Slide
Slide
Slide
banner Gazzetta Italia_1068x155
Bottegas_baner
baner_big
Studio_SE_1068x155 ver 2
LODY_GAZETTA_ITALIA_BANER_1068x155_v2
ADALBERTS gazetta italia 1066x155

Strona główna Blog Strona 57

Dorsz w sosie piemonckim

0

Składniki:

1 kg filetowanego białego dorsza bez skóry
200 g mąki
60 g mąki kukurydzianej
1⁄2 łyżeczki słodkiej papryki
3⁄4 szklanki zimnego piwa
olej do smażenia
sól i pieprz

Sos:

1 cebula średniej wielkości
1 mała marchewka
1 łodyga selera naciowego
1 natka pietruszki
8-10 ząbków czosnku
5 anchois
oliwa
sól i pieprz
0,4 szklanki mleka

Sposób przygotowania:

Dorsz:

Wymieszaj dokładnie mąkę, paprykę i odrobinę soli oraz pieprzu. Do masy wlej również zimne piwo, powinna uzyskać dzięki temu gęstą konsystencję. Włóż mieszaninę do lodówki na godzinę. Po upływie tego czasu pokrój dorsza na kwadraty, maczaj w panierce i smaż w temperaturze 170 stopni Celsjusza.

Kiedy ryba się zarumieni, zdejmij ją z patelni, a następnie smaż ponownie na oleju w temperaturze około 180 stopni Celsjusza.

Sos piemoncki:

Do garnka wlej mleko, dodaj przyprawy, czosnek i zagotuj. Kiedy to zrobisz, wylej z garnka mleko i zastąp je oliwą. Zagotuj wszystkie warzywa w wodzie. Gdy się ugotują, zmiksuj je za pomocą blendera lub miksera z oliwą i anchois. Dodawaj po trochu oliwy i mleka do momentu uzyskania pożądanej konsystencji. Dodaj soli i pieprzu.

Wylej sos na talerz, a następnie ułóż na nim kawałki smażonego dorsza.

Smacznego!

tłumaczenie pl: Małgorzata Witalis

Maserati Biturbo – mam przyjaciela

0

Kiedy na początku lat 90-tych ubiegłego wieku po raz pierwszy znalazłem się we Florencji, przeżyłem szok. Uśmialibyście się widząc mnie zadzierającego głowę, aby dostrzec czubek dzwonnicy Giotto z okna autobusu ATAF, przejeżdżającego 4 metry od Duomo. Później, patrząc na cudowną panoramę miasta z Piazzale Michelangelo, już nie wiedziałem czy to pierwsze objawy syndromu Stendhala, czy tylko skutki palącego niemiłosiernie słońca. Pojechałem do Włoch w poszukiwaniu pracy, tyle że zrobiłem to w sierpniu, więc pierwszym zwrotem, jaki przyswoiłem w języku Dantego było „chiuso per ferie”. Kolejnej wiosny wróciłem do Florencji, tym razem szybko znalazłem pracę w uroczym, wypełnionym antykami hotelu. Szefem recepcji był Tony, z którym szybko się zaprzyjaźniłem. Dwa lata później był świadkiem na moim ślubie. Jaki jest jego związek z Maserati Biturbo, opowiem za chwilę.

Cofnijmy się jednak o kilkanaście lat, gdy dla Citroena stało się jasne, że kupienie firmy Maserati nie przyniosło spodziewanego prestiżu, a sam Citroen, będący własnością Michelina, zbankrutował i został sprzedany Peugeotowi. Likwidacji włoskiej marki zapobiegł 8 maja 1975 roku Argentyńczyk Alejandro de Tommaso, stojący na czele włoskiego prywatno-rządowego holdingu GEPI, który kupił bolońską markę. Ten były utalentowany kierowca wyścigowy, jeżdżący m.in. dla Maserati, po zakończeniu kariery sportowej, świetnie odnalazł się w biznesie zakładając własną wytwórnię aut Gran Turismo – De Tomaso. dzięki jego staraniom GEPI, jeszcze przed Maserati, przejęło takie firmy jak Vignale, Ghia, Innocenti oraz motocyklowe Benelli i Moto Guzzi. De Tomaso miał pomysł jak ożywić podupadłe Maserati w ciężkich latach kryzysu paliwowego. Postawił na renomę,  ławę i prestiż, który zaoferował swoim klientom w przystępnej cenie. De Tomaso przedstawił nowy samochód na konferencji prasowej 14 grudnia 1981 roku, data nie była przypadkowa, bowiem tego samego dnia w 1914 roku została powołana do życia Società Anonima Officine Alfieri Maserati, choć niektórzy twierdzą, że firma powstała dwa tygodnie wcześniej kiedy bracia Maserati otworzyli swój warsztat w Bolonii przy Via de’Pepoli 1.

Pokazane wtedy nadwozie, różniło się od tego, do którego byli przyzwyczajeni fani marki. Stylem nawiązywało ono do modelu Quattroporte III projektu Giugiaro, ale model zaproponowany przez Pierangelo Andreani był zdecydowanie bardziej kompaktowy. Dwudrzwiowe, zadziornie kanciaste coupe’ zapewniało jednak dość miejsca, aby mogły nim wygodnie podróżować cztery osoby tym bardziej, że do ich dyspozycji były ręcznie obszywane skórą bądź welurem komfortowe siedzenia Recaro. Całości dopełniały olbrzymi podłokietnik oraz deska rozdzielcza i panele boczne, gdzie użyto tych samych materiałów dodatkowo wzbogaconych drewnianymi elementami. W pierwszej serii Biturbo nie uświadczymy jednak jednego z późniejszych atrybutów Maserati – pięknych, owalnych, analogowych szwajcarskich zegarów, które pojawiły się na przednich konsolach dopiero w 1985. W kolejnych wersjach Biturbo instalowano cztery nieznacznie od siebie różniące się typy tego uroczego gadżetu. Niestety oprócz oczywistych walorów wizualnych, często przyprawiały one właścicieli aut o ból głowy, gdyż były cennym łupem dla złodziei. Pod maską umieszczono udoskonalony silnik V6 typu C114, używany w Citroenie SM i Maserati Merak, który doładowano dwoma turbosprężarkami Garrett, rozwiązanie stosowane wówczas jedynie w autach z najwyższej półki, co dumnie podkreślała nazwa nowego modelu – Maserati Biturbo.

Jak widać „koktajl”, jaki przygotował De Tomaso klientom, zawierał prestiż i luksus, sportowy wygląd i osiągi. Trzeba było jeszcze pomyśleć o cenie, która skusi jak najwięcej osób do kupna pojazdu z „trójzębem” na masce. Cena zrobiła swoje, w chwili debiutu auto kosztowało niecałe 17 mln. lirów, można by rzec skandalicznie tanio. Klienci kupowali w ciemno auto, którego jeszcze nie było, gdyż oficjalna sprzedaż ruszyła w grudniu następnego roku. Nie zniechęciły ich kolejne podwyżki związane z galopującą inflacją, w kwietniu 1982 było to 19 mln. lirów, a w czerwcu już ponad 22 miliony.

Kiedy wydawało się, że jedynym zmartwieniem firmy będzie nadążyć z produkcją za masowo spływającymi zamówieniami [w 1983 wyprodukowano ok. 5 tys. egzemplarzy, których mechanikę tworzono w Modenie, a nadwozia w mediolańskich zakładach Innocenti] okazało się, że tanio nie idzie w parze z dobrze i szybko. Słabe materiały użyte w części mechanicznej, marne zabezpieczenia antykorozyjne oraz pospiesznie przeprowadzona konfiguracja całości przekształciła potok zamówień w lawinę reklamacji. Maserati przez następne lata wprowadzało kolejne poprawione wersje Biturbo, które dla zatarcia jego złej sławy przestano nazywać Biturbo, pojawiły się modele 420 czy 222.

Ta zła opinia ciągnęła się za Biturbo bardzo długo, nawet dzisiaj „rozważni kolekcjonerzy” omijają je szerokim łukiem, ale prawda jest taka, że późniejsze modele były już dużo lepiej dopracowane, jak na przykład zaprojektowany przez Zagato Biturbo Spider, a ściślej mówiąc jego druga generacja [1991-94] nosząca nazwę… no właśnie – Spider.

Model, którym Maserati zamierzało konkurować z BMW i Mercedesem o wyższą półkę klientów z klasy średniej. Gdyby nie zaniedbania, presja czasu, niesolidni poddostawcy miał potencjał by stanąć do tej walki jak równy z równym. Auto, które od pierwszego spojrzenia pokochało tylu kierowców zawiodło, miłość okazała się nieodwzajemniona czego skutkiem było m.in. wycofanie się Maserati z tak ważnego rynku jak USA, gdzie koniec sprzedaży Biturbo The New York Times skwitował „Rust In Peace” [rdzewiej w pokoju]. Nie dziwi jednak ta złośliwość, gdy weźmiemy pod uwagę, że taka błahostka jak gumowe uchwyty podtrzymujące rurę wydechową z powodu złego składu chemicznego potrafiły się zapalić, doprowadzając do pożaru całego auta.

Wszystkich wersji Biturbo wyprodukowano ok. 40 tys., ilość która bardziej generowała straty niż zyski dla firmy. Na szczęście w 1989 na tej drodze pojawił się „stary dobry FIAT”, przejmując początkowo 49% udziałów upadającej firmy, by ostatecznie w 1993 odkupić od schorowanego już wtedy De Tomaso ich resztę. W ten sposób marka Maserati pozostała w rękach, chyba najlepiej ją rozumiejących, Włochów.

Co wspólnego z całą tą historią ma Tony? Otóż był on szczęśliwym posiadaczem Biturbo z 1984 w kolorze piasku pustyni. Czy aby na pewno szczęśliwym?

Zdecydowanie tak, bo ten samochód to emocje, dzisiaj go kochasz, a jutro gdy znowu coś szwankuje myślisz o zgniatarce na złomowisku. Zaciskając zęby płacisz, tak jak Tony, pół pensji mechanikowi, by za trzy dni z uśmiechem ściskać mu dłoń w podzięce, że przywrócił twój skarb do życia. Super, tyle że po kolejnych trzech tygodniach, jak mówił Tony po swojemu, pojawiało się „Ćlaf! ćlaf!” pod butami na zalanym przez wyrzucającą wodę klimatyzację dywaniku. Gdy wieczorami Tony wjeżdżał na zatłoczone Piazzale, jego auto zawsze wzbudzało zainteresowanie, które sięgało zenitu kiedy Biturbo złośliwie nie chciało odpalić i trzeba było to robić na pych. Jednak to wszystko nie miało znaczenia, bo jak samochód nie stroił fochów, to szeroki uśmiech nie znikał z twarzy mojego przyjaciela.

Z tego powodu, gdy kilka lat temu firma Michamps wypuściła na rynek model w skali 1/18 samochodu Maserati Biturbo serce zabiło mi szybciej z emocji. Model jest niestety  zamknięty, więc tylko przez szybki możemy ocenić komfort wnętrza, nie zobaczymy również słynnego silnika. Dla mnie, jak już wiecie, jest jednym z najważniejszych w kolekcji, a że ma swoje wady, no cóż przecież to Biturbo.

Lata produkcji: 1981-1994 wszystkie wersje
Ilość wyprodukowana: 11919 egz. Biturbo I + wersje S, i, Si
Silnik: Maserati C 114. V-6 90° podwójnie doładowany
Pojemność skokowa: 1996 cm3
Moc/obroty: 180 KM / 6000
Prędkość max: 215 km/h
Przyspieszenie 0-100 km/h (s): 6,7
Liczba biegów: 5
Masa własna: 1175 kg
Długość: 4153 mm
Szerokość: 1714 mm
Wysokość: 1315 mm
Rozstaw osi: 2514 mm

foto: Piotr Bieniek

Dieta – łatwo powiedzieć

0

Dieta – łatwo powiedzieć. Jest dieta strefowa albo ta dobierana na podstawie grupy krwi, dieta ketogeniczna, Sirt, Gift, post lub post przerywany: to tylko kilka przykładów, które pierwsze przyszły mi na myśl. Wystarczy chwilę poszukać w Google, by znaleźć długą listę nazw: wszystkie interesujące (pobudzają wyobraźnię), niektóre brzmią groźnie (kto nie miałby ciarek słysząc Doktor Nowzaradan lub Zero węglowodanów?!), ale każda z nich jest obiecująca i zapowiada duże zmiany!

Jak odnaleźć się w tym chaosie i znaleźć dietę „odpowiednią” dla siebie? Przedstawię wam główne, według mnie, zasady na znalezienie odpowiedniej diety.

Pierwsza rada: odżywianie to prosta sprawa. Może nie zauważyliście, ale istoty ludzkie jedzą od zawsze! A jedzenie zmienia się w zależności od tradycji, pór roku, a nawet od emocji towarzyszących nam w danym momencie. Jednak jedzenie nie może być zredukowane wyłącznie do listy zasad i wyliczeń. Jeśli musisz spędzić długie godziny, aby zapamiętać jakich zasad dotyczących żywienia musisz restrykcyjnie przestrzegać, to nie jest dobry wybór.

Druga rada: odżywianie to prosta sprawa (repetita iuvant), a zatem takie też powinny być składniki, z których przygotowujemy nasze dania. Wszystko to, co jest potrzebne do dobrego samopoczucia, daje nam za darmo natura: nie powstaje w fabryce, lecz rośnie na zewnątrz, bez plastikowego opakowania. Chudnięcie bierze się również z odnalezienia instynktownej relacji z jedzeniem. Im prostsze składniki, tym lepiej się czujemy, a w rezultacie ciało osiąga odpowiednią wagę. Unikajcie więc produktów zastępujących prawdziwy posiłek, które zostawiają złudne poczucie sytości oraz wszystkiego, co zostało wcześniej zapakowane, wcześniej obgotowane lub poddane uprzedniej obróbce. Poza koniecznymi wyjątkami czy na zalecenie lekarza, żywność w plastikowym opakowaniu nie jest jedzeniem. Im krótsza lista składników, tym lepiej.

Innym ważnym aspektem przy wyborze diety jest zadanie sobie pytania, na ile dana dieta wam odpowiada. Jesteście zadeklarowanymi weganami, ale wasza grupa krwi mówi, że powinniście być mięsożerni? Połowa tego, co jest przewidziane w waszym planie żywieniowym, was odrzuca? To powinno wzbudzić wasze wątpliwości. Poprawne odżywianie rodzi się z dobrych nawyków, których trzeba się wyuczyć, ze zmian, które na początku wymagają drobnego wysiłku, ale także z instynktu i osobistych preferencji.

To wszystko można streścić jednym słowem: zrównoważenie. Nie da się schudnąć zaledwie w kilka dni. Prawdopodobnie potrzeba będzie czasu, w zależności od sytuacji w jakiej się zaczyna, mogą to być miesiące lub nawet lata. Dieta jest odpowiednia, kiedy przestrzeganie jej nie jest męczarnią także na dłuższą metę. Dieta jest poprawna, kiedy jest kompletna i zrównoważona. Nikt nie powinien wzbudzać w was strachu przed zjedzeniem czegoś, zwłaszcza jeśli są to owoce, warzywa czy zboża czyli węglowodany!). Jeśli restrykcje są zbyt wymagające, jeśli zasady są zbyt skomplikowane, jeśli jedzenie wam nie smakuje, zmiana nie potrwa długo. Szybkie schudnięcie często oznacza równie szybkie ponowne przybranie na wadze, co daje w rezultacie efekt odwrotny do zamierzonego: zdarza się w takich sytuacjach, że przybywa więcej kilogramów niż wcześniej się straciło. Efekt jo-jo, poczucie winy, poczucie porażki to poważne skutki, przez które tracimy nie tylko motywację, ale także zdrowie.

Z tego powodu najważniejszą radą przy wybieraniu diety jest: nie wybieraj samodzielnie. Zabrzmi to banalnie, ale najwłaściwiej jest zaufać kompetencjom profesjonalisty. Adele, sławna piosenkarka, schudła za pomocą diety Sirt, ale oczywiście nie zrobiła tego sama: kupienie podręcznika może być pierwszym krokiem do znalezienia odpowiedniej motywacji, ale to nie wystarczy.

Odżywianie to prosta sprawa, ale funkcjonowanie naszego organizmu jest trochę bardziej złożone, a aktywacja metabolizmu nie może być streszczona w kilku linijkach. Nie oznacza to, że diety rozpowszechnione przez celebrytów są zawsze złe, ale trwałe zmiany są możliwe tylko dzięki dostosowaniu kryteriów do danej osoby danej osoby, które nie może i nie powinno być samodzielnie ustalane. Najważniejsza jest wiedza naukowa oraz wsparcie emocjonalne.

Specjaliści, do których należy się udać to wyłącznie dietetyk i specjalista ds. żywienia. Zaufajcie jednemu z nich i trzymajcie się z dala od samozwańczych ekspertów. Oprócz kwalifikacji, oceńcie zdolność słuchania lekarza i czy czujecie się przy nim swobodnie: nie powinniście czuć się oceniani lub zawstydzeni. Jeśli długo nie widzicie żadnych efektów, nie wstydźcie się, nie czujcie się winni i porozmawiajcie z dietetykiem prowadzącym, ponieważ właśnie w takim momencie najbardziej potrzebujecie jego kompetencji. Pamiętajcie, że częścią jego pracy jest pomoc w pokonaniu trudności poprzez motywację i praktyczne rozwiązania. Za to także mu płacicie, a nie (tylko) za komplementy, kiedy wszystko idzie dobrze!

Zrzucenie zbędnych kilogramów jest możliwe, tak samo jak pokochanie siebie. Dbajmy o siebie, ponieważ nikt nie zrobi tego za nas.

www.tizianacremesini.it

Macie pytania dotyczące odżywiania? Piszcie na info@tizianacremesini.it, a postaram się
na nie odpowiedzieć na łamach tej rubryki!

***

Tiziana Cremesini, absolwentka Neuropatii na Instytucie Medycyny Globalnej w Padwie. Uczęszczała do Szkoły Interakcji Człowiek-Zwierzę, gdzie zdobyła kwalifikacje osoby odpowiedzialnej za zooterapię wspomagającą. Łączy w tej działalności swoje dwie pasje – wspomaganie terapeutyczne i poprawianie relacji między człowiekiem i otaczającym go środowiskiem. W 2011 wygrała literacką nagrodę “Firenze per le culture e di pace” upamiętniającą Tiziano Terzani. Obecnie uczęszcza na zajęcia z Nauk i Technologii dla Środowiska i Natury na Uniwersytecie w Trieście. Autorka dwóch książek: “Emozioni animali e fiori di Bach” (2013) i “Ricette vegan per negati” (2020). Współpracuje z Gazzetta Italia od 2015 roku, tworząc rubrykę “Jesteśmy tym, co jemy”. Więcej informacji znajdziecie na stronie www.tizianacremesini.it

tłumaczenie pl: Kinga Szumielewicz

Różnice kulturowe

0

Ile jest czasów w języku włoskim? – to jedno z częstszych pytań, które zadają osoby zaczynające swoją przygodę z językiem. Albo: Ile czasu potrzeba, żeby nauczyć się języka na poziomie komunikacyjnym? Są tacy, którzy na dzień dobry informują, że nie lubią gramatyki lub inni, którzy zmagają się z kolejnymi próbami zapamiętania nowego słówka.

Pamiętajcie, że na wszystko trzeba czasu i nauka języka jest właśnie taką formą mindfulness, im szybciej nauczymy się czerpać z tego radość tym szybciej, prawdopodobnie, osiągniemy pożądane efekty. Ale uwaga! W nauce języka trzeba jeszcze pamiętać o jednym ogromnie ważnym aspekcie, a mianowicie tzw. kodzie kulturowym. To samo słowo, jakkolwiek wieloznaczne, może nabrać innego znaczenia zależnie od języka, w którym go użyjemy. Różnice znaczeniowe, i nie mam na myśli idiomów, danego słowa lub wyrażenia mogą wynikać ze skojarzeń kulturowych. Jeśli nie zdajemy sobie sprawy z tych różnic nie będziemy mieli pojęcia, że osiągamy odmienny od zamierzonego efekt. I na nic poznane 10 czasów czy 100 nowych słówek. Spróbuję to zobrazować przykładami.

Przypomnijmy sobie pierwsze lekcje języka; zazwyczaj poznajemy pytanie come stai? (Jak się masz?). I możliwe odpowiedzi sto bene (Mam się dobrze). Najczęściej wtedy dowiadujemy się też, że jest możliwość odpowiedzenia sto male ale raczej rzadko używana, musi się dziać coś złego, poważnego żeby tak powiedzieć. No dobrze, ale nie jest odkryciem Ameryki stwierdzenie, że my Polacy mentalnie nie odnajdujemy się z tym sto bene. Jak często odpowiadając na to pytanie, zadane po polsku, mówimy wszystko super, fantastycznie? Z moich obserwacji wynika raczej, że często udzielamy odpowiedzi wymijająco pośredniej typu: może być; jakoś idzie; bywało gorzej/lepiej lub jako tako. Odpowiednik tego ostatniego z łatwością odnajdujemy po włosku (podczas gdy pozostałe są trudne do przełożenia na włoski) jako così così więc i z radością go stosujemy. Czy nie jest tak, że uczymy się języka właśnie po to, żeby wyrazić siebie, własne myśli i uczucia? Tyle że dla Włocha odpowiedź così così nie oznacza tego samego, co dla nas. Natychmiast zacznie wypytywać co się dzieje, co jest nie w porządku i dlaczego? Nie zrozumie tego podobnie jak my po polsku, czyli wszystko ok, nic nadzwyczajnego się nie dzieje.

Innym przykładem może być wyrażenie fare brutti sogni, które w tłumaczeniu dosłownym miałoby znaczyć „robić brzydkie sny”. Wiemy, że czasownik sognare ma dwa znaczenia – śnić i marzyć, ale jakoś trzeba je rozróżnić, stąd po włosku pojawia się wyrażenie fare un sogno – śnić. Fare brutti sogni to nic innego jak mieć koszmary. Czy aby na pewno takie jest nasze pierwsze skojarzenie? Czy też przymiotnik brutto zestawiony z sogno nie spowoduje, że ktoś mógłby pomyśleć o snach erotycznych?! Była kiedyś w polskiej telewizji taka reklama perfum, w której padało zdanie „One mają brzydkie myśli”, sugerujące żywe zainteresowanie dwóch dziewczyn przechodzących obok bardzo atrakcyjnego mężczyzny. Ale dlaczego brzydkie? – spytaliby Włosi. Wręcz odwrotnie, fare un bel sogno prędzej skojarzy się w języku włoskim ze snem erotycznym, bo nic związanego ze sferą zmysłową nie jest brzydkie, wręcz przeciwnie, może być tylko piękne.

It.aldico

Klasa średnia w poszukiwaniu tożsamości

0
© Fot Jaroslaw Sosinski / LAVA FILM, FILM, never gonna snow again, Operator obrazu Michal Englert, Rezyser Ma?gorzata Szumowska, Sniegu juz nigdy nie bedzie

„Śniegu już nigdy nie będzie” w reżyserii Małgorzaty Szumowskiej i Michała Englerta reprezentował Polskę w konkursie głównym 77. MFF w Wenecji. Film nie zdobył żadnej nagrody, ale zebrał bardzo dobre recenzje międzynarodowych krytyków, co dobrze wróży jego twórcom, biorąc pod uwagę, że jest tegorocznym, polskim kandydatem do Oscara. Odtwórcami głównych ról są Alec Utgoff, Maja Ostaszewska, Agata Kulesza, Weronica Rosati i Łukasz Simlat. Z reżyserami filmu spotkaliśmy się na Festiwalu w Wenecji.

Powiedziała pani kiedyś, że myśli o zrobieniu filmu o tym, jak ludzie postrzegają własne ciało, przechodząc stopniowo do ich relacji z własną duszą, to brzmi jak opis najnowszego filmu?

M.S.: Ciało i dusza to temat przewodni, który przewija się we wszystkich naszych filmach. W tym filmie głębiej zastanawiamy się nad współczesnym społeczeństwem Europy. To opowieść o bogatej klasie średniej, która żyje w bardzo wygodny sposób i świetnie radzi sobie pod względem fizycznym i materialnym, ale jest w nich jakaś niewytłumaczalna tęsknota. W Polsce przed 1989 rokiem, ten brak zostałby prawdopodobnie wypełniony religią. Dzisiaj, pierwsze pokolenie nowej klasy średniej, jest oddalone od kościoła i próbuje uleczyć się i wypełnić ten duchowy brak czymś innym.

Michał Englert, Małgorzata Szumowska / fot. Andrea Pattaro @ Vision

M.E.: Nasz film to swego rodzaju obserwacja społeczeństwa, które szuka tożsamości, czuje potrzebę akceptacji i przynależenia do czegoś. Jednocześnie staraliśmy się również wpleść w naszą opowieść tematy metafizyczne. Naszym celem było zostawienie przestrzeni na niedopowiedzenia, zwłaszcza że w dzisiejszych czasach nie ma łatwych odpowiedzi.

Alec Utgoff, odtwórca głównej roli, znany jest widzom z trzeciego sezonu serialu „Stranger Things” i z filmów hollywoodzkich, tutaj pojawia się w zupełnie nowej roli? Skąd ten wybór?

M.E.: Przede wszystkim Alec to niezwykle utalentowanym aktor i ma w sobie jakąś tajemnicę, która jest niezwykle fascynująca dla reżysera.

M.S: Na początku to miał być polski aktor, ale Michał wymyślił, że lepiej będzie wybrać kogoś z zewnątrz. Dzięki temu udało nam się pokazać dwa bardzo charakterystyczne aspekty polskiej natury. Po pierwsze niejednokrotnie zapominamy, że my również jesteśmy na dorobku w innych krajach i jeśli mamy taką osobę przed sobą, to często nie umiemy się zachować. Poza tym Żenia mówi po rosyjsku, a sentyment do tego języka jest bardzo mocno zakorzeniony w naszej pamięci, bo musieliśmy się go uczyć podczas komunizmu. Oczywiście wówczas to było dla nas coś, co robiliśmy z niechęcią i wbrew naszej naturze. Z drugiej jednak strony rosyjska kultura niezwykle nas fascynowała: Bułhakow, Dostojewski, filmy Tarkowskiego. Jest w tym jakaś niewiarygodna sprzeczność.

Czyli Żenia jest niejako łącznikiem między bohaterami filmu a ich przeszłością i tęsknotami?

M.S.: Bohater z zewnątrz sprawia, że wszyscy, z którymi ma do czynienia na chwilę się zatrzymują, mają czas na refleksję i zapytanie siebie kim są i czego potrzebują. W społeczeństwie, w którym tylko kolekcjonuje się dobra i jest się skoncentrowanym na karierze, trudno być szczęśliwym. Szczęście to wolność, a oni są niewolnikami. To Żenia powoduje, że choć przez chwilę mogą czuć się wolni i właśnie wtedy wracają pamięcią do idyllicznych momentów z przeszłości. W ich głowie pojawiają się różnego rodzaju fotografie, których tłem jest natura, bo właśnie dzięki niej wracają do korzeni.

M.E.: Ich problem polega na tym, że wszyscy czekają na jakiegoś uzdrowiciela, a tak naprawdę, żeby odnaleźć siebie, najpierw muszą zmierzyć się sami ze sobą.

Dlaczego klasa średnia ma tak wielką potrzebę izolacji?

M.S.: Bohaterowie filmu wzorowane są na osobach, które znamy. Po 1989 polska stała się kapitalistycznym krajem, w którym ludzie zaczęli się bogacić i zmieniać swój status. Nagle zaczęło im się wydawać, że wszystko im się należy i stali się niezwykle roszczeniowi. Jeśli ktoś się nie dorobił, to nie należy do ich świata. Takie podejście powoduje ogromną przepaść w społeczeństwie i to nie jest dobre. Kiedyś dzieci dorastały wszystkie razem na otwartych osiedlach, teraz to jest niemożliwe, bo ludzie, którzy mają pieniądze zamykają się w prywatnych, strzeżonych gettach, a ich dzieci chodzą do prywatnych szkół. Nie ma wspólnej przestrzeni, gdzie różne klasy mogą się spotkać. Społeczeństwo samo kreuje odizolowaną grupę ludzi. W Polsce ta sytuacja będzie się pogarszać, bo kapitalizm i materializm są cały czas bardzo świeże. Nowa klasa średnia chce czuć się bardziej zachodnią niż wschodnią częścią Europy, co oczywiście wynika z ogromnego kompleksu niższości. Tutaj pojawia się kolejna sprzeczność Polaków. Z jednej strony dążymy do jakiegoś niedoścignionego zachodniego ideału i wstydzimy się naszej przeszłości, z drugiej jest w nas niepohamowana duma z polskiej historii. Brakuje nam dystansu i spojrzenia na wszystko z innej perspektywy, w filmie to właśnie Żenia jest takim zewnętrznym spojrzeniem na naszą rzeczywistość.

Wasze filmy kładą duży nacisk na aspekt wizualny?

W Szkole filmowej w Łodzi napatrzyliśmy się na filmy mistrzów polskiego kina, którzy byli bardzo wrażliwi pod względem wizualnym. Tworzymy scenariusz poprzez obserwację rzeczywistości, ponieważ nasze pierwsze projekty to były filmy dokumentalne. Jeden z naszych mistrzów Wojciech Jerzy Has mawiał, że „jeśli chcesz kręcić filmy, najpierw musisz je widzieć” i my właśnie staramy się opowiadać obrazami.

Jowisz malujący motyle, czyli instrukcja dobrego życia według księcia Alfonsa d’Este

0
Dosso Dossi, „Jowisz, Merkury i Cnota”, lata 20. XVI wieku, olej na płótnie, wysokość 112 cm, szerokość 150 cm, Zamek Królewski na Wawelu, Kraków

Kiedy proponuje się nam rzucenie obowiązków i ucieczkę na wieś, na łono natury, większość ludzi uśmiecha się do siebie z rozmarzeniem, ale natychmiast pojawia im się w głowie myśl o pracy, o zwyczajnej, pracowitej codzienności. Chcemy wyjechać, posiedzieć na tarasie jakiejś willi i patrzeć na naturę, na niebo, morze, na kota wylegującego się na rozgrzanym murku, na ptaki kręcące kółka w powietrzu. Chcemy być otoczeni zielenią, dotykać miękkiej trawy, bez pośpiechu obserwować życie. Wiedzieć, że mamy nieograniczony czas i żadne obowiązki nie są ważniejsze od leniwego przewracania kart książki lub fotografowania motyli. Nasz świat tak przyspieszył, że trudno jest zrealizować pomysł o idealnym wypoczynku inaczej, niż w chwili oczekiwania na kawę z ekspresu.

A przecież wcale nie chodzi o to, żebyśmy byli Jowiszem, jak na obrazie renesansowego malarza, Dossa Dossiego. Historia i temat obrazu z polskich zbiorów są instrukcją dobrego życia. Zapraszam do lektury.

O naturze bogów

Dosso Dossi czerpał inspirację z kilku źródeł: historii Egiptu Ptolemeuszy, ze starożytnej Grecji, z antycznego Rzymu, astrologii, ezoteryki, symboliki. Ale poematem, który bezpośrednio wpłynął na tematykę i kompozycję obrazu, były Virtus (Virtue) Leona Battisty Albertiego, teoretyka sztuki, architekta i erudyty wczesnego renesansu. Utwór został napisany w języku łacińskim około 1430 roku podczas pobytu autora w Rzymie lub niedługo później, kiedy odwiedzał on Florencję. W 1464 roku poemat przetłumaczono na język włoski i błędnie przypisano Lukianowi, rzymskiemu sofiście, retorykowi i satyrykowi z II wieku n.e. Alberti, jako wybitny humanista i erudyta świadomie wprowadził antyk do swojego dzieła. Virtus ma formę dialogu między Cnotą i Merkurym. Bogini Cnota przybywa na Olimp i chce się poskarżyć Jowiszowi na swój los. Podczas przechadzki po Polach Elizejskich w towarzystwie uczonych mędrców i wielbicieli moralności, jak Sokrates, Platon, czy Cyceron, Cnota została zaatakowana przez Fortunę. Żaden z bogów nie stanął w jej obronie. Merkury usłyszawszy jej skargi uznał, że to niezwykle trudny przypadek i skarga nie ma sensu. Każdy z bogów bowiem jest zależny od Fortuny, nawet Jowisz. Milczenie jest teraz najlepszym rozwiązaniem, a Cnota powinna skorzystać ze swojej mądrości i ukryć się wśród pomniejszych bogów, dopóki Fortunie nie minie nienawiść.

Temat z poematu Albertiego fascynował artystę, bo skarga Cnoty na Fortunę została ponownie zobrazowana na freskach w Castello del Buonconsiglio w Trydencie. Sklepienia części pałacu zostały udekorowane przedstawieniami Cnót. W czterech rogach sklepienia przedstawiono cztery Cnoty Kardynalne: Sprawiedliwość, Umiarkowanie, Roztropność i Męstwo. Na dwóch krótszych bokach artysta namalował herby Medyce uszów (papieżem był wówczas pochodzący z florenckiego rodu Klemens VIII) oraz Habsburgów, czyli panującego króla Karola V. Monochromatyczne freski ukazujące Cnotę w historii Albertiego zajmują dłuższe boki komnaty. Co ciekawe, właśnie w tych malowidłach Dosso Dossi ukazał Cnotę w łachmanach tak, jak opisał ją Alberti w dialogu. Grupa mędrców starożytności stoi za nią, poszkodowaną, skarżącą się, odartą z ubrania i godności. Merkury natomiast jest tu postacią niecierpliwą, zajętą, nie chce dopuścić Cnoty do Jowisza, traktuje ją jak intruza. Natomiast w obrazie z polskich zbiorów Cnota jest elegancko ubraną kobietą w wieńcu na głowie i nic w jej postawie, ani wyglądzie nie wskazuje na nieszczęście, jakie ją spotkało.

Książę – sybaryta

Giovanni di Niccolo di Luteri, czyli Dosso Dossi żył w niewielkim miasteczku Mirandoli, w sąsiedztwie dwóch tętniących kulturą i polityką dworów: mantuańskiego i ferraryjskiego. Zatrudniony przez ród d’Este tworzył dla nich obrazy i freski. Około 1524 roku na zlecenie księcia Alfonsa d’Este namalował dzieło Jowisz, Merkury i Cnota. Obraz przedstawia trzech bogów rzymskich: Jowisza, Merkurego i Cnotę. U ich stóp kłębią się chmury. Nad głowami złota tęcza na dość ciemnym, zasnutym mrokiem niebie, z której Jowisz korzysta, niczym z palety malując motyle. To akt tworzenia, bogowie malują nas, ludzi, malują zwierzęta, owady, a my wszyscy, cząstki natury, ożywamy pod boskim spojrzeniem i wzlatujemy w niebo lub schodzimy z boskiego płótna na ziemię.

Książę d’Este był humanistą, wielbicielem sztuki i militariów. Był także sybarytą, który uciekał od gwaru ferraryjskiego dworu na wieś, do willi Belvedere. Zdarzało mu się malować lub tworzyć majolikę. Czytywał poezje, zatrudniał artystów, otaczał się erudytami. Dzieła sztuki, które zamawiał i kupował zapewne kontemplował w pięknym, sielskim otoczeniu. Był to czas, gdy odpoczynek, nazywany otium lub riposo był zajęciem pożądanym, szlachetną umiejętnością, z której nieliczni potrafili korzystać. W tym sensie obraz znakomicie wpisuje się w czas szlachetnego odpoczynku. Malowanie motyli jest tworzeniem piękna w otoczeniu natury, pochwałą odpoczynku, równie ważnego, jak praca. Nie wiemy, o czym książę d’Este myślał obserwując obraz, ale skupienie na sztuce, jej kontemplacja, z pewnością może być odpoczynkiem po dniu, tygodniu, miesiącu pracy.

Symbolika obrazu

„Jowisz, Merkury i Cnota” to jedna z kompozycji alegorycznych i ezoterycznych, popularnych na ferraryjskim dworze XVI wieku. Dosso Dossi sięgnął do poematu sprzed stu lat, ale w czasach księcia Alfonsa I d’Este w zamku przebywali artyści zafascynowani cyklami kosmogonicznymi, ezoteryką i astrologią. W XV wieku w Palazzo Schifanoia w Ferrarze, należącym do rodziny d’Este, w XV wieku powstał cykl astrologiczny, którego ikonografia została odczytana dopiero na początku XX wieku przez niemieckiego historyka sztuki Aby Warburga. Jednak w XVI wieku prawdopodobnie symbolika fresków była znana, bo czas ich powstania nie był zbyt odległy. Dosso Dossi sięgnął po tematykę antyczną, ale obraz, poza tym, że opowiada konkretną historię, zawiera w sobie także symbolikę i przekaz popularny na północy Włoch w tamtej epoce. Dzieło ukrywa w sobie także przekaz ezoteryczny. Merkury, którego atrybutem jest kaduceusz był posłańcem bogów. Sam złoty kaduceusz wyrażał ezoteryczną moc snu i budzenia żywych. Motyle to symboliczna ulotność myśli, zaś tęcza, z której Jowisz, jak z palety czerpie farbę, to symbol ulotności idei. Malarz połączył zatem inwencję twórczą z koncepcją uniwersalnego porządku świata. Gest ciszy Merkurego także nawiązuje do inspiracji. Cisza jest koniecznym preludium kreatywności.

Gest ciszy

Uważa się, że to Jowisz jest bohaterem obrazu. Wszelkie interpretacje oscylują wokół jego postaci, boga, który zajęty malowa- niem motyli, nie zauważa, nie chce zauważać świata pędzącego obok. Czy jednak nie jest tak, że to gest ciszy Merkurego buduje narrację dzieła? Dosso Dossi inspirował się opublikowanymi po raz pierwszy w Italii emblematami Andrei Alciatiego, włoskiego humanisty. Jego Emblematum liber to zbiór epigramatów, czyli krótkich utworów poetyckich bazujących na starożytnych inskrypcjach z rycinami ilustrującymi poszczególne teksty. W przedmowie tej niewielkiej książeczki Alciati opisał emblematy jako rozrywkę dla humanistów bazującą na kulturze klasycznej. Kilka emblematów wskazuje na wyraźną inspirację. Gest ciszy Merkurego został z wielkim prawdopodobieństwem zainspirowany strofami i ryciną In silentium, gdzie palec mędrca uniesiony do ust wzywa głupca do przemiany w faryjskiego (wyspa Faros w Aleksandrii) Harpokratesa. Harpokrates, jako jedno z przedstawień boga Horusa z okresu  ptolemejskiego i rzymskiego w Egipcie, był czczony w Grecji i w Rzymie jako bóg milczenia. Starożytni Grecy i Rzymianie błędnie jednak odczytali egipskie hieroglify, bo dzisiaj wiemy, że gest ciszy w ikonografii znad Nilu oznaczał dziecięcość (Horus = dziecię). Z obrazem można powiązać także kilka innych emblematów, ale cisza staje się w tym obrazie znaczącym przesłaniem.

Skarga Cnoty staje się nieważna. Stwarzanie świata schodzi na dalszy plan. Najważniejsze jest zachowanie ciszy. Jeśli uda nam się w spokoju pokontemplować obraz, równowaga między pozornie bezużytecznym zajęciem, przekornie napiszę, jak skargi, a ważącym na naszym wewnętrznym spokoju, jak malowanie motyli, zostanie zachowana.

Dosso Dossi ukazał na obrazie moment uciszania Cnoty przez Merkurego. Jowisz był przecież zajęty, malował motyle. Nie można przeszkadzać ojcu bogów w tak ważnym zajęciu. Powiecie, że to zabawne? Nie sądzę. Wyobrażacie sobie świat bez motyli?

Słoik pełen inspiracji od serca!

0

Co roku przedświąteczne przygotowywania stawiają przed nami nowe wyzwania. W jaki sposób nadać tradycyjnym smakom świątecznych deserów nowy wymiar, który zaskoczy i zachwyci naszych bliskich? Jakie prezenty wybrać, aby oddały radość wspólnie spędzonych momentów? Tak, tak… to nasze częste rozterki, na które w tym roku odpowiedź podpowiada nam Nutella® w swoim Kalendarzu Adwentowym! Jak się okazuje znany wszystkim słoik Nutella® kryje nie tylko ukochany smak kremu z orzechów laskowych i kakao, ale i moc inspiracji od serca!

Przepis na słodkie święta

Nie od dziś wiadomo, że kuchnia to serce każdego domu, a wspólnie spędzony czas na przygotowywaniu słodkich świątecznych smakołyków to piękna rodzinna tradycja. Jeśli chcemy nadać wyjątkowego twistu tradycyjnym smakom, warto sprawdzić siedemnaście propozycji przepisów z Kalendarza Adwentowego Nutella® oraz zobaczyć jak z ich wykonaniem poradzili sobie Matteo Brunetti, uczestnik szóstej edycji programu Masterchef, Ewa Wachowicz, prowadząca program „Ewa gotuje” oraz Marieta Marecka i Anna Pastuszka, blogerki kulinarne. Jedno jest pewne – włoskie semifreddo, czy też polski sernik w ich wykonaniu oraz z dodatkiem kremu Nutella sprawdzi się podczas każdego rodzinnego spotkania!

Stwórz oryginalną świąteczną dekorację lub prezent

Na Kalendarz Adwentowy Nutella® składają się nie tylko przepisy, ale i inspiracje w jaki sposób wykorzystać do dekoracji kultowy szklany słoik. Znana z programów telewizyjnych, Agnieszka Winnicka, opracowała fantastyczne rozwiązania na świąteczne aranżacje. Pojemniki na przyprawy, lampiony, dekoracje drzwi czy śnieżne kule – to tylko część propozycji od dekoratorki oraz Nutella® na tegoroczne święta! To co warte podkreślenia, to spoiwo Kalendarza Adwentowego Nutella®. A jest nim serce, które wkładamy w przygotowywanie świątecznych potraw, dekoracji czy prezentów, nadaje im prawdziwej wyjątkowości!

Zobacz Kalendarz Adwentowy Nutella®
Strona www:
www.nutella.com
Facebook:
www.facebook.com/Nutella.Poland

Wino i boskość

0

U Greków Dionizos, a u Rzymian Bachus byli bogami wina i ekstazy. 

Według najbardziej rozpowszechnionej wersji mitu, Dionizos narodził się ze związku Zeusa z Semele, córką Kadmosa, króla Teb. Zeus, aby zbliżyć się do kobiety, która była śmiertelniczką, ukrył przed nią swoje prawdziwe oblicze, lecz Semele, podżegana przez zazdrosną Herę, poprosiła go o możliwość podziwiania go w jego formie boga niebios; a gdy ukazał się jej Zeus jako błyskawica, została spopielona. Zeus wówczas uratował z jej ciała maleńkiego Dionizosa i zaszył go w swoim udzie, aby tam mógł rozwijać się do końca ciąży; gdy dziecko się narodziło, powierzył je nimfom z góry Nysa, aby je wychowały. Wychowany w samotności wśród lasów, kształcony przez Sylena, Dionizos posadził winorośl upajając się „dobrym humorem, który ona powodowała”. 

„Młodzieniec z piękną, błękitną, falującą fryzurą, w ciemnym płaszczu na mocnych ramionach” (hymn homerycki), nauczył ludzi uprawy winorośli przemierzając świat w wozie zaprzężonym w pantery (symbolu nieracjonalności) z towarzyszącą mu grupą muzyków, tancerek, bachantek i pomniejszych bóstw.

O tym bogu, opisywanym jako wiecznie młody, istnieje wiele legend. W niektórych wydaje się łagodny, powoduje entuzjazm i jest tkliwym pocieszycielem w ludzkich nieszczęściach dzięki winu, które rozwesela serca i uwalnia od zahamowań. W innych sagach natomiast, jest przedstawiany jako okrutny i gwałtowny. Jego imię u Rzymian to Bachus, to znaczy „ten, który hałasuje”, przez hałasy i okrzyki, wydawane przez jego wyznawców podążających za nim. 

Homer opowiadał, że na Olimpie bankiety były ulubionym przez bogów sposobem spędzania czasu: „Przez cały dzień, aż do zachodu słońca, bogowie świętują, a ich serca nie mogą narzekać na strawę, której każdy dostaje swoją część”.

Według Atenajosa, posiłki zapewniające wieczną młodość sączyły się z rogów kozy Amaltei, a były to ambrozja i nektar, słodki i pachnący napój. Bankiety przy akompaniamencie muzyki i rozmów, były symbolem beztroskiej radości bogów. Pierwotnie, również ludzie zasiadali do biesiady z bogami, jak przypomina Hezjod: „Posiłki wówczas były wspólne, wspólne również były miejsca przy stole pośród nieśmiertelnych i śmiertelnych ludzi”.

Później jednak miało miejsce oszustwo Prometeusza, który kradnąc dla ludzi ogień, rozpętał wściekłość i karę Zeusa. Od tamtej pory ludzie stali się śmiertelni i zostali zobligowani do pracy, aby móc się żywić, dobierać w pary i rozmnażać. 

Człowiek, który przez nadzwyczajny przypadek, zostałby dopuszczony na nowo do spożywania pokarmu bogów, uzyskałby nieśmiertelność. To dlatego Odyseusz, który pragnął wrócić do Itaki, pomimo dzielenia łoża i stołu z boginią Kalipso, jadał u niej jedynie „ludzkie” pożywienie, specjalnie przygotowywane przez niego samego, odrzucając ofertę nieśmiertelności. Podobieństwo między łacińskim Bachusem i greckim Dionizosem jest niemal całkowite: tak jak rzymski bóg był synem Jowisza i Semele, tak i analogicznie Dionizos, według mitologii greckiej, narodził się ze zbliżenia Zeusa i Semele, znanej również jako „Luna”. Sposoby w jaki odbywały się obchody ku czci Bachusa i Dionizosa są niemalże takie same, mimo że w Grecji kult Dionizosa sięga znacznie wcześniejszych czasów. Te święta, zwane Bachanaliami, polegały na uroczystościach utrzymywanych w duchu rozpusty, w których uczestniczyły niemal wyłącznie kobiety. 

Flavia Paulon – Dogaressa Festiwalu Filmowego w Wenecji

0
F. Paulon a aktorem amerykańskim Edwardem G. Robinsonem

Jedyna kobieta w pierwszym składzie organizacyjnym Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Wenecji, która wyróżniała się wyjątkowymi zdolnościami organizacyjnym i pasją do sztuki filmowej do tego stopnia, że w krótkim czasie stała się ostoją i kompendium wiedzy o historii tego pierwszego festiwalu filmowego na świecie. Krytyk filmowy, dziennikarka, eseistka i filmoznawczyni, pracowała na weneckim festiwalu przez ponad pięćdziesiąt lat, począwszy od pierwszej edycji w 1932 roku.

Flavia Guidini urodziła się w Anglii w 1906 roku. Jej ojciec, Giuseppe, narodowości włosko-szwajcarskiej, ukończył studia na Uniwersytecie Ca’ Foscari w Wenecji, matka Sophia Sorgudjan, pochodziła z arystokratycznej i wielojęzycznej rodziny z Konstantynopola, która uciekła do Londynu przed prześladowaniami Imperium Osmańskiego. Do Wenecji, gdzie mieszkała jej babcia od strony ojca Carlotta Zorzi, Flavia przyjechała z matką jeszcze jako nastolatka. Sophia poświęciła się tam sztuce i w 1936 roku jej dzieła można było podziwiać na Biennale sztuki, Flavia natomiast zaczęła uczęszczać do liceum Marco Polo i szybko zakochała się w tym niezwykłym mieście, stając się prawdziwą wenecjanką. Szczęśliwie wyszła za mąż za Mario Paulona, z którym miała czwórkę dzieci. Jej językiem ojczystym był angielski, znała też francuski i niemiecki, dzięki czemu nie miała trudności w znalezieniu pracy w Wenecji, która utrzymywała się wówczas z turystyki i z handlu. 

Pierwsze kontakty z dziennikarstwem zaczęły się przy okazji współpracy z magazynem „Lido”, wydawanym w języku angielskim. To tam poznała Elio Zorziego, kierownika biura prasowego Biennale Sztuki i dzięki tej znajomości rozpoczęła długą przygodę z Biennale i z Festiwalem Filmowym, gdzie miała okazję w pełni wykorzystać swój talent organizacyjny. 

F. Paulon a aktorem amerykańskim Edwardem G. Robinsonem

Weneckie Biennale było wtedy zdominowane przez mężczyzn (i nadal jest, jeśli weźmiemy pod uwagę, że w jego długiej historii nigdy nie było kobiety na stanowisku dyrektora artystycznego). W tamtym okresie kobieta mogła być jedynie sekretarką, ale stanowisko, które zajmowała Flavia, było dużo bardziej odpowiedzialne. Paulon trwała pośród zmieniających się dyrektorów i była jedynym niezawodnym punktem odniesienia dla producentów i reżyserów. Wielu z nich wysyłało taśmy filmowe bezpośrednio do niej, pisząc na kopercie: „Flavia Paulon – Venice – Italy”. W stopce katalogu XXVI Międzynarodowego Festiwalu Filmowego można przeczytać: „Flavia Paulon – Biuro Festiwali: ze szczególnym zadaniem organizacji Festiwalu Filmu Dokumentalnego oraz dbania o relacje z producentami włoskimi i zagranicznymi, a także współpraca przy poszukiwaniu i selekcji filmów. Współpraca z Biurem Prasowym przy przygotowaniu Katalogu.” Ten opis doskonale pokazuje kluczową rolę tej „sekretarki”, wykonującej zadania, które dzisiaj podzielone są na wiele osób. Poza tym jej obowiązki dzieliły się między Biennale Sztuki i Festiwal Filmowy, a ona sprawnie zajmowała się jednym i drugim.

Dzięki pracy, Paulon poznała braci Lumière oraz najważniejszych intelektualistów, artystów, reżyserów i producentów epoki i jeśli tylko ktoś był w potrzebie, to zwracał się właśnie do niej. Peggy Guggenheim konsultowała się z Flavią przed zakupem Palazzo Venier dei Leoni, który później stał się domem dla niej i dla jej kolekcji sztuki. Nawet dyrektorzy Festiwalu Filmowego zwracali się z pytaniami zawsze do Flavii, bo nikt tak jak ona nie znał zawiłej historii weneckiego festiwalu. Wszystko to działo się, rzecz jasna, przed erą cyfrową, w niewielkim pokoju, za pomocą telefonu i poczty oraz dzięki licznym znajomościom Paulon. Jej biuro opisywano często jako ciasne i zawsze pełne ludzi, mówiących w różnych językach, proszących o rady i wskazówki, a ona, bez względu na chaos, kontynuowała pracę, pełna entuzjazmu, ironiczna i zawsze uśmiechnięta.

F. Paulon, Peggy Guggenheim

We wszystkim, co robiła z pewnością nie brakowało pasji, zaangażowania i inwencji twórczej. „Pomysły pojawiają się i mnożą w mojej głowie niczym fiołki”, powiedziała kiedyś w wywiadzie, a mnogość pomysłów potwierdzają liczne wydarzenia podpisane jej nazwiskiem. Potrafiła wykorzystać doświadczenie zdobyte przez lata na Biennale do stworzenia serii wydarzeń, z których niektóre istnieją do dzisiaj. Była współautorką Międzynarodowego Festiwalu Filmów Science Fiction w Trieście (istniejącego do 1982 roku), Międzynarodowego Festiwalu Filmów o Sztuce i Biografii Artystów (teraz pod nazwą Asolo Art Film Festival), Międzynarodowego Przeglądu Filmów Naukowych i Dydaktycznych w Padwie (istniejącego do 1975 roku, początkowo pod nazwą Festiwal Filmów Dokumentalnych, sekcja specjalna Festiwalu w Wenecji) oraz Przeglądu w hołdzie Festiwalowi w Wenecji (który powstał w 1978 roku na zlecenie Instytutu Kultury w Palazzo Grassi i uczynił sławnym wenecki festiwal).

Paulon była też pomysłodawczynią magazynu „Film, rassegna internazionale di critica cinematografica” i autorką licznych książek, wśród których „La Dogaressa Contestata” (1971), pierwsza historia Festiwalu, która prezentuje wydarzenia, sytuacje i osoby związane z weneckim Festiwalem Filmowym od jego narodzin do roku 1970. Konkretna i dosadna w rekonstrukcji faktów, ale napisana z przymrużeniem oka i lekkim stylem. Dalsza część historii przechowywana jest w archiwum rodzinnym i nigdy nie została opublikowana. 

Flavia pracowała niestrudzenie do ostatnich chwil życia (nawet po przejściu na emeryturę w 1968 roku). Zmarła nagle, wiosną 1987, przy biurku podczas przygotowań do kolejnej edycji Festiwalu.

Sernik cytrynowy

0

SKŁADNIKI:

Spód:

  • 180 g biszkoptów typu Digestive
  • 180 g topionego masła

Masa serowa:

  • 500 g ricotty
  • 250 g serka do smarowania
  • 160 g cukru pudru
  • Skórka z dwóch cytryn
  • 12 g żelatyny w listkach
  • 100 ml śmietany

Galaretka:

  • 100 g soku z cytryny
  • 100 g cukru pudru
  • 50 g skrobi kukurydzianej
  • 200 g wody 

Przygotowanie:
W pierwszej kolejności wykonaj spód. Rozdrobnij biszkopty na proszek przy użyciu blendera. Następnie umieść wszystko w misce i dodaj roztopione masło, schłodzone do temperatury pokojowej. Wymieszaj składniki łopatką kuchenną.

Otrzymaną mieszankę przelej do otwieranej tortownicy o średnicy 22-24 cm i dobrze ją uklep tylną stroną łyżki. Odstaw wszystko do lodówki, a w międzyczasie przygotuj masę serową.

Zacznij od wrzucenia listków żelatyny do lodowatej wody i pozostaw je tam do zmiękczenia na 10 min. W większej misce umieść serek i ricottę i dobrze je wymieszaj trzepaczką. Dodaj sok oraz skórkę z cytryny i ponownie zamieszaj. Następnie dosyp cukier puder i mieszaj aż do połączenia się składników.

Podgrzej śmietanę na kuchence lub w mikrofalówce i rozpuść w niej żelatynę. Pozostaw do wystygnięcia, a potem dolej do masy serowej, cały czas mieszając trzepaczką.

Wyjmij spód z lodówki, wylej na niego masę serową, przykryj tortownicę folią spożywczą i odstaw wszystko do lodówki na 2-3 godziny.

Kiedy składniki na sernik będą schłodzone, przygotuj galaretkę na wierzch: umieść w garnuszku skrobię kukurydzianą i cukier puder, dodaj odrobinę soku z cytryny i wodę i nie przestawaj mieszać, aby uniknąć powstania grudek. Gotuj na średnim ogniu, dopóki masa się nie zagęści. Jeśli chcesz otrzymać żółty kolor przypominający cytrynę, możesz dodać kilka kropel barwnika spożywczego. Schłódź powstałą galaretkę często ją mieszając, a następnie wylej na wierzch przygotowywanego ciasta. Później odstaw sernik do lodówki na kolejne 3-4 godziny.

Przed podaniem ciasta delikatnie wyjmij je z tortownicy i przełóż na talerz serwisowy. Możesz udekorować sernik plastrem cytryny. 

tłumaczenie pl: Daria Sokołowska