Slide
Slide
Slide
banner Gazzetta Italia_1068x155
Bottegas_baner
baner_big
Studio_SE_1068x155 ver 2
LODY_GAZETTA_ITALIA_BANER_1068x155_v2
ADALBERTS gazetta italia 1066x155
Baner Gazetta Italia 1068x155_Baner 1068x155

Strona główna Blog Strona 45

Historia Lukrecji i moralność kobiet epoki renesansu

0

„Jakie są cnoty niewieście? Nie spacerować po ulicach, nie wchodzić do sklepów, nie mieszać się do interesów, nie wysiadywać w oknie, karmić dzieci, odmawiać różaniec, reperować bieliznę i pilnować kluczy”.

Powyższy fragment pochodzi z książki „Życie codzienne we Florencji”, gdzie opisano nie tylko sposób postępowania, ale i pożądany przez mężczyzn wygląd kobiety późnego średniowiecza i wczesnego renesansu. Jako słabej płci, całkowicie zależnej od mężczyzn, niewiastom należało wskazać wzór godny naśladowania, bohaterkę antycznej historii, legendy lub postać biblijną. Musiała być nie tylko wzorem moralności, ale także męstwa. Jej wizerunki i sceny z życia zdobiły zatem przedmioty codziennego użytku: od mebli, przez skrzynie posagowe, dekoracje paneli nad łożami małżeńskimi, aż po szkatułki, naczynia, czy tkaniny.

Z zamążpójściem, do którego przygotowywano wszystkie panny w określony sposób, były związane pewne tradycje, zwyczaje i towarzyszące im przedmioty ściśle związane z przyszłym życiem mężatki. Wśród nich były specjalne zestawy majolikowych naczyń dla położnic, dekorowane scenami z „Metamorfoz” Owidiusza, a także przedstawieniami biblijnymi lub alegorycznymi. Często malowano na nich harmonijnie przebiegające porody, co miało uspokoić przyszłą położnicę. Obok dekorowanej majoliki panny otrzymywały figurki Dzieciątka Jezus z zestawem ubranek, a od przyszłego męża skrzyneczki na klejnoty i przybory do szycia, tak zwane forzerino. Największe znaczenie miały jednak skrzynie wianne, w których kobiety gromadziły posag. Były one elementem wyposażenia sypialni, bo to właśnie tam miały się spełniać wszystkie nadzieje i ambicje związane z założeniem rodziny. W skrzyniach posagowych, czasem dostawianych do boków łóżka przenoszono dobra panny młodej do jej przyszłego domu. Termin cassone został użyty przez Giorgia Vasariego w życiorysie jednego z malarzy. Cassoni produkowano od końca XIII wieku początkowo jako pudełka, a z czasem coraz bardziej nawiązując kształtem do sarkofagu. Do początku XV wieku popularne były dekoracje malarskie lub sceny wykonywane techniką pastiglia, czyli tkaninie naklejanej na podłoże, a następnie pokrywanej mieszanką kleju i gipsu, w której odciskano wzory uzupełniając na koniec detale oraz często zdobiąc wypukłe elementy blaszkami z metalu, także złota. Pod koniec XV wieku najczęściej wykonywano zdobienia intarsjowane. Przedstawiane na cassoni sceny miały charakter narracyjny o znaczeniu umoralniającym. Zdarzały się także dekoracje ornamentalne, czy symboliczne, ale ponieważ kobiety w każdym wieku należało edukować i stale przypominać im o cnotach małżeńskich, największą popularnością cieszyły się historie bohaterek antycznych i biblijnych. Opowieść o pięknej i cnotliwej Lukrecji była jedną z nich. Tę legendarną bohaterkę stawiano za wzór czystości, oddania mężowi i wierności republice. Dziewczęta kompletując swój posag często otrzymywały w darze skrzynie posagowe dekorowane scenami z życia Lukrecji lub innych antycznych i biblijnych heroin. Wśród nich była Portia, żona Brutusa, która ugodziła się sztyletem w nogę, by udowodnić swoje męstwo, biblijne Zuzanna, pohańbiona przez starców, i Estera, a także kilka innych. Historia Lukrecji z czasów schyłku monarchii rzymskiej była popularna ze względu na swoje umoralniające przesłanie – nieskazitelnej czystości małżeńskiej. Kobiety, jak wiadomo, powinny woleć umrzeć, niż żyć w niesławie, której stały się przyczyną. A ratowanie honoru męża, który traktował żonę przedmiotowo zakładając się z przyjaciółmi o jej cnotę, musiało być dla nich ważniejsze, niż własne życie.

Tycjan, Tarquinius Sextus i Lukrecja, Musée des Beaux-Arts de Bordeaux

Front cassone znajdujący się w kolekcji Czartoryskich Muzeum Narodowego to drewniany panel o wymiarach 109 centymetrów długości i 29 centymetrów szerokości, wtórnie wmontowany w XIX-wieczną skrzynię florencką w stylu neorenesansowym. Otacza go złocona snycerka ornamentów roślinnych. Autorem malowidła wykonanego temperą jest Maestro di Ladislao Durazzo, aktywny w latach 1390-1420. Opowieść o Lukrecji została przedstawiona w formie symultanicznej, co oznacza ukazanie na jednej powierzchni następujących po sobie kolejnych epizodów tej samej historii. Po lewej mamy scenę uczty pod namiotem. To młodzi arystokraci – wojownicy króla Tarkwiniusza Pysznego odpoczywają w trakcie oblegania miasta Ardea. W głębi widać gród otoczony murami i basztami. Środkowa część ukazuje młodego, eleganckiego Tarkwiniusza Sekstusa, który w otoczeniu konnych udaje się do Lukrecji. Ostatnim epizodem tej części cassone jest powitanie królewicza przez piękną Lukrecję w jej domu. Sceny gwałtu, samobójstwa i upadku Tarkwiniusza zostały prawdopodobnie ukazane na innym panelu, być może bliźniaczej skrzyni. Niestety ta cassone nie przetrwała.

Tytus Liwiusz, antyczny historyk rzymski, opisał w dziejach miasta śmieć Lukrecji, którą wiązano z początkiem republiki. Dzisiaj trudno nam zrozumieć, dlaczego śmierć była lepsza od hańby, ale w czasach króla Tarkwiniusza Pysznego właśnie tak postrzegano moralność kobiet i honor mężczyzn. Według różnych relacji Tarkwiniusz postępował jak grecki tyran, wrogów skazywał na śmierć i nie liczył się z senatem. Jednak okazał się także zręcznym strategiem wojennym i w ciągu paru lat zapanował nad Etruskami i Latynami zmieniając państwo w największą potęgę Italii. Nastroje ludności po licznych wyprawach wojennych były coraz bardziej niespokojne, bo gwałtowność króla powodowała ogólne niezadowolenie. Także syn Tarkwiniusza, Sekstus, był znany z arogancji i licznych awantur. Pewnego dnia, podczas uczty z dala od Rzymu, wynikł spór między młodymi arystokratami o to, czyja żona jest najbardziej cnotliwa. Krewny królewicza Sekstusa, Kollatyn, zachwalał swoją żonę Lukrecję. Mężczyźni postanowili przekonać się, co robią ich żony podczas nieobecności z małżonkami. Okazało się, że ucztowały wszystkie, poza Lukrecją, która w otoczeniu sług przędła wełnę. Zwycięstwo przyznano Kollatynowi. Ponieważ jednak była także piękną kobietą, młody Sekstus zapragnął ją posiąść. Kiedy kobieta nie odwzajemniała jego uczuć, zdobył ją przemocą. Lukrecja nie zniosła hańby i żeby dowieść swojej wierności, popełniła samobójstwo przeszywając pierś sztyletem. Jej martwe ciało niesiono ulicami miasta. Mówi się, że taki był schyłek monarchii i początek republiki w Rzymie. Był rok 510 p.n.e., ten sam, w którym zniesiono tyranię w Atenach.

Czemu zgwałcona kobieta uznała, że zhańbiła swojego męża i wolała śmierć, niż choćby cień podejrzenia rzucony na jej moralność? Cnota i honor kobiety i mężczyzny były szczególnymi wartościami dla ludzi tamtej epoki. Kobieta nie miała żadnych praw, a spod władzy ojca lub innego męskiego członka rodziny przechodziła na własność męża. Dzieła sztuki renesansowej, kiedy szczególnie mocno doszły do głosu ideały antyku, pokazują ówczesną ideę republiki idealnej. Mieszkańcy Italii epoki renesansu czuli się spadkobiercami starożytnego Rzymu. Kobieta w renesansie postrzegana jako słaba płeć wymagała nieustannego przypominania o ideałach, do jakich należało jej dążyć. Wymagania co do jej cnót były precyzyjnie określone i przypominano o nich nieustannie. Kobiety mogły czytać jedynie Biblię lub literaturę umoralniającą w postaci książek i pamfletów skierowanych bezpośrednio do nich. Szacuje się, że pomiędzy 1471 a 1600 rokiem powstało ponad tysiąc publikacji o tej tematyce. Opisywano w nich cechy charakteru, jakie winna była posiadać kobieta, a więc przede wszystkim cnotę, pobożność, posłuszeństwo mężowi i umiejętność gospodarowania. W jednym z traktatów opartych na literaturze starożytnej Grecji autor wskazywał na konieczność godnego zachowywania się małżonki, co oznaczało posiadanie przyjemnego wyrazu twarzy, unikanie głośnego śmiechu i gestykulacji, umiarkowania w towarzystwie, a już najbardziej pożądane było pełne godności milczenie. W innym z tekstów autor uważał, że uczestnictwo kobiet w życiu publicznym jest niebezpieczne ze względu na ich płochą naturę, która mogła przywieść jedynie do grzechu. Chociaż ten sam autor pisał o tym, że kobiety jednak brały udział w życiu miasta, szczególnie te zamożne, które bywały jego wizytówką podczas oficjalnych uroczystości i wizyt.

Historia Lukrecji nie była tylko przykładem czystości i moralności kobiet, ale symbolizowała także ideały republiki, do której w literackich i politycznych praktykach dążono w XIV i XV- wiecznej Florencji. Dla słabych niewiast, które należało nieustannie pouczać, była stawiana na piedestale dzieł codziennego użytku, by stale im przypominać o małżeńskich powinnościach i cnotach.

Bibliografia:
  • Jean-Marie Lucas Dubreton, Życie codzienne we Florencji. Czasy Medyceuszów, Warszawa 1961
  • Marcin Kaleciński, Virtus et Splendor. Sztuka życia Włochów XIV-XVII w. Wystawa ze zbiorów Fundacji XX. Czartoryskich. Katalog wystawy, Gdańsk 2014
  • Tytus Liwiusz, Dzieje Rzymu od założenia miasta, Wrocław 1955

Hugo Pratt: Mistrz z Wenecji (I)

0

Jednym z najważniejszych bohaterów włoskiego komiksu jest Corto Maltese, stworzony w 1967 roku przez scenarzystę i rysownika Hugo Pratta (prawdziwe nazwisko Ugo Prat), zaliczanego do największych autorów komiksów XX wieku.

Artysta urodził się w 1927 roku w Rimini, ale dzieciństwo spędził w rodzinnym mieście rodziców – Wenecji. Jako dziecko Ugo miał wiele zainteresowań i pasji, a ponad wszystko fascynowała go sztuka opowieści. Kiedy miał dziesięć lat rodzina przeprowadziła się do Etiopii, ówczesnej włoskiej kolonii, gdzie ojciec – który wcześniej należał do faszystowskiej milicji – dołączył do korpusu policji Włoskiej Afryki Wschodniej. Kilka lat później wydarzenia drugiej wojny światowej rozbiły rodzinę przyszłego artysty: w 1941 roku włoskie kolonie w Afryce Wschodniej zostały zajęte przez Brytyjczyków, a ojciec Ugo, pojmany przez aliantów, zmarł rok później w obozie jenieckim. W 1943 roku Ugo powrócił do Włoch i spędził tam ostatnie lata wojny.

Komiksowa kariera Hugo Pratta zaczęła się już w roku 1945, kiedy wraz z innymi weneckimi rysownikami (jak Alberto Ongaro, Mario Faustinelli czy Dino Battaglia) założył magazyn „Uragano” („Huragan”). Z Faustinellim Pratt stworzył postać Asso di Picche (czyli „Asa Pik”), wzorowanego na takich bohaterach amerykańskich komiksów, jak Fantom czy Batman; sukces tej postaci sprawił, że w 1947 roku pismo zmieniło nazwę właśnie na „Asso di Picche”. Jednak w 1949 roku Pratt i jego koledzy, mający wtedy po dwadzieścia parę lat, postanowili przeprowadzić się do Argentyny, gdzie wenecki artysta – pomijając krótki pobyt w Londynie – miał pozostać do 1962 roku. W Ameryce Południowej Pratt miał okazję współpracować z jednym z najważniejszych scenarzystów komiksów – południowoamerykańskich i nie tylko: był to Héctor Oesterheld (1919-1978), autor arcydzieła science fiction „Eternauta” (1957-1959), które stworzył wraz z rysownikiem Francisco Solano Lopezem. Z Oesterheldem Pratt stworzył takie dzieła, jak western „Sgt. Kirk” (1953) czy „Ticonderoga” (1957), a w 1959 roku włoski artysta zadebiutował jako scenarzysta w czterech odcinkach „Anna nella giungla” („Anny w dżungli”), komiksu, którego akcja osadzona była w Afryce, co świadczyło o przynajmniej częściowej inspiracji własnymi wspomnieniami z Etiopii. Najważniejsze dzieła Pratta powstały jednak po powrocie do Europy. W latach 60. współpracował on z uznanym pismem dla dzieci „Il Corriere dei Piccoli”, dla którego stworzył między innymi komiksowe adaptacje słynnych powieści przygodowych, takich jak „Wyspa skarbów” Roberta Louisa Stevensona.

W roku 1967, w pierwszym numerze komiksowego magazynu „Sgt. Kirk”, Pratt rozpoczął publikację jednego ze swoich najważniejszym dzieł: była to „Una ballata del mare salato” (znana w Polsce jako „Ballada o słonym morzu” lub „Opowieść słonych wód”), jedna z pierwszych powieści graficznych (graphic novels). Właśnie w tej opowieści, której akcja rozgrywa się na Pacyfiku na początku Wielkiej Wojny, pojawił się po raz pierwszy najsłynniejszy ze stworzonych przez Pratta bohaterów: marynarz i awanturnik Corto Maltese. Dzieło to pozwoliło Prattowi wyrazić wreszcie w pełni swą kreatywność i wenę poetycką, a także tchnąć nowe życie i godność w komiks jako taki. Pierwsza przygoda Corta pokazała, że w rękach prawdziwego artysty dziewiąta sztuka mogła mieć większe ambicje, niż bycie prostą formą rozrywki dla dzieci i nastolatków; a Pratt był jednym z autorów, którzy najbardziej przyczynili się do udoskonalenia literatury obrazkowej w czasach, kiedy przechodziła ona kluczową ewolucję.

W roku 1969, po ukończeniu „Ballady”, artysta opublikował – również w „Sgt. Kirku” – pierwszy odcinek serii „Gli scorpioni del deserto” („Skorpiony pustyni”), poświęconej przygodom polskiego oficera w Afryce w czasie drugiej wojny światowej. W latach 1970-1973 Pratt, który przeprowadził się do Francji, stworzył dla tamtejszego czasopisma „Pif Gadget” kolejne 21 odcinków przygód Corta Maltesego; postać odniosła niesamowity sukces i w latach 1974-1991 ukazało się następne siedem długich opowieści, głównie na łamach włoskich czasopism, takich jak „Linus” czy sam miesięcznik „Corto Maltese”, założony w 1983 roku. W 29 odcinkach, które tworzą serię Pratt opowiada o przygodach Corta na całym świecie: od Oceanii do Peru, Etiopii i Mandżurii, nie zapominając o jego ukochanej Wenecji. W międzyczasie włoski artysta komiksowy tworzył też inne dzieła, między innymi kolejne cztery odcinki „Skorpionów pustyni”, wydane między 1974 a 1992 rokiem. W latach 1983-1984 ukazała się – ponownie na łamach pisma „Corto Maltese” – powieść graficzna „Tutto ricominciò con un’estate indiana” (w Polsce znana jako „Indiańskie lato”), częściowo wzorowana na „Szkarłatnej literze” Nathaniela Hawthorne’a; scenariusz stworzył Pratt, a rysunkami zajął się inny wielki twórca włoskiego komiksu – Milo Manara. Artystyczna współpraca tych dwóch autorów kontynuowała później, w latach 1991-1994, dzięki komiksowi „El Gaucho”, którego fabuła toczy się w Argentynie na początku XIX wieku.

Hugo Pratt, jeden z najważniejszych i najbardziej uwielbianych artystów włoskiego komiksu, zmarł w sierpniu 1995 roku w Szwajcarii, gdzie zamieszkał w latach 80.

Milva

0
Milva w Wenecji, fot. Gianfranco Tagliapietra

Niedawne odejście Milvy (a właściwie Marii Ilvy Biolcati) odbiło się szerokim echem we Włoszech, nie tylko w prasie i mediach społecznościowych, ale także na najwyższym szczeblu instytucjonalnym, wystarczy wspomnieć o wypowiedziach Prezydenta Republiki Sergio Mattarelli oraz Ministra Kultury Dario Franceschiniego. Reakcja na arenie międzynarodowej nie była odmienna, co potwierdza jej pozycję jako artystki europejskiego i światowego formatu. Również polskie media komentowały tę ogromną stratę dla świata muzyki.

Dzięki potężnemu głosowi i godnej pozazdroszczenia gamie modulacji, Milva w swojej karierze potrafiła poruszać się między muzyką popową, operową i teatralnymi doświadczeniami, interpretując utwory wielkich kompozytorów włoskich, greckich, francuskich i niemieckich. Decydujące w tym względzie było spotkanie wokalistki z Paolo Grassim, ówczesnym dyrektorem Piccolo Teatro di Milano, który z okazji dwudziestolecia wyzwolenia od faszyzmu zaprosił ją do interpretacji „Pieśni o wolności”, a następnie z Giorgio Strehllerem – „moim pierwszym Mistrzem” – jak zawsze będzie o nim mówiła – który uczynił ją niezrównaną wykonawczynią tekstów Brechta, „odpowiednio dostosowanych na potrzeby śpiewu po włosku” (Roberto Fertonani).

Na tej dwutorowej artystycznej ścieżce, to właśnie różnorodność i oscylowanie między muzyką popularną a chęcią eksperymentowania, wraz z zainteresowaniem do poszukiwań nowych form wyrazu, pozwoliły Milvie uzyskać szerokie uznanie: kiedy wykonuje „La Filandę” Amalii Rodriguez i kiedy próbuje swoich sił w utworze „Tango” Astora Piazzoli (jej „drugi Maestro”); w roli tancerki rewiowej w telewizji („Palcoscenico” w 1980 z Oreste Lionello) i w głównej roli w operze „La vera storia” (z muzyką Luciano Berio, do libretta Italo Calvino); w „Mai di Sabato, Signora Lisistrata” (1971, telewizyjna adaptacja komedii „Trapez dla Signory Lisistraty”, wystawianej w Teatrze Sistina w Rzymie od 1958); ale także w „Die sieben Todsunden der Kleinburger” („Siedem grzechów głównych”) Brechta-Weilla w „Deutsche Oper” w Berlinie; na festiwalu w San Remo oraz w spektaklu„La variante di Lüneburg” (na podstawie tekstu Paolo Mauresinga).

Milva współpracowała z wieloma artystami i pisali dla niej m.in: Enzo Jannacci, który dzięki utworowi „La Rossa” (1980) „tworzy dla niej prawdziwy muzyczny i egzystencjalny manifest” (Stefano Crippa); Ennio Morricone, który w 1972 roku napisał i wyprodukował album „Dedicated to Milva by Ennio Morricone”; Mikis Theodorakis („10 piosenek Mikisa Theodorakisa”, 2004), Thanos Mikroutsikos, którego teksty zostaną zebrane w albumie „Fox of Love” (1994); w 1981 roku Milva nagrywa w języku niemieckim „Ich hab’keine Angst” (4 platynowe płyty w Niemczech) z utworami greckiego kompozytora Vangelisa. To ukłon artystki dla muzyki elektronicznej, która nie przeszkadza, ale towarzyszy utworom, wśród najsłynniejszych z tego albumu wyróżnia się piosenka „To the unknown man”, nagrana później również po włosku jako „Dicono di me” i po francusku: „Je n’ai pas peur”; Milva współpracowała też z Gidonem Kremerem i autorem muzyki Piazzollą; z Franco Battiato oprócz płyty „Milva e dintorni” (1982), który zawiera utwór „Alexanderplatz”, wykonany przez artystkę w Berlinie przy Bramie Brandenburskiej po upadku muru, nagrała jeszcze 2 inne płyty: „Svegliando l’amante che dorme” (1989) i „Non conosco nessun Patrizio” (2010); po 11-letniej przerwie na włoskiej scenie muzycznej współpracowała i zaprzyjaźniła się z poetką Aldą Merini i Giovannim Nutim, który napisał muzykę do wierszy poetki, razem z nimi wystawiła sztukę „Sono nata il 21 a Primavera” (Teatro Strehler 2004), z której teksty znalazły się na płycie „Milva canta Merini” (2004); Giorgio Faletti napisze dla niej teksty na płytę „In Territorio nemico” (2007), która miała swoją premierę na Festiwalu w San Remo w 2007, gdzie Milva wystąpiła po raz piętnasty i ostatni w swojej karierze. Zaśpiewała wówczas utwór „The show must go on”, stanowiący poetycką wyprawę na wrogie terytoria życia i poruszający tematy o zabarwieniu społecznym, które nigdy nie były Milvie obce (wystarczy wspomnieć utwory: „Mio fratello non trova lavoro”, „Tre sigarette”) lub psychologicznym, jak w niesamowitym utworze „La mosca bianca”: „biała na białej ścianie, nie ma marzeń, nie ma pomysłu na siebie.”

Niewielu piosenkarzy może pochwalić się tak wieloma współpracami, przyjaźniami, uprzywilejowanymi i udanymi związkami z największymi intelektualistami i artystami. Milva uczy się od nich wszystkich, tworzy własne pomysły i na nowo je opracowuje, doskonali technikę i prezencję sceniczną, przede wszystkim uczy się istoty gestów i harmonii ruchów, które w bardzo naturalny sposób, z elegancją i ponadczasowym urokiem potrafiła dostosować do muzyki pop.

Pod koniec kariery w wielkim stylu wróciła do teatru: „La Variante Di Lüneburg – Fabula in Musica” (2009 – Piccolo Teatro Giorgio Strehler), na podstawie powieści Paolo Mauresinga z 1993 roku pod tym samym tytułem, w której horror holokaustu rozgrywa się wokół gry w szachy, która stała się metaforą życia, spotkania / starcia między jednostkami, między tymi, którzy mają władzę, a tymi, którzy przez nią cierpią. W przedstawieniu Milva gra z Walterem Mramorem, dyrektorem Teatru Verdi w Gorizii, który tym razem wcielił się w aktora, odgrywając swoją rolę z wielkim dramatyzmem. W tej samej sztuce wystąpiła też sopranistką Franca Drioli, w rezultacie głosy obydwu artystek wybrzmiały jeszcze mocniej, przeplatane interwencjami chóru i orkiestry.

4 lipca 2009 roku nadeszła kolej na dramat Friedricha Dürrenmatta w reżyserii Alfreda Kirchnera „Der Besuch der alten Dame” („Wizyta starszej pani”), w którym Milva gra (po niemiecku) bohaterkę Clarę Zachanassian, gdzie „… podobnie jak u Brechta, istotną kwestią jest pełne sprzeczności zło (…) zło, powstałe z niczego i które nie może być w żaden sposób odkupione, jednak krytyczne spojrzenie Milvy jest w stanie je zinterpretować; inteligentnie i z ironią, które zawsze ją charakteryzowały: artystka wciela się w rolę z rozwagą i zrozumieniem tych, którzy wiedzą, że „nawet najdłuższa noc nie jest wieczna” (Antonio Valentini).

W 2010 roku Milva żegna się ze sceną i ze swoją publicznością: „Myślę, że to szczególne połączenie umiejętności, wszechstronności i pasji było moim najcenniejszym i niezapomnianym darem dla publiczności i dla muzyki, którą wykonywałam i tak chcę być zapamiętana […]. Pozdrawiam z miłością i wdzięcznością moją ukochaną publiczność z Włoch, Niemiec, Szwajcarii, Austrii, Japonii, Francji, Grecji, Hiszpanii, Argentyny, Polski, Korei, Chorwacji, Słowenii, Rosji, Stanów Zjednoczonych, którzy mnie kochali i śledzili moją twórczość. Dziękuję, Milva”.

W 2018 roku na festiwalu w San Remo, którego dyrektorem artystycznym był wówczas Claudio Baglioni, otrzymała nagrodę za całokształt twórczości. Milva, w podziękowaniach odczytanych przez córkę Martinę, zwróciła się do młodych ludzi: „Muzyka zmiata kurz z życia i duszy wszystkich ludzi. Ale żeby tak się stało, trzeba się uczyć i czerpać z przeszłości.”


Odznaczenia
1 czerwca 2006 Piccolo Teatro w Mediolanie Krzyż Zasługi I klasy Orderu Zasługi Republiki Federalnej Niemiec
2 czerwca 2007 Komandoria Orderu Zasługi Republiki Włoskiej
11 września 2009 Order Narodowy Legii Honorowej, Ambasada Francji w Palazzo Farnese

80 milionów płyt
Łącznie Milva sprzedała na całym świecie ponad 80 milionów płyt. Do tej pory jest rekordzistką wśród włoskich artystów z największą liczbą albumów, jakie kiedykolwiek powstały: aż 173 albumy studyjne, albumy koncertowe i kolekcje, z czego 39 na sam rynek włoski i 126 singli.

Alda Merini
„Nie muszę siedzieć na łóżku i przeglądać utraconych snów. Wystarczy spojrzeć w oczy Milvy, a widzę swoje szczęście. Ci, którzy myślą, że poezja to desperacja, nie wiedzą, że poezja jest wspaniałą kobietą i ma rude włosy”. (hołd dla Milvy autorstwa Aldy Merini). Aby zapoznać się z poetką w Polsce, warto zwrócić uwagę na poświęcony jej tom z serii Quaderni di via Grodzka, wydany przez Austerię i Włoski Instytut Kultury w Krakowie, wstęp Ugo Rufino, tłumaczenie i posłowie Jarosław Mikołajewski.

Franco Battiato
Milva spotyka Battiato na początku lat osiemdziesiątych, a „Alexanderplatz” w 1982 roku, którego akcja rozgrywa się w Berlinie, od razu staje się jedną z jej najsłynniejszych piosenek. Tak wspomina Milvę nieżyjący już Maestro Battiato: „Milva była teatrem, już same je włosy i to jak nimi poruszała … praca z nią była przyjemnością”. (…) kiedy odwiedzałem Berlin Wschodni fascynował mnie brak reklam. W pobliżu nie było ani jednego plakatu! Dało mi to wielkie poczucie czystości i powagi. Jednocześnie byłem pod wrażeniem smutku ludzi i społecznej szarości. Kiedy miałem napisać piosenkę na płytę dla Milvy, od razu pomyślałem o Alexanderplatz. Milva przez pewien czas była artystką bardziej niemiecką niż włoską pod względem popularności… Wyobraziłem ją sobie w Berlinie Wschodnim, Włoszka, która pracowała w Berlinie Wschodnim i chciała uciec do innego życia.”

Kropla słońca. La dolce vita w butelce

0
fot. Agnieszka Sopel

Olejek ze skórki pomarańczy ~ POMARAŃCZA ~ Citrus sinensis

Owoc-słońce, który zna każdy z nas. Często kojarzy się z dzieciństwem – nic dziwnego zatem, że zapach skórki pomarańczowej wpływa na nas relaksująco i podnosząco.

Olejek pomarańczowy, czasem mylony z olejkiem Neroli (pozyskiwanym destylacją parową z kwiatów gorzkiej pomarańczy), uzyskuje się poprzez wyciskanie na zimno zewnętrznej, kolorowej części skórki zarówno z pomarańczy słodkiej (Citrus aurantium, var. dulcis), jak i z gorzkiej (Citrus aurantium, var. amara) – pomarańcza gorzka, zwana też sewilską, występuje również pod nazwami Citrus yulgaris i Citrus bigaradia.

Olejek pomarańczowy ma głęboki, złotożółty kolor i słodki, orzeźwiający zapach charakterystyczny dla pomarańczowych skórek. Aktywne składniki tego olejku to limonen, citral i citronelal. Proporcje poszczególnych fitosubstancji w odmianach słodkiej i gorzkiej pomarańczy różnią się, co wpływa na odbierany przez nas zapach. Pomarańcza gorzka ma odrobinę delikatniejszy aromat niż pomarańcza słodka oraz jej krwista odmiana pomarańczy sycylijskiej, lecz każdy odcień olejków pomarańczowych od razu przywodzi na myśl słońce! Już jedno pociągnięcie nosem tego złocistego płynu rozjaśnia umysł niczym promyk pomarańczowej kuli. Nic dziwnego, że olejek pomarańczowy używany jest powszechnie w kompozycjach zapachowych perfum, kosmetyków i środków czystości. Pozytywnie zaskakujące zastosowanie olejku ze skórki pomarańczy odkryła japońska firma Yokohama, produkująca kauczukowe opony przyjazne środowisku. Właściwości olejku pomarańczowego pozwalają bowiem na zwiększenie styku opony z nawierzchnią, gwarantując większe bezpieczeństwo jazdy.

Wśród licznych publikacji i badań klinicznych oraz źródeł historycznych wymienia się wiele terapeutycznych właściwości olejku pomarańczowego: uspokajające, łagodzące nadmierną nerwowość, wspomagające pozytywne myślenie, ale także rozluźniające napięcia mięśniowe, wspomagające układ oddechowy, krążenia i trawienny, przeciwzakrzepowe, odkażające, a nawet przeciwnowotworowe (dzięki obecności w skórce pomarańczowej aktywnego składnika D-limonenu, występującego w większości skórek cytrusowych, który – jak wskazuje kilkadziesiąt niezależnych badań – wykazuje zdolność hamowania wzrostu wielu guzów nowotworowych).

fot. Monika Grabkowska

W związku z szerokim wachlarzem swoich właściwości, olejek ze skórki pomarańczy wzmiankowany jest w literaturze medycznej i aromaterapeutycznej jako środek pomocny na różne dolegliwości zdrowotne, m.in. arteriosklerozę, nowotwory, zastój płynów, nadciśnienie, stres, stany depresyjne czy bezsenność, a także jako środek pomocny na wyzwania cery tłustej, dojrzałej czy mieszanej. Olejek ten stosowany jest również na szybko przetłuszczające się włosy czy do redukcji cellulitu. Zmieszany w równych ilościach z olejkiem cytrynowym, a następnie rozcieńczony olejem roślinnym, olejek ze skórki pomarańczy może sprawdzić się jako naturalny do płukania ust czy “serum” na zęby, ze względu na właściwości tonizujące na dziąsła i wybielające na zęby.

Jednak, jak ze wszystkim, olejek olejkowi nie równy. Dlatego tak ważne jest sprawdzanie źródła pochodzenia olejków eterycznych, które wybierasz do stosowania, ze szczególnym uwzględnieniem stosowania wewnętrznego (doustnego) olejków spożywczych. Zwracając uwagę na źródło pochodzenia produktu, jak i na środowisko, w którym wyrosła roślina – przyczyniasz się do poprawy jakości życia na naszej planecie.

fot. Vesela Vaclavikova

Tylko organicznie uprawiane drzewa pomarańczowe, rosnące spokojnie w ciszy, z dala od zgiełku, chemii, brudu, w swoim naturalnym środowisku posiadają tak czysty, słodki, ciepły i wyrazisty zapach olejku pomarańczowego. Cytrusy powinny być zbierane ręcznie przez szanujących je farmerów. Wszystkie etapy tworzenia olejku eterycznego również posiadają swoje standardy, dlatego tak istotna jest podstawowa znajomość zasad produkcji olejków eterycznych, by móc stwierdzić, czy dany producent jest godny zaufania.

KOMPOZYCJE z olejkiem pomarańczowym

Zapach błogiego dotyku słońca:
● 3 krople olejku pomarańczowego
● 3 krople olejku cytrynowego
● 2 krople olejku jaśminowego

Zapach nowych początków:
● 2 krople olejku lawendowego
● 2 krople olejku geraniowego
● 5 kropli olejku pomarańczowego

Zapach słodkiego relaksu i spokoju
● 3 krople olejku lawendowego
● 2 krople olejku kadzidłowego
● 3 krople olejku pomarańczowego
● 2 krople olejku wetiweriowego

JAK STOSOWAĆ olejek pomarańczowy?

● DYFUZJA / INHALACJA: prosto z dłoni, buteleczki lub z dyfuzora ultradźwiękowego do aromaterapii
● MASAŻ: całe ciało , stopy, spięte mięśnie – w rozcieńczeniu 1:1 z olejem bazowym, np. arganowym
● MIEJSCOWO: skronie, kark, nadgarstki, za uszami i tam, gdzie maszochotę, rozcieńczając 1-2 krople w oleju bazowym, np. awokado
● KOSMETYK: kilka kropli olejku ylang ylang dodaj do kremu, balsamu, serum, szamponu czy odżywki, aby poprawić wygląd skóry lub włosów, hamując ich wypadanie.

Pamiętaj, by zapoznać się z ZASADAMI BEZPIECZEŃSTWA stosowania olejków eterycznych dostępnymi w mobilnej aplikacji OILO oraz na stronie sklepu OlejkowySklep.pl tutaj kupisz naturalne olejki eteryczne najwyższej jakości – a z kodem GAZZETTA otrzymasz 10% rabatu!

***

Nutriceutica to cykl artykułów na temat roślin aromatycznych i ich dobroczynnych właściwości na nasze ciało i zdrowie. Autorka rubryki od kilku dobrych lat z niepohamowaną pasją chłonie i dzieli się światem aromatów roślinnych, przede wszystkim zawartych we flakonikach najczystszych olejków eterycznych i hydrosoli. Założycielka Olejkowej Szkoły i Olejkowego Sklepu, holistycznej akademii naturalnego życia, która skupia się na aromaterapii i wszelkich innych formach naturopatii i ekologii głębokiej. Jest również założycielką międzynarodowego eko projektu Ethy (eko mapa świata i społeczność), za który otrzymała światowe nagrody i wyróżnienia. Jest członkinią międzynarodowego Studium Edukacji Ekologicznej i Profilaktyki Zdrowia. Wspólnym mianownikiem wszystkich jej ścieżek zawodowych, pasji i doświadczeń jest uważność wyboru, mechanika kwantowa jako narzędzie wpływania na otaczający nas świat. 

Parafia, diabeł, anioł

0

Etymologia to wspaniała nauka, która stanowi jeden z działów językoznawstwa. Wydaje się, że jest to także dział, który najczęściej fascynuje ludzi z lingwistyką związanych mniej lub bardziej, najczęściej funkcjonując w formie zwykłych ciekawostek, wśród których dominuje odkrywanie znaczeń imion.

Etymologia, jak wskazuje grecki rdzeń tej nazwy „ἔτυμον”, ma być nauką starającą się odnaleźć prawdziwe, pierwotne znaczenie słów, choć bardzo często napotykane przez nas w różnych źródłach etymologie zdają się od tej prawdy odbiegać, czego dobrym przykładem są Etymologie św. Izydora z Sewilli, który twierdził m.in. że łacińska nazwa niedźwiedzia „ursus” bierze się od wyrażenia „ore suo” (swoją paszczą), ponieważ wedle przekazów młode niedźwiedzie miały rodzić się jako mięso, któremu matka liżąc je nadawała kształt.

W przypadku terminologii religijnej, zazwyczaj na pierwszy rzut oka widać, które słowa mają rodowód łaciński, wiele z nich brzmi podniośle, a w przypadku języka polskiego także na początku niezrozumiale. Przykładów jest wiele: monstrancja, tabernakulum etc. Jednak wiele słów, które dotyczą religii, używanych jest na co dzień jako coś zwyczajnego, co na stałe weszło do leksykonu danego języka. Bardzo często, używając tych słów, nie zdajemy sobie sprawy z ich, często zaskakującego, znaczenia.

Parafia
Niezwykle interesujące pod tym względem wydaje się słowo „parafia”, dawniej „parochia”, o pochodzeniu identycznym, co włoskie „parrocchia”. Jest to słowo wywodzące się z języka greckiego, które do języka włoskiego i polskiego weszło poprzez łacińskie „parochia” albo „paroecia”. Greckie słowo „παροικία” pochodzi od czasownika „παροικέω”, który składa się w zasadzie z dwóch części: prefiksu „παρα” oznaczającego „przy” i czasownika „οἰκέω”, oznaczającego po prostu „mieszkam”. Słowo „παροικία” dosłownie oznaczało więc „mieszkanie, które było obok” (przymiotnik „πάροικος” – „sąsiadujący”), jednak w rzeczywistości termin ten używany był w znaczeniu „tymczasowego domu na obcym terenie”. Miało to sens, gdyż dla chrześcijan prawdziwym domem było Królestwo Niebieskie, ziemia zaś była tylko etapem dla nieśmiertelnej duszy.

Diabeł
Warto również przyjrzeć się słowu prawdopodobnie powszechniejszemu i obecnemu w wielu powiedzeniach polskich, takich jak „diabeł tkwi w szczegółach”, czy „diabeł ogonem nakrył”. Słowo „diabeł”, używane najczęściej synonimicznie do Szatana, również jest słowem pochodzenia greckiego, które do włoskiego i polskiego dostały się przez łacinę. Punktem wyjścia jest tutaj greckie słowo „διαβάλλω”, oznaczające przede wszystkim „przerzucam”, lecz również zyskało ono znaczenie „oczerniam”, „oskarżam”. Z tego drugiego właśnie powstało słowo „διάβολος”, czyli oskarżyciel (w tym znaczeniu występuje np. w dialogach Platona) lub nawet oszczerca. Wyraz ten, używany przez chrześcijan z czasem zaczął oznaczać po prostu diabła, a z greki przeniósł się do łaciny jako „diabolus” i potem do kolejnych języków.

Anioł
Skoro już wiemy, iż etymologicznie rolą diabła było kłamanie i rzucanie oszczerstw na cudzą szkodę, warto zastanowić się również nad etymologiczną rolą anioła. Słowo „anioł” funkcjonuje, podobnie do „diabła”, bardzo często w odseparowaniu od religijnego kontekstu, pojawiając się chociażby w powieściach fantasy. To słowo również posiada rodowód grecki: bierze się ono od starogreckiego rzeczownika „ἄγγελος”, które oznaczało posłańca (również hebrajskie określenie anioła w Biblii miało to znaczenie), ponieważ taką funkcję pełnili aniołowie dla Boga. Co ciekawe, dopiero łacińskie przekłady stworzyły rozróżnienie na posłańca ludzkiego „nuntius” i boskiego „angelus”, na stałe nadając owemu słowu religijną konotację i pozwalając mu przejść w takiej formie do języków nowożytnych.

O nie dość docenianym participio passato

0

Uczenie się nieregularnych form participio passato nigdy nie należało do najprzyjemniejszych form spędzania czasu studentów, a jednak wszyscy się ich uczyliśmy; wszyscy ci, którzy chcieli nauczyć się włoskiego, bo zazwyczaj czas przeszły passato prossimo był jednym z pierwszych czasów przeszłych, którego nas uczono w szkole, czy na różnych kursach językowych. Nie ma innej opcji, trzeba nauczyć się tych form na pamięć, ponieważ wiele, przynajmniej na pierwszy rzut oka nie jest do niczego podobnych i trudno je odgadnąć. A tymczasem musimy pamiętać, że na podstawie wielu form nieregularnych participio passato powstają rzeczowniki i struktury, które wzbogacają nasze słownictwo, a przede wszystkim poszerzają naszą znajomość języka. Znajomość participio passato zdecydowanie ułatwia zatem rozumienie, a z czasem i mówienie w języku włoskim.

Chciałabym przedstawić wam listę, przynajmniej niektórych grup. Podzielę je według formy rzeczownika, który tworzą:

1) Forma participio nie zmienia się:
ridere – riso – il riso – śmiech
sorridere – sorriso – il sorriso – uśmiech
fare – fatto – il fatto – fakt
dire – detto – il detto – powiedzenie
essere – stato – lo stato – stan
mordere – morso – il morso – kęs, ugryzienie

2) Forma participio przyjmuje żeńską końcówkę:
cuocere – cotto – la cottura – gotowanie
proporre – proposto – la proposta – propozycja
sorprendere – sorpreso – la sorpresa – niespodzianka
promettere – promesso – la promessa – obietnica
permettere – permesso – il permesso – pozwolenie
correre – corso – la corsa – bieg
scrivere – scritto – la scritta – napis
offrire – offerto – l’offerta – oferta
offendere – offeso – l’offesa – obraza
rispondere – risposto – la risposta – odpowiedź
vedere – visto – la vista – widok, wzrok
scegliere – scelto – la scelta – wybór
spendere – speso – la spesa – zakupy
scendere – sceso – la discesa – zjazd, zejście

3) Forma participio stanowi bazę rzeczownika:
aprire – aperto – l’apertura – otwarcie
chiudere – chiuso – la chiusura – zamknięcie
morire – morto – la morte – śmierć
chiedere – chiesto – la richiesta – prośba, zapytanie
leggere – letto – la lettura – czytanie, lektura
decidere – deciso – la decisione – decyzja

Poza tym same formy participio passato służą do budowania zdań takiego rodzaju:

Fatti gli esercizi, vado a casa. Zrobiwszy ćwiczenia, idę do domu.
Finita la lezione, possiamo giocare. Skończywszy (po skończeniu) lekcji, możemy się bawić.

Podczas gdy po polsku zdania te brzmią dziwnie i staroświecko, to po włosku te formy są bardzo przydatne, ponieważ wszystko to, co pozwala nam unikać odmiany czasownika jest uznawane za łatwiejsze. Przekonałam was do nauczenia się participio passato?

***

Aleksandra Leoncewicz – lektorka języka włoskiego, tłumaczka, prowadzi własne studio językowe italdico.

Enzymy trawienne a odporność

0

Prawdopodobnie mieliście już okazję to usłyszeć: gotowanie niszczy enzymy, dlatego lepiej wybierać surowe pokarmy. A może słyszeliście o nich w różnych reklamach: od kosmetyków po środki czyszczące? Zastosowanie enzymów w produkcji przemysłowej jest naprawdę szerokie, do tego stopnia, że obecnie termin ten funkcjonuje w powszechnym użyciu. Duże zainteresowanie rynku i sposób, w jaki podkreśla się ich obecność, aby zareklamować produkt, zdają się sugerować, jakoby enzymy służyły do „ulepszenia działania” różnych rzeczy. I faktycznie, właśnie tak jest.

Enzymy są katalizatorami, czyli białkami, które są w stanie przyspieszyć zachodzenie reakcji chemicznych. Jak bardzo? Nawet milion razy! Są produkowane przez nasz organizm wewnątrz komórek, ale mogą też funkcjonować poza nim, czyli w produktach przemysłowych, po tym jak zostaną uzyskane w procesie fermentacji mikroorganizmów (grzybów i bakterii).

Mówimy o nich, ponieważ wśród najważniejszych funkcji organizmu wymienia się tę wspomagającą procesy trawienne. Trawienie jest w rzeczywistości złożonym procesem transformacji: podczas długiej podróży z ust do jelit, spożyty pokarm zostaje rozłożony i zredukowany do najmniejszych cząstek – takich, które mogą zostać wykorzystane przez organizm. Białka są rozkładane na aminokwasy, a węglowodany na cukry proste. Potem, w stosownym momencie, organizm użyje ich do wytworzenia tego, co będzie mu potrzebne.

Jak łatwo się domyślić, mamy do czynienia z ogromną pracą, a bezdyskusyjnymi bohaterami tego dzieła są właśnie one: enzymy trawienne, wytwarzane przede wszystkim przez żołądek, wątrobę i jelita.

Przychodzimy na świat z zasobem około pięciu tysięcy różnych enzymów, które jednak z biegiem czasu wyczerpują się: podeszły wiek, stres, toksyny środowiskowe, syntetyczne leki – wszystko to wchodzi w skład czynników redukujących potencjał enzymowy. Także jakość produktów spożywczych może być gorsza ze względu na techniki uprawy, konserwacji i jałowość gruntów, spowodowaną wszechobecnym stosowaniem nawozów i herbicydów.

A co dzieje się, gdy nasz organizm okazuje się nie mieć wystarczającej ilości enzymów? Pierwszym sygnałem są typowe objawy zbyt powolnego trawienia: ociężałość, wzdęcia, uczucie senności po posiłkach.

Jednak jest tego jeszcze więcej – niedobór enzymów może wpływać na występowanie dużo poważniejszych zaburzeń, takich jak zaburzenia wchłaniania jelitowego, stany zapalne powodowane przez pokarmy i „leaky gut syndrome” (zespół nieszczelnego jelita), wszystkie stany zapalne, które sprzyjają pojawianiu się chorób autoimmunologicznych. W praktyce ściany jelita powinny tworzyć barierę selektywną i pozwalać na przenikanie przez nie jedynie niezbędnym substancjom. W przypadku przedłużającej się dysbiozy (zaburzenia w składzie flory bakteryjnej) w ścianach tych rozwija się stan zapalny i nie są już one w stanie pełnić swojej funkcji, umożliwiając tym samym bakteriom i niestrawionym cząsteczkom przedostanie się do krwi i głównych tkanek, a nawet do poszczególnych organów, co prowadzi do dalszego rozprzestrzenienia się stanu zapalnego. Układ odpornościowy jest nieustannie pobudzany, gdyż musi zwalczać wszystkie substancje patogenne znajdujące się w obiegu i w ten właśnie sposób aktywuje się kaskada reakcji zapalnych, której konsekwencje ponosi cały organizm.

Na szczęście świadome przyjmowanie enzymów i probiotyków może polepszyć tę sytuację, a nawet doprowadzić do zwalczenia zaburzeń: zastosowanie tych sposobów, coraz częściej popartych naukowymi dowodami, okazuje się skuteczne i szybkie. W praktyce dobre trawienie ogranicza obecność substancji alergizujących i jest kluczowe dla prawidłowego funkcjonowania układu immunologicznego.

Ale gdzie możemy znaleźć enzymy trawienne? To bardzo proste – w owocach i warzywach! Najlepiej w surowych gdyż, jak wcześniej wspomniano, enzymy są wrażliwe na ciepło i już w temperaturze powyżej 40° ulegają denaturacji. Również z tego powodu jest tak ważne, żeby w naszej codziennej diecie nie zabrakło dużej ilości sezonowych owoców i warzyw – w miarę możliwości 5 porcji dziennie, po jednej do każdego posiłku.

Produkty szczególnie bogate w enzymy to papaja i ananas (które jednak nie są owocami lokalnymi), wszystkie suszone owoce, świeże kiełki, imbir i żywność fermentowana (na przykład kefir, tofu czy miód).

A jeśli to nie wystarcza? W sprzedaży znajdują się suplementy z enzymami wielofunkcyjnymi (a więc takimi, które zawierają różne enzymy działające równocześnie na białka, węglowodany i tłuszcze) uzupełniane o probiotyki i koenzymy – witaminy, które zapewniają aktywację enzymów.

Zazwyczaj nie ma specjalnych przeciwwskazań do stosowania naturalnych suplementów z enzymami trawiennymi i można je zażywać nieprzerwanie przez co najmniej 1-2 miesiące, tuż przed głównymi posiłkami lub w ich trakcie.

Pamiętajmy jednak o tym, co mówi słynne przysłowie: trawienie zaczyna się w ustach. Ślina zawiera amylazę, enzym niezbędny do trawienia węglowodanów. Powolne przeżuwanie to pierwszy krok w stronę poprawy naszego trawienia.

Macie pytania dotyczące odżywiania? Piszcie na info@tizianacremesini.it, a postaram się
na nie odpowiedzieć na łamach tej rubryki!

***

Tiziana Cremesini, absolwentka Neuropatii na Instytucie Medycyny Globalnej w Padwie. Uczęszczała do Szkoły Interakcji Człowiek-Zwierzę, gdzie zdobyła kwalifikacje osoby odpowiedzialnej za zooterapię wspomagającą. Łączy w tej działalności swoje dwie pasje – wspomaganie terapeutyczne i poprawianie relacji między człowiekiem i otaczającym go środowiskiem. W 2011 wygrała literacką nagrodę “Firenze per le culture e di pace” upamiętniającą Tiziano Terzani. Obecnie uczęszcza na zajęcia z Nauk i Technologii dla Środowiska i Natury na Uniwersytecie w Trieście. Autorka dwóch książek: “Emozioni animali e fiori di Bach” (2013) i “Ricette vegan per negati” (2020). Współpracuje z Gazzetta Italia od 2015 roku, tworząc rubrykę “Jesteśmy tym, co jemy”. Więcej informacji znajdziecie na stronie www.tizianacremesini.it

Kasia Dyjewska, love the context!

0

Jeżeli artyści są poetyckim sejsmografem człowieczeństwa, przesłanie, które Kasia Dyjewska zawiera w swoich pracach, to potrzeba odbudowania wartości relacji międzyludzkich. Ideę tę wyraża poprzez swoją wizję budynków, w których żyjemy, będąc architektem z zamiłowaniem do malarstwa lub malarką z zamiłowaniem do architektury.

Jestem architektem i malarką, albo może na odwrót. Dom rodzinny pełen był ołówków, arkuszy papieru, pędzli i innych przyborów malarskich. Mój dziadek i zarazem mój serdeczny przyjaciel, był architektem, również moja mama studiowała architekturę. Nie jest jednak powiedziane, że środowisko, w którym żyjemy decyduje o naszych wyborach życiowych. Moje rodzeństwo obrało zupełnie inne ścieżki zawodowe. Ja natomiast już jako mała dziewczynka wykazywałam zainteresowanie malarstwem i lubiłam chodzić na wystawy. Zawsze byłam bardzo kreatywna. Kiedyś, w szkole podstawowej, zapytano nas: „Kim chcecie być jak dorośniecie?” Już wtedy wiedziałam, że chciałabym zostać malarką. Przy wyborze liceum, zdecydowałam się jednak na profil matematyczno-informatyczny, bo chciałam studiować i poznawać nowe obszary wiedzy. W rzeczywistości uwielbiałam zarówno malarstwo, jak i nauki ścisłe, dlatego zdecydowałam wtedy, że zostanę architektem.

Architektura jako kompromis pomiędzy malarstwem i matematyką?

Studiowanie architektury bardzo mi się podobało, jednak jednocześnie cały czas uczęszczałam na inne kursy. Nie przestałam malować i rysować. Na architekturze moim ulubionym przedmiotem, oprócz projektowania, był oczywiście rysunek i również stąd pochodzą prace, które później złożyły się na moje portfolio, konieczne do zgłoszenia kandydatury na Akademię Sztuk Pięknych.

Czyli?

Z perspektywy czasu uważam, że to był wariacki pomysł. Podczas studiów na architekturze, postanowiłam zdawać na Akademię, pomyślałam: „Pokażę moje prace i zobaczymy, co się wydarzy.” W rezultacie zostałam przyjęta na Akademię Sztuk Pięknych w Warszawie, wciąż studiując na Politechnice. Przez około dwa lata uczyłam się jednocześnie na obydwóch kierunkach. Potem uzyskałam dyplomy: najpierw z Architektury, a następnie na Akademii Sztuk Pięknych.

Przez lata Politechnika Warszawska organizowała wyjazdy studyjne do Wenecji, a Ty wzięłaś udział w jednym z nich.

Cudowne wspomnienia! To było wspaniałe doświadczenie zarówno pod względem warsztatów, jak i integracji wśród studentów. Atmosfera była niepowtarzalna: Włochy, słońce, jedzenie, wino, ludzie. Wszystko było doskonałe! Zgłębialiśmy wtedy tematykę projektowania architektury w historycznym otoczeniu. Ta podróż sprawiła, że zakochałam się we Włoszech. To była moja pierwsza podróż do Italii. Kilka lat później wróciłam do Wenecji, zwiedziłam również Rzym i Anzio.

Czy Twoje obrazy odzwierciedlają większe zainteresowanie formami architektonicznymi niż ludźmi? Czy uważasz, że w naszym codziennym życiu architektura ma większy wpływ na człowieka, niż człowiek na architekturę?

Myślę, że każdy malarz maluje to, co widzi lub co zobaczył wcześniej. Od urodzenia mieszkam w Warszawie i dla mnie wychowywanie się w tym miejscu miało ogromny wpływ na postrzeganie świata. Architektura na moich obrazach jest metaforą tego, jak postrzegam społeczeństwo dzisiaj – wyludnione miasto, które jest dla mnie symbolem rozbitego i odizolowanego społeczeństwa, gdzie człowiek jako jednostka traci zdolność do nawiązywania relacji międzyludzkich. Nad tą samotnością dominują niezwykle przytłaczające budynki. Zastanawiam się nad tym, jak w przyszłości rozwinie się architektura w miastach, ponieważ uważam, że otoczenie w którym żyjemy ma olbrzymi wpływ na naszą psychikę i na relacje międzyludzkie. W czasie największego lockdownu, kiedy wychodziłam na krótkie spacery, miałam wrażenie, że przechadzam się po jednym z moich obrazów, w którym obecność ludzi jest zauważalna jedynie dzięki zapalonemu światłu, widocznemu przez okna kamienic.

Orwellowska wizja świata?

W rzeczy samej, „1984” Orwella to jedna z moich ulubionych książek. Ostatnio spodobał mi się serial dostępny na platformie Netflix, zatytułowany „Nowy wspaniały świat”, który jest adaptacją książki Aldousa Huxleya o tym samym tytule. Uwielbiam dystopijne książki i filmy, które dotyczą tematyki postapokaliptycznej wizji przyszłości i relacji człowieka ze sztuczną inteligencją. Są one dla mnie olbrzymim źródłem inspiracji.

Jakie masz zdanie o olbrzymim rozwoju urbanistycznym niektórych polskich miast, a zwłaszcza Warszawy?

Na pewno brakuje Warszawie spójnego planu urbanistycznego. Odnoszę wrażenie, że niektóre decyzje nie są przyjazne człowiekowi i nie wszystkie grupy społeczne mogą korzystać z nowych rozwiązań architektonicznych w równy sposób. Ja maluję kamienice i małe przestrzenie oderwane od wielkiej przemiany architektoniczno-urbanistycznej, tak jak dzielnica Szmulki na warszawskiej Pradze, gdzie mam swoją pracownię. Maluję kamienice, w których mieszkają zwyczajni ludzie, a życie toczy się w zupełnie innym wymiarze, niż w centrum Warszawy z olbrzymimi wieżowcami ze szkła i cementu, które rozwija się zgodnie z mottem Rema Koolhaasa „fuck the context”.

Widok na przyszłość / 90×170 cm / olej i pasta woskowa na płótnie / 2020

Dlaczego malujesz tylko na dużych formatach?

Mój tata często powtarza: „nigdy nie sprzedasz tego obrazu, jest za duży!”. Maluję techniką małych linii i kropek, które, gdy obserwuje się płótna z bliska, hipnotyzują odbiorcę. Tego efektu nie umiem uchwycić na małym obrazie. Ponadto, duży format pozwala również wywrzeć większe wrażenie na odbiorcy, a tego właśnie oczekuję od moich dzieł.

W Twoich pracach przeważa klasyka, chromatyczna elegancja, a czasami wręcz metafizyka, co przywodzi na myśl twórczość Giorgio De Chirico.

Sposób w jaki maluję, odzwierciedla moją osobowość. Nie jestem malarzem spontanicznego gestu, raczej podchodzę do malarstwa z precyzją, co może wynikać z faktu, że jestem architektem i mam potrzebę porządku. A może jest to nieświadoma odpowiedź na chaos rozpędzonego świata. Jeżeli chodzi o inspiracje, faktycznie bardzo cenię De Chirico, zwłaszcza za atmosferę obecną w jego dziełach, stworzoną za pomocą światła i kompozycji. Podziwiam również Edwarda Hoppera i jego dzieła obrazujące puste wnętrza oraz Davida Hockneya, w którego twórczości się zakochałam, będąc na jego wystawie w Londynie. Sposób w jaki nakłada farbę jest hipnotyzujący. Bardzo lubię też malarstwo Petera Bruegela, szalenie mnie w nim bawią sceny rodzajowe i charakterystyczne zajęte swoimi sprawami ludziki. Sytuacje te są metaforą jego współczesności, jednak nadal są bardzo uniwersalne. Ludzie pojawiają się również na moich obrazach jako symbol paradoksu, tak jak chłopczyk z piłką na obrazie „Zakaz gry w piłkę”.

Lubisz używać gier słownych, gdy wybierasz tytuły swoich obrazów?

Tak, tytuły są dla mnie bardzo ważne. Powiem Ci, jak wygląda proces mojej pracy: przemieszczam się po mieście pieszo, na rowerze lub transportem publicznym, szukając bezpośredniego kontaktu z człowiekiem. Gdy coś porusza moją wyobraźnię, robię zdjęcie. Potem przygotowuję precyzyjny szkic obrazu, nakładam na niego specjalną kratkę, a następnie, gdy wszystko jest już przemyślane, przenoszę rysunek na duże płótno, w skali 100:1 lub 10:1. Ostatnio zainspirowała mnie taka scena: nieopodal mojej pracowni jest szkoła. Był chyba weekend, szkoła była zamknięta i w pewnym momencie zauważyłam mężczyznę, który ewidentnie wracał z imprezy. Zatrzymał się dokładnie naprzeciw wejścia do szkoły i oddał mocz. Od razu skojarzyłam sobie ten gest z ciągle trwającą dyskusją o polskiej edukacji, jak powinna wyglądać, czy dzieci powinny siedzieć w klasie, czy spędzać czas na powietrzu. Szkoła jest fundamentalnym aspektem naszego społeczeństwa, ale z pewnością nie dla tego mężczyzny. I tak, malując tę scenę, wpadłam na pomysł, by zatytułować ten obraz: „Bad Education”,

Zostając jeszcze w temacie edukacji, Ty należysz do pierwszego pokolenia Polaków, które wychowało się po upadku muru berlińskiego, co jest tematem bardzo żywej dyskusji politycznej w Polsce.

Urodziłam się w 1987 r., ale faktycznie czuję raczej przynależność do pokolenia postkomunistycznego. To bardzo interesujące pytanie, ponieważ odnoszę wrażenie, że moje pokolenie pod pewnym względem jest bliskie ludziom, którzy byli świadkiem transformacji w Polsce, jednak było wtedy zbyt młode na to, by pamiętać to szczegółowo. Na przykład, wiemy kim jest Leszek Balcerowicz, ponieważ nam o nim opowiedziano, nie dlatego, że byliśmy świadomymi świadkami procesu transformacji. Z drugiej strony, jesteśmy za starzy, by dokładnie zrozumieć, co się dzieje obecnie. Reasumując, w krótkim czasie zmieniło się bardzo dużo i być może, malując to co widzę, znajduje ujście w dyskusji politycznej, która jest coraz bardziej podzielona. Ja jestem tolerancyjna i kieruję się zasadą, według której w każdym dialogu należy zrozumieć obydwa punkty widzenia. Dzisiaj mam wrażenie, że większość konfliktów rodzi się, ponieważ dla wielu ludzi obrona własnego punktu widzenia (bez choćby odrobiny elastyczności) jest usilną próbą znalezienia własnej tożsamości, co oznacza, że jest wyrazem niepewności. I to właśnie, często powoduje agresję u ludzi, niezależnie od tego, po której stronie konfliktu stoją. To dla mnie bardzo nużące, więc koncentruję się na tym, co jestem w stanie zrobić, co dobrego mogę ludziom dać – wszystkim, niezależnie od upodobań politycznych. Mam nadzieję, że wkrótce odwróci się ten stan rzeczy i nauczymy się żyć bardziej empatycznie, szanując się wzajemnie podczas dyskusji i próbując poszerzyć swój punkt widzenia, co jest możliwe do osiągnięcia jedynie podczas dialogu. Ekstremizm jest często przyczyną tragedii.

W Europie, której mottem jest Green Deal i równowaga środowiskowa, jakie budynki będziesz malować za dziesięć lat? Czy budynki będą „inteligentniejsze” z mniejszym wpływem na środowisko?

To nie raj / 180×180 cm / olej i akryl na płótnie / 2019

Kto wie? Za dziesięć lat będę malować to, co wtedy będę widziała. A może wszystko się zmieni i ze względu na ekologię nie będziemy już produkować nowych rzeczy, w tym obrazów tak jak rozumiemy je teraz? To bardzo interesujące jak artyści podchodzą do tego tematu, używając na przykład w swoich dziełach materiałów pochodzących z recyclingu. Na Akademii Sztuk Pięknych mamy studentki, które wykorzystują to, co znajdą, by tworzyć przepiękne tkaniny i projekty ubioru. Myślę, że świat sztuki ma olbrzymi potencjał na odniesienie się do tego zagadnienia, w tym edukacyjny.

A Ty o jakim świecie marzysz za dziesięć lat?

Chciałabym przede wszystkim, żeby świat nie stracił relacji międzyludzkich, a człowiek, jako jednostka, był uważny na otoczenie. Chciałabym też, abyśmy wszyscy byli bardziej empatyczni, co pomogłoby nam zrozumieć wzajemnie nasze potrzeby i żebyśmy zamiast zatracać się w Internecie, spotykali się w rzeczywistości. Mam też nadzieję, że miasta będą się rozwijały, dając ludziom możliwość socjalizowania się. Chciałabym po prostu, by za dziesięć lat Facebook i nowe social media nie zastąpiły nam miejsca spotkań. Kto wie, może Internet nagle przestanie istnieć i ludzie powrócą do spotkań na żywo, a nie wirtualnie, jak to zbyt często ma miejsce dzisiaj?

A Twoje wystawy?

Po otrzymaniu dyplomu, moje życie nabrało zawrotnego tempa, zorganizowałam liczne wystawy zarówno w Warszawie, jak i w innych miastach. Jestem otwartą osobą i często się zdarza, że poznaję kogoś, kto rozmawia z jeszcze inną osobą, a potem, dziwnym zbiegiem okoliczności, dostaję propozycję zorganizowania wystawy. Teraz, podczas pandemii, oczywiście wszystko jest bardziej skomplikowane. Najprawdopodobniej, na moją następną wystawę w Gdańsku przywiozę obrazy z cyklu doktorskiego realizowanego na Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku.

Wampiry budzą się nocą / 130×260 cm / olej na płótnie / 2018

Obrazy budynków?

Obrazy z Warszawy. W tym mieście istnieją niesamowite miejsca, o których mało osób wie. Na przykład na Placu Bankowym, w ciągu budynków, w którym obecnie jest ratusz, kiedyś był cyrk. Natomiast w kamienicy na Placu Unii Lubelskiej było niegdyś miejsce samobójców, gdzie istniały mieszkania na wynajem krótkoterminowy i podobno bardzo wiele osób targnęło się tam na swoje życie. Na Muranowie jest kościół, gdzie w czasach PRL-u ukazała się Madonna. Jest taka fotografia Rolke’a, która wydaje mi się bardzo interesująca, ukazuje właśnie ten moment, w którym tłum ludzi patrzy z otwartymi ustami w stronę objawienia. Czuję, że właśnie takie historie muszę namalować.

Cytadela Warszawska i adiutant płk. Francesco Nullo

0
Syberia, Aleksander Sochaczewski

Wszyscy w Warszawie wiedzą, gdzie jest pomnik płk. Francesco Nullo, wielu nawet wie, skąd się w Polsce wziął. To postać niemal podręcznikowa, symbol więzów łączących Polskę i Włochy. Ale co ma wspólnego z Warszawą, z Cytadelą, a konkretniej z X Pawilonem tejże Cytadeli, gdzie od 1835 roku mieściło się carskie polityczne więzienie śledcze? Mało brakowało, żeby trafił tu w 1863 właśnie Francesco Nullo, tak jak trafił tu ujęty 5 maja 1863 roku na polu bitwy pod Krzykawką k. Olkusza jego adiutant porucznik Luigi Caroli.

Kiedy w Polsce wybucha powstanie styczniowe 1863 roku, odbija się szerokim echem prawie w całej Europie, a szczególnie we Włoszech. Jak pisał najwybitniejszy polski historyk zajmujący się powstaniem 1863 roku, Stefan Kieniewicz: „Był na Zachodzie jeszcze jeden kraj – Italia – gdzie sympatia dla Polski była niemalże jednomyślna. Nie tylko dla mazzinistów i garibaldczyków, ale i dla umiarkowanych patriotów. Polacy byli niedawnymi sojusznikami, a sprawa ich solidarną ze sprawą Risorgimento. W lutym lub w marcu we wszystkich większych miastach włoskich odbywały się propolskie wiece, zewsząd napływały składki, tysiące ludzi podpisywały petycje, domagające się pomocy dla Polski”. I chociaż zarówno Mazzini, jak i sam Garibaldi raczej nie widzieli możliwości bezpośredniej akcji zbrojnej Włoch w obronie Polski, pokładając nadzieję w wojnie europejskiej, to ich zwolennicy nie zważali na to i postanowili wyruszyć do Polski. Tak narodził się tzw. legion włoski. Garibaldi wahał się z poparciem, choć przewidywał, że być może na jego czele stanie jego syn Menotti. Ostatecznie tylko ok. 30 ludzi udało się do Galicji, a stamtąd przez granicę do walczących Polaków w Królestwie Polskim. Wśród nich był właśnie płk Francesco Nullo i Luigi Caroli.

Jak piszą autorzy książki o udziale cudzoziemców w powstaniu styczniowym Ewa i Bogumił Liszewscy: „Luigi Caroli urodził się w Bergamo w 1834 r. w patriotycznej rodzinie kupieckiej. Odziedziczył po ojcu duży majątek, zdobył solidne jak na owe czasy wykształcenie. Był świetnym sportsmenem, wspaniałym jeźdźcem, wyśmienitym szermierzem, bożyszczem kobiet, które nazywały go pieszczotliwie „signor Gigio”. Początkowo służył w piemonckim pułku kawalerii. Za zasługi w walkach przeciw Austrii awansował do stopnia porucznika”. W 1863 postanowił pomóc walczącej Polsce.

Przedsięwzięcie było bardziej dyktowane sercem niż rozumem. Wymarsz legionu włoskiego razem z oddziałem Józefa Miniewskiego z Krakowa nastąpił 2 maja 1863 r. W Krzeszowicach powstańcy otrzymali broń i ekwipunek. Elementem wyróżniającym legionistów włoskich spośród polskich partyzantów były czerwone koszule żołnierzy Garibaldiego. Już w pierwszej bitwie pod Krzykawkę, tuż za kordonem granicznym, legion włoski, w którym walczyli także Francuzi – poszedł w rozsypkę, a Francesco Nullo poległ. Do niewoli dostali się ci, którym nie udało się uciec z pola bitwy. Byli to: Luigi Caroli, Emil Andreoli, Alessandro Venanzio, Ambroggio Giupponi i Febo Arcangeli z Bergamo, Giuseppe Clerici z Como, bracia Lucio i Giacomo Meuli z Viadany, Achile Bendi z Forli, Francuz Louis Alfred Die, podający się za Francuza Inflantczyk Charles Richard oraz Polacy: Józef Czerny-Szwarcenberg z Krakowa i Ferdynand Gajewski z ówczesnego Podgórza (dziś prawobrzeżna dzielnica Krakowa). Jeńcy byli najpierw umieszczeni w areszcie w Olkuszu, a potem od 20 maja 1863 roku w więzieniu w Częstochowie.

Początkowo obchodzono się z nimi łagodnie, władze rosyjskie nie bardzo wiedziały jak postępować z cudzoziemcami, obywatelami państwa, z którym Rosja miała już stosunki dyplomatyczne. Wpływ na takie traktowanie jeńców miał dowodzący w tym rejonie wojskami rosyjskimi książę Aleksander Szachowski. Nastroje wśród uwięzionych Włochów nie były więc złe, niektórzy oczekiwali nawet rychłego zwolnienia. Kiedy jednak 17 czerwca 1863 roku wszyscy zostali przewiezieni do Cytadeli Warszawskiej i osadzeni w słynnym już w całej Europie X Pawilonie – nastroje znacząco się pogorszyły. Caroli i współtowarzysze nie wiedzieli, że z Petersburga przyszedł rozkaz surowego potraktowania jeńców. Być może chodziło o odstraszenie innych chętnych do udziału w powstaniu.

W tym czasie wojna europejska wydawała się bardzo bliska i władze carskie wolały nie stosować wobec obywateli państw zachodnich nadmiernej tolerancji. Pobyt Luigi Carolego i towarzyszy w Cytadeli trwał ledwie dwa tygodnie, bo w tym czasie sąd wojenny działał bardzo szybko. Wina, polegająca na udziale w powstaniu przeciwko władzy carskiej, była ewidentna, tym bardziej, że podsądni nie ukrywali po co i dlaczego przyjechali do Polski. Nie wiemy, w której celi przebywał Caroli i jego koledzy. Jest wysoce prawdopodobne, że przebywali w celi kilkuosobowej, bo w tym czasie liczba uwięzionych była bardzo duża. Uwięzieni za udział w powstaniu mogli w tym czasie liczyć się tylko z dwoma wyrokami – karą śmierci lub zesłaniem na Syberię. Karę śmierci zasądzano mimo wszystko stosunkowo rzadko, jeśli ujęty nie był rozstrzelany na miejscu bitwy lub w kilka dni później i trafiał do X Pawilonu – mógł być przekonany, że na pewno pojedzie na Syberię. Często było też tak, że zapadały wyroki śmierci, które w kilka dni potem łagodzono i zamieniono na zesłanie. Tak było i w tym przypadku. Karę śmierci złagodził Wielki książę Konstanty rezydujący jeszcze w Warszawie zwolennik łagodniejszej polityki. Obywatelom Włoch wymierzono karę 12 i 7 lat katorgi na Syberii. Katorga był najcięższym rodzajem kary, znacznie ostrzejszym niż zesłanie czy osiedlenie. Oznaczało to zakuwanie więźnia w kajdany i przymusową pracę na miejscu pobytu.

Jeden z uwięzionych, który przeżył katorgę i wrócił do domu, Emil Andreoli, napisał: „Dotąd jest zagadką dla mnie, dlaczego zamiast uczciwie rozstrzelać nas lub powiesić rząd rosyjski wysłał nas na Sybir. Czyż Sybir nie jest gorszy sto razy od śmierci?”. Opinię taką zdają się potwierdzać przejmujące obrazy Aleksandra Sochaczewskiego, które znajdują się w Muzeum X Pawilonu. Malarz spędził na zesłaniu ponad 20 lat i po powrocie stworzył przejmującą kolekcję obrazów syberyjskich (razem 120) z najgłośniejszym z nich pt. „Pożegnanie Europy”, pokazywanym od 1900 roku m.in. na wystawach w Londynie, Brukseli, Wiedniu, Krakowie i Lwowie. Przedstawia on grupę zesłańców politycznych i kryminalnych przekraczających na Uralu granicę Europy i Azji. Surowy zimowy krajobraz i twarze więźniów, na których maluje się rozpacz – oddają nastroje, jakie towarzyszyły także włoskim zesłańcom. Polacy od wielu lat byli już z Syberią obeznani, ale dla Włochów musiał to być szok.

Jak piszą Ewa i Bogumił Liszewscy: „Włosi, skuci za ręce, przemierzyli tysiące kilometrów. Do celu podróży, położonego w pobliżu Nerczyńska Kadai, dotarli zimą. Tu czekała na nich wyczerpująca praca w kopalni srebra. Wśród zesłańców często pojawiały się projekty buntu i ucieczki, jednak Caroli uważał je za iluzoryczne i nierealne. W wolnych chwilach pogłębiał znajomość języków, nauczył się m.in. polskiego. Zafascynował się wierszami Juliusza Słowackiego, sam zaczął pisać wiersze. Od rodziny, z którą utrzymywał kontakt listowny, otrzymywał znaczne kwoty pieniężne, dzięki którym jemu i jego towarzyszom żyło się na zesłaniu całkiem znośnie. Jednak wszelkie próby wyjednania łaski u cara o wcześniejsze zwolnienie więźniów czynione przez rodzinę i inne bardzo wpływowe osoby z kręgów dyplomatycznych spełzały na niczym”.

Amnestię ogłoszono jednak w 1866 roku, ale Caroli już tego nie doczekał. Karolina Firlej-Bielańska, autorka wydanej w 1923 roku książki pt. „Nullo i jego towarzysze”, napisała: „Chory na duszy i na ciele gasł powoli, trawiony trudami i tęsknotą za ukochaną Italią. Zmarł na zapalenie mózgu 8 czerwca 1865 r.”. W listach do domu pisał: „Twarde jest życie więźnia, ale o ileż lżej je znosić, jeśli serce jest zadowolone ze spełnionego czynu i słodkich wspomnień pełne”. Andreoli i inni uwięzieni Włosi wrócili do domu.

5 stycznia 1937 roku „Gazeta Lwowska” podała następującą informację: „Przy porządkowaniu archiwum miejskiego w Bergamo odnaleziono własnoręczne testamenty dwóch tamtejszych obywateli, którzy w powstaniu 1863 r. oddali swe życie za sprawę polską, a mianowicie Francesco Nullo, poległego pod Krzykawką i Luigi Caroli, zmarłego w lodach Syberii. Oba testamenty sporządzone zostały w 1863 r., przed wyjazdem do Polski”.

Pamiętając o tej tragicznej historii, warto odwiedzić Muzeum X Pawilonu Cytadeli Warszawskiej przy ul. Skazańców 25 (od środy do niedzieli w godzinach 10.00-17.00). W części ekspozycji poświęconej powstaniu 1863 roku można zobaczyć tabliczkę z nazwiskiem Luigi Caroli oraz piękną statuetkę przedstawiającą płk. Francesco Nullo. Dodajmy też, że więźniami X Pawilonu, obok tak znanych postaci związanych z historią Polski, jak Romuald Traugutt, Roman Dmowski i Józef Piłsudski, byli także ci, którzy zapisali się w historii świata. Cztery razy więźniem X Pawilonu był Feliks Dzierżyński, jego cela (w której przebywał w 1908 roku) jest oznaczona i znajduje się na parterze budynku. W rok 1906 więziona tutaj była także Róża Luxemburg, a w 1904 „prawa ręka” Włodzimierza Lenina – Jakub Furstenberg-Hanecki, jeden z organizatorów przewrotu bolszewickiego w 1917 roku. W latach 1861-1862 więźniem był także ojciec słynnego Josepha Conrada – Apollo Nałęcz-Korzeniowski (cela na parterze). Odwiedzał go 5-letni wówczas Józef Korzeniowski, czyli późniejszy Joseph Conrad.

Już wkrótce, po wybudowaniu nowej siedziby Muzeum Wojska Polskiego i Muzeum Historii Polski – cały teren Cytadeli będzie przeznaczony dla zwiedzających. Powstanie Cytadela Muzeów (Muzeum Historii Polski, Muzeum Wojska Polskiego wraz z istniejącymi już: Muzeum X Pawilonu Cytadeli Warszawskiej i Muzeum Katyńskim).

Jan Engelgard

Kierownik Muzeum X Pawilonu Cytadeli Warszawskiej (Oddział Muzeum Niepodległości w Warszawie)

foto: Jan Engelgard

Kultura jednoczy narody

0
Palazzo Blumenstihl widziane ponad Ponte Cavour, podświetlony z okazji 100-lecia odzyskania przez Polskę Niepodległości, 11 listopada 2018 r. © Instytut Polski w Rzymie

Rozmowa z Dyrektorem Instytutu Polskiego w Rzymie, Łukaszem Paprotnym

Obszarem dyplomacji publicznej jest komunikacja ze społeczeństwami innych państw. Jednym z najlepszych jej narzędzi jest szeroko rozumiana kultura, która opowiada o kraju, tradycji, historii i współczesności, pozwalając społeczeństwom poznawać się i zrozumieć siebie nawzajem. Instytuty Polskie odgrywają rolę szczególnych emisariuszy Polski, działających na rzecz budowania relacji dwustronnych i kształtowania wizerunku naszego kraju za granicą.

Instytut Polski w Rzymie ma siedzibę w samym sercu miasta nad Tybrem, w pięknym, dziewiętnastowiecznym Pałacu Blumenstihl. O roli i inicjatywach Instytutu opowiada nam jego Dyrektor i I Sekretarz Ambasady Polskiej we Włoszech, Łukasz Paprotny.

Fotografia wykonana 19 kwietnia 2021 r., w Dniu Pamięci Ofiar Powstania w Getcie Warszawskim, w ramach akcji „Żonkile” organizowanej przez Muzeum POLIN © Instytut Polski w Rzymie

Jaka jest misja instytutów polskich za granicą, jakie znaczenie ma instytut w porównaniu z innymi instytucjami działającymi za granicą?

Instytuty Polskie są placówkami podległymi Ministerstwu Spraw Zagranicznych, których naczelnym zadaniem jest upowszechnianie polskiej kultury, wiedzy o historii oraz dziedzictwie narodowym w świecie, a także promocja współpracy w dziedzinie kultury, edukacji, nauki oraz życia społecznego. Instytut Polski w Rzymie pełni też formalnie rolę wydziału do spraw kultury i nauki Ambasady RP przy Kwirynale, a dzięki współpracy z innymi placówkami polskimi we Włoszech – konsulatami, Stacją Naukową PAN czy biurem Polskiej Organizacji Turystycznej, a także z organizacjami polonijnymi w wielu regionach Italii – osiągamy efekt synergii w promowaniu Polski wobec publiczności włoskiej.

Instytuty Polskie współpracują z instytucjami państwowymi oraz uznanymi organizacjami pozarządowymi w krajach, w których działają. Z jakimi instytucjami włoskimi współpracuje Instytut Polski w Rzymie?

W naturalny sposób, najbliższa współpraca łączy Instytut Polski z ośrodkami studiów języka i literatury polskiej na 13 włoskich uniwersytetach: w Bari, Bolonii, Florencji, Genui, Mediolanie, Neapolu, Padwie, Pizie, Rzymie, Turynie, Udine i Wenecji. Bogactwo życia społecznego i kulturalnego wszystkich regionów Włoch wymaga od nas utrzymywania więzi i nawiązywania współpracy z bardzo wieloma instytucjami kultury i organizatorami festiwali w wielu miastach Włoch, w szczególności w dziedzinie sztuk wizualnych, muzyki, filmu, teatru i literatury. W samym Rzymie to m.in. Muzea Kapitolińskie, Casa della Memoria, Istituzione Universitaria dei Concerti, Centro Sperimentale di Cinematografia, MACRO, Biblioteca Europea, Teatro di Roma czy RomaEuropaFestival, by wymienić tylko niektóre z różnych obszarów. Współpracujemy także z pozostałymi instytutami kultury państw członkowskich Unii Europejskiej w ramach klastra EUNIC Roma.

Efektywne kształtowanie pozytywnego wizerunku Polski za granicą wymaga również wspólnego wysiłku wielu resortów i instytucji. Z jakimi polskimi instytucjami kultury współpracuje Instytut Polski we Włoszech?

Przede wszystkim z narodowymi instytucjami kultury, które poprzez swoje działania obecne są także we Włoszech, takimi jak m.in. Instytut Adama Mickiewicza, Zachęta – Narodowa Galeria Sztuki (opiekun Pawilonu Polskiego na Biennale w Wenecji), Instytut Książki (uczestnik La fiera del libro per ragazzi w Bolonii) i Narodowy Instytut Polskiego Dziedzictwa Kulturowego za Granicą „Polonika”, a w innych dziedzinach także np. z Narodową Agencją Wymiany Akademickiej. Współpracujemy także z licznymi niepublicznymi instytucjami kultury, które podejmują się realizacji działań z partnerami włoskimi.

Jak powiedzieliśmy wcześniej, Instytuty Polskie podlegają Ministerstwu Spraw Zagranicznych. W którym roku rozpoczął działalność Instytut w Rzymie?

Powstanie naszej placówki zostało uzgodnione przez ministrów spraw zagranicznych Polski i Włoch w roku 1984 i 1985; Instytut Polski w Rzymie zainaugurował działalność w roku 1992, wkrótce więc będziemy obchodzić 30-lecie.

Czy Instytut organizuje kursy języka polskiego? W jakim zakresie współpracuje ze Szkołą Polską w Rzymie?

Instytut Polski w Rzymie nie organizuje kursów języka polskiego w swojej siedzibie, wspiera natomiast wybrane kursy odbywające się w Rzymie, w tym kurs na Uniwersytecie RomaTre, niemający statusu lektoratu. Promujemy także jedyny jak dotąd we Włoszech ośrodek certyfikacji znajomości języka polskiego jako obcego – na Uniwersytecie Turyńskim: https://www.cla.unito.it/it/certificazioni-linguistiche/certificazione-lingua-polacca. Wspieramy także Szkołę Polską im. Gustawa Herlinga-Grudzińskiego przy Ambasadzie RP w Rzymie poprzez organizację dla młodzieży polonijnej zajęć poświęconych wybranym zagadnieniom sztuki polskiej, które wzbogacają program nauczania przedmiotu wiedza o Polsce. To zanurzeni w obu kulturach młodzi ludzie mają szansę być najskuteczniejszymi ambasadorami polskości w swoich włoskich środowiskach.

Jest Pan Dyrektorem Instytutu Polskiego w Rzymie od roku 2018. Co jest najtrudniejsze w kreowaniu pozytywnego wizerunku Polski?

Polska kultura ma we Włoszech ugruntowaną, mocną pozycję, którą zawdzięcza wielowiekowym związkom obu krajów, a w ostatnim stuleciu także intensywnym stosunkom dyplomatycznym, czy – to nie bez znaczenia – postaci Jana Pawła II. Polska powojenna kultura artystyczna wywiera także we Włoszech wyraźny efekt, by wspomnieć nazwiska takich twórców jak Jerzy Grotowski, Tadeusz Kantor, Magdalena Abakanowicz, Andrzej Wajda, Krzysztof Kieślowski, Krzysztof Penderecki, Wisława Szymborska czy Ryszard Kapuściński, a obok nich wielu nam dziś współczesnych. Jeśli miałbym wskazać na pewną trudność, jest nią różnica doświadczeń w odniesieniu do II wojny światowej, która tak fundamentalnie ukształtowała współczesną Europę. Ciesząc się z wielu włoskich inicjatyw „Viaggio della Memoria” i bardzo dużej liczby Włochów odwiedzających rokrocznie Państwowe Muzeum Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu, chciałbym podkreślić rolę, jaką w odniesieniu do upowszechniania historii politycznej i społecznej odgrywają także inne instytucje: Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN w Warszawie, Muzeum Powstania Warszawskiego, Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, wreszcie Europejskie Centrum Solidarności na terenie Stoczni Gdańskiej. Zachęcam jednocześnie do samodzielnego odkrywania Polski jako nowoczesnego europejskiego kraju, pełnego przedsiębiorczości i społecznej energii, dumnego ze swoich korzeni i z roli lidera pokojowych przemian demokratycznych w Europie Środkowej i Wschodniej, kraju atrakcyjnego gospodarczo, kulturalnie i turystycznie.

Na co zwraca się uwagę podczas przygotowywania programu?

Na to, w jaki sposób opowiada o współczesnej Polsce, na jego kreatywność i atrakcyjność. Jestem przekonany, że nasz program jest atrakcyjny szczególnie wówczas, kiedy jego elementy są przygotowywane we współpracy z zainteresowanymi partnerami włoskimi, gdy są przez nich uznawane za swoje i oferowane „własnej” publiczności.

Ile wydarzeń w ciągu roku jest organizowanych przez Instytut w normalnych warunkach?

Około 100, tak było ostatnio w 2019 r. Wśród nich są zarówno wydarzenia na niedużą skalę, jak i nasze flagowe imprezy – festiwale Corso Polonia i CiakPolska. Z okazji Roku Gustawa Herlinga-Grudzińskiego współorganizowaliśmy wówczas także interdyscyplinarny festiwal „Neapol Herlinga”.

Jak to wyglądało w minionym roku? Jak udało Wam się obejść trudności związane z ograniczeniami pandemicznymi?

Podobnie jak inne instytucje, w znacznym stopniu przenieśliśmy swoją obecność do internetu. M.in. w ramach zainicjowanej przez nas akcji EUNIC Roma pod hasłem #Solidarietaculturale udostępnialiśmy w social mediach zasoby polskich instytucji kultury, zaangażowaliśmy także polonistów włoskich do dzielenia się na naszym kanale YouTube ulubionymi fragmentami literatury polskiej w ramach kampanii #Poloniadaleggere. Oczywiście nie wszystko udało się odwzorować w sieci, w 2020 r. nie odbył się np. nasz doroczny rzymski Festiwal Corso Polonia. Możemy natomiast mówić o sukcesie ostatniej edycji naszego festiwalu filmowego CiakPolska, który zazwyczaj nie mógł pomieścić w salach kinowych Rzymu wszystkich chętnych, a tym razem zgromadził na platformie Cineteca di Milano w sumie 20 tys. widzów z całych Włoch.

Jakie są plany na przyszły rok?

W 2022 r. wszyscy mamy nadzieję funkcjonować już w warunkach post-pandemicznych. Jeszcze w 2021 r. czekają nas obchody stulecia urodzin Stanisława Lema i 200-lecia urodzin Cypriana Kamila Norwida. Natomiast rok 2022 będzie Rokiem Polskiego Romantyzmu – w 200 lat od pierwszego wydania „Ballad i romansów” Adama Mickiewicza, rówieśnika Giacomo Leopardiego. W przyszłym roku zakończą się obchody stulecia odzyskania przez Polskę niepodległości. Oczywiście planujemy także świętować 30-lecie Instytutu Polskiego w Rzymie. Serdecznie zapraszamy!