Slide
Slide
Slide
banner Gazzetta Italia_1068x155
Bottegas_baner
baner_big
Studio_SE_1068x155 ver 2
LODY_GAZETTA_ITALIA_BANER_1068x155_v2
ADALBERTS gazetta italia 1066x155

Strona główna Blog Strona 75

Italia Jarka Wista

0

Artykuł został opublikowany w numerze 80 Gazzetty Italia (maj 2020)

Jarek Wist to dyplomowany italianista i zawodowy wokalista. Jego kariera rozpoczęła się wygraną w „Szansie na sukces”, kolejnym osiągnięciem był tytuł nadzieja i odkrycie roku na gali Fryderyków w 2007 roku, następnie wystąpił jako finalista na sopockim festiwalu Top Trendy. Wydał dwie solowe płyty: „Jest zapisane” (2014) i „Na swojej skórze” (2015) oraz dwa wyjątkowe projekty muzyczne: „Swinging with Sinatra” (2013) ze szlagierami swingowymi Franka Sinatry i „Dolce VitaM” (2020) z włoskimi przebojami z lat 50. i 60. 

Jarek, skąd twoja pasja do muzyki?

Nikt z moich bliskich nie miał do czynienia z muzyką, ale ja od samego początku wiedziałem, że chcę śpiewać. Moja rodzina nie była zadowolona z tego pomysłu i nie zgodziła się na szkołę muzyczną,  dlatego uczyłem się sam, naśladując moich idoli, których oglądałem w telewizji. Marzyłem o tym, żeby występować na scenie przy akompaniamencie profesjonalnej orkiestry. Dopiero po jakimś czasie pojawiły się zajęcia w domu kultury i w końcu udział w programie „Szansa na sukces, który wygrałem”!

Samouk z ogromnym talentem i samozaparciem. Brzmi jak doskonały start muzycznej kariery?

Niezupełnie. W 2004 roku musiałem ją przerwać ze względu na problemy zdrowotne. Świat mi się wtedy załamał, ale pomyślałem, że skoro mam szlaban na śpiewanie, to może to jest dobry moment na wyjazd do Włoch. Zacząłem szukać pracy na licznych forach internetowych i wkrótce udało mi się znaleźć zajęcie w regionie Marche. Zajmowałem się willą rodziny, która często wyjeżdżała, przy okazji chodziłem na lekcje włoskiego i nauczyłem się gotować takie klasyki jak tiramisù, lasagna czy ragù. Komunikacja nie była wtedy jeszcze tak łatwa jak teraz, więc kontakt z rodziną miałem sporadyczny. To pozwoliło mi odciąć się zupełnie od rzeczywistości i totalnie zanurzyć we włoską kulturę. Właśnie podczas tego pobytu zacząłem odkrywać muzykę tego kraju. Jak przyjechałem, swoją płytę wydał akurat Jovanotti, ale słuchałem też innych wykonawców. Na początku zastanawiałem się, co to w ogóle jest? Potem jednak rozsmakowałem się w tej muzyce, bo jest niezwykle melodyjna i radosna. Polacy często na siłę starają się, żeby utwór był „jakiś”, szukają odpowiedniej interpretacji. Włosi natomiast potrafią wyrazić to, co czują i słychać, że ich słowa są prawdziwe. 

Zdaje się, że zauroczenie włoskością przez jakiś czas wygrywało z muzyką?

Myślę, że obie pasje doskonale się uzupełniały. Po powrocie zacząłem studiować Italianistykę na uniwersytecie w Toruniu i wróciłem do śpiewania. W ciągu tygodnia trzy noce spałem w rodzinnym Inowrocławiu i dojeżdżałem na zajęcia do Torunia, w weekendy poświęcałem się karierze muzycznej w Warszawie. Po nagrodzie na gali Fryderyków i występie na Top Trendach, pojawiły się wielkie obietnice ze strony agencji artystycznych, które nigdy nie zostały zrealizowane. Zaczęło być o mnie głośno i nagle, niezależnie ode mnie, wszystko się skończyło. Kiedy mój świat muzyczny się zapadł, byłem na drugim roku. Stwierdziłem wtedy, że zamiast dołować się w Polsce, wyjadę na Erasmusa do Wenecji. To było pierwsze włoskie miasto, które zobaczyłem podczas szkolnej wycieczki w klasie maturalnej. Byłem nim absolutnie oczarowany. 

Wenecja, daleka od pośpiechu wielkich miast, to dobre miejsce na ucieczkę?

Kiedy jesteś tam poza sezonem odkrywasz miasto, które oddycha innym powietrzem, otoczone jest mgłą i wszechobecną magią. Dzięki tym sześciu miesiącom poznałem prawdziwą Wenecję i odkryłem z jakimi problemami muszą borykać się na co dzień mieszkańcy. Okazuje się, że jeśli chcesz tam funkcjonować, to ty musisz się dostosować do rytmu miasta. Kiedy dopadało mnie przygnębienie, uciekałem w labirynt uliczek, gubiłem się i odnajdywałem. Wenecja dodawała mi pozytywnej energii. Dużo czasu poświęcałem też na naukę i na odkrywanie muzyki włoskiej z mojego ulubionego okresu dolce vita.

To wtedy trafiłeś na swoje największe włoskie inspiracje muzyczne?

W pewnym momencie odkryłem genueńską szkołę śpiewających autorów (it. Scuola genovese dei cantautori), do której należeli między innymi Fabrizio De André, Gino Paoli, Umberto Bindi i przede mój faworyt Luigi Tenco, którego twórczość całkowicie mnie urzekła. Czasami jak śpiewałem jego utwory, to miałem wrażenie, jakby te piosenki były napisane dla mnie. Potrafiłem się utożsamić z tekstem, z autorem i z jego uczuciami. To właśnie szkoła genueńska nadała muzyce lat sześćdziesiątych zupełnie innego smaku. Zerwano z oklepanym wzorem pewnych melodii, tworzono innowacyjne, wartościowe teksty, dzięki czemu te utwory mają wielką klasę i głębię. Poza tym wielką inspiracją dla mnie byli również Massimo Ranieri, Domenico Modugno czy fenomenalna Mina. 

Twoja najnowsza płyta to ciekawe połączenie wielkich przebojów z mniej znanymi utworami, skąd ten pomysł?

W pierwszej dziesiątce w moim sercu są inne utwory, więc gdybym w ogóle nie brał pod uwagę tego, kim jestem i w jakim kraju śpiewam, to pewnie wybrałbym wszystkie piosenki, które w Polsce są nieznane. Na szczęście ja również lubię niektóre włoskie przeboje, które podśpiewują moi rodacy, dlatego postanowiłem połączyć je z mniej oczywistymi utworami z tej samej epoki i dzięki temu udało się nagrać bardzo dobrą, akustyczną płytę. Obok znanych wszystkim „Volare”, „Quando, quando” czy „Azzurro”, znalazły się na niej moje ulubione utwory: „Se bruciasse la città”, „Cosa hai messo nel caffè”, „Mi sono innamorato di te”, “Il cielo in una stanza”. Oprócz tego postanowiłem przemycić utwór „Caruso” z początku lat 80., który również jest dla mnie bardzo ważny. 

Muzyka z jednej epoki, ale może zadowolić różne gusta?

Wydając tę płytę próbowałem zaspokoić potrzeby dwóch stron: polskiej, która oczekuje czegoś, co gdzieś już słyszała i tych, którzy znają trochę bardziej kulturę włoską i Włochów. Moim celem było też zaspokojenie potrzeb własnego ducha, ale musiałem do tego dojrzeć, bo długo obawiałem się śpiewania w języku włoskim. Chciałem też pokazać Polakom inne oblicze włoskiej muzyki i rozkochać ich w innych utworach. 

Facebook: facebook.com/JarekWist/
Sito web: www.jarekwist.pl

KINO WŁOSKIE  na festiwalu WIOSNA FILMÓW

0

Już w ten piątek rozpoczyna się 26. edycja WIOSNY FILMÓW. Festiwal potrwa od 29 maja do 7 czerwca i będzie pierwszym w Polsce festiwalem filmów fabularnych zorganizowanym online. Odbędzie się w całości na platformie sieci wirtualnych kin MOJEeKINO.PL.

Widzowie zobaczą w ciągu 10 dni ponad 40 filmów, z czego połowa to polskie premiery lub przedpremiery. Fani kina włoskiego znajdą również coś dla siebie. Na festiwalu pokazane zostaną pierwszy raz w Polsce aż trzy filmy ze słonecznej Italii. Wśród nich nowa produkcja Ferzana Özpetka oraz obsypana nagrodami adaptacja powieści Jacka Londona „Martin Eden”.

Aż trzy filmy będą polskimi premierami!

Pierwszą z propozycji, nie tylko dla fanów kina włoskiego ale także filmowych adaptacji książek jest „MARTIN EDEN”. Przeniesiona na ekran bestsellerowa powieść Jacka Londona pod tym samym tytułem, to intrygująca opowieść o miłości, ambicji oraz rodzącej się świadomości, której akcję reżyser usytuował w uwielbianym przez filmowców Neapolu. W tytułową rolę wciela się genialny Luca Marinelli, który za swoją kreację odebrał nagrodę dla najlepszego aktora podczas ubiegłorocznego festiwalu filmowego w Wenecji. Film został także doceniony na wielu światowych festiwalach.

SEANSE: PREMIERA 3.06 (środa), godz. 21:00 oraz 7.06 (niedziela), godz. 20:00

 

Kolejną premierą na festiwalu będzie najnowszy film mistrza włoskiego kina Ferzana Özpetka „SEKRET BOGINI FORTUNY”. Główne role reżyser powierzył gwiazdom włoskiego kina, doskonale znanym również polskiej publiczności: Stefano Accorsiemu, Jasmine Trince oraz Edoardowi Leo. Jasmine Trinca za tę rolę otrzymała najważniejszą włoską nagrodę filmową dla najlepszej aktorki – David di Donatello. W „Sekrecie bogini Fortuny” pochodzący z Turcji reżyser wraca do tematów, które sygnalizował w swoich poprzednich filmach. Przedstawiona przez Özpetka historia relacji pomiędzy mężczyznami łączy w sobie elementy komedii romantycznej, kina społecznego i przejmującego dramatu. Wszystko to w imponującym entourage’u, który, wzorem innych jego filmów, podkreśla włoską elegancję.

SEANSE: PREMIERA 31.05 (niedziela), godz. 21:00, 7.06 (niedziela), godz. 19:00

 

Widzowie WIOSNY FILMÓW zobaczą jako pierwsi w Polsce także film „ZŁE BAŚNIE”, nagrodzony Srebrnym Niedźwiedziem za najlepszy scenariusz na tegorocznym Berlinale. W swoim drugim filmie utalentowani włoscy twórcy – bracia D’Innocenzo w sposób groteskowy opowiadają o poszukiwaniu, samotności i lęku. Niektórzy krytycy w podejściu do bohaterów dopatrują się w „Złych baśniach” echa twórczości amerykańskiego reżysera Todda Solondza, jeszcze inni widzą tu ostrą krytykę kapitalizmu. Pewne jest, że ta ujęta w formułę mrocznej współczesnej baśni opowieść to kino ekstremalnych emocji, angażujące widza do ostatniego nerwu, baśń która brzmi jak zgrzyt noża po szkle.

SEANSE: PREMIERA 31.05 (niedziela), godz. 19:00, 6.06 (sobota), godz. 18:00

 

ASPROMONTE” to kolejna perełka w programie tegorocznej edycji WIOSNY FILMÓW. Nostalgiczna opowieść o włoskim południu z Valerią Bruni Tedeschi („Zwariować ze szczęścia”) oraz Marcello Fonte („Dogman”) w rolach głównych, pokazywana była w kinach w ubiegłym roku. Akcja filmu, opartego na powieści Pietra Criaco, rozgrywa się w latach 50, w niewielkim miasteczku Africo, położonym w malowniczym kalabryjskim Aspromonte. Miejsce jest nieprzypadkowe, bowiem sam reżyser Mimmo Calopresti wychował się w niewielkim kalabryjskim miasteczku. W jednym z wywiadów przekonywał, że włoskie południe od zawsze naznaczone było pewną duchowością: „Niebem i piekłem, baśnią i tragedią”. Jego nowy film łączy w sobie wszystkie te elementy.

SEANS: 6.06 (sobota), godz. 15:00

 

Festiwal WIOSNA FILMÓW rozpoczyna się 29 maja, potrwa 10 dni. Wyjątkowo ze względu na panującą sytuację oraz zamknięte kina przeniesiony został do sieci i odbędzie się na platformie wirtualnych kin MOJEeKINO.PL. W sumie w wydarzeniu weźmie udział 47 kin z całej Polski, które na platformie mają swoje wirtualne sale.

Bilet na każdy seans kosztuje 15 PLN.

 

Więcej informacji można znaleźć na stronach: wiosnafilmow.pl oraz MOJEeKINO.PL

ORGANIZATOREM 26. FESTIWALU FILMOWEGO WIOSNA FILMÓW jest Fundacja Działań Artystycznych i Filmowych „Ruchome Obrazy”.

Partnerem Festiwalu WIOSNA FILMÓW jest Stowarzyszenie Kin Studyjnych, które stworzyło największą na świecie platformę wirtualnych kin MOJEeKINO.PL

Więcej informacji na stronach:
www.wiosnafilmow.pl
www.facebook.com/wiosnafilmow

a już od 21 maja także na stronie www.MOJEeKINO.PL
Więcej informacji udziela dział prasowy festiwalu WIOSNA FILMÓW:

Agnieszka Zając
PR i MARKETING
e-mail: agnieszka@ruchomeobrazy.pl
tel.: 600 094 719

Kasia Smutniak, polska gwiazda nowego kina włoskiego

0
Kasia Smutniak, fot: ©Andrea Pattaro/Vision

Artykuł został opublikowany w numerze 69 Gazzetty Italia (czerwiec-lipiec 2018)

Spotykamy się z Kasią Smutniak w kinie Muranów w Warszawie podczas Cinema Italia Oggi, przeglądu filmów włoskich, który odniosł ogromny sukces w Polsce. Elegancka i fascynująca, zdecydowana, ale jednocześnie wrażliwa, Smutniak opowiada o radości z bycia kobietą w pełni zrealizowaną miedzy Polską a Włochami.

„To dwa kraje bardzo podobne pod względem kulturowym, Polacy o tym dobrze wiedzą, wystarczy sięgnąć do naszej przeszłości i od razu odnajdziemy Włochy, od Bony Sforzy poprzez nasz hymn, aż po artystów i architektów, którzy przez wieki pracowali w polskich miastach. To raczej Włosi nie wiedzą, jak dużo mamy wspólnego.”

Kasia Smutniak, fot: ©Andrea Pattaro/Vision

Zaczęłaś karierę jako modelka, by potem odnieść sukces jako aktorka. Kino było twoim marzeniem?

Po pierwszych doświadczeniach jako modelka zdecydowałam się zrobić sobie rok przerwy we Włoszech, to idealny kraj, żeby odpocząć i pomyśleć. Te refleksje poszły tak dobrze, że rok przedłużył sie do dwóch lat, później do trzech i w końcu… na całe życie. Kino nie było moim marzeniem, powiedzmy że trafiło się przez przypadek i to był wspaniały zwrot w mojej karierze. Kino i moda to obszary, które stale się przeplatają, a ja cały czas współpracuję z niektórymi projektantami, dlatego również moda wciąż jest częścią mojego życia.

Patrząc z Rzymu na Polskę, jakie masz przemyślenia?

Czuję się tak samo Polką, jak i Włoszką, to ogromne bogactwo czuć przynależność do dwóch kultur. Ostatnio poczułam jak bardzo się zitalianizowałam, kiedy na planie „Volterry”, nowego polskiego filmu w reżyserii Jacka Borcucha, nie potrafiłam dostosować się do polskich godzin posiłków! Potrzebowałam włoskiego grafiku i makaronu! Żarty żartami, ale film jest niezwykle intrygujący, akcja toczy się we Włoszech i krąży wokół postaci polskiej poetki, laureatki Nagrody Nobla, granej przez Krystynę Jandę. Poetka prowadzi spokojne życie w toskańskim miasteczku Volterra, kiedy pewnego dnia otrzymuje szokującą wiadomość, która na zawsze odmieni jej życie. Emocje, jakie wywołała niespodziewana informacja ujawniają się podczas ceremonii przyznania tytułu honorowego obywatela miasta Volterra, zamiast wyrazić wdzięczność, poetka wygłasza bardzo niepoprawną politycznie mowę, co wywołuje wielki skandal. Więcej wam nie opowiem! Koniecznie idźcie go zobaczyć, wśród aktorów są Antonio Catania, Lorenzo de Moor, Vincent Riotta, Robin Renucci i ja w roli córki poetki.

Wracając do pytania, muszę powiedzieć, że z perspektywy Rzymu Polska jawi się z jednej strony jako kraj prężnie rozwijający się ekonomicznie, z drugiej to miejsce, w którym kobiety często muszą wychodzić na ulicę, żeby bronić swoich praw. Zawsze byłam dumna z emancypacji w Polsce, już od czasów powojennych kobiety były czynne zawodowo i społecznie, to była dużo dalej posunięta emancypacja niż ta włoska, ale od paru lat mam wrażenie, że ta sytuacja zaczyna się odwracać. We Włoszech kobiety stają się coraz silniejsze i zdobywają coraz większą pozycję w społeczeństwie, podczas gdy w Polsce plon zbiera wizja konserwatywna, która widzi kobietę tylko w środowisku rodzinnym. Życzę sobie również, żeby w moim kraju zrozumiano konieczność pozostania w Europie, która otwiera Polskę na inne kultury i jest źródłem rozwoju ekonomicznego.

Czy zgodzisz się, że w filmie “Made in Italy” grasz rolę włoskiej kobiety, która jest silniejsza i bardziej zdecydowana w stawianiu czoła problemom codzienności od swojego męża?

Tak. I jestem bardzo szczęśliwa, że mogłam pracować obok dwóch tak wielkich postaci jak reżyser Ligabue oraz aktor Stefano Accorsi w filmie, który przedstawia prawdziwe, życiowe historie. Włochy są z pewnością krajem z wieloma problemami, ale dzięki codziennemu zaangażowaniu zwykłych ludzi i wielu kobiet pojawia się nadzieja na odrodzenie absolutnie niezwykłego państwa.

Włochy i Polskę łączy również renesans jeśli chodzi o sukcesy w dziedzinie kinematografii?

Tak, zgadzam się. Wiele nowych filmów włoskich wchodzi na rynki międzynarodowe, potwierdza to chociażby sukces na polskim rynku filmu „Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie” i przeglądu Cinema Italia Oggi. Jeśli chodzi o polską kinematografię, są reżyserzy, których bardzo cenię jak Szumowska czy Pawlikowski, ale myślę też, że do robienia dobrych filmów potrzeba dzisiaj dużo odwagi i determinacji, żeby pokonać ewentualną presję ze strony systemu.

Pamiętasz doświadczenie jako gospodyni Międzynarodowego Festiwalu w Wenecji?

Oczywiście! To było w 2012 roku, bardzo dobrze się bawiłam, wspaniałe doświadczenie. Zawsze z chęcią wracam do Wenecji.

Plany na wakacje?

W czerwcu pracuję nad nowym projektem filmowym, w lipcu natomiast jadę do Nepalu ze Stowarzyszeniem Pietro Taricone, nazwanej tak na cześć mojego zmarłego kilka lat temu pierwszego męża. Stowarzyszenie rozwija i wspiera projekty mające na celu udostępnienie edukacji dla dzieci potrzebujących. Pierwszym etapem pracy jest budowa szkoły dla dzieci z miasteczka Mustang w Nepalu, to część projektu skoncentrowanego na pielęgnowaniu i zachowaniu ich dziedzictwa kulturowego, które w przeciwnym razie mogłoby całkowicie zaniknąć.

tłumaczenie pl: Agata Pachucy

Kadry z filmu „Made in Italy”:

Ciasto biszkoptowe z herbatą matcha

0

Składniki:

  • 160 g całych jaj
  • 160 g cukru drobnoziarnistego
  • 160 g mąki typu 00
  • 160 g masła o temperaturze pokojowej
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • 1 łyżeczka herbaty matcha
  • 2 szczypty soli drobnoziarnistej
  • 70 g dropsów z białej czekolady (lub białej czekolady rozdrobnionej na drobne wiórki)

Przygotowanie:

Przy pomocy elektrycznego miksera z mieszadłami ucieramy miękkie już masło z cukrem drobnoziarnistym aż do momentu, gdy uzyskamy spienioną i kremową konsystencję.

Dodajemy stopniowo rozbite jaja. Robimy to ostrożnie, aby konsystencja masła nie stała się grudkowata i kontynuujemy powolne ucieranie. Przesiewamy proszek do pieczenia z mąką oraz solą i łączymy sypkie składniki z masą, cały czas stopniowo ucierając. Następnie dodajemy herbatę matcha i ponownie ucieramy.

Na koniec wsypujemy czekoladowe dropsy z białej czekolady, mieszając zawartość szpatułką.

Formę do ciasta smarujemy masłem i posypujemy dokładnie mąką, a następnie przelewamy ciasto do formy. Ciasto pieczemy w 170°C przez około 40 minut. Przed wyjęciem ciasta z piekarnika, sprawdzamy przy użyciu patyczka, czy jest dobrze upieczone również w środku.

Wyjmujemy ciasto z piekarnika, pozwalając mu ostygnąć, tak aby osiągnęło temperaturę pokojową. Wyjmujemy ciasto z formy i przekładamy je na paterę. Możemy posypać ciasto cukrem pudrem i udekorować bitą śmietaną.

Smacznego!

Matcha jest japońską herbatą, mającą postać intensywnie zielonego proszku, która poza wyjątkowo dobrym  smakiem, ma także wiele dobroczynnych właściwości. Można ją nabyć w sklepach zielarskich lub w sklepach specjalizujących się w herbatach, naparach i tym podobnych produktach.

tłumaczenie pl: Aneta Woszczyk

Nie ma sekretu dobrej pizzy

0

Kiedy zmierzam do pizzerii na Wielopolu już z daleka czuję jej zapach. Na miejscu zastaję grupkę ludzi przy ladzie. Właściciel krząta się na zapleczu, dokonuje ostatnich poprawek zanim pizza trafi do pieca. W tle słychać włoskie radio i mieszające się języki. Atmosfera jest swobodna, wręcz rodzinna. Taka właśnie jest Pizzeria Vicenti. O pizzy i o Polakach rozmawiam z właścicielem Mariuszem Vicentim, który trzy lata temu zaczął uczyć Krakowian, czym jest pizza al taglio.

Jak zaczyna się twoja historią z pizzą?

Ta historia tak naprawdę ma swój początek w czasie wojny. Moja babcia była Włoszką, pochodziła z Bari. Dziadek walczył pod Monte Cassino. Tak się poznali. Po wojnie wrócili do Polski, dlatego od dzieciństwa miałem kontakt z włoską kulturą, no i oczywiście także z kuchnią. Natomiast ja do Włoch wyjechałem na wakacje w 1991 roku i początkowo nie planowałem zostawać tam na dłużej. W Polsce jednak czekała na mnie obowiązkowa dwuletnia służba wojskowa, więc uciekając od niej, znalazłem się w Rzymie. Pizza też w moim życiu pojawiła się dość przypadkowo. To nie była moja pasja, ale po prostu jedna z pierwszych prac, jakie mi się trafiły. Początkowo pomagałem pizzaiolo i przyglądałem się. Kiedy on się zwolnił, zająłem jego miejsce. Kiedy dowiedziałem się, jaka jest pensja od razu wiedziałem, że chcę to robić (śmiech).

To właśnie ten pizzaiolo nauczył cię robić pizzę czy jednak te pierwsze lekcje odbyły się pod okiem babci?

Zdecydowanie on. Babcia specjalizowała się raczej w makaronach, więc wcześniej nic nie wiedziałem. Poza tym w Polsce w latach 90. pizzerii było jeszcze niewiele, a jak już była to zazwyczaj niewiele miała wspólnego z prawdziwą włoską pizzą. Pamiętam, jak ten Tunezyjczyk, od którego się uczyłem powiedział mi, żebym się uczył, bo to jest zawód, który da mi pracę w każdym miejscu na świecie. 

Przez ponad dwadzieścia lat pracowałeś w Rzymie. Czym różni się włoskie podejście do pizzy od polskiego?

Wszystkim. Po pierwsze myślę, że w Polsce jeszcze mało kto umie robić i jeść pizzę. Według mnie ci, którzy przygotowują pizzę inaczej niż robi się to we Włoszech w ogóle nie powinni nazywać tego co robią pizzą. Większość ludzi myśli, że pizza włoska to ta okrągła neapolitańska. To jest nieprawda, bo tak jak Włochy długie, tyle lokalnych odmian i tradycji przygotowywania. Ja mogę powiedzieć, że znam się na pizzy rzymskiej, która jest cienka i chrupiąca. Dawniej taką pizzę jadło się tylko na kolację, a taką, którą robimy tutaj, al taglio można było też zjeść na obiad. W Polsce dopiero zaczynamy zaznajamiać się z kulturą jedzenia pizzy. 

Myślisz, że mamy szansę na odejście od myślenia, że jeśli jeść to do syta i wyjść w stronę włoskiej kultury jedzenia pizzy?

To już powoli się zmienia. Ja sam staram się przede wszystkim uczyć klienta. Mam tę przewagę, że mogę robić to i po polsku i po włosku. Jeśli między pizzaiolo a klientem jest jakaś osoba pośrednia, prędzej czy później informacja zostaje zmieniona.  W rezultacie sama pizza też się zmienia, bo dąży się do tego, żeby dopasować się do klienta i jego gustów, a nie zostać przy oryginalnej recepturze.

Czyli stawiasz na edukację, a nie dostosowanie się.

Tak. To oczywiście jest trudne, ale na moim przykładzie można powiedzieć, że się da. Jestem tu już trzy lata i mam się dobrze. Choć muszę też przyznać, że ze względu na to, że otwieram nowe lokale, nie wszystko mogę robić osobiście, a jak coś zostawię na chwilę, to od razu jest robione nie tak jakbym chciał. Polak bardzo szybko się uczy, ale równie szybko stwierdza, że można zrobić inaczej, lepiej, a lepiej nie oznacza, że jest to zrobione tak, jak powinno być.

A biorąc pod lupę Kraków, jaki twoim zdaniem procent pizzy jest robiony według oryginalnej włoskiej receptury?

Nie znam wszystkich miejsc, ale byłem w wielu, gdzie faktycznie można spróbować prawdziwej włoskiej pizzy. Poznaje to patrząc na nazwę lokalu. Jeśli nazwa jest włoska, w miarę sensowna i poprawnie napisana, istnieje duża szansa, że zjemy tam dobrą pizzę. Tam gdzie są Włosi, pizza będzie raczej dobra. Tak naprawdę tylko dwa składniki muszą być z Włoch, żeby wszystko się udało: mąka i sos. Jeśli chodzi o mozzarellę, mamy w Polsce dostawców, którzy robią ją w ten sam sposób. Poza tym wbrew pozorom ten ser, który miałby przyjeżdżać z Włoch, nie będzie dobry, bo będzie musiał mieć długi okres ważności i będzie już sztuczny. 

Dlaczego zdecydowałeś się wrócić po tylu latach do Polski i otworzyć biznes?

We Włoszech nie wymyśli się niczego nowego. Takich pizzerii, jak moja jest mnóstwo, tu jestem jedyny. 

Czym więc wyróżnia się pizza, którą serwujesz od innych, które możemy dostać w Krakowie?

Po pierwsze w Krakowie nie ma pizzy al taglio. Po drugie pizza jest na wagę, więc każdy może zamówić tyle, ile chce. Poza tym wszystkie pizze są w jednej cenie i każdego dnia jest coś nowego. Pełna dowolność.

A słynna pizza z ziemniakami? Można ją chyba dostać jedynie u ciebie? 

Pizza z ziemniakami jest do zrobienia tylko jako pizza al taglio. Przy pizzy okrągłej ziemniak się po prostu nie dopiecze. Oczywiście nie jest to łatwa pizza i wiele zależy od jakości ziemniaka. Jednak jeśli raz komuś zasmakuje to już zawsze będzie ją wybierał. 

Jakie były początki pizzerii? 

Mimo że istniejemy już trzy lata, czuję się jakby każdy dzień był tym pierwszym. Codziennie przychodzi ktoś nowy, a więc cały czas pojawiają się te same trudności, chociażby zaczynając o wspomnianej już wcześniej edukacji. Trzeba wytłumaczyć, dlaczego pizza jest zimna i czemu się ją podgrzewa. W lokalach wisi moje zdjęcie zrobione w Rzymie w 1991 roku. Pokazuje ono, że czas biegnie również dla mnie (śmiech), a także że nie robię pizzy od wczoraj i można mi zaufać. 

Polacy mają tendencję do uznawania za dobre tylko tego, co już dobrze znają. Czy twoi klienci są otwarci na tłumaczenie?

Spotykam się z ludźmi, którzy są otwarci. Ponad dwa lata temu pojawił się artykuł, w którym opisywano moją pizzerię, jako taką, w której można po prostu o pizzy porozmawiać, w której zawsze obecny jest właściciel. Nie wiem na ile, ale myślę, że to też trochę mi pomogło. Poza tym rozmowa jest zawsze najlepszą reklamą. Myślę, że jako klienci lubimy być prowadzeni przez osoby, które mają doświadczenie. 

Otworzyłeś drugi lokal, kolejny zostanie otwarty w najbliższym czasie. Są jeszcze inne plany?

Chciałbym rozwijać się i otwierać kolejne lokale. Dzięki innym punktom sprzedaży, pizza będzie coraz bardziej znana i ludzie też będą coraz bardziej otwarci. Problemem jest personel i znalezienie ludzi, z którymi dobrze się współpracuje. Mimo tego, że ciasto na pizzę robię ja, trudno jest koordynować pracę zespołu w kilku miejscach na raz. Zazwyczaj też jest tak, że prościej jest wyszkolić osobę, która uczy się od zera, niż taką, która miała wcześniej doświadczenie z okrągłą pizzą. 

Jaki jest zatem sekret dobrej pizzy?

Nie ma sekretu dobrej pizzy. Ważna jest przede wszystkim chęć. Każdy kto robi pizzę musi zawsze stawiać się po drugiej stronie lady i wszystko robić nie tylko najlepiej jak się da, ale przede wszystkim tak, jakbym zapraszał ludzi do swojego domu i starał się ugościć ich w sposób, w jaki sam chciałbym zostać przyjęty. 

Facebook: facebook.com/pizzeriavicenti/

Pulpety z suszonego dorsza

0

Przygotowanie suszonego dorsza po wenecku jest zadaniem dość skomplikowanym w Polsce, ze względu na trudności związane z zakupem sztokfisza (w Wenecji Euganejskiej zwanego baccalà), czyli suszonego w słońcu norweskich fiordów dorsza. Ponieważ uwielbiam tę potrawę, dlatego że jest wyśmienitą przystawką nadającą się do degustacji o każdej porze roku, postanowiłem przygotować przepis, który pod względem smaku i konsystencji jest podobny do oryginału.

Składniki: 

  • 500 g  świeżego filetu z dorsza ze skórą
  • 5 ząbków czosnku
  • 40 g lub według uznania oliwy z oliwek extra vergine 
  • Około 20 g posiekanego pęczka natki pietruszki 
  • 250 g mleka
  • ¼ startej skórki z cytryny 
  • 1 liść laurowy
  • Sól i pieprz czarny według uznania

Sposób przygotowania:

Bierzemy naczynie do pieczenia i polewamy je delikatnie oliwą z oliwek Evo, umieszczamy w nim filety, kładąc je skórą do dołu i pieczemy w 160° przez około 20 minut aż do momentu, gdy filety będą suche i zarumienione.

W międzyczasie obieramy czosnek ze skórki i umieszczamy go w rondlu, dodając 100 g mleka. Gotujemy przez 10-15 minut na małym ogniu, aż stanie się miękki. Gdy tylko czosnek będzie ugotowany, odlewamy mleko, zostawiając sam czosnek.

Wyjmujemy dorsza z piekarnika, pozwalając mu ostygnąć. Usuwamy ewentualne ości i, przy pomocy łyżki, zeskrobujemy łuski oraz w miarę możliwości również skórę z filetów, tak aby pozostało samo mięso z ryby.

Przekładamy mięso z dorsza do rondla wraz z czosnkiem, z pozostałymi 150 g mleka, liściem laurowym i  dusimy całość przez 15 minut. Gasimy ogień i czekamy aż całość ostygnie.

Wyjmujemy z rondla liść laurowy, mięso z dorsza oraz czosnek i po delikatnym odsączeniu konsystencji, umieszczamy składniki w blenderze i zaczynamy miksować. 

Całość łączymy ze skórką z cytryny, posiekaną natką pietruszki, odrobiną pieprzu i dolewamy parę kropel oliwy, tak by całkowicie została wchłonięta przez konsystencję. Stopniowo uformuje się kremowa pasta. Jeśli będzie zbyt gęsta, dodajmy trochę mleka z gotowania. Konsystencję doprawiamy solą, a następnie mieszamy przez kilka minut, nie przestając mieszać, dopóki nie otrzymamy jednolitego kremu. 

Przelewamy całość do miski z pokrywką i wkładamy do lodówki na co najmniej dwie godziny. Sposoby podania: pastę z dorsza serwujemy na grzankach lub jako quenelle, czyli pulpety o wydłużonej formie. Quenelle możemy uformować przy pomocy 2 wilgotnych łyżek.

P.S. Kiedy będziecie zeskrobywać skórę z ugotowanych już filetów, postarajcie się zebrać przylegający do niej tłuszcz,  nada on paście odpowiedniej, kremowej konsystencji.

Smacznego!

tłumaczenie it: Aneta Woszczyk

Szampan i wielkie wdowy

0

To naprawdę niezwykle interesujące, że światowy rynek szampana, który utrzymują trzy wielkie francuskie firmy, został stworzony przez kobiety. Trzy młode wdowy, które uwierzyły w swoje siły i zaryzykowały wszystko co posiadały, by stworzyć wiekopomne imperia, w czasie kiedy nie tylko rynek, ale również życie kobiet, były całkowicie w rękach mężczyzn.

Barbe Nicole Clicquot-Ponsardin (1777-1866)

Córka bogatego kupca z Reims Barbe-Nicole Ponsardin w wieku 22 lat poślubiła François Clicquot, syna Philippe Clicquot. Mąż zmarł w 1805 roku na gorączkę złośliwą pozostawiając zaledwie 27-letniej wdowie winnicę, która w tamtym czasie produkowała ok. 100.000 butelek rocznie. Inteligentna, posiadająca pieniądze i energię, la Veuve (wdowa) Clicquot była kobietą zdeterminowaną i odważną, aby zmierzyć się z wyzwaniem. Przejęła zarządzanie własnością rodziny i została jedną z pierwszych kobiet przedsiębiorców w czasach współczesnych. Wiele razy ryzykowała porażką i była dręczona przez bankierów, którzy nie dawali jej kredytu, przez zmiany systemu i kryzysy ekonomiczne.

Śledziła zmiany w swojej firmie zawsze osobiście, rekrutowała personel, nadzorowała transporty aż do miejsca załadunku, żeby negocjować z wojskami okupacyjnymi. Zawsze prawdziwa perfekcjonistka, w 1816 roku wynalazła table de remuage, pierwszy stół, który pochyla butelki sprawiając, że osad stopniowo spływa w stronę szyjki butelki, czyniąc szampan przejrzystym i znacznie szlachetniejszym. Jest to metoda szampańska, dzięki której wino pozostaje jasne i przejrzyste. Barbe-Nicole potrafiła ją utrzymać w sekrecie przez 15 lat w mieście, gdzie wszyscy się znali. Być może było to spowodowane tym, że dzieliła się zyskami z personelem. Sukces sprzedaży był natychmiastowy. Firma rozrosła się i zaczęła nabywać najlepsze winnice w regionie, aby zaspokoić rosnące zapotrzebowanie. W 1821 roku wzięła na staż młodego Edouard Werlé, któremu w 1841 roku pozostawiła kierownictwo w firmie, która sprzedawała pół miliona butelek rocznie (w momencie jej śmierci liczba ta wzrosła do ponad 760.000 butelek). W 1843 Barbe-Nicole wycofała się do neorenesansowego zamku Boursault i zmarła tam w wieku 89 lat.

Louise Pommery (1819-1890)

Louise Pommery, a dokładnie Jeanne Alexandrine Louise Melin, była córką ziemian z regionu Ardenów. W 1839 roku poślubiła Louisa Pommery’ego, właściciela domu szampana Pommery-Greno. Żona, zmarłego przedwcześnie w 1858 roku Louisa, zostaje wdową w wieku 39 lat. Inteligentna i energiczna kobieta, jaką była Louise Pommery, bada dokładnie komercyjny sukces wielkiej marki veuve Clicquota i deklaruje publicznie: „Ja, pani Pommery… Postanawiam, w zastępstwie mojego zmarłego męża, kontynuować prowadzenie firmy!

Pod przewodnictwem pani Pommery działalność znacznie wzrosła. Ujawnia się prawdziwy geniusz w prowadzeniu biznesu: Louise zmienia smak szampana, wyczuwając, że przyszłość przyniesie uznanie nie dla słodkich win o łagodnym posmaku, jakże wówczas popularnych, ale dla cierpkich, wytrawnych trunków, idealnych do posiłków. Sukces na nią czekał: aby otrzymać najlepsze wina, zarządziła wykopanie 18 kilometrów tuneli w starożytnych kopalniach gipsowych, aby trunki mogły dojrzewać w odpowiednich warunkach. Rodzina Pommery zachowała prawo własności do domu szampana do 1979 roku, kiedy to firma została przejęta przez luksusowego giganta. 

Lily Bollinger (1899-1977)

Firma Bollinger została założona w 1829 roku, w samym sercu Szampanii, przez Niemca, Jacquesa Josepha Bollingera. W 1923 roku wnuk założyciela Jacquesa Josepha, Jacques Bollinger, który prowadził firmę, poślubił Elizabeth Law de Lauriston Boubers, zwaną Lily. Po śmierci Jacquesa w 1941 r., bezdzietna wdowa stanęła na czele rodzinnej firmy aż do swojej śmierci.  Lily Bollinger została zapamiętana jako kobieta energiczna, oryginalna, miła; przemierzała pola winnic rowerem, a gdy pewien dziennikarz zapytał ją czy kocha szampana, którego produkuje, odparła: „…piję, gdy jestem szczęśliwa i kiedy jestem smutna… Niekiedy piję też w samotności, a w towarzystwie uważam to za czynność obowiązkową. W innych okolicznościach nie sięgam po szampana, chyba że jestem spragniona…”. Nawet w trudnych latach drugiej wojny światowej Lily niestrudzenie kontynuuje promocję i rozwój swojej firmy. Robotników do pracy niełatwo znaleźć – mężczyźni albo są wojskowymi albo więźniami. Lily zatem zajmuje się wszystkim, od winnic po pracę w piwnicach i wysyłkę, nie tracąc nigdy wielkiego optymizmu. Wierna tradycyjnym metodom, nawet jeśli wydają się przestarzałe, mawia: „… jakość moich win jest tego dowodem„.

Kobiety – istne personae non gratae w piwnicach i kopalniach (sama ich obecność miała zamieniać wino w ocet) – po raz kolejny odnalazły dla siebie zasłużoną rolę i miejsce w męskim wszechświecie, udowadniając, że miłość i kultura wina nie są wyłącznym przywilejem dla jednej tylko płci. Étoiles de Champagne, wdowy Clicquot, Pommery i Bollinger udoskonaliły i podniosły prestiż szampana. Odwróciły własne przeznaczenie, inspirując inne wdowy (Apolline Henriot, Augusta Devaux, Mathilde Perrier, Camille Olry-Roederer) i zachęcając kobiety (producentki win, specjalistki w zakresie agronomii, plantatorki winorośli, właścicielki winiarni, dyrektorki artystyczne, restauratorki) do uniesienia kieliszka i do nadania temu trunkowi kobiecego tonu.

tłumaczenie pl: Klaudia Skórska i Magda Karolina Romanow-Filim

Kieszeń z kurczaka à la Antonio

0

Najlepszym sposobem na to, żeby potrawa się udała jest użycie produktów wysokiej jakości. Oto prosty przepis, który odzwierciedla klimat Italii w Polsce: „kieszeń z kurczaka à la Antonio”. Młody kucharz pochodzenia ukraińskiego, Anton Teslyuk, zawsze pasjonował się kuchnią włoską, dzięki wskazówkom szefa kuchni Marco Bernardiego jest autorem niektórych dań z menu restauracji Al Ponte w Gdańsku.

Przepis dla 4 osób.

Składniki:

  • 4 piersi z kurczaka
  • 8 suszonych pomidorów z Sycylii
  • 250 g mozzarelli fior di latte
  • 4 liście bazylii
  • sól
  • pieprz

Przygotowanie:

Zrób kieszeń w piersi z kurczaka i włóż do niej dwa kawałki mozzarelli, dwa suszone pomidory, liść świeżej bazylii, dodaj sól i pieprz. Podsmaż na patelni z odrobiną oleju z obu stron, a następnie włóż kieszeń z kurczaka na 12 minut do piekarnika rozgrzanego do 190 stopni. Kiedy będzie gotowa, podaj w połączeniu z rukolą lub sałatą sezonową. Szef kuchni Anton podaje danie z sosem z bazylii.

Smacznego!

tłumaczenie pl: Ilona Dawid

Evergreen

0

Założyciele sklepu Evergreen przez lata byli wegetarianami, a z czasem stali się weganami. Marzyli, by swoje zasady etyczne oraz idee ekologiczne i cruelty-free promować zarówno w życiu prywatnym, jak i zawodowym. Dlatego w 2008 roku otworzyli swój własny sklep z produktami wegańskimi.

Evergreen oprócz szerokiej gamy wyłącznie wegańskich, ekologicznych oraz wytwarzanych z poszanowaniem natury produktów spożywczych oferuje także naturalne kosmetyki i ekologiczne środki czystości niezawierające chemicznych dodatków i przede wszystkim – nietestowane na zwierzętach.

Firma stara się odpowiedzieć na potrzeby wegan oraz konsumentów, którzy kochają zwierzęta i dbają o środowisko jak i na potrzeby osób mających alergie pokarmowe i stosujących rozmaite diety (jak np. dieta wykluczająca gluten bądź cukier).

W styczniu 2016 roku firma trafiła w ręce doświadczonych w branży spożywczej przedsiębiorców, którzy zapewnili jej przyszły rozwój, zwiększenie obrotów i asortymentu.

W kwietniu 2017 r. otwarto magazyn towarów, a sprzedaż online została zdecentralizowana.

Wreszcie wiosną tego roku sklep detaliczny został rozbudowany i wyremontowany.

SKLEP EVERGREEN
Adres: ul. Słomińskiego 15 lok.502, 00-195 Warszawa
(wejście i dojazd od ul.Inflanckiej)
Tel.: (22) 416 71 71
E-mail: sklep@evergreen.pl
Strona www: evergreen.pl
Facebook: facebook.com/Evergreen.sklep/

Faraone Poland, bezpieczeństwo szyte na miarę

0

W Goleniowie, niezwykle dynamicznej specjalnej strefie ekonomicznej niedaleko Szczecina, działa ceniona włoska firma specjalizująca się w produkcji drabin i rusztowań, która z bezpieczeństwa w środowisku pracy uczyniła swoją dewizę produkcyjną i handlową. Rozmawiamy o tym z dyrektorem naczelnym Gianlucą Mercattiliim, który pracuje w firmie od 1992 roku, a od 2001 jest odpowiedzialny za polską filię Faraone Poland.

„Faraone Poland to włoskie przedsiębiorstwo z historią, działające od lat 70-tych ubiegłego wieku. Początkowo specjalizowało się w futrynach, dopiero później, niemalże przez przypadek, firma odkryła potencjał rynku produkującego drabiny i rusztowania, w którym jest dzisiaj absolutnym liderem, dzięki umiejętności realizacji projektów custom, czyli dopasowanych do potrzeb klienta. W Teramano, gdzie firma ma swoją główną siedzibę, są duże zbiory oliwek i zupełnie spontanicznie pomyślano o stworzeniu bezpiecznej drabiny do wchodzenia na drzewa oliwne, ograniczając w ten sposób liczbę wypadków. Ten prototyp drabiny funkcjonował tak dobrze, że bardzo szybko stał się produktem pierwszej potrzeby i dołączył do stałej produkcji obok futryn, które były wówczas podstawą biznesu firmy.

Kiedy Faraone Poland odkryło Polskę?

W latach 90-tych uczestnicząc w targach poznaliśmy firmę Akala, zajmującą się dystrybucją produktów. Pierwsza współpraca sięga roku 1994; później powoli Faraone Poland zdecydowało się zainwestować w Akalę i po jakimś czasie przejęliśmy wszystkie udziały firmy. Nasza polska siedziba z roku na rok stopniowo się rozrastała i w roku 2007 przenieśliśmy siedzibę z Lipian do Goleniowa. Kupiliśmy teren wielkości 2 ha i wybudowaliśmy na nim naszą siedzibę z magazynem o powierzchni 3 tys. m2; aktualnie mamy w planach budowę kolejnej hali. W międzyczasie nasza siła robocza, prawie całkowicie polskiej narodowości, wzrosła do 35 osób, z których 23 pracują stacjonarnie, a pozostali jeżdżą po całej Polsce.

Dodatkowym atutem firmy Faraone Poland jest praca na zamówienie. Co w praktyce oznacza dopasowanie rozwiązań problemów logistycznych do potrzeb klienta?

Dokładnie tak, naszą podstawą są drabiny wysokiej jakości, produkty z większym standardem bezpieczeństwa i wytrzymałości niż te, które można znaleźć w sprzedaży w dystrybucji na szeroką skalę. Nasze drabiny używane są na przykład przez osoby pracujące w centrach handlowych lub przez przedsiębiorstwa, które pracują na wysokościach; naszych drabin używa się też do mycia cystern, samolotów, pociągów, ciężarówek i betoniarek. Zwykle firmy do nas dzwonią, my jedziemy zrobić wizję lokalną i później projektujemy struktury do pracy na wysokościach, bezpieczne i przystosowane odpowiednio do funkcji, jaką mają spełniać, dzięki czemu pracuje się lepiej i bez ryzyka dla pracowników.

Codzienna praca z zachowaniem norm bezpieczeństwa to podstawa, ale być może nie jest jeszcze w centrum uwagi przedsiębiorstw?

Duże przedsiębiorstwa inwestują w bezpieczeństwo, nie mogą sobie przecież pozwolić na to, aby ich pracownicy pracowali w niestabilnych czy niebezpiecznych warunkach; to, co niepokoi, to małe i średnie firmy. Kiedy w zeszłym roku uczestniczyłem 26 kwietnia w światowym dniu bezpieczeństwa w siedzibie Sejmu w Warszawie, usłyszałem jak dużo jest wypadków w czasie pracy, zwłaszcza w sektorze budowniczym w pracy na wysokościach. Od razu zdecydowałem się powołać do życia fundację „Polska kocha bezpieczeństwo”, żeby rozpowszechniać w każdej warstwie społecznej kulturę bezpieczeństwa. Teraz Fundacja będzie prezentowała w polskich szkołach podstawowe reguły bezpiecznego życia, ale będziemy też robić kursy dla pracowników. Nie chcemy już widzieć osób, które wykonują niebezpieczną pracę bez kasków czy rękawic, osób, które usprawiedliwiają się zdaniem: „Zawsze tak pracowałem”. Powtarzają to dopóki nie wydarzy się tragedia, dopiero później są w stanie zrozumieć swój błąd. Nie powinno się naprawiać szkód, tylko im zapobiegać, taka jest nasza filozofia i dzięki niej jesteśmy doceniani w całej Europie.

tłumaczenie pl: Agata Pachucy

Strona www: faraone.pl
Facebook: facebook.com/faraonepoland/