Apulia leży na obszarze w połowie pagórkowatym, w połowie równinnym. Na północy tego regionu znajduje się Gargano, cypel utworzony z wapienia i skał erupcyjnych, miejscami o stromych powierzchniach, porośniętych śródziemnomorskim zaroślami. Poniżej mamy Tavoliere, również w prowincji Foggia. Następnie Murge, rozległy obszar obejmujący prowincje Barletta-Andria-Trani, Bari i Brindisi. W końcu Salento z prowincją Lecce i częścią Brindisi oraz Tarentu.
Wspaniały obszar winnic w Apulii zmniejszył się o połowę od czasów boomu produkcyjnego, a roczna produkcja wina przekracza 6,7 miliona hektolitrów (2017). Po latach produkcji nastawionej na wysoką wydajność, szczególnie win kupażowanych, dzięki ich barwie i konsystencji, obecnie mają miejsce próby ulepszenia obszaru. Mają one na celu poprawę jakości każdego z elementów wybranych win, w szczególności tych opartych na rodzimych winoroślach. Przede wszystkim na obszarze pomiędzy Brindisi i Tarentem najbardziej popularną formą hodowli jest Alberello, obecnie jednak coraz częściej zastępowane jest przez Spalliera.
Głównymi winoroślami tego regionu, w zależności od położenia, są:
Na północy – Bombino bianco, Bombino nero, Trebbiano Toscano, Uva di Troia,
Sangiovese oraz Montepulciano;
W środkowej części, Verdeca oraz Bianco di Alessano;
Na południuPrimitivo, Negro Amaro i Malvasia nera.
Na północy, w prowincji Foggia w rejonie zwanym Daunia, znajdujemy wina San Severo DOC i Cerignola DOC. Na tym obszarze najbardziej popularnymi winoroślami są Bombino Bianco i Bombino Nero, Sangiovese i Montepulciano, Trebbiano Toscano i Uva di Troia (czarna jagoda). Wokół Bari znajdujemy obszar Castel del Monte, z którego pochodzą trzy wina z oznaczeniem DOCG(oznaczenie pochodzenia):Castel del Monte Bombino Nero DOCG, Castel del Monte Nero di Troia Riserva DOCG i Castel del Monte Rosso Riserva DOCG. Tutaj znajduje się również Aglianico i najbardziej popularne winorośla międzynarodowe. Poniżej, nadal w pobliżu Bari, znajdziemy Gravina DOC, Martinafranca DOC i Locorotondo DOC. Na tym obszarze produkowane są również białe wina z miąższem, z winorośli Verdeca (Gravina), Bianco d’Alessano (Martinafranca) i Malvasia Bianca Lunga (Locorotondo). Jeszcze dalej, na półwyspie Salentyńskim, oprócz głównej winorośli Negro Amaro i Primitivo, znajdziemy Malvasia Nera di Brindisi. Winorośl ta charakteryzuje wina oznaczone lokalnym DOC, w tym Primitivo di Manduria DOC (i Primitivo of Manduria Dolce Naturale DOCG) oraz wina Salice Salentino DOC. Region posiada więc 4 wina oznaczone DOCG, z których 3 pochodzą z poprzedniego DOC Castel del Monte, oprócz wyżej wspomnianego Primitivo di Manduria Dolce Naturale DOCG. Ponadto istnieje 28 produktów oznaczonych DOC i 6 oznaczonych IGT (klasa wina).
Giovanni Boccaccio w jednym ze swoich listów, zaadresowanym po łacinie do bliskiego przyjaciela Mainarda Cavalcantiego, pisał trochę przesadnie «semper vita fuit fere simillima morti» [“moje życie od zawsze było nadzwyczaj podobne do śmierci”]. Niemniej jednak niezaprzeczalnym faktem jest to, że zdrowie fizyczne i psychiczne wielkiego pisarza z Certaldo z biegiem czasu uległo załamaniu i pogorszeniu, i nie było już takie samo jak wtedy podczas radosnych lat spędzonych w Neapolu Andegawenów, gdzie Boccaccio tryskał siłą i witalnością młodzieńca. Stało się tak przede wszystkim z jednego powódu, jakim był przyrost masy ciała, który w konsekwencji doprowadził Boccaccia do otyłości.
Teza ta została potwierdzona ostatnimi badaniami, które poprzez poszukiwanie informacji na wielu płaszczyznach pozwoliły przygotować pełne szczegółow ekspertyzy medyczno-filologiczne na temat stanu zdrowia “pacjenta” Boccaccia, co było możliwe także dzięki rekonstrukcji przebiegu choroby na podstawie oryginalnej dokumentacji tamtejszej epoki, a w szczególności mowa tu o listach, które pisarz wymieniał w latach 1372-1374 ze swoimi przyjaciółmi Franceskiem de Brossanem i Mainardem Cavalcantim. Zawartość owych listów zgadzała się z serią powstałych w średniowieczu wizerunków Boccaccia, z których wynikało, że poeta, dotknięty otyłością, już od kilku lat miał poważne problemy zdrowotne, co objawiało się obrzękiem ciała, spowodowanym prawdopodobnie niewydolnością wątroby i serca.
Co więcej, w Palazzo Dell’Arte dei Giudici e dei Notai przy via del Proconsolo we Florencji znajduje się słynny fresk ukazujący postać schorowanego Boccaccia, którego celem było podkreślenie problemu odżywiania się pisarza. W 2017 roku w Bibliotece Malatestiana w Cesenie, pochodzący z Romanii Francesco Galassi, szanowany paleopatolog z Uniwersytetu w Zurychu, prezentując wyniki pracy swojego zespołu składającego się z lekarzy, naukowców, historyków, filologów i socjologów, zatytuował owe spotkanie Ostatnia powieść Boccaccia. Tajemnica śmierci, podróż między poezją a medycyną, aby przekonać cieszących się dużym autorytetem ekspertów z dziedzin bioarcheologii i paleopatologii do rozpoczęcia regularnych badań nad warunkami życia, przyczynami i rozwojem chorób w starożytności.
Z kronik epoki wiemy, że już od 1362 sytuacja Boccaccia zaczęła się pogarszać, szczególnie jeśli chodzi o jego zdrowie psychiczne. W roku tym pisarz popadł w głęboki kryzys religijny, który był powiązany z nienajlepszym już stanem zdrowia. Boccaccia nawiedził także pewien dziwny mnich o imieniu Gioacchino Ciani, który oznajmił, że został do niego przysłany z polecenia dopiero co zmarłego w aurze świętości pustelnika Pietra Petroniego. Mnich ten uprzedził poetę o zbliżającej się śmierci, zachęcając go tym samym do żałowania za grzechy i porzucenia poezji i świeckiego piśmiennictwa. Sterroryzowany i zaniepokojony tą ponurą przepowiednią Boccaccio, którego zdrowie było już w gorszej kondycji, zdecydował się pośpiesznie spalić wszystkie swoje książki i prowadzić od tej pory życie ascety żyjącego w zgodzie z wartościami religijnymi. Na szczęście, w porę zainterweniował w tej sprawie przyjaciel i mistrz Boccacia, Francesco Petrarca, który gwałtownie odwiódł pisarza od szalonego pomysłu zniszczenia wszystkich dzieł, pokazując mu na swoim przykładzie, że harmonia pomiędzy wiarą a poezją, literaturą a religią jest możliwa, przekonując jednocześnie poetę o wielkiej wartości jego dzieł.
Boccaccio tym samym powrócił do swojej działaności, szczególnie tej w roli erudyty, starając się połączyć, jak zalecił mu przyjaciel Petrarca, wiarę z poezją, zajmując się in primis ukończeniem traktatu poświęconego Dantemu Trattatelo in laude di Dante. Jednakże w roku 1372 poeta, którego sytuacja materialna ulega pogorszeniu, zaczyna być jeszcze bardziej przygnębiony swoją otyłością, a w dodatku zaczyna dokuczać mu puchlina wodna utrudniająca poruszanie się. Oprócz tych chorób Boccaccio cierpi także na świerzb i miewa ataki gorączki.
W 1373 roku pisarz dedykuje ostateczną wersje De casibus Mainardowi Cavalcantiemu, kontynuuje poprawki Genealogie i otrzymuje od miasta Florencji zadanie publicznego czytania Komedii Dantego, które przyniesie mu sławę. 23 października 1373 kończy swoją pasjonująca pracę na temat dzieł Dantego i rozpoczyna od dawna wyczekiwaną i bardzo lubianą publiczną lekturę Boskiej Komedii w kościele Santo Stefano di Badia, którą jednak jest zmuszony porzucić po kilku miesiacach przez problemy zdrowotne. Stan zdrowia poety pogarsza się, otyłość przynosi mu złe samopoczucie i coraz więcej dolegliwości, a wysokie stany gorączkowe przytrafiają mu się już regularnie. Do problemu zdrowotnego dochodzi także rosnące ubóstwo, które Boccaccio stara się częściowo złagodzić przyjmując niewielkie zlecenia, których zaczął imać się już w 1360 roku idąc w ślady Petrarki.
Ciężka sytuacja ekonomiczna i zdrowotna zmusza Boccaccia do powrotu do Certaldo, gdzie dowiaduje się o śmierci Petrarki. To smutne wydarzenie odbije się głęboko w pamięci i wpłynie na nastrój Boccaccia, ale jednocześnie zainsipiruje go także do napisania w 1374 roku, będąc już w podeszłym wieku, ostatniego sonetu poświęconego śmierci Francesca, jego przyjaciela i mistrza. Giovanni pomimo tego, że jego ciało i umysł były już wyczerpane, kontynuuje pracę nad korektą Genealogie deorum gentilium, encykopledii sporządzonej w języku łacińskim w 15 tomach, dzieki której jak sądził, zapewni sobie przyszłą sławę. Przeglądał ją i poprawiał aż do 21 grudnia 1375 roku, dnia, w którym przyszło mu umrzeć w swoim miasteczku Certaldo.
Teraz, sześć wieków później, Francesco Galassi każe nam zauważyć, analizując w sposób filologiczny obraz kliniczny wielkiego literata, że “szczegółowość jego opisów, w Dekameronie czy też w prywatnej korespondencji, jest zdumiewająca, tym bardziej jeśli uważa się, że Boccaccio nie za bardzo wierzył w dbałość lekarzy swych czasów”. Już w przeszłości osoba Boccaccia była obiektem pogłębionej i ciekawej analizy, wszystkich tych, którzy pragnęli zastosować metedologię historyczno-kliniczną typową dla paleopatografii, zwłaszcza że w Dekameronie pojawia się być może pierwszy w historii ludzkości, szczegółowy opis nagłej śmierci związanej z zaburzeniem pracy serca. Nie można także zapomnieć, że Giovanni Boccaccio był sceptycznie nastawiony do medycyny swoich czasów, a zdanie to podzielał razem z Petrarką, który napisał nawet Invective contra medium, kontrowersyjnepismo przeciwko pewnemu anonimowemu lekarzowi z kurii papieskiej. W dziele tym, Petrarca nie ograniczał się tylko do krytykowania współczesnych mu lekarzy, którzy pragnęli uznać swoja dziedzinę za jedną z siedmiu sztuk wyzwolonych, ale podkreślał dodatkowo, że poezja jest sztuką intelektualną dominującą nad wszystkimi innymi naukami duchowymi.
ALESSANDRO GUAGNINO DE’ RIZZONI (Werona 1538 – Kraków 1614). Był historykiem, pisarzem i żołnierzem. Należał do znanej i szanowanej rodziny Guagnini z Werony, której członkowie pełnili ważne funkcje, również w Radzie Miejskiej, już od XV wieku. Był synem Ambrogio Guagnini De’Rizzoniego i Bartolomei Montagni, i już od najmłodszych lat miał uczyć się łaciny i zajmować naukami humanistycznymi. Alessandro wykazywał jednak niezwykły talent do topografii i tworzenia map. Wydawał się osobą bardzo wyważoną, w zasadzie już w okresie szkolnym wykazywał dużą tolerancję wobec osób innej narodowości czy wyznających inną religię.
Jego ojciec, urodzony w Weronie w 1509 roku, był zdolnym kupcem i przedsiębiorcą, ale od 1545 roku zaczął mieć problemy finansowe. Postanowił wtedy, że zaciągnie się do pruskiego wojska, na służbę Księcia Albrechta Hohenzollerna. W końcu w roku 1555 postanowił porzucić Włochy, by wraz ze swoją żoną i dwiema córkami, Francescą i Clarą, zamieszkać w Krakowie, ówczesnej stolicy Królestwa Polskiego. Ambrogio zdecydował, że jego syn Alessandro zostanie we Włoszech, żeby w spokoju skończył swoją edukację. W tamtym czasie w Polsce od siedmiu lat królem był Zygmunt II August – syn Bony Sforzy, sławnej włoskiej królowej i wdowy po Zygmuncie I Starym. Sam władca był zatem obeznany z krajanami własnej matki. Co więcej sam Ambrogio, niedługo po tym, jak, na polecenie Księcia Albrechta Hohenzollerna, zamieszkał w Krakowie i dostał się na Dwór Królewski, objął na nim ważne stanowisko. Posada była tak wybitna, że już w 1558 roku zebrał znaczną sumę pieniędzy, która pozwoliła mu sprowadzić do Polski swojego syna. Kiedy Alessandro dotarł do Krakowa, Królestwo Polskie było zaangażowane w wojnę o Inflanty przeciwko Imperium Rosyjskiemu.
Idąc w ślady ojca, wstąpił do wojska Korony i wziął udział w wojnie jako inżynier wojskowy w Witebsku, na terenie dzisiejszej Białorusi. Jednakże bardzo szybko Mikołaj VI Radziwiłł „Rudy”, Wielki Hetman Litewski, awansował go na dowódcę tamtejszego garnizonu. W 1561 roku Alessandro wraz z ojcem dostąpili zaszczytu osobistego poznania Króla Zygmunta II Augusta. W wojnie o Inflanty brało udział Królestwo Rosyjskie przeciwko Królestwu Polskiemu sprzymierzonemu z Królestwem Danii i Królestwem Szwecji; stawką wojny była hegemonia na Morzu Bałtyckim.
Następnie w roku 1578 postanowił wrócić do Włoch. Możliwe, że postanowił wrócić do ojczyzny dlatego, że zaczęły mu ciążyć jego obowiązki wojskowe. Innym powodem powrotu mógł być brak takich dobrych stosunków z nowym Królem Polski, Stefanem Batorym, jakie miał z Zygmuntem II, lub być może po prostu chciał wrócić żeby zaopiekować się dziedzictwem rodzinnym zostawionym przez jego matkę Bartolomeę. Krótko mówiąc, wydawał się bardzo zdeterminowany aby zmienić swoje bogate w doświadczenia życie. W ten sposób znalazł się w Wenecji, gdzie 6 listopada stawił się przed Senatem Republiki Weneckiej, z listem referencyjnym od Króla Stefana Batorego, oferując swoje usługi jako pośrednik handlowy z północną Europą. Swój pomysł argumentował możliwością wybudowania dwóch statków w miejscowości Philippsdorf niedaleko Gdańska, której był właścicielem. Mógłby stamtąd wysyłać do Wenecji cenne towary takie jak smoła, drewno czy liny. Ale ponieważ nikt nie chciał się zgodzić, żeby zostać jego poręczycielem – we wrześniu 1579 roku cały projekt upadł, a sam Alessandro został wtrącony do więzienia za długi.
Po odbyciu kary wrócił do Krakowa, ale w 1581 roku znowu wyruszył za granicę, tym razem do Sztokholmu. Tam został dworzaninem Katarzyny Jagiellonki, siostry Zygmunta II i żony Króla Szwecji Jana III. Bardzo szybko władca Szwecji, chcąc rozwinąć relacje handlowe z Republiką Wenecką, zdecydował się wysłać tam Alessandra, żeby nawiązał tam kontakty. Na początku relacje z Wenecją wydawały się świetne, ale później również to przedsięwzięcie upadło. Po tym fiasku na trzy lata przenosi się do Werony, żeby podreperować rodzinne interesy i następnie, w 1586 roku, wraca do Szwecji. Niestety nie znajduje tam spokoju, ponieważ odkąd porzucił karierę wojskową stawał się osobą coraz bardziej ambitną i niespokojną. W następnym roku zdecydował się wrócić do Polski, gdzie w Krakowie próbował, z niepowodzeniem, znaleźć sobie żonę. Szukał kobiety z bogatej rodziny szlacheckiej, do tego pięknej i młodej, która zapewniłaby mu znaczny posag. Przez swoje nieudane interesy we Włoszech i w Szwecji utracił swoje bogactwo i teraz musiał przeżyć niemiły okres finansowego zaciskania pasa. Miał zatem wielką chęć wyjścia na prostą.
W 1594 roku, pięćdzesięciosześcioletni Alessandro chciał już zdobyć żonę za wszelką cenę. W ten sposób poślubił zwykłą mieszczankę z Krakowa. W 1614 roku, po ponad 28 latach intensywnej działalności w polskiej stolicy i po 20 latach bezdzietnego małżeństwa, umiera otoczony najdroższymi mu osobami – kochającą żoną i najbliższymi przyjaciółmi.
Alessandro Guagnino zapisał się w historii swoim napisanym po łacinie dziełem literackim „Sarmatiae Europeae descriptio, quae regnum Poloniae, Litvaniam, Samogitiam, Rvssiam, Massoviam, Prvssian, Pomeraniam, Livoniam, et Moschoviae, Tartariaeque partem complectitur„, w którym opisał kraje Wschodniej Europy. Dzieło na język polski zostało przetłumaczone jako „Kronika sarmacji europejskiej”. Pierwsze, okrojone wydanie opublikowano w Krakowie w 1578 i opisywało ono Kontynent Europejskiej Sarmacji, i już w 1574 roku została zadedykowana Henrykowi III Królowi Francji oraz jego czynom wojskowym z tamtych lat.Został zapamiętany głównie jako Alessandri Guagnini Veronensis, natomiast w Polsce nazywany był Aleksandrem Gwagninem z Werony i posiadał tytuł „Rotmistrza Królewskiego”. Warto wiedzieć: w pięciotomowym dziele “Sarmatiae Europeae descriptio” zadedykowanym Stefanowi Batoremu, Alessandro wszystkie ludy wędrowne i wszystkich nomadów wschodniej Europy zdefiniował jako „Tatarów Stepowych”.
Sardynia to region znany powszechnie ze szmaragdowego morza, pięknych plaż i flamingów. Bardziej dociekliwy turysta może zachwycić się też bogactwem jej folkloru, wielowiekowych tradycji czy doświadczyć spotkania z przeszłością w kontakcie z dziedzictwem archeologicznym na miarę Pompejów. Jednocześnie wyspa jest w stanie zaspokoić ciekawość tych, którzy chcą zanurzyć się w rzeczywistości współczesnej Sardynii. Cała wyspa jest jak wielkie muzeum sztuki współczesnej pod gołym niebem. Kto tylko zechce, pozna historie zaklęte w obrazach, w muralach, milczących świadkach ostatniego półwiecza.
Źródła muralizmu można jednak szukać dużo wcześniej niż w połowie dwudziestego stulecia. Niektórzy naukowcy uznają za pierwsze murale już malowidła naskalne w paleolitycznych jaskiniach. Jedną z nieodłącznych cech człowieka jest bowiem pragnienie zaznaczenia swojej obecności, zostawienia jej śladu dla kolejnych pokoleń, dzięki użyciu uniwersalnego kodu, mowy obrazu, zrozumiałej w mgnieniu oka, niezależnej od słów i wyrażeń.
Zwykle pierwszym skojarzeniem z muralizmem sardyńskim jest miasto Orgosolo, położone w górzystym rejonie Barbagia w samym sercu wyspy, gdzie, dzięki profesorowi Francesco del Casino, powstały dzieła podejmujące styl kubistyczny i kod ekspresji meksykańskich artystów lat 20-tych, które zyskały sławę zarówno we Włoszech, jak i za granicą. To, co wyróżniało muralizm z Orgosolo, to obecność przede wszystkim tematów związanych z oporem przeciw nazizmowi i faszyzmowi, niemocą jednostki w obliczu opresyjnej władzy i z buntem przeciwko niesprawiedliwości społecznej. Z upływem czasu do wyżej wymienionych zagadnień dołączyły wątki dotyczące społeczności lokalnej i jej życia codziennego, jak również tematy uniwersalne, takie jak emancypacja kobiet czy emigracja. Dzisiaj w Orgosolo znajduje się ok. 150 murali, a miasto pozostaje otwarte na upiększanie przestrzeni przez artystów miejscowych i międzynarodowych.
Orgosolo nie było jednak pierwszą sardyńską miejscowością, w której rozwinięto sztukę malatury ulicznej. Jako prekursora należy wskazać San Sperate, miasteczko położone w prowincji południowej Sardynii. W roku 1968, podczas gdy w całej Europie można było odczuć atmosferę rewolucji zaciśniętych pięści, San Sperate znalazło własną drogę. Pinuccio Sciola wraz z grupą przyjaciół dzięki sile sztuki zainspirował miasto do przebudzenia z letargu. Razem z kolorami do San Sperate wróciło życie. Angelo Pilloni, uważany za prekursora szkoły etno-realistycznej, podobnie jak jego następcy, koncentrował się na przywróceniu godności mieszkańcom miejscowości, których codzienność była od wieków związana z ciężką pracą na roli. Ich dzieła przedstawiają narzędzia rolnicze i twarze mieszkańców wioski, opowiadają o trudzie pracy, lokalnych tradycjach i świętach, są ołtarzem cyklicznego rytmu życia. Artystom zależało na tym, by murale skupiały wokół siebie mieszkańców na dyskusje i wspominanie przodków, by stawały się swoistymi centrami życia kulturalnego danej społeczności. Istotnie, styl etno-realistyczny zyskał wielką popularność na wyspie i, choć San Sperate pozostaje jego stolicą, coraz to nowe wioski proszą muralistów o uwiecznianie na ścianach własnych historii i zwyczajów.
Jedną z kontynuatorek stylu zapoczątkowanego przez Angela Pilloniego jest bez wątpienia Pina Monne, urodzona w Irgoli, od dawna zamieszkała w Tinnurze, niewielkiej sardyńskiej miejscowości w prowincji Oristano, która w chwili obecnej jest pełna dzieł artystki. Pina Monne wyraża swoją miłość do rodzinnej ziemi nie tylko podejmując tematykę związaną z rolnictwem, przedstawiając sceny z przeszłości, tradycje i zwyczaje, aby ocalić je od zapomnienia, ale szczególnym sentymentem obdarza kobietę sardyńską. Postaci kobiece obecne na jej muralach są delikatne i dumne zarazem, niezwyciężone, niezależnie od okoliczności, zawsze gotowe do walki w obronie drogich im wartości.
Jeśli podczas podróży w poszukiwaniu murali znajdziemy się w południowo-zachodniej części wyspy, warto zatrzymać się w Carbonii, gdzie poszczególne dzieła sztuki ulicznej bardzo się od siebie różnią. W Serbariu na przykład, najstarszej części miasta o którym mowa, wiele jest obrazów jak z bajki autorstwa Debory Diany. Artystka choć od lat mieszka w Rzymie, każdego lata przyjeżdża na Sardynię, by poświęcić część czasu wolnego na tworzenie nowego muralu, za jedyne wynagrodzenie mając radość mieszkańców rodzinnego miasta. Debora przedstawia postaci kobiece w każdym wieku. Przywołuje przeszłość, kiedy to kobiety spotykały się na placach, by rozmawiać, łuskać groch, cerować, a także rozprawiać o magii, sile księżyca, wymieniać się sekretnymi radami przekazywanymi od wieków z pokolenia na pokolenie.
Tymczasem w dzielnicy Is Gannaus można spotkać murale w zupełnie innym stylu. Pewnego dnia grupa przyjaciół zebranych w barze u bram miasta zdecydowała się na projekt mający na celu ożywienie smętnej przestrzeni miejskiej właśnie za pomocą sztuki muralizmu. Ich celem było też wyartykułowanie palących problemów, ważnych dla młodego pokolenia Sardyńczyków. Z tego powodu artyści dotykali takich tematów jak wzrost bezrobocia z powodu zamknięcia fabryk, emigracja w poszukiwaniu pracy czy przemoc wobec kobiet. Nie wszystkie murale zostały ukończone, część z nich pozostawiono w niedopracowanej wersji, powodując tym bardziej wymowny efekt, jak krzyk zawieszony w próżni, zmuszając do refleksji nad problemami dzisiejszej Sardynii.
Miejscem absolutnie wyjątkowym z punktu widzenia bogactwa artystycznego jest bez wątpienia San Gavino Monreale, miejscowość położona na południu wyspy, pośród rozległej równiny Campidano. To właśnie tutaj, w 2014 roku, jako oddolna inicjatywa grupy wolontariuszy, zostało ufundowane stowarzyszenie „Skizzo”. Organizację założono po śmierci młodego artysty o pseudonimie Skizzo (prawdziwe imię i nazwisko to Simone Farci) w celu uczczenia pamięci przyjaciela poprzez upiększanie lokalnego krajobrazu. Pomysł wolontariuszy rozwinął się do tego stopnia, że w ciągu trzech lat powstało ponad 30 dzieł sztuki ulicznej różnych artystów, wśród których znani za całym świecie Zed 1, Spaik, Giorgio Casu, La Fille Bertha i wielu innych. Z tego powodu San Gavino Monreale stało się obowiązkowym celem wszystkich zainteresowanych sztuką współczesną, tych, którzy chcą dać się zaskoczyć intensywnym kolorom i niecodziennym formom, bogatym w wielowymiarowe znaczenia.
Każdy, kto chciałby dowiedzieć się czegoś więcej o sardyńskich muralach, może czuć się zaproszony do udziału w projekcie „Od nuragów po murale”, przygotowanym przez Koło Naukowe Kultury Włoskiej Uniwersytetu Warszawskiego oraz Polsko-sardyńskie stowarzyszenie kulturalne „Orzeł Biały” z Carbonii, którego realizacja planowana jest na 4-5 czerwca 2018 roku. Podczas serii wydarzeń będzie można spotkać niektórych z artystów wymienionych w niniejszym artykule, a także wziąć udział w inauguracji dzieła jednego z sardyńskich muralistów w Warszawie.
Przygotowanie:
Weź patelnię, rozpuść trochę masła i gotuj na małym ogniu szpinak ze szczypiorkiem, aż do odparowania całej wody. Po ugotowaniu poszatkuj wszystko dokładnie. Weź garnuszek i rozpuść łyżkę masła, po czym dodaj mąkę. Dobrze wymieszaj, dodaj mleko i szczyptę soli, gotuj kilka minut, ciągle mieszając. Powinieneś otrzymać dość płynny sos beszamelowy, do którego dodaj uprzednio przygotowany szpinak.
Po przygotowaniu sosu, użyj jednej łyżki na 1 jajko (= 1 omlet). Ubij energicznie sos z jajkiem, posól i popierz do smaku.
Podsmaż cienko pokrojone cebule na patelni z odrobiną oliwy (powinny wyjść przezroczyste i lekko brązowe), pokrusz ser.
Usmaż omlety na lekko nasmarowanej masłem blasze, w bardzo niskiej temperaturze i pod przykryciem. Rozłóż je i nadziej cebulą i serem. Zwiń je i zamknij w folii aluminiowej, po czym włóż do piekarnika nagrzanego do 140° na 10 minut.
Tego odcinka naszego cyklu nie mogłem się doczekać. Mamy wiosnę. W słuchawkach Vivaldi, a przed oczami Botticelli i jego oniryczna “La Primavera”. Będzie więc o… PIĘKNIE. Pięknie w stylu włoskim. Znajdujemy je tam w krajobrazie, w architekturze, w sztuce, a nawet… na talerzu.
Dlaczego Włosi produkują piękne samochody? Dla mnie to proste. Samochód w języku Gabriele D’Annunzio (la macchina) jest rodzaju żeńskiego. Wystarczy? No dobrze, dla porównania – niemieckie das Auto jest rodzaju nijakiego…
Wspomniałem o D’Annunzio, który będąc wielkim fanem motoryzacji, a także wielbicielem kobiet, jako pierwszy zaproponował zamianę nazwy w formie przymiotnika na rzeczownik rodzaju żeńskiego. Tak przekonywał Giovanniego Agnelli, właściciela FIATA do tej właśnie formy: ,,La macchina jest kobieca. Ma wdzięk, smukłość i żywiołowość uwodzicielki!”
Sofia Loren, Claudia Cardinale, Maria Grazia Cucinotta czy Monica Bellucci to ikony i kanony ,,bellezza all’italiana„. Dzisiaj poznajmy jeszcze jedną piękność. Przedstawiam Miurę. Miura powstała… Nie! Przepraszam, jak na boginię przystało ZOSTAŁA STWORZONA w Sant’Agata Bolognese. Jej twórcą był zaledwie 25-cio letni Marcello Gandini pracujący dla studia Bertone, a ojcem chrzestnym Ferruccio Lamborghini. Lamborghini urodził się 28 kwietnia 1916 roku, czyli pod znakiem Byka. Był zafascynowany walkami byków od swojej pierwszej wizyty w Andaluzji w 1962 roku; wtedy też zdecydował, że znakiem firmowym jego samochodów zostanie atakujący byk.
Auto, pierwotnie oznaczone jako P400, dostało swoje imię na cześć andaluzyjskiej rodziny Miura zajmującej się od prawie 200 lat hodowlą słynnych z zawziętości byków. W 1966 Ferruccio Lamborghini osobiście pojechał zaprezentować w Lora del Rio swój nowy samochód Don Eduardo Miurze.
Jak opisać kształty Miury? Pamiętacie Anitę Ekberg i Fontannę di Trevi w Dolce Vita Felliniego? To jest właśnie to. Może tę scenę miał przed oczami MARCELLO! MARCELLO!… Gandini, kreśląc piękne i ekstrawaganckie jak na tamte czasy linie nadwozia. Skoro zajęło mu to tylko cztery miesiące, musiał o tym także śnić. Czy na granicy jawy i snu powstała mechaniczna wersja “Narodzin Wenus” Botticellego? Gdy patrzę na ,,rzęsy” wokół przednich świateł Miury – jestem przekonany, że tak właśnie było.
Do tego rewolucyjny sposób otwierania maski silnika i bagażnika, później wielokrotnie naśladowany m.in. w Lancii Stratos czy Ferrari Enzo, wloty powietrza przy tylnych błotnikach – rozwiązanie kontynuowane przez Lamborghini w prawie wszystkich następnych modelach, od Coutacha Anniversario po obecnego Hurracana, i jeszcze to żebrowanie osłony tylnej szyby. Majstersztyk!
No dobrze, ale dlaczego Lamborghini zwrócił się do Bertone, przecież swoją przygodę z samochodami zaczynał trzy lata wcześniej od współpracy z Carrozzeria Touring? Powód był bardo prozaiczny: Touring upadła w 1966 roku, a studio Bertone nie było związane umowami z konkurencją, czyli Ferrari i Maserati. Prawdą jest, że Lamborghini nie był przekonany do tego projektu, twierdząc, że taki styl nadwozia zrobi mu świetną reklamę, ale ciężko będzie znaleźć choćby 50-ciu chętnych nabywców. Nucio Bertone przekonywał jednak: “Jestem jedynym, który potrafi uszyć but na twoją stopę.”
Za mechanikę odpowiedzialni byli inżynierowie Gian Paolo Dallara, Paolo Stanzani oraz kierowca testowy Bob Wallace. P400, czyli Posteriore 400 cm³ – co było mylące, gdyż silnik nie był umieszczony z tyłu. Był to pierwszy tzw. supercar, czyli auto drogowe z tak mocnym 12-cylindrowym silnikiem umieszczonym centralnie. Centralnie, czyli między osiami samochodu. W praktyce oznacza to, że silnik mamy umieszczony zaraz za przednimi fotelami. Prawdą jest, że rok wcześniej powstał De Tommaso Vallelunga z tak samo ulokowanym silnikiem. Jednak tylko cztery cylindry i pojemność 1,6 litra nie zasługiwały na miano supercar. Pierwszy użył tego terminu angielski dziennikarz motoryzacyjny L. J. K. Setright.
Gdy powstała, Miura była najszybszym drogowym autem na świecie. Osiągała 290 km/h, a przyspieszenia [0-100 Km/h w 4,8s] może jej pozazdrościć wiele dzisiejszych superaut. Tak spektakularne wyniki osiągnięto między innymi przez zmniejszenie masy samochodu. W tym celu użyto perforowanej ramy nośnej. Ferruccio Lamborghini dokonał tego, co od początku było jego celem: tym samochodem pokonał Ferrari.
Pierwsza wersja Miury miała wiele niedociągnięć konstrukcyjnych, które stopniowo poprawiano w wersji S, ale dopiero wersja SV [Super Veloce] z 1971 roku była w pełni dopracowana, stając się obiektem westchnień każdego mężczyzny. Zbudowano ich ok. 120-150 szt. Natomiast wszystkich wersji w latach 1966-73 powstało ok. 763 szt.
Miura została pokazana po raz pierwszy na targach w Genewie w 1966 roku, natomiast szersza publiczność mogła ją podziwiać w czołówce kultowego filmu “Włoska robota” z 1969 roku z Michaelem Caine’em w roli głównej. Wersja SV – już bez słynnych rzęs wokół świateł. W tym ujęciu zapominamy o kobiecym wdzięku tego samochodu. Przed nami arena corridy i szarżujący hiszpański potwór. Prezentowany model jest produkcji niemieckiej firmy AutoArt. Jej modele występują w wielu kolorach. Ten jest jednak wyjątkowy, gdyż taka właśnie Miura stoi w Museo Lamborghini w Sant’Agata. Właśnie ten samochód w 2016 dla uczczenia 50 rocznicy powstania Miury ponownie zagościł na ranczo rodziny Miura w Andaluzji.
Fakt, że Machiavelli w jemu współczesnej, żywej polemice, która rozgorzała wokół kwestii języka nie zgadzał się ani z tezą „dworską”, ani z tą „czternastowieczną” propagowaną przez Pietro Bembo, jasno wynika ze stylu wykorzystanego zarówno w “Księciu”, jak i w innych dziełach literackich w języku volgare (w rodzimym dialekcie), w których dominuje tak zwany język mówiony z Florencji. Dla potwierdzenia jego wyboru jako polemicznego i w pełni świadomego, można przytoczyć interesujący tekst „Rozważania nad kwestią naszego języka” datowany na lata 1524-1525, którego autorstwo nie jest jeszcze w pełni potwierdzone, pomimo że syn Machiavellego, Bernardo, mu go przypisywał. Włączając się do gorącej dyskusji między zwolennikami teorii Pietro Bembo, którzy proponowali model czternastowiecznego toskańskiego wariantu literackiego a entuzjastami teorii dworskiej, którzy uznawali język prawniczy za powszechne narzędzie komunikacji międzypaństwowej, sekretarz florencki z werwą deprecjonuje prymat florenckiego żywego i mówionego, czyli języka naturalnego.
“Rozważania czy dialog, w którym bada się czy język, w którym pisali Dante, Bocaccio i Petrarka powinien nazywać się językiem włoskim, toskańskim czy florenckim” były opublikowane po raz pierwszy dopiero w 1730 roku jako dodatek do “Ercolano” Benedetto Varchiego, ale krążyły długo w formie manuskryptu w środowiskach literackich zaangażowanych w dyskurs na temat języka i oddają one to, co najprawdopodobniej sądził Machiavelli o tej kwestii. Wyróżnia się on także użyciem wielu idiomów i zjadliwej ironii, tak charakterystycznych dla sekretarza florenckiego.
W tym dziele Machiavelli wykazuje przede wszystkim, że preferowanym językiem powinien być ówczesny florencki, jako że jest dialektem z natury wyższym od wszystkich innych i przez to jest językiem, od którego wywodzi się literacki język volgare, na co wskazuje dzieło Dantego Alighieri, mimo że Dante w swoim “De vulgari eloquentia” fałszywie twierdzi rzecz przeciwną. Duża część tekstu opiera w istocie na kunsztownym dialogu między Niccolo’ i Dantem, w którym Dante jest oprymowany przez Machiavellego cytującego chytrze ustępy “Boskiej Komedii” dla potwierdzenia swojej tezy i zmuszającego ostatecznie Dantego do przyznania, że w poemacie nie użył on jednego „wyszukanego” języka z użyciem form wspólnych dla różnych państw (jak fałszywie głosił), ale właśnie mówionego wariantu florenckiego ze swoich czasów. Wszystko to, ujęte w teorię w łacińskim traktacie, zostało uczynione przez Dantego wyłącznie z powodów politycznych, żeby oczernić swoje miejsce pochodzenia, z którego został wygnany: „Dante, który przez talent, doktrynę i przez ocenę wykazał, że w każdym calu jest człowiekiem wybitnym, z wyjątkiem tego, że wszędzie, gdzie pojawiał się wątek jego ojczyzny znieważał ją na wszelkie możliwe sposoby, nieludzko i bez filozoficznej podstawy. Mogąc jej jedynie ubliżać oskarżał ją o każdą wadę, potępiał ludzi, krytykował miejscowość, ganił zwyczaje i prawa; czynił to nie tylko w jednej części, ale w całym dziele na różne sposoby: tak bardzo znieważał i obrażał miasto z wygnania, tak bardzo był żądny zemsty!”.
W dialogu z Dantem Machiavelli nie neguje obecności nieflorenckich wyrazów w języku Dantego, gdzie niektóre wyrazy łacińskie i lombardzkie czy weneckie są widoczne, ale stara się zwrócić uwagę, „że języki nie mogą być proste, ale warto, żeby były zmieszane z innymi językami; ale język ten nazywa się narodowym, który łączy w sobie wyrazy z okolicznych miejsc i jest na tyle silny, że wyrazy zapożyczone nie dezintegrują go, ale to on dezintegruje języki okoliczne, ponieważ to, co zabiera od innych przyciąga w taki sposób, że wydają się jemu właściwe, a ludzie, którzy piszą w tym języku, jako jego zwolennicy, powinni robić to, co ty zrobiłeś, jednak nie powinni mówić tego, co ty powiedziałeś; bo zrobiłeś dobrze, jeśli zapożyczyłeś z łaciny i od cudzoziemców różne wyrazy, jeśli uczyniłeś z nich wyrazy nowe; ale źle zrobiłeś mówiąc, że przez to język twój stał się innym językiem.” Żeby pokazać, jak bardzo silnym zjawiskiem było rozszerzanie się florenckiego wariantu literackiego, Machiavelli daje za świadectwo także fakt, że wiele wyrazów typowych dla florenckiego, które przed Dantem nie były używane w innych dialektach, po sukcesie “Boskiej komedii” zaczęły być wykorzystywane w wielu tekstach innych, niepochodzących z Toskanii autorów do takiego stopnia, że zaczęły być uznawane za wspólne wszystkim: „To, co wprowadza w błąd wielu w temacie wyrazów powszechnych jest fakt, że przez to, iż ty i inni, którzy pisali, będąc słynnymi i czytanymi w różnych miejscach, wiele wyrazów naszych zostało przyswojonych przez cudzoziemców i przez nich obserwowanych tak, że z naszych stały się powszechnymi. Jeśli chcesz się tego dowiedzieć, odwołaj się do książek napisanych przez tych cudzoziemców, którzy pisali po was, a zobaczysz ile słów używają waszych i jak starają się was naśladować: a na dowód tego każ im przeczytać książki napisane przez ludzi urodzonych przed tobą, a okaże się, że z tych nie uchwyci ani jednego słowa, ani jednego terminu; i tak wyda się, że język, w którym piszą jest waszym, i przez was stworzonym; a wasz nie jest wspólny z ich językiem: jeśli przeczytasz ich teksty zobaczysz, że język, który w pocie czoła próbują imitować jest w wielu miejscach źle, niepoprawnie używany, ponieważ sztuka nie może uczynić więcej, niż może natura.”
Jako że współczesny włoski narodził się z florenckiego mówionego z czasów Dantego, dla Machiavellego nie było żadnego powodu by zastanawiać się nad kwestią zależności języka mówionego od literackiego: według niego wystarczy podążać za naturą języka mówionego, jak zrobił to Dante, i pisać w uzusie florenckim, którym mówi na co dzień, i do którego muszą dotrzeć ostatecznie wszyscy ci, którzy piszą w volgare literackim – języku pochodzącym od wielkich pisarzy przeszłości.
orzechy laskowe, posypka czekoladowa lub ziarna kawy
Przygotowanie:
Dokładnie wysmaruj masłem i oprósz mąką okrągłą formę o średnicy 22 cm z tzw. „kominem”. Wymieszaj gorące espresso, kawę rozpuszczalną i alkohol. Przesiej razem mąkę i kakao, dodaj proszek i sól oraz dokładnie wymieszaj. Do miski od miksera lub, jeśli będziesz używać trzepaczki elektrycznej, do zwykłej miski wrzuć miękkie masło i mieszaj je z cukrem do momentu uzyskania puszystej konsystencji. Dodaj jajka, jedno po drugim. Nie dodawaj następnego jajka dopóki poprzednie dobrze nie połączy się z masą.
Następnie na zmianę dodawaj mąkę z jogurtem: dodaj do masy jedną trzecią mąki i wymieszaj, a potem połowę jogurtu. Kontynuuj dopóki nie skończy się mąka. Wciąż mieszając gumową łopatką, dodawaj zmieszane kawę i alkohol. Przenieś ciasto do formy do pieczenia i wstaw do piekarnika ustawionego na 170 stopni na 30 min, później obniż temperaturę do 160 stopni i piecz przez następne 25 min. Pozwól ciastu ostygnąć zanim wyjmiesz je z formy. Przygotuj polewę czekoladową ganache, wrzucając śmietanę do rondla i doprowadzając ją do wrzenia.
Zdejmij ją z ognia i wrzuć do niej kawałki gorzkiej czekolady, mieszając łopatką dopóki nie uzyskasz gładkiego i jednolitego kremu. Polej kremem tort i posyp go orzechami laskowymi, posypką czekoladową lub ziarnami kawy.
Istnieje w Polsce takie miejsce, które wydaje się chcieć wcisnąć pomiędzy Białoruś, Litwę i Obwód Kaliningradzki. Jego powierzchnia ukształtowana została poprzez ruchy wielkiego lodowca skandynawskiego, który cofając się ok. 12 tysięcy lat temu pozostawił za sobą teren o lekko falistej strukturze, wypełniony polodowcowymi jeziorami. Na przestrzeni tysięcy lat pojawiła się tam także roślinność, a konkretniej drzewa iglaste i brzozy. W związku z trudną do zliczenia liczbą jezior znajdujących się na tym obszarze, zaczęto nazywać go Krainą Tysiąca Jezior, jednakże, na Mazurach, bo to właśnie o tym regionie mowa, jezior tych jest znacznie więcej! Mówiąc dokładniej, jest iż aż około 2600 o różnej wielkości. Gleby polodowcowe występujące na Mazurach, w skład których wchodzą glina, tłuczeń, skały i piach, z pewnością nie przyczyniły się do rozwoju rolnictwa ani przemysłu na tym obszarze. Jedynym bogactwem tamtejszej ziemi było wówczas wszystko to, co pochodziło z lasu: drewno, żywica, zwierzyna łowna, zwierzęta futerkowe, miód, wosk i w sumie niewiele więcej. Niemniej jednak doprowadziło to do utrzymania zrównoważonego rozwoju środowiska naturalnego. Jako wskaźnik czystości tego miejsca można wziąć pod uwagę fakt, że bociany, ptaki, które słyną z omijania szerokim łukiem miejsc zanieczyszczonych, chętnie wybierają Mazury na siedzibę swoich letnich wakacji. Prawie jedna czwarta populacji tych ptaków zdaje się wybierać Polskę, a w szczególności właśnie Mazury, gdzie przybywają także w celach reprodukcji. Takie naturalne cechy środowiska, które w odległej przeszłości mogły wydawać się niekorzystne, dzisiaj w dobie podróży i turystyki, okazały się asem w rękawie.
Warmia i Mazury, bo taka jest administracyjna nazwa regionu, od zakończenia II wojny światowej stały się powoli jednym z miejsc, które Polacy najczęściej obierają za cel swoich letnich wakacji. Z racji tego, że teren ten obfituje w bujną roślinność, liczne łąki i lasy, a także w błękitne jeziora i kanały wodne, jest on miejscem o idealnej kombinacji dla wszystkich tych, którzy poszukują rozrywki i mniej lub bardziej aktywnego odpoczynku. Miejsce to o niezliczonej liczbie jezior, których koryta przybrały formę wijących się węży, stało się rajem dla miłośników wszelakich sportów wodnych. Warto wspomnieć, że mimo iż od dziesięcioleci region ten jest jednym z najbardziej ukochanych i regularnie odwiedzanych przez letników i wędrowców miejscem, Mazury nie zostały jeszcze zalane przez falę masowych turystów. Dzieję się tak moim zdaniem z dwóch powodów: pierwszy z nich dotyczy szacunku, który Polacy mają w stosunku do natury, a drugi związany jest ze słabą infrastrukturą na tym obszarze.
Kraina Tysiąca Jezior wydaje się być odrobinę odizolowana od reszty kraju i Europy, a co za tym idzie, trudniej do niej dotrzeć. Z tego powodu, osoby, które są zainteresowane takim sposobem spędzania wakacji, powinny jak najszybciej z niego skorzystać zanim autostrady zostaną rozbudowane, a lotniska powiększone. Na chwilę obecną, najlepszym środkiem transportu jest samochód, a wszyscy podróżujący powinni uzbroić się w odrobinę cierpliwości oraz dużą rezerwę wolnego czasu. Jeszcze innym sposobem podróżowania może być także łódka (dla tych, którzy jej nie mają, istnieje możliwość jej wynajęcia) co pozwoli na przemierzenie gęstej sieci kanałów łączących ze sobą wiele jezior. W ten oto sposób można wałęsać się na wolności odkrywając samemu jakiś sekretny zakątek, jakieś małe jeziorko ukazujące się nam pośród zieleni czy małą knajpkę z piwem, w której można coś przekąsić lub posilić się do syta wiejskim daniem lub zjeść dopiero co złowione ryby.
Serce Mazur, czyli owa kraina, rozciąga się na obszarze 1732 kilometrów kwadratowych, z których 486 jest zajętych przez jeziora i miejscowości częściej uczęszczane takie jak Węgorzewo, Giżycko, Mikołajki i Mrągowo. Miasteczka te mogą służyć za bazę noclegową naszej podróży, z której możemy wyruszyć na zwiedzanie okolicznych miejscowości. Dla osób poszukujących dodatkowych wrażeń istnieje alternatywna trasa turystyczna, która prowadzi do Zamku Krzyżackiego, w którym po zwiedzaniu można nawet przenocować i coś zjeść, co stanowić będzie na pewno ciekawe doświadczenie dla przywykłych do spania w hotelach, żywienia się w restauracjach i zwiedzania muzeów. Trasa ta obejmuje następujące miejsca: Olsztyn (stolica województwa), Lidzbark Warmiński, Reszel, Kętrzyn, Giżycko i Ryn. W Olsztynie i Lidzbarku spędził kilka lat sam Mikołaj Kopernik. Dokonywał on tam obliczeń i obserwacji astronomicznych, które następnie w 1543 roku zawarł w swoim dziele De revolutionibus orbium coelestis udowodniając w ten sposób, prawie na łożu śmierci, że to Ziemia kręci się wokół słońca, a nie odwrotnie.
Jakkolwiek, dla wszystkich miłośników historii, a w szczególności tej z XX wieku, najbardziej intrygującym miejscem w tej podróży może okazać się Gierłoż, mała osada 8 km na wschód od Kętrzyna. To właśnie w tym miejscu, schowanym pomiędzy lasami, jeziorami i bajorami, znajdują się ruiny cieszącej się złą sławą, strategicznej bazy Adolfa Hitlera zwanej Wilczym Szańcem (niem. Wolfsschanze). Hitler nakazał budowę owej siedziby dla siebie i dowódców nazistowskich Niemiec w 1940 roku z racji planowanych ataków na ZSRR, które zdarzyć się miały rok później (operacja Barbarossa). Hitler wybrał to miejsce, ponieważ wówczas Prusy Wschodnie były strefą o bardzo dobrej fortyfikacji, a ponadto znajdowało się ono blisko granicy sowieckiej, skąd także naczelne dowództwo sił zbrojnych niemieckich mogło lepiej zarządzać operacjami wojennymi. Na początku Kwatera Główna Führera składała się z kilku lekkich budowli z cegieł, drewna i betonu także dlatego, że zakładano, że błyskawiczna wojna z ZSRR nie potrwa dłużej niż 6 miesięcy. W kolejnych latach, w miarę jak wojna się przedłużała, kompleks był poszerzany i wzmacniany, aż do momentu, w którym rozciągał się na obszarze 250 hektarów. Było tam około 80 budynków, spośród których 7 schronów typu ciężkiego , aby wysadzić je w powietrze, co na niewiele się zdało. Nawet jeśli zostały zniszczone w dużym stopniu, ich główna struktura pozostała nienaruszona i dziś można zwiedzać także ich wnętrza – bunkry o ścianach szerokich od 4 do 8 metrów, co chroniło przed eksplozjami bombowymi. W styczniu 1945 roku, z powodu zbliżania się frontu sowieckiego, kwatera główna została opuszczona, a Niemcy zapełnili każdy z bunkrów 8-11 tonami ładunków wybuchowych.
Adolf Hitler po raz pierwszy wszedł do Wilczego Szańca 14 czerwca 1941 roku, 2 dni po tym jak rozpoczęła się inwazja na ZSRR, a opuścił go na zawsze 20 listopada 1944 aby uciec do Berlina. Po odliczeniu czasu, jaki Hitler spędził na przemieszczaniu się do swoich innych 13 kwater, podróżując tam opancerzonym pociągiem, można uznać, że spędził on w Gierłożu (który dawniej nazywany był Görlitz), aż 800 dni! Przyjmował tu głowy państw alianckich, wśród których był także Benito Mussolini, odwiedzający często Führera. Ostatnia wizyta Mussoliniego odbyła się 20 lipca 1944 roku, dokładnie w dzień, w którym Claus Schenk von Stauffenberg, zaplanował zamach – Operacja Walkiria, który, jak wiadomo, niestety się nie udał. Można powiedzieć, że w pewnym sensie także z winy Mussoliniego. Do tego dnia, Hitler miał już za sobą około 40 zamachów na własne życie, z których za każdym razem wyszedł nietknięty. Miał szczęście także i w tym przypadku. Konspiratorzy niemieccy nie wierzyli już w zwycięstwo Niemiec i obmyślili plan, dzięki któremu mogliby za jednym zamachem pozbawić życia całe przywództwo (Hermann Goering, Heinrich Himmler, Wilhelm Keitel, Martin Bormann e Alfred Jodl) z Hitlerem na czele. W tym samym czasie w Berlinie miała wybuchnąć spiskowa rewolta części wojska i zmuszanych do pracy przez Rzeszę Niemiecką robotników.
Po tym jak 1 lipca 1944 roku hrabia Stauffenberg wstąpił do naczelnego dowództwa, zdecydował, że będzie właśnie tym, który dokona zamachu, z racji pełnionych obowiązków, które pozwalały mu na udział w zebraniach naczelnego dowództwa w Kwaterze Głównej Hitlera. Na lipiec przewidywano trzy zebrania 6, 15 i 20, a Stauffenberg wybrał to ostatnie, ponieważ w dniu tym mieli zjawić się wszyscy. Zamach nie udał się z paru względów, ale przede wszystkim dlatego, że spotkanie zostało przyśpieszone z godziny 13.00 na 12.30 z powodu niezapowiedzianego przyjazdu Benita Mussoliniego, a Stauffenberg i jego pomocnik Werner von Haeften zdążyli aktywować tylko jedną z bomb. Poza tym, z powodu upału, spotkanie nie odbyło się w bunkrze jak było planowane, lecz w baraku do specjalnych konferencji, budynku o lekkiej budowie, którego otwarte okna pozwoliły fali uderzeniowej rozproszyć się. Walizka z bombą, którą Stauffenberg zostawił po lewej stronie betonowej belki tuż obok Hitlera, została przeniesiona przez generała Heusigera ponieważ plątała mu się pod nogami.
Eksplozja zraniła wiele z obecnych osób, ale zabiła tylko 4, które nie były zbyt ważne. Adolf Hitler odniósł tylko niewielkie obrażenia w postaci rany na prawym ramieniu na wysokości łokcia oraz rozcięcie na lewej dłoni, i jak wszyscy obecni, uszkodzenie błony bębenkowej. Georing i Himmler spóźnili się i dotarli na miejsce dopiero po eksplozji. Stauffenberg i Haeften w międzyczasie udali się już samolotem do Berlina, przekonani, że odnieśli zwycięstwo, ale także zamach stanu w Berlinie nie powiódł się, ponieważ rozpoczął się z opóźnieniem i bardzo powolnie dopiero po przyjedzie Stauffenberga, po 15.15. O północy 21 lipca powstanie zostało już stłumione i aresztowano około 6 tys. podejrzanych żołnierzy. Stauffenberg oraz dowódcy rewolty zostali natychmiast rozstrzelani, podczas gdy inni zostali osądzeni dopiero kilka dni później i w okrutny sposób powieszeni na strunach fortepianowych zawieszonych na haczykach w rzeźni Ploetzensee oraz na inne upokarzające sposoby. Hitler nakazał nakręcić egzekucję, a następnie czerpał sadystyczną przyjemność z oglądania jej w Wilczym Szańcu. Gdyby Mussolini nie miał kaprysu, aby zrobić tego dnia niespodziankę Hitlerowi, albo gdyby, jak przystało na prawdziwego Włocha, przyjechał z opóźnieniem, zamach na życie Hitlera mógłby skończyć się zupełnie inaczej, a koniec drugiej wojny światowej zapewne obrałby inny kierunek.
tłumaczenie pl: Karolina Domińska
Więcej informacji:
Warmińsko-Mazurska Regionalna Organizacja Turystyczna – ul. Staromiejska 1, 10-017 Olsztyn – tel./fax +48 89 535 35 65 – e-mail: kontakt@wmrot.org
Organizacja podróży oraz wycieczki z przewodnikiem po włosku: Guzik z podróży – Katarzyna Kiewro – tel. +48 693 143 807 – e-mail: guzikzpodrozy@gmail.com – w www.guzikzpodrozy.pl (Kasia parla anche italiano).
Kraków. Słynący z pięknego rynku, starych sukiennic, przypominających o historycznej świetności tego miejsca, która pobrzmiewa w ciągle rozwijającej się strukturze miasta. Wieki mijają, a wraz z nimi wzrasta poziom rozwoju, stawiając coraz to nowocześniejsze działy na piedestale. Tym razem to moda wiedzie prym…
Rafał Stanowski
Po drugiej stronie miasta, w miejscu oddalonym nieco od centrum, stajemy naprzeciwko budynku, w którym poczucie estetyki materializuje się, staje się czymś namacalnym. Zewsząd otaczają nas profesjonalne fotografie, portrety, makiety, obrazy, projekty wnętrz, wszystko związane z designem. Wita nas Dyrektor Kreatywny Szkoły Artystycznego Projektowania Ubioru SAPU. Uświadamiamy sobie, że mamy przed sobą osobę pełną pomysłów, wrażliwą, z wyraźnie zarysowaną kulturą estetyczną. Mówiąc o miejscu, w którym dziś się spotkaliśmy, czy można powiedzieć, że wpływa na rozwój rynku modowego w Polsce?
Krakowskie Szkoły Artystyczne istnieją od 1989 roku jako najdłużej funkcjonująca prywatna szkoła, o wielu osiągnięciach, która uczy mody w Polsce. Natomiast Szkoła Artystycznego Projektowania Mody działa od roku 1995. Od tego czasu wykształciła kilka tysięcy absolwentów, którzy pracują w dużych firmach jak Reserved, Mohito, House, 4F czy Patrizia Aryton, prowadzona obecnie przez naszej szkoły Patrycję Cierocką. W SAPU uczyły się również osoby, które tworzą autorską modę – Michał Gilbert Lach, połówka duetu Bohoboco, czy inni ważni dla polskiego rynku modowego, młodzi projektanci, jak Monika Ptaszek, Ola Bajer, Waleria Tokarzewska. Jak można sprecyzować działalność szkoły w obrębie kształcenia młodego pokolenia projektantów?
Szkoła Artystycznego Projektowania Ubioru kształci projektantów mody, a w Krakowskich Szkołach Artystycznych, do których należy, uczy się także designu, aktorstwa, tańca, fotografii, visual merchandisingu czy choreografii. Branża modowa rozwija się na całym świecie, czy macie tu wielu studentów zagranicznych?
Tak, wielu jest z Ukrainy, z całego świata. Ostatnio mieliśmy studentkę z Mauritiusa. Przyjeżdżają studenci z Indii, Stanów Zjednoczonych, Nepalu, Afryki i Arabii Saudyjskiej. Słowacy, Niemcy, Szwedzi, a nawet Włosi. W związku z tym, otworzyliśmy Fashion College, umożliwiając naukę mody i fotografii po angielsku. Z roku na rok studentów jest coraz więcej i większe jest ich zainteresowanie tą branżą w Polsce. Każdy z nich poszukuje nowych możliwości, my zaś cieszymy się, że możemy je przed nimi otwierać.
Czy możliwe są także staże dla Waszych studentów, organizujecie jakieś wymiany?
Mieliśmy wymiany w Niemczech ze szkołą Fahmoda z Hannoveru. Kontaktujemy się ze Słowacją, Czechami i Węgrami. Relacji z państwami ościennymi jest bardzo dużo, a wymiany pojawiają się regularnie. Jeśli chodzi o Włochy, bardzo chętnie nawiązalibyśmy kontakt, ale nie udało nam się to do tej pory. Być może dzięki wam zrobimy coś nowego. Przed kilkoma godzinami pojawił się także plan na wspólny pokaz wraz z fashion weekiem Alta Roma. Jesteś także Zastępcą Redaktora Naczelnego gazety „Lounge Magazyn”. Czy działalność ta wiąże się w jakiś sposób z SAPU?
Nie jest on w żaden sposób połączony z SAPU, ale osoby szukające informacji dotyczących sfery lifestyle’u chętnie po niego sięgają. Szkoła natomiast raz w roku, przy okazji Cracow Fashion Week wydaje swój magazyn o nazwie Tuba. Warto dodać, że jedna z okładek sprzed paru lat, znalazła się w zestawieniu portalu Fubiz wśród pięćdziesięciu najlepszych na świecie, tuż obok Time’a. Coraz więcej poruszamy się w sferze modowej, ale nie jest to jeszcze w pełni wykorzystany potencjał. Ostatnio zdecydowano się nawet na otworzenie polskiej wersji magazynu Vogue – czy to przełomowy moment na rynku polskiej mody?
Powstaje dużo nowych marek, jest spore zainteresowanie ze strony mediów i kupujących. Ludzie coraz chętniej sięgają po polskie marki, tworzone przez rozmaitych młodych projektantów, artystów, rzemieślników. Moda w Polsce od 5-6 lat bardzo mocno się rozwija. Vogue wszedł na nasz rynek, który ma ogromny potencjał. Duże marki, jak np. La Mania świetnie prosperują, mają międzynarodową sprzedaż i dziś aspirują do miana luksusowych, na światowym poziomie. Temat ten jest coraz ważniejszy, lecz ciągle nam daleko do Włoch. To kraj, który żyje modą od tysięcy lat. Spójrzmy na Starożytny Rzym – przecież to wspaniały design, którego na północy Europy wtedy nie mieliśmy. Byliśmy jeszcze głęboko w lesie (śmiech). Młode pokolenie, to ludzie, którzy do stylu przywiązują dużą wagę. Czy ma to odzwierciedlenie także w innych grupach społecznych?
Taką grupą są ludzie starsi z dużych miast, którzy mają pieniądze i dbają o swój image. Największym problemem jest grupa osób „po środku”, które nie mają zasobów finansowych, ani szczególnej potrzeby, żeby o dbać swój wizerunek. Polska wciąż jest na etapie szukania własnego stylu.
Kierunek stylu polskiego zwraca się ku temu niemieckiemu?
Styl niemiecki ma na nas duży wpływ, ale jest nam mimo wszystko obcy, nie byliśmy nigdy oczarowani jego teutońską siłą. Czerpaliśmy raczej od innych nacji. Zapomnieliśmy, że Polski styl, ten z naszych najwspanialszych czasów, XV wieku, kiedy byliśmy europejską potęgą, był zderzeniem Wschodu z Zachodem. Zawsze zwracam uwagę na aspekt historyczny. Na przykład rycerstwo średniowiecznej Europy Zachodniej miało proste miecze, a Polacy zakrzywione szable. Zaczerpnęliśmy je od Tatarów, którzy najeżdżali nas ze Wschodu. Jest wiele elementów orientalnych w naszej kulturze, architekturze, stroju szlacheckim. Żydzi, Tatarzy, potem Turcy – oni wywarli ogromny wpływ na naszą estetykę. Mamy piękne tradycje: wspaniały renesansowy Kraków, tworzony przez włoskich architektów, obecność królowej Bony – na te czasy przypada niesamowity rozwój naszego stylu. Rozmawiałem o tym kiedyś z Dorotą Koziarą, wybitną projektantką designu. Projektowała dla wielkich firm tj. Fiat, Dior, Swarovski, na co dzień zaś mieszka w Mediolanie – stolicy mody. Pytałem ją o polski styl. Powiedziała, że to, co jest w nim najciekawsze, to fakt, iż znajduje się w pół drogi między designem skandynawskim a włoskim. Moim zdaniem teraz bliżej nam do Skandynawii, do jej minimalizmu, z drugiej zaś strony widać dużą fascynację Włochami, stylem efektownym, pełnym kolorów i zdobień. Tworzenie mody w duchu skandynawskim wychodzi nam jednak lepiej. Charakteryzuje się surowością, oszczędnością, a w połączeniu z charakterem polskiego społeczeństwa przybiera elegancki wydźwięk. Wiele jest ważnych firm w Polsce, związanych bezpośrednio z branżą modową. Co na ten moment można powiedzieć o ich udziale w ogólnym rozwoju gospodarczym?
Koncern na LPP ma rekordowe obroty i na Oxford Street otworzył swój butik. Robi ekspansję, a w kampanii wizerunkowej bierze udział sama Kate Moss. To pokazuje, że polskie firmy idą naprzód. Firma Conhpol spod Krakowa produkuje buty na cały świat. Jesteśmy potentatem na skalę światową w produkcji mebli drewnianych na skalę europejską, podobnie jeśli chodzi o produkcję np. płytek ceramicznych. Przemysł związany z designem w Polsce jest bardzo rozwinięty, ma wieloletnie tradycje. W XIX wieku manufaktury tkackie wokół Łodzi były wręcz potęgą. Za czasów komunizmu mówiło się też, że Polska ubiera kraje demokracji ludowej. To był ogromny przemysł, który w latach 90. zaczął przeżywać duże problemy, wiele firm upadło. Przegrały rywalizację z rynkiem chińskim i międzynarodowymi koncernami. Niestety mało osób na stanowiskach decyzyjnych dostrzega potencjał w branży modowej w Polsce. Myślę, że zakopują cenny skarb. Wspomnieć wystarczy Włochy, które żyją przecież z produkowania odzieży, butów, dodatków, akcesoriów, zamków, guzików. Siła marki ZARA napędza PKB Hiszpanii, podobnie H&M napędza gospodarkę Szwecji. Mamy w Polsce mnóstwo młodych, zdolnych projektantów, którzy kończą takie szkoły jak SAPU. Chciałbym, aby mieli więcej możliwości rozwoju swojego talentu, by pojawiły się stypendia, programy wsparcia i spotkania biznesowe. Poszukiwania stylu ukazują, że Polakom brakuje wyraźnie zaznaczonej odrębności w zakresie mody. Czy myślisz, że jej osiągnięcie jest możliwe?
Jest coraz większy popyt na produkty polskie – to piękne rzeczy, odznaczające się zazwyczaj dobrą jakością. Istnieje to zapotrzebowanie, które hamowane jest brakiem pieniędzy. Kiedyś widziałem badania dotyczące tego, jak Polacy podejmują decyzje zakupowe. Jeśli chodzi o ubrania na pierwszym miejscu była oczywiście cena, potem komfort, a dopiero dalej styl. Myślę, że to też się musi nieco zmienić. We Włoszech wszystko jest piękne, bo miasta przez wieki prowadziły ze sobą rywalizację „wizerunkową”. Tej walki o piękno podejmujemy się także my, ludzie z branży modowej i myślę, że jesteśmy coraz bliżej sukcesu.
Autorzy kreacji: Anna Maria Zygmunt, Artur Stec, Daria Grabowska, Ewa Chojnacka, Karolina Głogowska, Laura Filip, Maciej Soja, Nikola Gadzinowska, Patryk Jordan, Paulina Mrożek, Piotr Popiołek, Sandra Stachura, Weronika Urbaniak