach, to w pewnym sensie wykradała mu duszę.
Jak powstawały poszczególne odcinki, od szkiców do pełnych plansz komiksowych?
Realizacja odcinków podparta była dużą pracą bibliograficzną. Nie było wtedy komputerów, więc Hugo przygotowywał coś w rodzaju storyboardu, w którym podawał mi, gdzie mniej więcej mają znajdować się moje samoloty, wozy pancerne itp. Później decydował, dokąd ma podążać opowieść i historia rozwijała się spontanicznie, tak jak w przypadku „Baśni weneckiej”, która po kłótni z Ongarem powstawała jako czysta improwizacja, strona po stronie.
Venexiana, Hugo Pratt / arch. Guido Fuga
Wenecja odegrała fundamentalną rolę w historii włoskiego komiksu. Które aspekty miasta, jego historii i zabytków najmocniej zainspirowały waszą pracę?
Wenecja – jak zresztą napisaliśmy, już po śmierci Pratta, w naszym przewodniku „Corto Sconto” – była dla wyobraźni mistrza (i nie tylko jego) czymś w rodzaju niezwykłej sceny teatralnej. Podwójny labirynt – miejski i wodny – jest intrygującą zagadką dla marzycieli i dla tych, którzy poszukują symboli i wiedzy tajemnej.
Jak bardzo istotny był w przygodach Corta Maltesego i w innych dziełach Pratta element fantastyczno-ezoteryczny?
Pratt często sięgał po element ezoteryczny jako klucz, który pozwalał nawiązać do mitów. Mit był dla niego kluczem do rozwiązania każdej zagadki, a także pierwowzorem wszelkich opowieści. Corto ma niejednoznaczne podejście do wierzeń (czy to magicznych, czy innych); często jest świadkiem tajemnych obrzędów i rytuałów voodoo – nie rozumie ich, ale akceptuje. Maltańczyk sam wyciął sobie nożem linię szczęścia na dłoni, ponieważ urodził się bez niej: widocznie sądzi, że jest w stanie sam wpłynąć na bieg wydarzeń.
W dziełach Pratta bardzo obecny jest wątek walki ludów tubylczych przeciwko dominacji białych. Czy podobne podejście do tematu brało się głównie z biografii samego artysty, czy może było odzwierciedleniem konkretnej politycznej wrażliwości?
Pratt był ostatnim bardem zmierzchu kolonializmu, który wielką uwagę poświęcał szczegółom – mundurom, naszywkom wojskowym, pojazdom itd. Na pewno jego własne doświadczenie z dzieciństwa w Afryce było dla niego źródłem fascynujących go elementów – krajobrazów i wojskowych mundurów. Trzeba też wspomnieć o duchu tamtych czasów, kiedy młodzież w całym świecie zachodnim buntowała się i stawała po stronie ofiar kolonializmu. Pratt doskonale rozumiał, jak wyglądała sytuacja, ale podchodził do tego ze swoją typową ironią: pamiętam dobrze, kiedy dopytywał mnie – studenta architektury związanego z ruchem sześćdziesiątego ósmego roku – o studenckie protesty i zastanawiał się, czemu nie oblepiamy wykładowców bitumem i ptasimi piórami, tak jak robiono na jego ukochanym dzikim zachodzie.
Autoritratto di Hugo Pratt
Jaki był Hugo Pratt w życiu codziennym? Ile jego cech możemy znaleźć w Corcie i w innych bohaterach, których był twórcą?
Pratt był prawdziwym człowiekiem orkiestrą. Gdy wchodził do jakiegoś lokalu, natychmiast skupiał na sobie uwagę całego towarzystwa, a kiedy miał przy sobie gitarę, pięknie śpiewał utwory Burla Ivesa, którego uwielbiał, oraz piosenki z Ameryki Południowej, z którymi miał do czynienia, przez ponad dekadę, w Buenos Aires. Do dziś pamiętam libacje alkoholowe w domu w Malamocco: mistrz śpiewał do późnego wieczora, a wszyscy przyjaciele – w ciemności, oczarowani i upojeni alkoholem – czuli się jakby zagubieni w innym wymiarze, poza czasem. Pratt miał w sobie magię i, kiedy tylko chciał, potrafił rozśmieszać ludzi do łez za pomocą teatru wyobraźni, który potrafił przywołać. Ale już wystarczy, zmęczyło mnie wspominanie tamtych cudownych czasów. Mam nadzieję, że moja opowieść była wyczerpująca; jeżeli nie, zawsze można coś wymyślić, tak jak robił to wielki bajarz Hugo – trochę kłamczuch, ale genialny…
foto: Sławomir Skocki, Tomasz Skocki
***
Interesuje Cię historia włoskiego komiksu? Kliknij tutaj, aby przeczytać więcej artykułów z serii „Komixando”.
O Hugo Prattcie, jego twórczości i życiu pisaliśmy w poprzednich częściach tej serii. Przeczytasz je tutaj.