Slide
Slide
Slide
banner Gazzetta Italia_1068x155
Bottegas_baner
baner_big
Studio_SE_1068x155 ver 2
Nutella_Gazzetta_Italia_1068x155_px_final
Gazetta Italia 1068x155

Strona główna Blog Strona 39

Fotograf w antykwariacie

0
Neapol

Kiedy przeglądam zdjęcia z moich włoskich podróży najwięcej emocji budzą we mnie te wykonane podczas pierwszej wizyty w tym fascynującym kraju, a dokładnie w Neapolu. Uważam, że jak na zupełnego amatora, mającego znikome pojęcie o kulturze i historii Włoch, Neapol był skokiem na głęboką wodę. Okazał się jednak rewolucyjnym w moim życiu.

Na wyjazd namówili mnie przyjaciele, których śmiało mogę określić mianem Italofilów. Oczywiście, kiedy tylko dowiedziałem się dokąd lecimy, zacząłem zgłębiać wiedzę na temat tego miejsca. Katedry, kamienice, urokliwe uliczki, starożytne miasta. Wymieniać można bez końca, ale nie będę się o tym rozpisywał, bo przeczytać w książce czy Internecie to jedno, a zobaczyć na własne oczy i doświadczyć na własnej skórze, to drugie. Był to dla mnie zupełny szok. Zupełnie inna architektura, kultura, jedzenie, nawet zasady ruchu drogowego. Zachwyciłem się tym i starałem się poznać jak najwięcej. Może dlatego tak lubię zdjęcia z tej podróży. Fotografowałem wszystko, co tylko znalazło się w moim polu widzenia niczym oszalały turysta: od krajobrazów, przez murale, po ludzi robiących zakupy na targu. Dziś wspominam to z rozbawieniem, ale każdy, kto odwiedził Włochy po raz pierwszy i zachwycił się nimi, będzie wiedział, o jakich emocjach i stanie ducha piszę.

Nie tylko z tego powodu mam sentyment do tej podróży. Mieszkańcy Neapolu zrobili na mnie bardzo miłe wrażenie, ale i sam Wezuwiusz z zatoką neapolitańską urzekł do tego stopnia, że już pierwszego wieczora wiedziałem, że Włochy będą częścią mojego życia.

Wtedy właśnie wykonałem najważniejszą dla mnie fotografię. Były to wczesne godziny wieczorne. Po jednej stronie zatoki słońce leniwie chyliło się ku zachodowi, z drugiej zaś w delikatnym półmroku, skąpany w fioletowo-różowych barwach nieba, górował nad wszystkim Wezuwiusz, a tuż nad nim wschodził księżyc. Ledwie zauważalna granica lądu i wody, zaczęła być wyznaczana przez szeroki pas zapalających się świateł ulic i domów wzdłuż zatoki. Obrazek niczym z kiczowatej pocztówki, jednak kiedy obserwuje się go na żywo i uczestniczy w przejściu kolorów dnia w noc, ma się wrażenie doświadczania niepojętego rodzaju magii.

Intensywność i wielobarwność Włoch sprawia, że stojąc w jednym miejscu możemy rozbić zdjęcia z każdej dziedziny fotografii: od krajobrazu czy portretów po reportaże i architekturę. Ale moje podróże nie ograniczają się jedynie do biegania z aparatem.

Każdą wyprawę planuję od zaznaczenia na mapie punktów z antykwariatami. Dzięki temu mogę zboczyć z typowo turystycznych szlaków i poznać te mniej znane miejsca, w których toczy się zwykłe, codzienne życie, z dala od tłumów turystów, straganów z pamiątkami i restauracjami. Te spacery pozwoliły zobaczyć z czym na co dzień zmagają się mieszkańcy takich miast jak Bergamo, Rzym czy Bari i uświadomiły, że nie zawsze jest to tak piękny widok, jak w turystycznych folderach.

Locorotondo

Zarówno antykwariaty, jak i ich właściciele są dla mnie skarbnicą wiedzy. Dzięki rozmowom z antykwariuszami mogłem lepiej poznać włoską literaturę, muzykę a także podszkolić język. W taki właśnie sposób odkryłem takich artystów jak Lucio Battisti, Mina, Miranda Martino i wielu innych. Chociaż muszę przyznać, że pierwsze rozmowy nie należały do najłatwiejszych. Antykwariusze nie mówili po angielsku, ja nie mówiłem po włosku, w związku z czym dochodziło do mieszania wszystkich języków świata jakie znaliśmy, gestykulowania albo włączania osób trzecich (nawet z ulicy) byleby tylko móc się zrozumieć.

Najzabawniej wspominam sytuację z antykwariatu na Sardynii, kiedy trzy osoby przez 10 minut próbowały powiedzieć mi, że ceny wszystkich produktów obniżone są o połowę. „Metà. Metà!” – mówili, krzyczeli, pokazywali, w końcu zapisali na kartce i udało nam się dogadać. Innym razem, kilka lat później, podczas wizyty w Katanii, przesłuchując płytę winylową Raffaelli Carrà właściciel antykwariatu zachęcał mnie do wspólnego śpiewania „E salutala per me”.

Fascynujące są wędrówki starych płyt czy książek. Nieraz przywoziłem do Polski włoskie płyty winylowe lub książki, ale zdarzało się, że trafiałem na polskie rzeczy we Włoszech, jak chociażby na płytę Ireny Santor w antykwariacie w Genui. Nie tylko przedmiot sam w sobie niesie wartości historyczne, ale samo jego przemieszczanie się z rąk do rąk, czy z kraju do kraju. Zawsze gdy trzymam w ręce taki przedmiot, zastanawiam się jaką drogę przebył, skąd się tu wziął albo kto był wcześniej jego właścicielem.

Lecz nie samą muzyką w antykwariacie człowiek żyje! Częstym obiektem moich poszukiwań są także stare albumy prezentujące włoskie miejscowości. W odróżnieniu od Polski, z którą historia nie obeszła się zbył łaskawie, Włochy po dziś dzień olśniewają swoimi wiekowymi zabytkami, zatem nawet książka sprzed stu lat może posłużyć nam jako przewodnik po mieście. Fotografie w nich zawarte mają w sobie podobny rodzaj piękna i uniwersalności jaki posiadają włoskie budowle czy rzeźby. Tak też staram się podchodzić do swoich zdjęć. Giuseppe Leone – sycylijski fotograf, którego album kupiłem w Ragusie jest dla mnie nieustanną inspiracją, zarówno jeśli chodzi o podejście do architektury, jak i jej relacji z człowiekiem.

Książka o polskim kinie w jednym z włoskich antykwariatów

Z fotografowaniem jest trochę jak z rzeczami w antykwariacie. Nie mamy pojęcia na co trafimy, co stanie się obiektem naszych obserwacji i co będziemy chcieli zachować na dłużej. Jest to również rodzaj odbywania podróży w sensie fizycznym, ale także duchowym, bo zarówno fotografie, jak i antyki są dowodem minionych dni, nieubłaganego upływu czasu, a przede wszystkim potwierdzeniem czyjegoś istnienia. Bo czymże jest kilkadziesiąt lat jednego małego człowieka wobec wiecznego Panteonu czy Pompejów?

foto: Michał Łukasik

Tort Linzer

0

Składniki:

Kruche ciasto:
250 g mąki typu 00
250 g zmielonych orzechów
220 g masła pokrojonego w kostkę
1 żółtko i 1 całe jajko
160 g cukru pudru
1 czubata łyżeczka sproszkowanego cynamonu
1 szczypta gałki muszkatołowej (jeśli lubimy)
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1 płaska łyżeczka soli drobno mielonej
Starta skórka z cytryny

Nadzienie i dekoracja:
400 gr marmolady malinowej lub innych miękkich czerwonych owoców
Płatki migdałowe
1 żółtko
2 łyżki mleka
Pokruszone herbatniki

 

Przygotowanie:
Najpierw przygotowujemy kruche ciasto. Do dużej miski wsypujemy mąkę, sól, zmielone orzechy, cukier, cynamon, gałkę muszkatołową, proszek do pieczenia i skórkę z cytryny. Całość dokładnie mieszamy, dodajemy pokrojone w kostkę masło i wyrabiamy ciasto zaczynając od rozgniatania masła opuszkami palców. Kiedy mieszanina będzie wilgotna i „piaszczysta”, dodajemy całe jajko i żółtko, a potem mieszamy dokładnie aż do uzyskania jednolitej masy.

Następnie wałkujemy ciasto i, owinięte w folię spożywczą, umieszczamy w lodówce na około 3-4 godziny. Rozgrzewamy piekarnik do 180°, włączając tryb termoobiegu. Na posypanym mąką blacie rozwałkowujemy więcej niż połowę kruchego ciasta Linzer, starając się jak najczęściej podsypywać ciasto mąką (oczywiście bez przesady). Następnie przekładamy ciasto, wysmarowane od dołu i po bokach masłem, do blaszki o średnicy 26 cm i wyłożonej papierem do pieczenia. Krawędzie formujemy tak, aby były jednakowe. Nakłuwamy spód ciasta, a następnie kruszymy na wierzch trochę herbatników, mogą być klasyczne śniadaniowe, ale też pełnoziarniste lub cynamonowe, posłużą one jako ochrona przed zawilgotnieniem spodu ciasta od nadzienia.

Teraz wlewamy konfiturę z malin lub innych owoców leśnych i rozprowadzamy ją przy pomocy szpatułki lub łyżki. Z pozostałej części kruchego ciasta formujemy długie i wąskie wałeczki lub paski i układamy je na górze w klasyczną siatkę. Wierzch smarujemy mieszkanką żółtka i mleka i posypujemy pokrojonymi migdałami. Pieczemy w piekarniku przez 40/50 minut lub do uzyskania odpowiedniego zarumienienia. Przed podaniem pozwólmy ciastu porządnie ostygnąć.

tłumaczenie pl: Gabriela Jankowska

Muzeum Tarota w Rioli. Ezoteryczny sekret bolońskiej części Apeninów

Stare karty hinduskie (Ganjifa) i afrykańskie z muzealnego archiwum

Region Emilia-Romania jest skarbnicą miejsc nie tylko pięknych i interesujących, ale również sekretnych. Sama jego stolica, Bolonia, ma do odkrycia ich aż siedem [tzw. siedem sekretów Bolonii – przypis red.]. Turyści przeszukują więc miasto w poszukiwaniu tajemnic, które promowane są zarówno w Internecie, jak i w lokalnych przewodnikach. Odwiedzając tę okolicę, warto jednak pokusić się również o odnalezienie innych, mniej znanych atrakcji. Jedną z takich perełek jest Muzeum Tarota położone w miejscowość Riola, a stworzone przez Morenę Poltronieri i Ernesto Fazioli, którzy przez prawie trzydzieści lat swojej działalności zgromadzili imponującą kolekcję dzieł sztuki, artefaktów i talii kart z całego świata. Warto to wszystko zobaczyć na własne oczy tym bardziej, że karty tarota mają przecież włoski rodowód. Jadąc do Rioli odwiedzamy je więc niejako w domu, a wyjątkowa atmosfera Muzeum i gościnność jego gospodarzy tylko potęguje to uczucie.

Jak to się stało, że postanowiliście założyć Muzeum Tarota w miejscu tak odległym od dużych miast?

Ernesto Fazioli: Z Moreną spotkaliśmy się w 1992 roku i niemal od razu założyliśmy stowarzyszenie kultury w celu pogłębionych badań nad tarotem. Po kilku latach współpracy poczuliśmy potrzebę stworzenia prawdziwego centrum poświęconego studiom nad tematami, które wchodziły w obszar naszych zainteresowań. Poszukiwanie odpowiedniego miejsca dla naszych aktywności zaowocowało znalezieniem tego wiejskiego domku z 1600 roku, który natychmiast nam się spodobał.

Jak narodziła się w Was pasja do tarota?

Jeśli o mnie chodzi, to natknąłem się na tarota przez przypadek gdy miałem 10 albo 11 lat. Gratisowa talia tarota została dołączona do butelki alkoholu, którą kupili moi rodzice. Trzymanie kart w rękach rozbudziło ogromną ciekawość, która nie tylko nigdy mnie już nie opuściła, ale z czasem zachęciła do coraz bardziej pogłębionych badań.

A jak to było u Moreny?

Ona również natrafiła na karty bardzo wcześnie. Przypadkowa talia sprawiła, że zaczęła ona czytać karty tak, jakby znała je od zawsze. Prawdopodobnie już wcześniej posiadała tego typu wrodzone zdolności.

Czyli czytacie z kart?

Oczywiście. Oboje.

Czy w tarocie pasjonuje Was zatem bardziej jego aspekt historyczny czy wróżebny?

Uważamy, że nie da się tego oddzielić. Studiowanie kart oznacza zgłębianie aspektów historycznych danej epoki i związanych z nią znaczeń, które dotykają alchemii, hermetyzmu, itp. i łączą się ze światem symboli; oczywiście w dalszej kolejności prowadzi to do interpretacji tych symboli.

Talie tarota z muzealnego archiwum

Da się więc, pana zdaniem, pogodzić świat ezoteryczny z naukowym?

To, co dziś nazywamy magią, dawniej było nauką. Te dwie dziedziny mogą współistnieć i się nawzajem wspierać. Jeśli prześledzić życiorysy znanych naukowców, z łatwością można natknąć się na takie osoby jak Newton, który w swoich badaniach uwzględniał alchemię. Można też odkryć, że astrologia była nauczana na studiach medycznych w wielu uniwersytetach.

Wróćmy do Muzeum… Co pojawiło się w nim jako pierwsze?

Pierwsze rzeczy pochodzą z Nowej Zelandii. Przywiozła je nam Fern Mercier z centrum studiów Tarot Aotearoa, która stała się później współpracowniczką Muzeum z rejonu Oceanii.

W jaki sposób promowaliście otwarcie?

Przed powstaniem Muzeum mieliśmy stronę internetową. Morena zajęła się public relations, rozpowszechniając wiadomość o jego rychłym otwarciu. Wielu artystów, przede wszystkim zagranicznych, było bardzo przychylnych naszej inicjatywie. Pośród nich warto wspomnieć o spotkaniu z Arnell Ando, która została naszą amerykańską współpracowniczką, a później również przyjaciółką i promotorką naszej działalności w Stanach Zjednoczonych. Arnell organizowała wycieczki do włoskich miejsc związanych z tarotem. Te spotkania łączyły ludzi z całego świata.

A jaka była reakcja ludzi?

Tarot to oczywiście niszowy temat, ale odwiedzający są zachwyceni różnorodnością tematów z zakresu historii, sztuki i kultury, z którymi mogą obcować. Ponadto, często słyszymy, że w tym miejscu czuć autentyczną pasję, dzięki której realizujemy ten projekt.

Tarot „Fine dalla Torre” (XVII sec.)

Jaki jest według pana najcenniejszy obiekt w Muzeum?

Na pewno wyjątkowy jest Tarot da Pranzo (Tarot Obiadowy) i Tarot da Colazione (Tarot Śniadaniowy) [tarot w formie ciasteczek – przypis red.], herbatki inspirowane poszczególnymi kartami oraz talie, które odtworzyliśmy, jak Tarot Francuski czy Tarot Fine dalla Torre (z XVII wieku). Ten ostatni to esencja naszej działalności. Wymagał dużo pracy. W sumie praca nad talią Fine dalla Torre zajęła nam półtora roku. Jej odtworzenie wymagało odświeżenia wyblakłych kolorów oraz uzupełnienia brakujących kart tak, by odzyskać kompletną talię. Sama nazwa Fine dalla Torre pochodzi od nazwy drukarni, w której ten tarot powstał.

Jakie są najważniejsze wydarzenia, w których wzięliście udział?

Jako Muzeum braliśmy udział w naprawdę ważnych wydarzeniach. Jedno z nich zostało zorganizowane w prestiżowej Bibliotece Uniwersytetu w Bolonii (BUB). Wśród eksponatów znalazł się najstarszy na świecie dokument, który mówi o dywinacji: datowany jest on na pierwszą połowę XVIII w. i zawiera informacje o znaczeniach 35 kart z małego tarota bolońskiego. Często współpracowaliśmy z miastem i gminą Bolonia, obecnie współpracujemy również z Vergato [miasteczko i gmina, w której obszarze leży Riola – przypis red.].

A jakie są Wasze aktualne plany?

Z powodu pandemii nasze działania długo były wstrzymane. Teraz jednak je wznowiliśmy, ponownie (na życzenie) otwieramy Muzeum i promujemy nasze dwie ostatnie książki: Segreti dell’Appennino e Bologna [Sekrety Apeninów i Bolonii] oraz Tarocchi – Un patrimonio italiano del Rinascimento – Storia Arte Simbologia Letteratura [Tarot – dziedzictwo włoskiego Renesansu – Historia Sztuka Symbolika Literatura] pod redakcją profesora Andrei Vitaliego. Z tej publikacji, opartej o materiały źródłowe pozyskane w wyniku rzetelnych badań historyczno-filologicznych, jasno wynika, że karty tarota pochodzą z Bolonii. W powstaniu książki uczestniczyli historycy uważani za największych światowych ekspertów zajmujących się tematem tarota na poziomie akademickim. Niebawem książka ukaże się również w języku angielskim.

Wspominał pan przed wywiadem, że macie jeszcze wydawnictwo…

Tak, nazywa się Mutus Liber. Zanim skupiliśmy się na tekstach dotyczących tarota, astrologii oraz powiązanych w taki lub inny sposób z hermetyzmem lub symbolizmem, naszym celem było stworzenie przewodników po miejscach magicznych. Zaczęliśmy więc od Bolonii, a potem wydaliśmy przewodnik po Ferrarze, Modenie, Paryżu, Londynie, Santiago de Compostela, Pradze, Budapeszcie, itd.

A o Warszawie?

O Warszawie jeszcze nie…

Jak zachęciłby pan Polaków do odwiedzenia Muzeum?

Przede wszystkim sądzę, że to miejsce może zainteresować pasjonatów tarota, gdyż zwiedzanie zaczyna się od dzieł związanych z historią kart, a kończy na czasach współczesnych. Można tu podziwiać oryginalne prace, które podarowali Muzeum artyści z całego świata i tym samym zanurzyć się w przestrzeń bez granic, w której jedynym punktem wspólnym dla wszystkich dzieł jest pasja do symboliki tarota. Dodatkowo w okolicy Muzeum można znaleźć wiele ciekawych i mało znanych miejsc oraz wciąż jeszcze dziką naturę. W trakcie pobytu można więc odkrywać cuda natury, sztukę i ciekawostki historyczne. Riola położona jest w połowie drogi między Bolonią a Pistoią. Historyczny dom, w którym dziś znajduje się Muzeum, leży w pobliżu szlaku pielgrzymek do Santiago de Compostela. Budynek Muzeum był niegdyś gospodą dla pątników.

Czy nie uważa pan więc za przeznaczenie, że wciąż tak wiele osób odwiedza to miejsce?

Tak. Sądzimy, że ten dom nas wybrał i przywołał. Z jego zakupem wiązały się liczne perypetie, ale w końcu się udało.

Małgosia i Marcello na co dzień prowadzą poświęcony tarotowi profil na Instagramie @radiant_traveling_tarot

Tessa Capponi-Borawska: wspólne posiłki to celebracja życia

0
fot. Antonina Samecka

Tessa Capponi-Borawska, niekwestionowany skarb, który scala ze sobą dwa tak różne kraje, Polskę i Włochy. Przez ponad dwadzieścia lat pracowała w Katedrze Italianistyki Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała teksty w Twoim Stylu, Gazecie Wyborczej czy Elle. Autorka książek i tekstów o historii kuchni i kulturze jedzenia. Laureatka nagrody Premio Gazzetta Italia z 2019 roku. Rozmawiamy z nią o smaku, który był kiedyś i jest dziś. O Smaku Italii.

Jak bardzo pandemia wpłynęła na smak Włochów?

Podczas pandemii przeżyłam jeden z najbardziej przygnębiających dni w moim życiu. Pojechałam z Cosimą, moją najstarszą córką, do Florencji. Był początek grudnia ubiegłego roku, weekend, w którym czerwona strefa, oznaczająca całkowity zakaz wychodzenia z domu, zamieniała się w pomarańczową. Nie wiedziałyśmy o tym, że zakaz jeszcze trwa, wybrałyśmy się więc na krótki spacer aż do Piazza della Signoria. To był bardzo ponury dzień, padał deszcz, a przed nami pojawił widok pustego placu, który zawsze wypełniony był życiem.

Wszystkie kawiarnie były zamknięte. Ponte Vecchio był całkowicie wyludniony. Wtedy zdałam sobie sprawę, że potrzeba czasu, aby wróciła normalność. Dziś, po upływie kolejnych miesięcy widzę, że wiele miejsc, do których chodziłyśmy we Florencji zamknęło działalność. Odpowiadając na pytanie, smak zmienia się w sposób rzeczywisty, często będąc już tylko wspomnieniem albo nowym doświadczeniem. Nie powróci też jedna z moich ulubionych kawiarni, gdzie piłam rano cappuccino, która słynęła z wyjątkowych wyrobów cukierniczych. To był nasz rodzinny sposób na rozpoczęcie dnia, ten smak jest już nie do powtórzenia.

A czy pojawiło się jakieś nowe danie, zrodzone z kryzysu, jak wtedy, kiedy rzeka Arno wylała na ulice Florencji pokrywając ją błotem, a mieszkańcy na potęgę gotowali groszek z tuńczykiem konserwowym w pomidorach z puszki?

fot. Antonina Samecka

Od tego wydarzenia mija pięćdziesiąt lat i widać jak Włosi rozwinęli się w temacie dostaw jedzenia do domu. Wielu z nich, zamiast stanąć w kuchni, wykonuje szybki telefon po jedzenie z pudełka. Na szczęście było wiele restauracji we Włoszech, które zwracając uwagę na smak i jakość, nie miało w ofercie dostaw do domu. Potrawa podana na świeżo na miejscu ma zupełnie inny smak niż po dostawie do domu. Innym pomysłem był koncept od Fabio Picchi, szefa restauracji Cibreo Firenze, który otworzył CiBio, coś pomiędzy sklepem ze świetnymi produktami spożywczymi a tradycyjną rosticcerią, czyli miejscem, gdzie sprzedaje się dania garmażeryjne dobrej jakości. Jedzenie we Włoszech ma wymiar wybitnie biesiadny, my uwielbiamy celebrować wspólnie posiłki. Bardzo ujęło mnie, jak latem wspólnie z całą rodziną wybraliśmy się do jednej z naszych ulubionych restauracji, w której na miejscu okazało się, że nie ma wolnych stolików. W tej samej chwili podszedł do nas właściciel i powiedział, że nie ma problemu i zaraz dołoży stolik gdzieś dalej na dziesięć osób. Ta zaradność i zapraszanie do stołu u Włochów mnie niesamowicie ujmuje. Nie ma czegoś takiego, że nie ma miejsca dla gościa. Myślę, że podczas pandemii dla wielu Włochów zamkniętych w domu jedzenie w samotności, bez rozmowy i celebracji, nie miało sensu.

Ale było biesiadowanie przed ekranem komputera?

Podczas pierwszego lockdownu zaaranżowaliśmy taką sytuację wspólnego biesiadowania przed komputerem. Byliśmy w nowej sytuacji, w której nie potrafi liśmy się jeszcze odnaleźć, a z drugiej strony brakowało nam tego, co jest „włoską religią”, czyli biesiadowania. Zdecydowaliśmy się na łączenie z bliskimi przez Internet czy to z jedzeniem, czy z kieliszkiem wina.

Na czym polega filozofia włoskiego biesiadowania?

Najważniejsze to chyba klimat i możliwość celebrowania jedzenia na zewnątrz. A po drugie to potrzeba bywania razem, która jest typowa dla krajów południowych. Bardzo ważna jest też swoboda, którą posiadamy. Tutaj w Polsce, zapraszanie na kolację często jest bardzo formalne, z wyprzedzeniem i planowaniem na kilka dni do przodu. A jak jestem we Florencji to wystarczy, że zadzwonię do przyjaciół o siódmej wieczorem i spontanicznie zapraszam ich na makaron, na który oni przychodzą później. Nic wielkiego, po prostu zwyczajny makaron. Chodzi o to, żeby być razem i rozmawiać, nawet gdy podam na stół suchy chleb. W naszej tożsamości, w naszym wychowaniu jest zasada, że wspólne jedzenie jest jednym z podstawowych elementów życia. Oczywiście piłka nożna też!

Jak jest z marnowaniem jedzenia u Włochów, bo jak to opisuje Piotr Kępiński w swojej najnowszej książce „Szczury z via Veneto”, w Rzymie jedzenie gnije na ulicy i mnożą się szczury?

Problem marnowania jedzenia jest już zjawiskiem zdecydowanie przed pandemicznym. Z jednej strony mamy we Włoszech dobrobyt i przez to nieposzanowanie jedzenia, które trafia na ulicę, a z drugiej strony mamy coraz więcej objawów biedy i ubóstwa ludzi, którzy nie nadążają za dzisiejszym światem. To przeważnie ludzie z północy, którzy na przykład całe życie ciężko pracowali i mają marne emerytury. To jest pokłosie wielkiego boomu ekonomicznego, który ponad 60 lat temu zmienił życie Włochów na lepsze, ale to co się stało w późnych dekadach [marnotrawstwo, korupcja elit politycznych itd.] jest przyczyną dzisiejszego kryzysu. Dla nich jedzenie jest na wagę złota. A z drugiej strony mamy właśnie taki Rzym, w którym byłam latem przez jeden dzień, jeden i tyle mi wystarczyło. To coraz brudniejsze miasto jest jednym wielkim śmietnikiem, w którym marnują się codziennie tony jedzenia. Ale chciałabym podkreślić, że to dotyczy nie tylko Rzymu i Włoch.

Włochy, jeszcze do niedawna, były jednym z nielicznych krajów, w którym na próżno było szukać kuchni świata. Warszawa, Londyn czy nawet Paryż to zagłębie kuchni fast-foodowych, azjatyckich czy ze Wschodu. Jak bardzo nowe pokolenia Włochów czy masowe migracje ze wszystkich stron świata wpływają na kuchnię włoską?

Przede wszystkim nowe pokolenie Włochów to pokolenie żyjące szybko, nie mające czasu na gotowanie. W dużych miastach model rodziny, w którym rządzi włoska matka serwująca wyśmienite potrawy odchodzi w niepamięć. Ludzie spełniają się zawodowo, coraz więcej czasu spędzają w pracy i ich metodą na obiad jest zamawianie szybkich, gotowych potraw, lub chodzenie do restauracji czy jedzenie fast-food. Z tego powodu przerażająco wzrasta problem otyłości wśród młodych Włochów, którego kiedyś prawie w ogóle nie było. Do tego coraz mocniej widzimy jaki wpływ na nasz smak mają potężne fale imigrantów z krajów Maghrebu czy Dalekiego Wschodu. Ale wciąż są też takie miejsca, szczególnie na prowincji, w którym nie znajdzie się ani jednej, choćby najmniejszej restauracji, która serwowałaby coś innego niż tradycyjną włoską kuchnię.

Nowe pokolenie Włochów to pokolenie, które ucieka od tożsamości i pamięci o przeszłości. Pokolenie, które zastępuje kuchnię szybkim jedzeniem, zaśmieca Rzym, a kiedy w setną rocznicę urodzin pyta się na ulicach Mediolanu o Felliniego zapada milczenie.

Podobnie jak w wielu innych miejscach na świecie mamy do czynienia z pokoleniem, żyjącym obrazami, a nie słowem, które nie czyta i komunikuje się przez obrazy i hasła, a nie przez rozmowę. To pokolenie, które nie czerpie z autorytetów i całego bogactwa włoskiej historii czy sztuki. Dla tych młodych ludzi wzorem do naśladowania, a czasem i myślenia są influencerzy jak choćby Fedez. Oni dyktują tym ludziom co jest dobre, a co nie. Przerażające jest to, że to co jest najważniejsze dla tego pokolenia ma bardzo krótki okres ważności. Dziś żyjemy jedną sensacją, której za parę tygodni nikt nawet nie wspomni. Kto wspomina dziś pożary w Australii, którymi chwilę przed pandemią żył cały świat? Kto pamięta, że Piotr Szczęsny podpalił się na Placu Defilad w Warszawie, w ramach protestu przeciwko polityce obecnej władzy w Polsce? Nowe pokolenie we Włoszech też żyje tu i teraz, żyje w świecie social-mediów i dla nich Federico Fellini czy Dante Alighieri to postaci nic nieznaczące. To jest tragiczny krzyk bólu i bezradności nowego świata.

Ile zostało z tej Italii, którą pamięta Pani z dzieciństwa?

Coraz mniej. Widzę to chociażby po Florencji, z której co chwila znikają prowadzone przez pokolenia stare sklepy czy restauracje. Brakuje mi pewnej elegancji, której już nie ma. Nawet na biednym południu była elegancja, w każdym sensie tego słowa. Brakuje mi dostojności i szacunku do miasta, które przetrwało tysiące lat. Nie potrafię zrozumieć chociażby tego, że paraduje się po tych historycznych miejscach, czasem i świętych półnagim, jedząc przy tym, pijąc, słuchając głośno muzyki, przekrzykując się. Ta elegancja, dostojeństwo, ten smak dawnej Italii już nie wróci.

A czego Polacy powinni nauczyć się od Włochów?

Wiele jest takich lekcji, przede wszystkim gościnności. W Polsce gościnność polega na tym, że jak ja przyjmuję cię pod swój dach to ty musisz dostosować się do moich reguł. Oczywiście, określenie pewnych zasad i zachowań jest ważne, ale najważniejsze jest i tak bycie razem. My jesteśmy bardzo starym ludem, nie istnieje coś takiego jak „prawdziwy Włoch”. Jesteśmy krajem zlepionym przez historię z różnych nacji od Fenicjanów, Greków, Arabów, po Longobardów i Franków i stąd nasza otwartość na drugiego człowieka. Obojętnie jaki on jest, my go zawsze zaprosimy do stołu. Stół łączy i nie możemy o tym zapominać.

Skoro mowa o stole, danie, które łączy to…

Bezapelacyjnie i niezmiennie od lat pasta al pomodoro.

Pijmy, pijmy wino…

0

Zeszłego lata spędziłem kilka dni w Pesaro podczas dni ROF (Rossini Opera Festival). 42. edycja tego wielkiego wydarzenia, jak zawsze, zachwyciła wysoką jakością proponowanych oper, spektakli, scenografii i towarzyszących imprez.

Odwiedzając dom Gioachino Rossiniego i Museo Nazionale Rossini, nie mogłam oprzeć się atmosferze ostatnich dekad XVIII i pierwszych XIX wieku, podążając za historią i życiem artystycznym wielkiego kompozytora z Pesaro poprzez relikwie, codzienność, dokumenty i anegdoty, które naznaczyły jego życie i twórczość w tak ważnym dla Europy okresie historycznym, który dogłębnie przestudiowałem czytając wówczas wspaniałą biografię pod redakcją Gai Servadio.

Obserwując szerzej wydarzenia związane z operą, zaintrygował mnie związek wina – symbolu radości, upojenia, towarzyskości i uwodzenia – z tą formą sztuki, a także ile razy jest używane i wymieniane przez kompozytorów w różnych epokach, właśnie ze względu na swoją symboliczną i sugestywną moc, która wybrzmiewa w wielu ludzkich uczuciach towarzyszących wydarzeniom już klasycznych i nieśmiertelnych postaci zarówno męskich, jak i kobiecych.

W „Cyruliku sewilskim”, debiutującym na scenie 20 lutego 1820 r., Gioacchino Rossini upamiętania także włoską tradycję kulinarną i winiarską. Częste odniesienia do potraw i win wzbogacają akcję i dynamikę tej komicznej i jakże sławnej opery. Równie wielką sławą okryta była pasja Rossiniego do specjałów z różnorakich krajów, które odwiedził oraz jego cechy wytrawnego smakosza.

Przed nim, W.A. Mozart w „Don Giovannim” z 1787 roku, w wyraźny sposób wspomina o winie Marzemino (czyniąc je w ten sposób nieśmiertelnym). Mozart cytuje ten trunek w momencie, kiedy potrzeba czegoś do świętowania, co jest nikczemnie powiązane z miłością i podbojami. Ponadto, na zakończenie, Don Giovanni rzuca wyzwanie Komandorowi i samej Śmierci, trzymając lampkę wina w ręku, tak jakby kielich i jego zawartość czyniły go nieśmiertelnym.

W roku 1833, oprócz pierwszych ruchów pod wodzą Mazziniego w Sabaudii i Piemoncie w maju i czerwcu, ma miejsce także pierwszy występ w Teatro alla Scala w Mediolanie. 26 czerwca Gaetano Donizetti z Bergamo wystawia “Lukrecję Borgia”. W tej sztuce wino jest napojem użytym do podania trucizny. Zamiast przynosić radości, sprowadza więc śmierć…. Gennaro nie wypije jednak podstawionej mu trucizny, ale antidotum, które da mu Lukrecja, zanim pozwoli mu uciec po odkryciu podstępu zaplanowanego przez męża, aby zabić rywala.

W 1853 roku „La traviata” Giuseppe Verdiego słynnym fragmentem „Więc pijmy na chwałę miłości” przynosi scenie i światu radość życia, wina i miłości, zapraszając każdego do upojnego egzystencjalnego walca, który niestety namiesza w dramacie.

W 1890 roku Pietro Mascagni w „Rycerskości wieśniaczej” kazał śpiewać „Niech żyje wino musujące, szkle połyskujące”. Chóralny toast, który wychwala miłość, wypełnia się jednak szybko napięciem i zwiastuje zbliżającą się ostateczną katastrofę. Oprócz tych wymienionych, istnieją inne sztuki i arcydzieła, które nawiązują do kielichów, toastów i spożywania alkoholu np. „Otello” i „Falstaff” Verdiego, „Napój miłosny” Donizettiego, „Uprowadzenie z Seraju” Mozarta, „Faust” Gounoda i wiele innych. Są to wspaniałe dzieła stworzone dzięki ludzkiej pomysłowości, talentowi, wysiłkowi i pasji. Ale zaraz… Czy twórców owych dzieł nie inspirowała ta sama siła, która porusza i prowadzi tych, którzy tworzą wino? Dzieła sztuki, którymi możemy się cieszyć wszędzie i na co dzień, które spożywane w odpowiedniej ilości i w odpowiedniej sytuacji gloryfikują życie i nadają nowy smak pragnieniu i poszukiwaniu spokoju.

Tłumaczenie pl: Bartosz Pikora

Święta Rodzina ze św. Janem i św. Katarzyną Aleksandryjską Giovanniego Francesca Penniego

0

Kiedy uwielbiany przez niemal wszystkich, obsypywany pochlebstwami i zarzucany zamówieniami genialny Rafael musiał otworzyć dużą pracownię i zatrudnić wielu malarzy, wśród nich znalazł się Giovanni Francesco Penni zwany Il Fattore. Otwarcie warsztatu nastąpiło w latach 1514-1515, a udział dużego zespołu artystów był niezbędny, bo w owym czasie Rafael kierował pracami budowlanymi przy bazylice św. Piotra, sprawował urząd konserwatora starożytności rzymskich i dekorował komnaty watykańskie.

Uczniowie, których wybrał byli opłacani skromnie. Według Giorgia Vasariego, autora Żywotów najsłynniejszych malarzy, rzeźbiarzy i architektów większość kartonów, czyli rysunków przygotowawczych do sykstyńskich arrasów została wykonana przez Giovanniego Penniego. W renesansowych i późniejszych warsztatach funkcjonowały określone podziały i malarze często „specjalizowali się” w danej dziedzinie. Bywało tak, że podczas prac nad freskami jeden był odpowiedzialny za malowanie elementów architektury, inny za rośliny, jeszcze inny za pejzaże w tle. Koncept należał do mistrza. Dzisiaj jednak badacze nie mają wąt- pliwości co do współudziału uczniów, czy zatrudnionych przez mistrza pomocników. W przypadku dzieł Rafaela zespół jego pracowników był całkowicie zdominowany i podporządkowany głównej koncepcji. Według relacji Vasariego, Rafael nie miał problemu z prowadzeniem warsztatu i potrafił wpoić swoim uczniom zasadę zgodnej współpracy. Słowa Vasariego poświadcza także testament Rafaela zmarłego wcześnie, w wieku 37 lat, który na swoich następców wyznaczył Giulia Romana i Giovanniego Francesca Penniego i polecił im dokończyć rozpoczęte w Watykanie prace. O przywiązaniu do mistrza świadczy fakt, że chociaż zlecona Rafaelowi dekoracja Sali Konstantyna w Watykanie nie została zrealizowana, Giulio Romano i Giovanni Penni podjęli rozmowy i papież Leon X przekazał im zlecenie na prace, które trwały w latach 1520-1521. Po niespodziewanej śmierci papieża wstrzymano dekorowanie sali, ale po wstąpieniu na tron Klemensa VII w 1524 roku obaj artyści ukończyli dzieło według zamysłu Rafaela. W ten sposób nawet kilka lat po śmierci jego pracownia działała. Jednak zrealizowanie fresków zgodnie z koncepcją Rafaela było zupełnie innym zadaniem, niż samodzielna praca. Giovanni Francesco Penni wypracował własny styl malowania i zaczął tworzyć obrazy, które charakterem odbiegają nieco od Rafaelowskich, podobnie jak dzieła Giulia Romano znamio- nujące jednak większą ekspresję postaci i dynamikę kompozycji. Penni przejął statyczność Rafaelowskich Madonn i łagodność gestów. Operował także miękkim konturem oraz stosował jasne, świetliste barwy. W stosunku do niektórych spiętrzonych kompozycji Rafaela lub budowanych na figurze trójkąta, u Penniego postacie są rozmieszczone tak, by wypełniały kadr obrazu. Przejął wiele z maniery i pomysłów swojego mistrza, ale stosował własną koncepcję barwną, inspirował się także innymi twórcami. Fragmenty antycznej architektury, czy ciemne tło w Świętej Rodzinie ze św. Janem Chrzcicielem (1. połowa XVI wieku, zbiory Galerii Borghese w Rzymie) nawiązują do dzieła Rafaela Święta Rodzina ze św. Elżbietą i św. Janem Chrzcicielem (ok. 1518-1520, zbiory Muzeum Prado w Madrycie). Pejzaże w tle obrazów Giovanniego Penniego to wyraźna inspiracja malarstwem wielkich Wenecjan, z błękitnym niebem często pokrytym chmurami, wyraźnymi, koronkowo malowanymi liśćmi drzew i zamglonymi widokami miast w oddali.

Giovanni Francesco Penni „Święta Rodzina ze św. Janem i św. Katarzyną Aleksandryjską”, po 1527, olej na desce topolowej, wymiary 115x95 centymetrów, zbiory Muzeum Narodowego w Warszawie
Giovanni Francesco Penni „Święta Rodzina ze św. Janem i św. Katarzyną Aleksandryjską”, po 1527, olej na desce topolowej, wymiary 115×95 centymetrów, zbiory Muzeum Narodowego w Warszawie

W obrazie z polskich zbiorów Święta Rodzina ze św. Janem i św. Katarzyną Aleksandryjską Giovanni Penni częściowo wykorzystał pomysł swojego mistrza. Madonna z Dzieciątkiem oraz siedzący w tyle św. Józef powielają kompozycję z obrazu Święta Rodzina (1518, zbiory Luwru w Paryżu). Ich pozy są niemal identyczne. Mały Jezus jest wyciągany przez Marię z kołyski, którą na obrazie jest odwrócone wieko rzymskiego sarkofagu. To nieczęsty motyw w ikonografii, chociaż pojawił się także u Rafaela. Należy go tłumaczyć symbolicznym związkiem między antykiem, a chrześcijaństwem. Badacze wyjaśniają, że sarkofag jako znak śmierci staje się w przedstawieniu kolebką Nowego Życia. Dodatkowo na froncie sarkofag ozdobiono winoroślą, która w chrześcijaństwie była odczytywana jako symbol męczeństwa Chrystusa. Na ziemi przy kołysce leży stuła kapłańska, która zapowiada przyszłą pracę Jezusa jako nauczyciela i kapłana. W obrazie mamy więcej symboliki, bo święci ukazani po lewej stronie kadru: Katarzyna i mały Jan Chrzciciel także nawiązują do chrześcijaństwa. Katarzyna jako pochodząca z królewskiego rodu ma na głowie koronę, która swoim wyglądem może nawiązywać do męczeństwa Chrystusa, ale za nią znajduje się koło, czyli atrybut jej męczeństwa. Mały Jan Chrzciciel został ukazany z krzyżem i banderolą z napisem „Ecce Magnus Domini” (Oto Baranek Boży), co zapowiada męczeńską śmierć i Odkupienie. U stóp Marii i św. Katarzyny, wśród kamieni, leżą muszle, które wskazują na nieskazitelność i czystość, bo w średniowieczu wierzono, że są zapładniane przez rosę, a to utożsamiano z niepokalanym poczęciem Marii. Muszla w chrześcijaństwie znaczyła także grób, w którym zmarli oczekują ponownych narodzin, niczym perły. To nawiązanie do idei zmartwychwstania. Wśród zielonych traw wyrastają skupiska ciemnozielonych, sercowatych liści, prawdopodobnie fiołków, które należą do maryjnej symboliki w kontekście pokory Marii Panny.

Kompozycja przedstawiająca Madonnę z Dzieciątkiem w towarzystwie świętych była bardzo częsta, czy to w temacie Sacra conversazione, czyli Świętej rozmowy, czy w mistycznych zaślubinach. Co ciekawe, Katarzyna Aleksandryjska zmarła około 300 roku, czyli wiele lat po śmierci Chrystusa. W okresie renesansu była wyjątkowo popularną świętą chrześcijańską. Według legendy wyrok śmierci wydany przez cesarza nastąpił po dyspucie religijnej, w której Katarzyna okazała się bieglejsza, niż kilkudziesięciu mędrców. Kilku z nich nawróciło się na chrześcijaństwo, a cesarz skazał ją na śmierć przez tortury. Życie św. Katarzyny jest dość skromnie udokumentowane. Według Jakuba de Voragine’a, który jako pierwszy wspomniał o mistycznych zaślubinach, Katarzyna jako królewska córka z Aleksandrii, w starożytności ważnego ośrodka nauki, została oblubienicą Jezusa w klasztorze na pustyni, dokąd zaprowadził ją pewien mnich. Najpierw przyjęła chrzest, a Matką chrzestną była sama Maria Panna, a następnie przyszła święta otrzymała drogocenny pierścień od Jezusa. Wróciła z pustyni do Aleksandrii i zaczęła nawracać na chrześcijaństwo. Zginęła męczeńską śmiercią, najpierw głodzona, następnie łamana na kole z żelaznymi kolcami, ostatecznie została ścięta. Ustanowiono ją patronką filozofów i uczonych, a „Złota Legenda” autorstwa de Voragine’a stała się inspiracją dla artystów.

Dysputy filozoficzne zyskały popularność w renesansie, kiedy tłumaczono antyczne traktaty i słuchano wykładów, między innymi podczas soboru florenckiego od 1439 roku. Bizantyński filozof Gemistos Plethon wygłosił wówczas cykl odczytów na temat Platona, co zainteresowało Kosmę Medyceusza do tego stopnia, że stał się mecenasem studiów nad antycznym filozofem swojego przyjaciela Marsilia Ficina. Kilka lat później powołano Akademię Florencką, która w założeniu miała kontynuować tradycje Akademii Platońskiej. Idee antycznej filozofi i były zatem rozpowszechniane we Florencji i całej Italii, a następnie rozprzestrzeniły się niemal na całą Europę.

Obraz jest dziełem ciekawym pod kątem historii kolekcjonerstwa. Znajdował się w kilku najważniejszych włoskich kolekcjach książęcych, najpierw rodu Gonzagów z Mantui, później zakupiony przez króla Anglii i Szkocji Karola I Stuarta, jednego z największych europejskich kolekcjonerów sztuki. Po obaleniu i ścięciu króla w XVII wieku ogromną część jego zbiorów sprzedano. Obraz Giovanniego Penniego trafi ł do arcyksięcia austriackiego Leopolda Wilhelma. Już ze zbiorów kanclerza niekoronowanej cesarzowej Marii Teresy Wenzela Antona von Kaunitza zakupiła go rodzina Potockich. W ten sposób obraz znalazł się na ziemiach polskich, a dzisiaj jest eksponowany w Galerii Sztuki Dawnej Muzeum Narodowego w Warszawie.

Krem z dyni z chrupiącym boczkiem

0

Składniki dla czterech osób:

500 g dyni
150 g pora
Gałązka rozmarynu
10 g imbiru
oliwa z oliwek extra virgin, sól i pieprz
4 plasterki boczku (odmiana steccata)
Grzanki

Przygotowanie:

Pora umyj i pokrój w plasterki, przekrojoną dynię oczyść z pestek i pokrój w kostkę. Do rondla wlej odrobinę oliwy z oliwek, dodaj pora i delikatnie go podsmaż, gdy zmięknie, dodaj dynię.

Podsmaż wszystko przez chwilę, następnie zalej wodą lub ciepłym bulionem warzywnym. Dodaj gałązkę rozmarynu, imbir, sól i gotuj dopóki dynia nie zmięknie. Blenderem zmiksuj zupę do uzyskania gładkiej konsystencji.

Rozgrzej patelnię i podsmaż na niej pokrojony w cienkie słupki boczek tak, by stał się z każdej strony chrupiący. Boczek podsmaż na małym ogniu, żeby tłuszcz się nie spalił.

Podaj krem dopełniając danie boczkiem, zmielonym pieprzem i, wedle uznania, chrupiącymi grzankami. Smacznego!

tłumaczenie pl: Marta Myszkowska

Narcyz. O obrazie Caravaggia

0

Artysta przełomu XVI i XVII wieku, który wyznaczył nową drogę malarstwu. W nowoczesny sposób interpretował sceny religijne i nieliczne mitologiczne. Jego nazwisko do dzisiaj wzbudza emocje i każdy, kto patrzy na jego obrazy jest poruszony. Malarstwo Caravaggia albo się wielbi, albo się go nie lubi. Caravaggio wzbudzał emocje za swojego życia, przez dziesięciolecia po śmierci wpływał na tworzoną w Europie sztukę, a dzisiaj wciąż inspiruje i zaskakuje. W jego twórczości nadal mamy kilka nierozwiązanych zagadek, które potwierdzają, że sztuka dawna nadal żyje.

Naprawdę nazywał się Michelangelo Merisi. Jego rodzina pochodziła z miasteczka Caravaggio w prowincji Bergamo. Urodził się 29 września 1571 roku. Imię zapewne otrzymał dzięki patronowi tego dnia, świętemu Michałowi Archaniołowi. O jego temperamencie, awanturniczym trybie życia i bijatykach, w które się wdawał narosło mnóstwo legend. Wiele z nich to mające potwierdzenie w dokumentach sądowych fakty biograficzne. Badacze posądzali go o dewiacje psychiczne, wspominali o możliwej schizofrenii, czy o homoseksualizmie. Wiemy, że od 1600 roku jego nazwisko pojawiało się w aktach sądowych wielokrotnie, a dokumenty z procesów przeważnie zawierają uniewinnienie wydawane dzięki poręczeniom wpływowych protektorów. Caravaggio bywał aresztowany za zdemolowanie drzwi i okiennic, publiczne obelgi pod adresem malarza Giovanniego Baglione, rzucenie miską gorących karczochów w oberżystę, a także miał stałe problemy za bezprawne noszenie broni. O awanturniczej duszy artysty pisał współcześnie mu żyjący Karel van Mander: To mieszanka bzika i tęgiej głowy. Może pracować dwa tygodnie bez przerwy, ale potem na miesiąc lub dwa rusza na włóczęgę w towarzystwie służącego i z rapierem u boku, szukając wyłącznie rozrywki, zawsze gotów stanąć do pojedynku i skory do bitki.
W 1606 roku Caravaggio wdał się w pojedynek na Polu Marsowym w Rzymie, w wyniku którego śmiertelnie ranił przeciwnika, Rannuccia Tomassina z Terni. Pomimo bogatych mecenasów musiał uciekać z Wiecznego Miasta przed wyrokiem śmierci. Przez kolejne cztery lata wykonywał zlecenia w Neapolu, na Sycylii, na Malcie. Podczas drugiego pobytu w Neapolu w 1610 roku po raz kolejny wdał się w bójkę, choć tym razem to jego napadnięto. Oprawcy myśląc, że jest martwy, zostawili go. Caravaggio dotkliwie poraniony opuścił Neapol i udał się statkiem do Rzymu. Nie wiedział, że dzięki wstawiennictwu kardynała Ferdynanda Gonzagi został ułaskawiony przez papieża Pawła V i w podróży starał się unikać portów Państwa Kościelnego. Pośrednio stało się to przyczyną jego zguby. W toskańskim porcie Monte Argento został zatrzymany przez hiszpańskie władze, które błędnie rozpoznały w nim innego poszukiwanego. Szybko uwolniono go z aresztu, ale wkrótce zmarł w jednym z włoskich portów. Miał 39 lat. 

Istnieje kilka wersji śmierci Caravaggia. Jedna mówi, że zachorował na febrę. Inna, że zmarł na skutek źle zagojonych ran z Neapolu. Jeszcze inna, że został zamordowany. Pochowano go 18 lipca 1610 roku.

Pierwszy malarz nowoczesności

Caravaggia od czasów postawienia takiej tezy przez Roberta Longhiego często uznaje się za pierwszego malarza nowoczesności. Przed nim nikt nie komponował scen religijnych w tak realistyczny, ekspresyjny sposób. Dramatyzm bywał łagodzony, ciała idealizowane, światłocień traktowany miękko, barwy łagodnie modelowane. Pojawiały się sceny dramatyczne, pojawiała się też ekspresja, już od czasów antyku. Wystarczy wspomnieć słynną rzeźbę okresu hellenistycznego „Laokoon i jego synowie”. Patrząc na nią niemal czujemy fizyczny ból kapłana i jego synów, niemal słyszymy jego krzyk, niemal widzimy ruch. Malarstwo jednak operowało innymi środkami wyrazu. 

Caravaggio „wymazał” zbędne, według niego, detale tła i budował swoje kompozycje kontrastami światłocieniowymi, co podkreślało dramatyzm narracji. Był pierwszym artystą, który w ten sposób traktował malarstwo, ale czy na tak innowacyjne postrzeganie świata mógł mieć charakter twórcy? Tego nie wiemy, ale możemy analizować źródła stylu Caravaggia, które sięgają szkoły lombardzkiej. W Mediolanie przyszły malarz kształcił się u Simone’a Peterzano. W całej Italii artyści zaczęli odchodzić od naśladowania natury i tworzyli w stylu manierystycznym. Była to specyficzna estetyka, w której ważniejszy był wdzięk, niż wierne odtwarzanie i zgodność z zasadami wykształconymi w renesansie. Stąd pojawiały się zniekształcenia sylwetek, zbyt długa szyja, czy silnie esowato wygięte ciała. Lombardzcy twórcy stawiali na realizm i rozpoczęli eksperymenty ze światłocieniem. Wybierali także prostotę przedstawień. Mówi się, że Caravaggia mogła także zainspirować mediolańska twórczość Leonarda da Vinci tym bardziej, że słynna „Madonna wśród skał”, obecnie prezentowana w Luwrze, przez pewien czas znajdowała się w kościele San Francesco Grande w Mediolanie. Wspomniany mistrz Peterzano nieco ulegał w swoim malarstwie estetyce manieryzmu. Z jednej strony jego kompozycje były pełne ekspresji i dramatyzmu, ale w obrazach o tematyce mitologicznej, inspirowanych mistrzami weneckimi postacie są pełne elegancji i wdzięku. Caravaggio tę manierę mistrza przejął, co widać w jego wczesnych dziełach: „Chłopcu gryzionym przez jaszczurkę” i „Chorym Bachusie”, obydwu namalowanych w latach 1593-1594. Praca ze światłocieniem interesowała go od pierwszych dzieł. Tło pozostawiał brunatne lub czarne, a sceny lub postacie wydobywał z niego operując barwami w śmiały, kontrastowy sposób. Stosował jaskrawą biel w miejscach mocno oświetlonych i nagle załamywał ją ciemną, oliwkową zielenią lub matowym brązem. Zestawiał ze sobą barwy jasne i ciemne, a czyste czerwienie, błękity, żółcienie i zielenie stanowiły akcenty lub duże połacie strojów, które także załamując się tworzyły kolejne kontrasty z ciemną szarością lub czernią. Stosowanie zimnej bieli tworzyło u Caravaggia iluzję trójwymiarowości. Elementy ciała jaskrawo oświetlone wydają się wystawać przed płótna, a te zacienione nikną miejscami w głębi nieprzeniknionego tła. Caravaggio nie unikał też detalu, jak w „Chłopcu gryzionym przez jaszczurkę”. Jego obrazy malowane szerokimi, zamaszystymi pociągnięciami pędzla były tworzone bardzo szybko, ale fragmenty roślinności, szkła, owoców, czy jaszczurka. Na szklanym wazonie we wspomnianym obrazie Caravaggio umieścił refleks światła i namalował w nim odbicie drzwi. Woda jest biało-błękitna, biel rozproszona, błękit rozmywający się, a mimo to kilka pęcherzyków powietrza i przecinające głębie łodygi roślin zostały pokazane bardzo precyzyjnie. Znowu mamy zatem kontrast. 

„Narcyz przy źródle” – arcydzieło zbudowane kontrastami

Obraz z 1597-1599 roku ma typową dla Caravaggia kompozycję, w której postać wyłania się z mroku. Przez stulecia malarze stopniowo i płynnie modelowali światłocień, natomiast Caravaggio odciął się całkowicie od miękkich modelunków zastępując je dramatycznymi kontrastami, które zupełnie inaczej budują nastrój u odbiorcy. Sceny religijne i mitologiczne nabierają w jego obrazach większej ekspresji i dramatyzmu, choć nie w każdym obrazie artysta budował to w ten sposób. Przykładem jest „Odpoczynek w drodze do Egiptu” z około 1594 roku, gdzie Maria czule obejmuje Dzieciątko pochylając we śnie głowę. Jej bezwładnie opadająca prawa ręka świadczy o spokojnym śnie po męczącej drodze. Bujne, rude włosy sprawiają wrażenie niezwykle miękkich, bo zostały namalowane falistymi pociągnięciami pędzla. Poza przypomina pozę pokutującej Marii Magdaleny z obrazu z około 1594-1595 roku. Jest w zmęczeniu ciała miękkie, bezpieczne pochylenie głowy, ufność w siłę wyższą. Caravaggio nie stronił od miękkości gestów, ale nawet wtedy budował swoje obrazy kontrastami światłocieniowymi. Bardziej widać to w „Pokutującej Marii Magdalenie”, gdzie cień jest ciemniejszy. W scenie „Odpoczynku…” światłocień jest jeszcze miękko modelowany i delikatnie rozproszony w fałdach tkanin.
W obrazie „Narcyz przy źródle” artysta zinterpretował mit, w którym bohater ujrzawszy swój wizerunek zakochuje się w sobie. Tylko pozornie mamy Narcyza przeglądającego się w wodzie. Analizując dzieło szczegółowo zaczynam zauważać twórcze podejście artysty do mitu odczytywanego przed nim przez dziesiątki innych malarzy. Narcyz pochyla się z wdziękiem ukazując jeden profil pięknej, młodzieńczej twarzy okolonej gęstymi, kasztanowymi puklami. Wspierając się na dłoniach przyjmuje niewygodną pozę i zauroczony swoim odbiciem wydaje się nie odczuwać dyskomfortu. Woda jest nieprzenikniona, gęsta, może kojarzyć się z zimnymi wodami Styksu, w których Narcyz miał się podobno przeglądać także po śmierci. Właśnie woda przywodzi na myśl to, że Caravaggio mógł ukazać scenę z zaświatów. Wokół nie ma bujnej roślinności, nie ma nimfy Echo, żadnych winorośli, czy jaskini, o których pisał Filostrat Starszy. Jest tylko brunatny mrok i nieprzenikniona czerń. Jest zapowiedź śmierci, która zderza się z młodością i urodą Narcyza. Caravaggio zrobił jeszcze jedną rzecz, której nie widzimy przez ekran komputera. Stając przed prawdziwym obrazem zauważyłam ciasny kadr. Narcyz jest bardzo blisko krawędzi, blisko mojego świata. Jednocześnie za nim nie ma głębi. Jest czarno-brunatna, nieprzenikniona, gęsta przestrzeń, która sprawia wrażenie napierającej na Narcyza. Część lustra wody jest po naszej stronie, to my w niej stoimy i to my wciągamy w otchłań samouwielbienia pięknego młodzieńca. Każdy z nas. Miałam takie odczucie stojąc przed obrazem. Miałam poczucie, że jestem współodpowiedzialna za świat, na który jednak się nie zgadzam w kwestiach idealizacji wyglądu. A mimo to poczułam się winna. 

Historia obrazu i wątpliwości co do autorstwa Caravaggia

„Narcyz przy źródle” jest jednym z czterech obrazów Caravaggia eksponowanych w Galleria Nazionale d’Arte Antica w palazzo Barberini w Rzymie. Powstał najprawdopodobniej na zlecenie kardynała Francesca del Monte podczas pobytu artysty w Palazzo Madama w Rzymie. Do muzeum dzieło trafiło w 1916 roku po odkryciu go przez Roberta Longhiego. Jego przyjaciel, Paolo d’Ancona odziedziczył obraz po swoim wuju. Longhi goszcząc u niego w Mediolanie wskazał na możliwe autorstwo Caravaggia. Trzy lata później opublikował artykuł „Gentilleschi ojciec i córka opisując „Narcyza” jako obraz Caravaggia z wczesnego okresu rzymskiego ze szczególnym wskazaniem na cechy malarstwa lombardzkiego i inspirację Giromalo Savoldą, malarzem z Mediolanu. Obraz został wystawiony na sprzedaż, a następnie trafił jako darowizna do galerii w Palazzo Barberini. Caravaggio go nie sygnował ani nie datował. Nie zachowała się także umowa między nim, a zleceniodawcą, ani żadne dokumenty poświadczające powstanie dzieła. Istnieje jedynie dokument z początku XVII wieku upoważniający do przewiezienia wizerunku Narcyza tej samej wielkości z Rzymu do Savony. Być może chodzi właśnie o omawiane dzieło. Niedługo od momentu opublikowania przez Longhiego informacji o autorstwie Caravaggia, pojawiły się wątpliwości w środowisku historyków sztuki. Badacze wskazywali na nazwiska Orazia Gentilleschiego, Bartolomea Manfredi, Niccolo Torniolego i Giovanniego Antonia Galli zwanego Il Spadarino. W wyniku szeroko zakrojonych badań ostatecznie pozostały dwa nazwiska: Caravaggio i Spadarino. Za autorstwem Caravaggia przemawia wiele szczątkowych faktów, w tym proweniencja, czyli pochodzenie i historia własności obrazu, które prowadzą do kardynała del Monte. Jako drugi argument podaje się badanie radiograficzne, w wyniku którego ujawniono nacięcie podobrazia jakimś tępym narzędziem, na przykład końcówką pędzla. Wiemy, że Caravaggio w ten sposób tworzył rodzaj szkicu – w mokrej farbie zaznaczał postać lub zarys kompozycji. W „Narcyzie” taki ślad pozostawiono w odbiciu w wodzie zmieniając nie tylko kilka detali w stosunku do pierwotnej kompozycji, ale pracując także z barwą, którą poprawiał, prawdopodobnie dla uzyskania większego realizmu. Kolejne poprawki w trakcie tworzenia kompozycji pojawiły się w ułożeniu kolana, które autor obrazu przesunął nieco ku górze. Co ciekawe malarz zmienił też sposób przedstawienia palców, które początkowo miały być zanurzone w wodzie, zapewne w chęci sięgnięcia do odbicia, w głąb wody. Kolejnym argumentem podnoszonym w dyskusji o proweniencję był strój Narcyza, a szczególnie bufiaste rękawy koszuli i haft na kamizelce, które przypominają detale ubioru Marii Magdaleny, obrazu z tego samego okresu. Badacze, którzy nie zgadzali się na autorstwo Caravaggia wskazywali na zbyt dużo liryki w obrazie, niespotykanej w jego twórczości. Według mnie miękkość gestów i właśnie liryka są cechami wspomnianych „Odpoczynku w drodze do Egiptu” i „Pokutującej Marii Magdaleny”. Jednak ci sami badacze porównywali profil Narcyza do profilu Ganimedesa lub kleryka obecnego w kompozycji chrzest Konstantyna, obydwu autorstwa Spadarina. W trakcie badań pojawiła się także hipoteza jakoby „Narcyz u źródła” był kopią zaginionego dzieła Caravaggia.
Ciekawą tezę postawiła jedna z historyczek sztuki, Rossella Vodret. Otóż badając obraz zwróciła uwagę na prawdopodobne użycie dwóch luster ustawionych na sobie. Vodret eksperymentując z lustrami poddała także analizie w laboratorium kryminalnym odbicia Narcyza z obrazu. Porównując wizerunek z innymi dziełami uznała, że może on być autoportretem artysty. Vodret dowiodła, że ręka, która zanurza się w wodzie byłaby tą, która trzyma pędzel. Badaczka zajęła także stanowisko w sprawie atrybucji dzieła, bowiem to ona dotarła do wspomnianego pozwolenia na wywóz obrazu z Rzymu do Savony. W latach 80. XX wieku w Archiwum Państwowym w Rzymie dotarła do XIX-wiecznego opracowania na temat Caravaggia autorstwa Antonina Bertolottiego. W 1989 roku opublikowała wyniki swoich badań i szczegółowo opisała dokument, na którym widniały inicjały i skrótowo zapisane nazwisko: „Jo Bap.Ta.Valtabel”. Bertolotti odkrył pełne brzmienie nazwiska i zidentyfikował Giovanniego Battistę Valdibellę, który był genueńskim kupcem. Niestety, nie ma stuprocentowej pewności, że pozwolenie na wywóz dotyczy właśnie „Narcyza przy źródle”, jednak jest prawdopodobne i stanowi argument w sporze o atrybucję. 

Inspiracje dla dzieła

Caravaggio znał mity greckie, „Metamorfozy” Owidiusza i wcześniejsze przedstawienia malarskie historii Narcyza. Klasyczny mit o Narcyzie był wielokrotnie interpretowany przez różnych artystów, od antyku do czasów współczesnych Caravaggiowi. Malowano go na freskach, deskach, płótnach, rzeźbiono w marmurze. Jednym z najstarszych wizerunków są freski w Pompejach i malowidła opisywane przez Filostrata Starszego. Narcyz bywał przedstawiany w otoczeniu bujnej przyrody, najczęściej z nimfą Echo. Fresk opisany przez Filostrata Starszego był prawdopodobnie najstarszym zachowanym przedstawieniem sceny z życia Narcyza, ale nie był interpretacją twórcy. Ukazywał bowiem w dosłowny sposób motywy i elementy pojawiające się w micie. 

W malarstwie nowożytnym Narcyz pojawił się u Tintoretta, Nicolasa Poussina, Claude Lorraine’a. W zbiorach Muzeum Narodowego we Wrocławiu znajduje się „Narcyz” wykonany przez Tintoretta i jego warsztat. Pochodzi z około 1560 roku. Woda w sadzawce ma podobny, brunatny odcień, co w obrazie Caravaggia, ale u Tintoretta poziome smugi wskazują na pewien jej ruch. Namalowane półprzezroczystymi, delikatnymi liniami bieli, miejscami nakładanej gęściej, są nieco podobne do linii brzegowej u Caravaggia. Jednak dłoń Narcyza zanurzona w wodzie poruszyła ją i Tintoretto namalował łagodne kręgi rozchodzące się po powierzchni. Caravaggio ukazał taflę wody nieruchomą i nieprzeniknioną. Poussin, francuski klasyk znany z doskonałego rysunku i podziwiany przez akademików do końca XIX wieku w dziele z około 1629-1630 ukazał Narcyza i Echo leżących na łonie natury w konwencji antykizującej. Ich ciała przypominają rzeźby greckie z klasycznego okresu, zaś modelunek światłocieniowy jest niezwykle miękki. Kompozycja, postacie, twarze, natura są idealizowane, a barwy pastelowe, delikatne, stonowane. Wokół głowy martwego Narcyza rosną białe narcyzy, zaś Echo układa się na skałach, w które, według opowieści Owidiusza, zmienią się jej kości. Poussin, kiedy zabrał głos w kwestii malarstwa Caravaggia uznał, że ten przyszedł na świat po to, by malarstwo zniszczyć. Prawdopodobnie chodziło o zbytni realizm Caravaggia, niedopuszczalny u wielbiciela antycznej idealizacji. W kompozycjach Tintoretta i Poussina jest mnóstwo detali, o których opowiada mit: roślinność, skały, woda. Caravaggio zrezygnował ze wszystkiego skupiając się jedynie na dramatyzmie kulminacyjnego momentu w życiu Narcyza. Skupił się na zasadniczej kwestii podjętej w micie. Swoje dzieło pozbawił zbędnych, według niego, detali. Co ciekawe, Caravaggio nie rezygnował z nich stopniowo. Kompozycja od pierwotnego szkicu, „wydrapanego” w mokrej farbie, do finalnego dzieła nie posiadała żadnych szczegółów, które widnieją w każdym innym obrazie ilustrującym mit.  

Co było najpierw: młodzieniec, czy kwiat?

Nie wiemy, czy w grece najpierw funkcjonowała nazwa kwiatu, czy mitologiczna postać młodzieńca zakochanego we własnym obliczu. Pliniusz Starszy w Historii naturalnej w I wieku napisał, że roślinę o intensywnym zapachu nazwano od imienia młodzieńca nawiązując do mitu. Pauzaniasz, znany ze swojego dzieła Wędrówki po Helladzie dowodził z kolei, że kwiat był znany wcześniej. Jako dowód przytoczył wiersze Pamphosa, poety żyjącego przed powstaniem mitu. W jednym z poematów opisał mit o bogini Demeter. Jej córka została uprowadzona do podziemi w czasie, gdy zrywała kwiaty, a porywaczy miał zwabić zapach narcyzów. W swoim dziele Pauzaniasz opisał także miejsce w krainie Tespijczyków, w którym płynie „Strumień Narcyza”. To właśnie tam bohater mitu miał się zakochać we własnym obliczu. W innym fragmencie Pauzaniasz opowiedział o wersji, gdzie Narcyz zakochał się w siostrze bliźniaczce. Ostatecznie i w tej opowieści ciało Narcyza zmieniło się w kwiat.

Zachowała się także wersja mitu o Narcyzie przypisywana poecie Partheniosowi z Nicei. Powstała w I wieku, a odkryto ją w 2004 roku wśród papirusów z Oxyrhonchos znajdujących się w Oxfordzie. Tam Narcyz z powodu nieodwzajemnionej miłości popełnił samobójstwo. Wersję współczesną Owidiuszowi o młodzieńcu o imieniu Amejnias zredagował Konon. Amejnias, podobnie jak Echo zakochał się w Narcyzie. Ten go odepchnął wręczając mu miecz. Ajmenios zabił się na progu domu Narcyza modląc się do bóstw o ukaranie go za nieczułość, pychę i obojętność wobec uczuć innych. Później mit wygląda podobnie: Narcyz zakochał się w swoim odbiciu pijąc wodę z sadzawki. 

Narcyz na Zamku Królewskim

Wystawa na Zamku Królewskim w Warszawie „Caravaggio i inni mistrzowie. Arcydzieła z kolekcji Roberta Longhiego” wzbogaciła się o drugi obraz mistrza światłocienia – „Narcyza przy źródle”. Jak mówił podczas otwarcia prof. Wojciech Fałkowski mamy kolejny powód do świętowania, bo wybitne dzieło jest uzupełnieniem „pięknej, ważnej, bardzo reprezentatywnej wystawy caravaggionizmu, ukazującej przełom, jaki się dzięki Michelangelowi Merisiemu dokonał w malarstwie europejskim.” Od kuratora wystawy dr Artura Badacha wiemy, że dzieło jest jednym z tych, o które najczęściej zabiegają muzea całego świata. 

Wystawa na Zamku Królewskim w Warszawie „Caravaggio i inni mistrzowie. Arcydzieła z kolekcji Roberta Longhiego” potrwa do 10 lutego 2022 roku. Kuratorzy: dr Artur Badach i Zuzanna Potocka-Szawerdo.

Pierniczki z białą dekoracją

0

Składniki:
420 g mąki klasy 00
1/2 łyżeczki soli
3/4 łyżeczki sody oczyszczonej
2 łyżeczki zmielonego imbiru
2 łyżeczki zmielonego cynamonu
113 g masła w temperaturze pokojowej
100 g cukru
1 duże jajko
120 ml melasy (ewentualnie miodu, ale zalecamy użycie melasy)
1 łyżeczka startej skórki z pomarańczy lub cytryny

Na lukier:
50 g białka w temperaturze pokojowej
300 g cukru pudru

Przygotowanie:
Roztop masło razem z cukrem, wymieszaj przyprawy z mąką, solą i sodą oczyszczoną. Za pomocą płaskiej trzepaczki umieść w robocie kuchennym masło, cukier i miksuj do uzyskania kremu, dodaj jajko i melasę, skórkę pomarańczy, następnie stopniowo dodawaj mąkę z przyprawami. Zawiń uzyskane ciasto w folię spożywczą i pozostaw w lodówce na 4 lub 5 godzin. Nagrzej piekarnik do temperatury 180 stopni. Za pomocą foremek wytnij ciasteczka różnych kształtów i umieść w piekarniku na 8-12 minut. Pozostaw do ostudzenia. Elektryczną trzepaczką lub robotem kuchennym delikatnie roztrzep białko po czym dodaj do niego cały cukier puder i kontynuuj mieszanie do momentu uzyskania białego, bardzo gęstego i zwartego lukru. Przygotuj szprycę z małym otworkiem lub użyj stożka z papieru do pieczenia z wyciętą małą dziurką. Umieść lukier w rękawie cukierniczym i… popuść wodze fantazji dekorując ciasteczka jak tylko zamarzysz. Jeśli w twoim domu są dzieci, włącz je do ozdabiania. Będą się rewelacyjnie bawić!

Pomysł na prezent, dobro zamknięte w słoiku

0

Czy kiedykolwiek myśleliście o tym, żeby zamknąć wasze prezenty w szklanym słoiku? Tani pomysł, który niesie ze sobą bezcenną wartość: własnego czasu i zaangażowania dedykowanego najbliższym osobom.

Nie trzeba umieć gotować: do słoika można włożyć po prostu suche składniki z przepisów, które lubicie, a układając je warstwowo, uzyskamy artystyczny efekt. Ten, kto otrzyma prezent, będzie musiał dodać jedynie składniki płynne, by otrzymać ciasto, ciasteczka, klopsiki czy cokolwiek innego, co podsuwa wam fantazja.

To doskonały prezent dla wielbicieli recyklingu, rzeczy typu „zrób to sam”, ale także dla tych, którzy są wierni tradycji: wystarczy spersonalizować przepis na podstawie gustów waszych i tego, kto go otrzyma. A żeby nie popaść w banał, warto zadbać o detale: ładny szklany słoik, może być z recyklingu, pod warunkiem, że zostanie pozbawiony etykietki, kawałek materiału albo wstążeczka wokół nakrętki i koniecznie bilecik ze składnikami i instrukcją, jak zrealizować przepis.

Ja ze swojej strony podsunę wam kilka pomysłów, ale będę szczęśliwa, jeśli otrzymam wasze propozycje, być może z jakimś tradycyjnym polskim przepisem!

Dla większych łasuchów, kakaowy krem z orzechów laskowych, do zrobienia z pomocą blendera. W słoiku musi się znaleźć: 6 łyżek orzechów laskowych, prażonych kilka minut w piekarniku lub na patelni, 3 łyżki cukru trzcinowego, 2 łyżki gorzkiego kakao. Dla dopełnienia należy dodać: 1 łyżkę oleju i 6 łyżek mleka (także roślinnego). Blendujemy razem wszystkie składniki (najpierw suche, potem dodaje się mokre, aż do uzyskania preferowanej konsystencji), a następnie przechowuje się w lodówce w tym samym słoiku.

Ciast i ciasteczek jest do woli, trudno wybrać jeden przepis. Moja rada to skłonić się ku tym z oryginalnymi i „kolorowymi” składnikami, dzięki którym uzyskamy w słoiku lepszy efekt estetyczny, jak czekoladowe kropelki, płatki kukurydziane, rodzynki, owoce kandyzowane i suszone. Lub wybrać te przyprawione, typowo zimowe, z aromatem imbiru i cynamonu.

Smaczne i łatwe w przygotowaniu będą na przykład czekoladowe brownies. Do słoika wsypujemy 170 g mąki, łyżkę drożdży, 120 g cukru trzcinowego, 30 g gorzkiego kakao, 200 g kawałków czekolady lub kropelek, 60 g całych orzechów laskowych. Płynne składniki do dodania to 300 ml mleka (także roślinnego) i 30 ml oleju z nasion. Aby zrobić ciastka, po rozpuszczeniu czekolady w kąpieli wodnej, należy wymieszać wszystkie składniki. Otrzymaną masę przelewa się do naoliwionej foremki i piecze przez 20 min w temperaturze 180°, a następnie kroi w kostkę, jak tylko ostygnie.

Bardzo przyjemne dla oka są zupy z roślin strączkowych ze zbożami. Wybierzcie składniki, które wymagają podobnego czasu namaczania i umieśćcie je w słoiku jeden po drugim tak, by stworzyć wiele kolorowych warstw. Na przykład: groch, czerwona soczewica, czarna soczewica, fasola zwyczajna, fasola czarne oczko, orkisz, jęczmień i, jeśli chcecie, także aromatyczne suszone zioła.

Dla odważniejszych, preparat w proszku do zrobienia falafela lub innych kotletów roślinnych. Oto przykład: 60 g otrąb owsianych, 50 g mąki z soczewicy, 20 g mąki z cieciorki, 20 g mieszanki nasion z siemieniem lnianym, sezamem i nasionami słonecznika, łyżka drożdży w płatkach (można je znaleźć w sklepach z produktami bio), łyżka skrobi ziemniaczanej, szczypta soli, czosnek w proszku, sól, pieprz i inne ulubione przyprawy (kurkuma, papryka, kumin itp.). Aby przygotować kotlety, należy wymieszać wszystkie składniki z 200 ml letniej wody, odstawić na 15 minut, a następnie uformować klopsiki do usmażenia na patelni z odrobiną oleju lub upieczenia w piekarniku w temperaturze 200° przez 20 minut.

Aby przy stole zagościła włoska atmosfera, wypełnijcie słoik 400 g ryżu Carnaroli, 200 g suszonych borowików i 40 g suszonej cebuli. W momencie przygotowywania trzeba będzie dodać jedynie warzywny rosół oraz trochę masła lub margaryny.

I na koniec, rada dla bardziej leniwych, spóźnialskich i pozbawionych zdolności kulinarnych: nie rezygnujcie z waszego prezentu w słoiku. Kupcie w sklepie już gotowy produkt, jest ich niezliczona ilość: do zup, burgerów, risotto, ciast. Przesypcie zawartość do waszego spersonalizowanego słoika i gotowe: po upiększeniu opakowania, rezultat jest taki sam!

Macie pytania dotyczące odżywiania? Piszcie na info@tizianacremesini.it, a postaram się na nie odpowiedzieć na łamach tej rubryki!

tłumaczenie pl: Apolonia Filonik

***

Tiziana Cremesini, absolwentka Neuropatii na Instytucie Medycyny Globalnej w Padwie. Uczęszczała do Szkoły Interakcji Człowiek-Zwierzę, gdzie zdobyła kwalifikacje osoby odpowiedzialnej za zooterapię wspomagającą. Łączy w tej działalności swoje dwie pasje – wspomaganie terapeutyczne i poprawianie relacji między człowiekiem i otaczającym go środowiskiem. W 2011 wygrała literacką nagrodę “Firenze per le culture e di pace” upamiętniającą Tiziano Terzani. Obecnie uczęszcza na zajęcia z Nauk i Technologii dla Środowiska i Natury na Uniwersytecie w Trieście. Autorka dwóch książek: “Emozioni animali e fiori di Bach” (2013) i “Ricette vegan per negati” (2020). Współpracuje z Gazzetta Italia od 2015 roku, tworząc rubrykę “Jesteśmy tym, co jemy”. Więcej informacji znajdziecie na stronie www.tizianacremesini.it