Slide
Slide
Slide
banner Gazzetta Italia_1068x155
Bottegas_baner
baner_big
Studio_SE_1068x155 ver 2
LODY_GAZETTA_ITALIA_BANER_1068x155_v2
ADALBERTS gazetta italia 1066x155

Strona główna Blog Strona 49

Sport jest dobry dla każdego, niezależnie od wieku!

0

Od 2007 roku firma Ferrero prowadzi w Polsce program z zakresu społecznej odpowiedzialności biznesu – Kinder Joy of moving, którego celem jest promocja aktywnego stylu życia wśród najmłodszych oraz ich rodzin. Obecnie w ramach Kinder Joy of moving realizowanych jest aż dziewięć ogólnopolskich projektów sportowo-edukacyjnych. Dwa z nich, Alternatywne lekcje WF oraz Alternatywne lekcje WF e-platforma, prowadzone są we współpracy z jedną z najlepszych i najbardziej utytułowanych polskich lekkoatletek, z olimpijką Moniką Pyrek. I to właśnie z naszą tyczkarką przeprowadziliśmy krótki wywiad, z którego dowiecie się, dlaczego ruch jest tak ważny w życiu każdego z nas!

Współpracuje Pani z firmą Ferrero w zakresie inspirowania najmłodszych oraz ich rodzin do prowadzenia aktywnego stylu życia. Dlaczego ruch jest tak ważny w życiu każdego z nas?

Jako były profesjonalny sportowiec nie wyobrażam sobie życia bez aktywności fizycznej. Od najmłodszych lat byłam aktywnym dzieckiem, a sport dał mi możliwość wykorzystania swojego potencjału. Teraz na sportowej emeryturze potrzebuję odrobiny ruchu niemal jak powietrza do oddychania. Ćwicząc czuję, że robię coś dla siebie, dla swojego zdrowia, dla kondycji, dla samopoczucia, dla relaksu, dla zabawy, bo właśnie sport daje nam aż tyle możliwości! Tylko od nas zależy, który kierunek najbardziej nas motywuje i który poderwie nas do ćwiczeń. Bycie aktywnym może stać się naszym stylem życia i pasją. A sport to inwestycja nie tylko tu i teraz, ale też na przyszłość.

Od kilku lat obserwujemy rosnący problem związany z bierną rozrywką – dzieci spędzają czas z komórką w ręce lub przed monitorem komputera. W jaki sposób możemy przekonać nasze dzieci do aktywności?

Podążamy za nowinkami technologicznymi, stąd nie ma co się dziwić, że dla dzieci też są one interesujące. Możemy oczywiście ograniczać, zabraniać, ale zakazany owoc smakuje najlepiej, a wówczas możemy stracić kontrolę nad treściami, które dzieci przeglądają. Dlatego w zamian musimy proponować równie atrakcyjne aktywności, które przyciągną dzieci do sportu. W naszym projekcie Kinder Joy of moving Alternatywne Lekcje WF, wykorzystujemy urządzenia interaktywne i symulatory sportowe, tak aby zapewnić dzieciom tę nowinkę technologiczną, która najbardziej przyciąga, jednak każde z naszych urządzeń skonstruowane jest w taki sposób, aby dzieci wykonywały podstawowe formy ruchu, jak bieg, skok, rzut. Gdy mierzymy im prędkość strzału na bramkę, muszą kopnąć piłkę, aby wygrać wyścig kolarski w wirtualnym wyścigu, muszą pedałować ile sił w nogach. Staramy się też ograniczyć bezpośrednią rywalizację, tak aby nakierować dzieci na rozwój własny, jeżeli wbiegają na metę biegu sprinterskiego, mierzonego za pomocą fotokomórki, czyli w takich warunkach jak na zawodach mistrzowskich, ich indywidualny wynik pokazuje się na tablicy. Jeśli chcą poprawić osiągnięty wynik, to idą w stronę doskonalenia swoich umiejętności, a nie porównywania się z innymi.

Wiemy, że Pani rodzina jest aktywna, na Pani profilach w social mediach często widzimy relacje ze wspólnych wycieczek rowerowych, rodzinnych gier i zabaw. Prosimy o wskazówki jak stać się sportową rodziną.

My po prostu bez sportu nie możemy się obejść. Wiem, w jakim stopniu sport mnie  stworzył, jak ukształtował mnie jako człowieka, nie tylko jako sportowca. Bez względu na to, czy moje dzieci będą kiedyś sportowcami profesjonalnymi chciałabym, aby pokochały bycie aktywnym. Sport niesie wiele korzyści, od tych dotyczących samej sprawności, po kondycję psychiczną. Dla mnie jako rodzica najważniejsze jest, aby moje dzieci były szczęśliwe, a sport jest do tego genialnym narzędziem. Sport jest świetną zabawą, wspólnym spędzaniem czasu, budowaniem więzi. Pokazujmy dzieciom różne sporty, nawet te, za którymi nie przepadamy. Gdy dziecko zobaczy, że sami się przełamujemy to chętniej będzie podejmowało się nowych wyzwań. W każdym z nas drzemie sportowy potencjał, dlatego uwierzmy w swoje dziecko, bo nawet jeżeli nie trafi ono do sportu zawodowego, to sport zdziała cuda w jego rozwoju osobistym. I co najważniejsze, to Ty jesteś największym autorytetem dla swojej pociechy, wykorzystaj to. Bądź aktywny, a dziecko będzie Twoim odbiciem lustrzanym. A w chwilach rozluźnienia stanie się największym motywatorem dla Ciebie!

Na koniec jeszcze jedno pytanie – czy sport jest naprawdę dla każdego?

Sport jest dla każdego i to niezależnie od wieku. W każdej grupie wiekowej dostarcza wielu korzyści. Dla dzieci jest niezastąpionym źródłem zabaw, ale też sposobem na rozładowanie ich nadmiaru energii, kształtuje ich charakter, uczy pracy zespołowej z rówieśnikami. Jeżeli dzieci nabiorą pozytywnego nawyku bycia aktywnym, to jako dorośli będą doceniać pasję do sportu jeszcze bardziej. Dla dorosłych sport może zdziałać cuda przede wszystkim w redukcji napięć i stresów związanych z pędem życia. Gdy regularnie ćwiczymy jesteśmy bardziej zrelaksowani, a ja wierzę w moc endorfin, hormonów szczęścia, które wyzwalają się w trakcie uprawiania sportu. Ćwiczenia poprawiają naszą odporność, dotleniają mózg, a dzięki temu lepiej śpimy, a gdy lepiej śpimy jesteśmy bardziej wypoczęci, mamy więcej energii, więcej sił witalnych, jesteśmy bardziej kreatywni i zapewne bardziej wydajni w pracy. Doceńmy sport również w dojrzałym wieku, wtedy kiedy dzięki ćwiczeniom poprawiamy naszą sprawność nie tylko fizyczną, ale też intelektualną. Sport ma swoje supermoce i tylko od nas zależy, czy z nich skorzystamy. A warto!

https://www.kinder.com/pl/pl/kinder-sport

Sycylia codziennie zaskakuje

0

Ania Dudar – autorka konta na Instagramie „pizzagirl.patrol” i bloga www.pizzagirlpatrol.com/pl oraz e-booków o Włoszech. Swoją miłość do Sycylii odkryła podczas Erasmusa dla przedsiębiorców. Po pracy w biurze marketingowym, zwiedzała nieznane turystycznie miejsca i zgłębiała włoską kulturę, a zdobytą wiedzą dzieli się z innymi w swoich autorskich publikacjach. W rozmowie z nami opowiada o biznesowym projekcie, włoskiej codzienności i jedzeniu.

Jak rozpoczęła się Twoja przygoda z Erasmusem dla przedsiębiorców?

Udział w programie był dosyć spontaniczny. Przez dwa lata pracowałam w firmie, która zajmowała się projektowaniem stron internetowych i aplikacji mobilnych. Po jakimś czasie zdałam sobie sprawę, że praca na etacie nie jest dla mnie i w przyszłości chciałabym otworzyć swoją firmę lub pracować jako freelancer. Nie wiedziałam za bardzo, jak mogłabym to zrobić i nie czułam się gotowa, żeby otworzyć działalność. Przypadkowo wyświetliła się na moim Facebooku informacja o Erasmusie dla przedsiębiorców. Projekt bardzo mnie zainteresował, dlatego od razu postanowiłam poszukać o nim więcej informacji. Nie sądziłam, że jako dorosła osoba mogę wyjechać na Erasmusa. Okazało się, że program jest stworzony dla mnie. Zastanawiałam się kilka miesięcy, zanim podjęłam ostateczną decyzję, gdyż udział w Erasmusie wiązał się z rezygnacją z pracy. Postanowiłam zaryzykować i wysłałam aplikację. Program nie ma ograniczeń wiekowych i skierowany jest do osób, które w przyszłości planują otworzyć własną firmę lub już ją mają, jednak nie dłużej niż 3 lata. Jest to doskonała możliwość, aby wyjechać za granicę i jednocześnie uczyć się prowadzić własną firmę. Wybór firmy do współpracy zależy od tego, czym chcemy się zajmować w ramach własnego biznesu. Po powrocie powinno się otworzyć własny biznes, ale nie jest to konieczne. Ten rodzaj Erasmusa różni się od studenckiego wyjazdu, bo to nie praktyki, a budowanie relacji biznesowej z zagranicznym przedsiębiorcą. Współpraca polega na wymianie umiejętności. Ja dzieliłam się z firmą innowacyjnymi pomysłami i rozwiązaniami, ale także wspólnie poprawialiśmy kompetencje językowe.

Jak wybrać firmę, z którą podejmuje się współpracę?

Na samym początku trzeba napisać biznesplan, jeśli zostanie zaakceptowany umożliwia on dostęp do bazy firm z różnych krajów, które wyraziły chęć udziału w programie. We Włoszech baza obejmowała prawie 600 firm marketingowych. Musiałam przejrzeć ich strony, zapoznać się z portfolio i zadecydować, do której chciałabym pojechać.

Czy Sycylia była pierwszym wyborem?

Nie. W pierwszym momencie skupiałam się na firmach na północy Włoch, m.in. w Mediolanie i nie brałam w ogóle pod uwagę Sycylii. Przedsiębiorstwa do współpracy szuka się samodzielnie, ale firmy mogą też wysyłać oferty do nas. Każdy uczestnik programu dostaje stypendium, we Włoszech było to 900 euro. Po tym jak zapoznałam się z kosztami życia, zaczęłam myśleć, że trudno byłoby mi się utrzymać na północy kraju. Niedługo potem, otrzymałam ofertę od firmy z Sycylii. Region ten kojarzył mi się wcześniej z turystyką i byłam bardzo zaskoczona, że działają tam aktywnie agencje marketingowe. Bardzo ważne jest również to, z kim będziemy pracować, a ja w kontakcie z firmą z Sycylii poczułam bardzo przyjazną więź. Widziałam też, że to przedsiębiorstwo zajmuje się prowadzeniem mediów społecznościowych, marketingiem internetowym oraz budowaniem wizerunku dla marek i jest to dla mnie miejsce z dużą perspektywą, dlatego zdecydowałam się potwierdzić ofertę i zamieszkać na Sycylii.

Jak wyglądała praca we włoskiej firmie?

Miałam stałe godziny pracy, ale czasami zdarzało się, że kończyłam wcześniej lub później. Na początku miałam wątpliwości, co do Katanii, gdyż w Internecie jest o niej wiele nieprzychylnych opinii. Początkowo miałam być we Włoszech 4 miesiące, w programie można brać udział nie dłużej niż 6 miesięcy. Miałam wrócić w kwietniu, ale ze względu na pandemię pobyt przedłużył się do końca czerwca. W biurze zajmowałam się bieżącymi projektami, pomagałam w komunikacji, ale jednocześnie sama czerpałam wiedzę, np. podczas sesji mentoringowych.

Znajomość języka włoskiego była konieczna do rozpoczęcia pracy?

Podczas projektu wykorzystywałam język angielski oraz włoski, którego uczę się od kilku lat. Jednak po powrocie ze studiów we Florencji do Polski, mając przerwę w używaniu języka, nie czułam się już tak pewnie. Jadąc na Sycylię znałam włoski, ale więcej rozumiałam niż potrafiłam powiedzieć. W firmie rozmawialiśmy na początku po angielsku, ale zaledwie po miesiącu rozpoczęliśmy komunikację po włosku, co było dla mnie mobilizacją do nauki tego języka.

Jak przyjęli Cię Włosi?

Na Sycylii od samego początku czułam się bardzo dobrze, gdyż mieszkańcy tego regionu są bardzo otwarci, pomocni i życzliwi. Po pierwszym tygodniu pobytu czułam się jak w domu. Wszyscy w pracy przyjęli mnie bardzo ciepło, zawsze rozmawialiśmy na przerwach o włoskim jedzeniu i włoskiej kulturze. W trakcie lockdownu koledzy i koleżanki z biura bardzo mnie wspierali. Czasami spotykaliśmy się po pracy i jechaliśmy na zwiedzanie ich rodzinnych miasteczek. Do tej pory mam kontakt ze wszystkimi. Poza pracą, poznałam też dużo mieszkańców Sycylii, 80% czasu spędziłam z lokalnymi ludźmi, którzy zabierali mnie do znajomych i do rodziny.

Czy Twoje e-booki są bezpośrednio związane z programem Erasmus?

Nie, już od dłuższego czasu działam w Internecie. Bloga założyłam ponad 3 lata temu, a Instagram 4. Blog powstał, kiedy byłam na studiach we Florencji i postanowiłam dzielić się doświadczeniem z innymi z perspektywy mieszkańca, a nie turysty. Zauważyłam, że mam dużą wiedzę, która wykracza poza standardowe informacje dostępne na innych blogach. Uważam, że dopiero jak pomieszka się dłużej w danym regionie i pozna lokalnych ludzi, poznaje się, jakie dane miejsce jest naprawdę. Chciałam dzielić się poradami i doświadczeniem o autentycznych Włoszech. Na Sycylii zafascynowało mnie jedzenie. Ten region kojarzymy głównie z cannoli, a ma on znacznie więcej do zaoferowania. W moich e-bookach opisuję różne potrawy. Jeden z nich poświęcony jest stricte Katanii, drugi dotyczy wschodniej części Sycylii. W każdym prezentuję ponad 50 sprawdzonych barów i restauracji, które wyróżnia smak, atmosfera i widoki.

Czy pomysł na e-booki powstał, kiedy mieszkałaś we Włoszech?

Nie, już wcześniej myślałam o tym, żeby napisać e-booka o włoskiej kuchni, ale brakowało mi inspiracji. Jadąc na Erasmusa dla przedsiębiorców wiedziałam też, że chcę zdobyć wiedzę na temat prowadzenia firmy marketingowej. Zależało mi również, aby wykorzystać czas wolny i rozwijać bloga, pojawił się także pomysł e-booków. Napisałam je w czasie lockdownu, kiedy miałam trochę więcej czasu. Przez 2 miesiące, codziennie, przygotowywałam treść. W połowie maja miałam już gotową zawartość, później zajmowałam się, m.in. stroną wizualną.

Czy po powrocie wykorzystałaś zdobytą wiedzę?

Tak, założyłam firmę, żeby wydać e-booki, następnie zaczęłam szukać klientów do obsługi w zakresie usług marketingowych. Aktualnie zajmuję się sprzedażą e-booków i rozwojem bloga, a także świadczę usługi marketingowe, tzn. tworzę strategie marketingowe i przeprowadzam audyty profili w mediach społecznościowych.

fot. Pablo Passariello

Co najbardziej zachwyciło Cię na Sycylii?

Sycylia wygrywa dla mnie pod względem ludzi, natury, zabytków, pogody i oczywiście jedzenia. Odbywa się tam wiele koncertów, ciekawych wydarzeń, np. cudownie wspominam udział w karnawale Acireale. Jeśli chodzi o jedzenie uważam, że owoce i warzywa na Sycylii są smaczne i zawsze świeże, a słodycze – kremy pistacjowe i nie tylko – najlepsze w całych Włoszech. Mimo że spędziłam tam prawie 9 miesięcy, czuję niedosyt i wiem, że mam tam wciąż wiele do odkrycia. Sycylia codziennie zaskakuje, nie sądziłam wcześniej, że jeden region może skrywać aż tyle ciekawostek.

A jakie jeszcze miejsca we Włoszech odwiedziłaś?

Apulia, Kalabria, Aosta, Mediolan, Wenecja, Rzym. Jednak na Sycylii i we Florencji mieszkałam, co jest dla mnie innym doświadczeniem, bo miałam dostęp do tego, czego na pierwszy rzut oka nie widać.

Co Twoim zdaniem wyróżnia włoską kulturę?

Włosi są bardzo otwarci, życzliwi, umieją wypoczywać, bawić się i cenią czas wolny. Oni nie czekają na weekend, żeby się z kimś spotkać, nawet na środku ulicy często można zobaczyć mieszkańców, którzy ze sobą rozmawiają. Na Sycylii Włosi bardzo dużą wagę przywiązują do rodziny.

Uważasz, że w Polsce można zjeść typowe włoskie danie?

Można, ale trzeba wiedzieć gdzie. Różnica jest jednak w atmosferze lokali, we Włoszech zwraca się uwagę na doświadczanie jedzenia. Właściciel i kelnerzy pytają gości, czy smakuje im danie, a w Polsce brakuje tego kontaktu z klientem.

Chciałabyś wydać kolejne e-booki? Myślisz o powrocie do Włoch po pandemii?

Tak, zdecydowanie chcę rozwijać portfolio e-booków. Bardzo chciałabym też wrócić do Włoch, jednak jest to obecnie niepewne ze względu na sytuację. Moim marzeniem jest napisanie przewodników po wszystkich regionach Włoch, szczególnie o jedzeniu, bo to mnie najbardziej interesuje. Mam też pomysł na e-book o kulinariach w Polsce, ale o tym więcej wkrótce.

Wszystkie koszmary Dylana Doga (I)

0

Pod koniec września 1986 roku wydawnictwo Bonelli opublikowało pierwszy numer miesięcznika „Dylan Dog”, zatytułowany „L’alba dei morti viventi” („Świt żywych trupów”). Pomimo początkowo nienajlepszych wyników sprzedaży, z upływem miesięcy seria zdobywała coraz więcej czytelników, stając się w końcu najbardziej kultowym włoskim komiksem wszech czasów.

Chociaż fabuła tej pierwszej opowieści nie była specjalnie błyskotliwa ani sprawnie skonstruowana, w kontekście głównego nurtu włoskiego komiksu tamtych lat była ona dziełem innowacyjnym i zaskakującym. Typowo horrorowe klimaty, otwarcie przedstawiana przemoc i makabryczne szczegóły (nieuniknione w opowieści o zombie), a także obficie pokazywana nagość (głównie kobieca) były elementami nowości, które rzadko spotkać można było w ówczesnych seriach Bonellego, związanych z bardziej tradycyjnymi gatunkami, takimi jak western czy przygoda. Surrealistyczna i koszmarna atmosfera oraz przeplatanie się grozy i humoru są do dziś cechami wyróżniającymi przygody Detektywa Mroku („Indagatore dell’Incubo” to dosłownie „Badacz Koszmaru”). Kolejnym typowym elementem „Dylana Doga” była – szczególnie we wczesnych latach – skłonność do niepohamowanego cytowania, świadcząca o postmodernistycznej wenie komiksu: trudno zliczyć obecne w poszczególnych odcinkach cytaty z dzieł literackich, filmów i utworów muzycznych (głównie rockowych i metalowych). Już sam tytuł pierwszego numeru zawiera jasne odniesienie do słynnego filmu George’a Romero „Noc żywych trupów”.

„Dylan Dog” jest przede wszystkim dziełem Tiziana Sclaviego, który napisał scenariusz do pierwszych 19 numerów komiksu – następnie dołączyli do niego inni pisarze. Z kolei graficzną charakteryzację głównego bohatera – opartą na fizjonomii Ruperta Everetta – stworzył rysownik Claudio Villa, który ilustrował wszystkie okładki serii do końca lat 80. Drugim najważniejszym artystą jest Angelo Stano – autor niektórych z najsłynniejszych odcinków „Dylana Doga”, począwszy właśnie od „Świtu żywych trupów”, a także twórca okładek serii od roku 1990 do 2016. Wśród innych rysowników, którzy zapisali się w historii miesięcznika, warto wyróżnić takie nazwiska, jak Giampiero Casertano, Luigi Piccatto, Corrado Roi czy duet Montanari & Grassani, natomiast do najważniejszych scenarzystów zaliczyć możemy Claudia Chiaverottiego, Pasqualego Ruju i Paolę Barbato, a także, w ostatnim dziesięcioleciu, Roberta Recchioniego.

Główny bohater jest zdecydowanie nietypowym detektywem, a właściwie jest w nim niewiele z prawdziwego śledczego – jednak nadrabia te braki dzięki szczęściu i intuicji (którą nazywa „piątym i pół zmysłem”). Pełen fobii, niezbyt skłonny do przemocy, będący wegetarianinem i abstynentem Dylan Dog mieszka w Londynie wraz ze swym asystentem i przyjacielem Grouchem. Dokładny adres to Craven Road 7, co stanowi ewidentny hołd dla reżysera filmów grozy Wesa Cravena (chociaż ulica ta istnieje naprawdę), a postać Groucha oparta jest oczywiście na Grouchu Marksie i wykazuje się w każdym odcinku absurdalnym humorem godnym amerykańskiego komika. Inną ważną postacią jest inspektor Bloch, przyjaciel Dylana i jego sojusznik w szeregach policji, natomiast bohaterowie drugoplanowi, tacy jak medium Madame Trelkovski czy wynalazca Lord H. G. Wells, pojawiają się co jakiś czas w przygodach Detektywa Mroku. Oczywiście nazwiska tych postaci są również wzorowane na znanych osobach, realnych czy fikcyjnych – są to odpowiednio pisarz Robert Bloch, Trelkovsky (główny bohater „Lokatora” Romana Polańskiego) oraz Herbert George Wells, ojciec fantastyki naukowej. Właściwie w każdym odcinku Dylan poznaje nową kobietę, w której się zakochuje, co oznacza, że przez ponad trzydzieści lat na rynku wydawniczym (uwzględniając też ogromną liczbę numerów specjalnych) miał on całe setki partnerek. Jest to specyficzny i po części kontrowersyjny aspekt serii, z którego sami scenarzyści nieraz żartują ustami Groucha.

„Dylan Dog” jest komiksem w pełni należącym do konwencji horroru: szczególnie w latach 80. i 90. Sclavi i inni scenarzyści czerpali pełnymi garściami z historii kina grozy, tworząc historie o zombie, wampirach, wilkołakach, wiedźmach i demonach, aż po samą Śmierć, która wiecznie depcze Dylanowi po piętach; ale i opowieści o bardziej ludzkich potworach, takich jak seryjni mordercy, sadyści, gwałciciele czy skorumpowani politycy. Zdecydowana większość odcinków zawiera mniej lub bardziej wyraźne elementy nadprzyrodzone, chociaż sporadycznie ukazują się też bardziej klasyczne detective stories. Mimo iż nie brakuje odcinków, których akcja rozgrywa się na angielskiej wsi lub w innych brytyjskich miastach (oraz – choć rzadziej – w innych krajach, w tym we Włoszech), głównym miejscem przygód Dylana jest zawsze Londyn. Stolica Zjednoczonego Królestwa staje się teatrem setek mrocznych, tragicznych i czasem szalonych historii, w których groza i elementy nadprzyrodzone splatają się z dramatami niezliczonych postaci i ze świadomością, że w sumie to właśnie ludzie są często najgorszymi potworami.

foto: Sławomir Skocki, Tomasz Skocki

GAZZETTA ITALIA 87 (czerwiec – lipiec 2021)

0

Morze jest dla nas jak matczyne łono. I to właśnie uratowanie mórz, także tych, które na długości 8 tysięcy oblewają włoskie wybrzeża jest pierwszym krokiem do ochrony środowiska naturalnego naszej planety.

W tym numerze piszemy nie tylko o środowisku, ale także o Sycylii, porozmawiamy z Jarkiem Mikołajewskim i odkryjemy wspaniałości związane z życiem po bolońsku. W tym wyjątkowym numerze znajdziecie artykułu o De Sica, Hugo Pratt’cie i o niezwykłych malarzach, którzy uwieczniają na płótnie architekturę. Nie zabraknie oczywiście tematów związanych z kuchnią, książkami – w tym numerze znajdziecie wywiad z pisarką gatunku noir Magdą Stachulą, z dyrektorem Instytutu Polskiego w Rzymie, a także nasze stałe rubryki, takie jak “kącik językowy” i “pigułki kulinarne”. A zatem biegnijcie do Empiku! Gazzetta Italia 87 czeka na was!

Beata Pietrzak – polska projektantka o włoskiej duszy

0

Jak można nie kochać Włoch. Każdy człowiek cywilizowany ma dwie ojczyzny: swoją własną i Włochy.

H. Sienkiewicz, „Na jasnym brzegu”

Coraz więcej osób czerpie natchnienie z piękna Włoch i każda z nich na swój sposób opowiada i dzieli się osobistą historią. Historię inspirowaną Bel Paese możemy również odnaleźć w pracy Beaty Pietrzak, polskiej projektantki pochodzącej z Poznania.

Beata bardzo często opowiada o Włoszech jako o kraju marzeń, w którym chętnie zamieszkałby na stałe, ale na razie przyjeżdża tu po materiały do swoich projektów oraz po to, by móc po raz kolejny posmakować włoskiego stylu życia.

Stroje projektowane przez Beatę utrzymane są w kolorystyce morza oblewającego wybrzeża Sardynii, dominują więc przenikające się barwy głębokiego błękitu i turkusu. Dodatkowo projekty ożywione są kolorami żółci i pomarańczy, oddającymi ciepłe południowe słońce, które otula włoskie pejzaże. Pozostałe żywe kolory, pojawiające się na zwiewnych materiałach, idealnie łączą się z usposobieniem Beaty, która poprzez projekty przekazuje swoją radość życia. Sukces kolekcji jej ubrań spowodowany jest również tym, że dobrana kolorystyka tworzy idealną kompozycję i od razu ma się ochotę je założyć.

Pola lawendy, słońce i doskonałe piemonckie wino to charakterystyczne elementy, które możemy zauważyć przyglądając się delikatnym tkaninom podczas pokazów. Już od kilku lat Beata prezentuje swoje kreacje na pokazach w Uzdrowisku „Hotel Grand Lubicz“ w Ustce. W ten sposób przeszywające mrozem północne powietrze nad Bałtykiem zostaje choć odrobinę rozgrzane żywymi i wesołymi kolorami jej strojów.

„Pragnę aby moi klienci, zarówno starsi jak i młodsi, cieszyli się wygodą i komfortem ubrań“, powiedziała Beata podczas naszego spotkania we Włoszech, gdzie można ją często spotkać, zwłaszcza w Piemoncie i Toskanii, a także na targach w Mediolanie. Materiały do swoich projektów Beata wyszukuje z wielkim zaangażowaniem, często wybierając unikalne i niepowtarzalne wzory. Każda podróż to jednocześnie naładowanie się pozytywną energią i poszukiwanie nowych inspiracji. Przychodzą mi tu na myśl słowa Luigiego Barziniego: „We Włoszech człowiek nigdy nie czuje się samotny z własnymi myślami, to tu właśnie jest stopiony z ludzkością, wszystko wokół niego staje się przejrzyste i otwarte. Te malownicze widoki i niezwykła przyroda, pejzaże, ludzie oraz architektura stają się scenariuszem niekończącej się powieści.”

Król Zygmunt I i Bartolomeo Berrecci. „Rodzice” Kaplicy Zygmuntowskiej

0

„Był u nas Włoch z modelem kaplicy, którą ma nam wystawić i który się nam spodobał, jednakże niejedno poleciliśmy mu zmienić wedle naszego zamysłu, cośmy mu też oświadczyli. Wskazaliśmy mu również co chcemy, aby w nagrobku wykonane było z marmuru, co też od niego samego i dzięki karcie szerzej rozpoznasz”. Tak w 1517 roku o planowanym dla siebie mauzoleum pisał do swojego bankiera Jana Bonera król Polski Zygmunt I.

Renesans w Polsce miał swoje początki na dworze królewskim w Krakowie. Krótko po 1500 roku grupa florenckich architektów i budowniczych przybyła na Wawel i założyła warsztat. Przybyli na zaproszenie królewicza Zygmunta Jagiellończyka, który 24 stycznia 1507 roku został koronowany w katedrze wawelskiej na króla Polski. Warsztatem kierował Franciszek Florentczyk i zatrudniał kolejnych, przybywających z Włoch oraz innych krajów artystów. Po śmierci Florentczyka w 1517 roku warsztat przejął Bartolomeo Berrecci z Pontassieve koło Florencji. Pracował w Krakowie do 1537 roku. Dziełem jego życia, perłą renesansu w Polsce i budowlą architektoniczną, która wpłynęła na całe pokolenia artystów była Kaplica Zygmuntowska. Berrecci wzniósł ją w latach 1517-1533 jako mauzoleum dla władcy, pełne symbolicznych znaczeń i o bogatej dekoracji rzeźbiarskiej. Inicjatorem powstania kaplicy był król Zygmunt I. Budowla miała pełnić funkcję mauzoleum królewskiego, reprezentującego najwyższą klasę artystyczną. Już w 1517 roku Berrecci przedstawił władcy model planowanej kaplicy, ale prace budowlane rozpoczęto wiosną 1519 roku. Kamień węgielny uroczyście poświęcono 17 maja 1519 roku i zgodnie z ówczesnym zwyczajem ustalono układ gwiazd i rozpisano horoskop astrologiczny. Budowla stanęła w miejscu wcześniej rozebranej kaplicy gotyckiej z XIV wieku. Najpierw zbudowano podziemną kryptę i umieszczono w niej okazały sarkofag królewski. Mury korpusu wzniesiono w 1520 roku, a przez kolejne 13 lat kontynuowano prace przy budowie kopuły, latarni oraz dekoracji zewnętrznej i wnętrz. Konsekracja odbyła się w czerwcu 1533 roku.

Architektura kaplicy

Królewskie mauzoleum zostało zbudowane zgodnie z zasadami geometrii i tradycją włoskiej architektury sakralnej. Kaplica przylega oraz częściowo jest wtopiona w południową nawę katedry wawelskiej i flankuje od wschodu południowe wejście do świątyni. Centralny rzut był nawiązaniem do postulatów włoskich teoretyków architektury i architektów, którzy wskazywali kwadrat i koło jako figury najbliższe doskonałości. Artyści renesansu bazowali na traktacie Witruwiusza z I wieku p.n.e. O architekturze ksiąg dziesięć, gdzie figury geometryczne zostały wpisane w ciało człowieka, co miało świadczyć o doskonałości proporcji. Liczne traktaty renesansowe bazowały na tej teorii począwszy od wczesnorenesansowego architekta i humanisty Leona Battisty Albertiego. Najsłynniejszym rysunkiem obrazującym te teorie jest Człowiek witruwiański Leonarda da Vinci. Odniesienia do figur kwadratu i koła są czytelne w bryle kaplicy. Podstawa została zbudowana na planie kwadratu, wyżej, na poziomie kopuły ma kształt ośmioboku, zaś latarnia, czyli najwyższy poziom budowli uzyskał kształt cylindryczny wyrastający z koła. Całość zwieńczono kulą i krzyżem. Wnętrze kaplicy także zróżnicowano nawiązując do zewnętrznych obrysów kolejnych kondygnacji.

Program ideowy i symbolika kaplicy

Król Zygmunt, który w młodości przebywał na węgierskim dworze w Budzie, był wykształconym humanistą. Humanizm kładł nacisk na pielęgnowanie cnoty magnificentia (po staropolsku wielmożność), która polegała między innymi na właściwym gospodarowaniu środkami na dzieła sztuki, w tym architektury. O wspaniałości władcy miał świadczyć jego grobowiec, zaś pieniądze wydane na ten cel wpisywały się w pożądaną u króla cnotę. Humaniści włoscy powoływali się na antyczny Rzym i jego budowle grobowe o „cudownej mocy zachęcania nas do cnoty i chwały, szczególnie wtedy kiedy zostały poświęcone jednostkom wybitnym” (Giovanni Pontano, Opera omnia). Król od początku swojej działalności w Polsce angażował się w realizację takich założeń, które miały na celu przyniesienie chwały i sławy pośmiertnej. Zmarłemu w 1501 roku Janowi Olbrachtowi współfinansował nagrobek, a drugiemu bratu, kardynałowi Fryderykowi zmarłemu w 1510 już jako król ufundował płyty nagrobne z brązu. Zygmunt I dość szybko zainteresował się budową własnego grobowca ze świadomością, że kaplica nie może być mniej okazała od innych dzieł architektoniczno-dekoracyjnych wznoszonych na Wawelu od początku XVI wieku. W 1517 roku król pisał do Jana Bonera: skoro jednak wiele łożymy na doczesne budowle, dlaczegóż mielibyśmy szczędzić na te, w których nam przyjdzie zamieszkać na wieczność? Artysta, któremu władca zamierzał powierzyć odpowiedzialne zadanie zaprojektowania kaplicy musiał być należycie wykształcony i potrafić sprostać wymaganiom królewskim. Italia, jako wzór do naśladowania, kolebka renesansu, była pierwszym i właściwym z punktu widzenia króla wyborem. Prymas Jan Łaski, który dobrze znał Włochy z wcześniejszych pobytów, a w 1512 roku został delegowany na sobór laterański, otrzymał zadanie wyszukania i sprowadzenia odpowiedniego artysty. Jest to prawdopodobna hipoteza, bo Łaski przebywał w Rzymie od marca 1513 do połowy 1515 roku, zaś Bartolomeo Berrecci przybył do Krakowa w październiku 1515 roku drogą przez Węgry. Nie istnieje potwierdzenie w dokumentach źródłowych o dokładnej dacie przybycia artysty na dwór na Wawelu, jednak badacze wskazują na 1515 rok z kilku powodów. Berrecci związał się w Krakowie z Dorotą Nassakówną, która w 1517 roku urodziła mu syna Sebastiana. W listopadzie 1515 roku król wyjeżdżał na Litwę, a badacze raczej wykluczają brak możliwości osobistej rozmowy Zygmunta I z artystą, któremu miał powierzyć tak ważne zadanie tym bardziej, że pisząc do swojego bankiera wyraźnie wskazał na otrzymanie projektu mauzoleum od włoskiego architekta. List wskazuje także na doskonałe wykształcenie króla i orientację w teorii architektury antyku i renesansu, z którą Zygmunt I zapoznał się podczas pobytu na dworze swojego brata na Węgrzech. Wśród przeczytanych lektur były z pewnością traktaty Witruwiusza i Albertiego oraz inne dzieła włoskie niezbędne dla edukacji XVI-wiecznego humanisty. Kaplica wzniesiona przy katedrze wawelskiej stała się perłą renesansu Europy Północnej. Berrecci wykazał się niezwykłym kunsztem i doskonale dobierał współpracowników. Dekoracja rzeźbiarska i architektoniczna wewnątrz mauzoleum stanowi wybitny przykład recepcji włoskiego renesansu w Polsce. Każda z płaskorzeźb zdobiących ściany kaplicy zasługuje na odrębną analizę. Wśród wielu artystów tworzących u boku Berrecciego nie było takiego, który nie rozumiałby myśli renesansowej. Harmonia architektury i uroda dekoracji wnętrza tworzą całość, która estetycznie spełnia wymogi dawnej epoki, ale która także dzisiaj wpisuje się w ideę piękna. Rozumiemy to, co harmonijne, symetryczne, nawiązujące do antyku. Oko ludzkie uspokaja się patrząc na piękno ponadczasowe.

Spacerem na wzgórze

Katedra na Wawelu przez czterysta lat była kościołem polskich królów i w niej koronowano wszystkich z wyjątkiem Stanisława Leszczyńskiego i Stanisława Augusta Poniatowskiego. To także nekropolia królewska. Początkowo władców chowano w komorach grobowych pod posadzką, z czasem ustalił się zwyczaj budowania kaplic. Kaplica zwana Zygmuntowską, z sygnaturą w części niebiańskiej wykutą jest najbardziej dekoracyjną i reprezentacyjną budowlą tego typu. Sam król Zygmunt I Stary oraz jego następcy z członkami rodzin zostali pochowani w podziemnych kryptach katedralnych. W kaplicy-mauzoleum znajdują się sarkofagi królewskie Zygmunta Augusta, Stefana Batorego, Zygmunta III oraz złocone miedziane trumny Władysława IV oraz jego żony Cecylii Renaty. Dzisiaj Wawel jest częścią dziedzictwa kulturowego Polski i Europy. To dawny ośrodek władzy: książęcej, biskupiej, królewskiej. Idąc w górę wzgórza od strony ulicy Kanoniczej wzdłuż murów zamkowych mija się kolejne budowle: po lewej Wieżę Zygmuntowską, za zakrętem Muzeum Diecezjalne po prawej. Dalej, na rogu po lewej Krypta pod Wieżą Srebrnych Dzwonów i katedra, a kiedy teren się wyrównuje wychodzimy na otwartą przestrzeń wzgórza. Za nami Kaplica Zygmuntowska. Król miał wielki wpływ na projekt mauzoleum i jego późniejszą realizację. Jak pisał w swoim traktacie Filarete, florencki architekt renesansu, zleceniodawca jest ojcem budowli, architekt jego matką. Tym samym rola tego ostatniego, choć niezbędna, w czasach Zygmuntowskich pełniła drugorzędne znaczenie. To król decydował i w blasku jego władzy, sławy i bogactwa Bartolomeo Berrecci stworzył dzieło życia. Swój podpis wykuł na zachowanym w oryginale podniebiu latarni, przy głowie serafina i dziewięciu główkach anielskich: BARTHOLO FLORENTINO OPIFICE.

Malarskie plenery nad Jeziorem Garda

Graziella Jasińska, polska malarka, mieszkającą od 20 lat w Vallese koło Werony. Studia artystyczne ukończyła we Włoszech w wieku 40 lat i wciąż się kształci w dziedzinie malarstwa. Jest zafascynowana Jeziorem Garda, nad którym od lat spędza większość wolnego czasu wraz z mężem, Włochem.

Przeprowadzka do Włoch pozwoliła ci zrealizować marzenia?

Tak, zaczęłam spełniać swoje marzenia, kiedy prawie dwadzieścia lat temu, w wieku czterdziestu lat przyjechałam do Włoch na zaproszenie kuzynki, która mieszkała w pobliżu Werony. To ona pomogła mi znaleźć pracę, dzięki czemu wreszcie mogłam rozpocząć upragnione studia artystyczne pod kierunkiem prof. Marii Luisy Quaini w szkole w malarstwa w San Giovanni Lupatoto. Później ukończyłam jeszcze szkołę rysunku i malarstwa w Bovolone, kilka lat uczyłam się technik malarskich w prywatnej szkole
w Legnano i w Arcobaleno Arte w Ca’ di David w Weronie. Doskonalenie umiejętności i zdobywanie nowych jest dla mnie niezwykle ważne, dlatego wciąż szukam nowych wyzwań. Moim najnowszym odkryciem jest technika szybkiego malowania, której nauczyłam się w szkole malarstwa w Buttapietra.

La donna / 100×70 / olio su tela / 2017

Na czym ona polega?

Mówiąc najprościej jest to spontaniczne używanie kolorów, które „rzuca się” na płótno i przeciąga w różne strony. Cykl powstawania obrazów trwa około dwóch dni. Każdy wybiera kolory tak, jak czuje. Ja zdecydowałam się na popiele, biel i czerń. Bardzo ważne jest to, że podczas aktu tworzenia uwalniają się emocje. To bardzo pomaga, zwłaszcza tym, którzy są na początku swojej malarskiej drogi.

Co we Włoszech bardziej inspiruje, prace włoskich mistrzów, których pełno w tutejszych muzeach, czy piękno natury?

Moim mistrzem jest nie włoski, ale holenderski malarz Piet Mondrian uważany, obok Kandinskiego i Malewicza, za jednego z prekursorów abstrakcjonizmu. Geometryczne wzory, które urzekły mnie, kiedy studiowałam jego obrazy, obecne są w moich pracach, także tych inspirowanych naturą, włoskim krajobrazem. Zdecydowanie jednak natchnieniem jest dla mnie tutejsza natura, zwłaszcza fascynujące Jezioro Garda z malowniczo położonymi miasteczkami na brzegu.

Rinasci / 90×90 / olio su tela / 2020

Jak korzystasz z tego „natchnienia”?

Nad jezioro przyjeżdżam często razem z mężem. Podczas lockdownu braliśmy do plecaka jedzenie i robiliśmy całodniowe piesze wędrówki. Zwiedzaliśmy miasteczka nad jeziorem, pełne barokowych kościołów i średniowiecznych zamków, bo okolice jeziora Garda były nieprzerwanie zasiedlone już od czasów starożytnych. Do najciekawszych należą zamki budowane przez ród Della Scala na wschodnim brzegu jeziora i weneckie fortyfikacje w mieście Peschiera del Garda. Do moich ulubionych miejsc na trasie nad jeziorem należy Sirmione, do którego już w czasach rzymskich ściągali arystokraci, aby cieszyć się pięknymi widokami i zażywać kąpieli w wodach termalnych czy ciekawe, ze względów historycznych Salò, które w ostatnich latach II wojny światowej było stolicą Republiki Salò, założonej przez Benito Mussoliniego na rozkaz nazistowskich Niemiec. Latem pływamy po jeziorze motorówką i oglądamy miasta od strony jeziora. Właśnie te miejsca są w programie organizowanych przeze mnie plenerów.

O jakich plenerach mówisz?

O warsztatach artystycznych dla osób, które chcą uwolnić swoje emocje, spełnić marzenia i po prostu malować. W programie tych plenerów malarskich jest też, między innymi, nauczanie techniki szybkiego malowania, o której wcześniej wspomniałam.

Co chcesz przekazać uczestnikom plenerów, czym się podzielić?

Jedna z atrakcji, to zaproszenie do włoskiego domu, pokazanie jak żyje tu zwyczajna rodzina. Mamy dużą letnią kuchnię, w której możemy razem biesiadować i gotować. Bo jak Włochy to oczywiście dobre, proste jedzenie i wino. Włosi przywiązują duża wagę do jakości produktów, kupują je u lokalnych producentów. Mój mąż świetnie gotuje, jego popisowe danie to spaghetti z małżami, przewidziane jako stały punkt warsztatów podczas powitalnej kolacji.

Senza titolo / 100×80 / olio su tela / 2020

Malarstwo jest twoją pasją, ale stało się też sposobem na życie?

Jest pasją ważniejszą niż wszystko inne. Gdy maluję czuję, że jestem szczęśliwa, dlatego postanowiłam dzielić się tymi doświadczeniami z innymi. Tak właśnie narodził się projekt wakacyjnych malarskich plenerów i warsztatów artystycznych nad moim ukochanym Jeziorem Garda. To pomysł na super włoskie wakacje dla wszystkich, którzy, tak jak ja, chcą spełniać swoje marzenia i malować. Moją rolą jest sprawić, by sztuka odmieniła ich życie.

Twoje odmieniła? Kiedy zaczęła się twoja przygoda z malowaniem?

Malowałam od dzieciństwa. Wcześnie odkryłam, że dzięki obrazom mogę wyrazić swoje uczucia, emocje, pokazać smutek czy radość. Farby, kredki i papier to były moje zabawki, moje pluszaki. Kiedy koleżanki bawiły się lalkami, ja wolałam malować. Już w szkole podstawowej wygrywałam konkursy malarskie. Wtedy opiekę artystyczną roztoczyła nade mną nauczycielka z mojego rodzinnego miasta, Ostrowa Wielkopolskiego, która pracowała ze mną indywidualnie i przygotowywała mnie do egzaminów na studia artystyczne na ASP we Wrocławiu.

Jednak życie i sytuacja rodzinna zweryfikowały moje plany. Musiałam pójść do pracy i zaopiekować się mamą po śmierci ojca. Potem założyłam własną rodzinę i znowu na malowanie nie było miejsca. Wiedziałam jednak, że do malowania wrócę. I wróciłam, ale dopiero tu, we Włoszech.

Nie poddajesz się łatwo…

Zawsze wierzę, że to, co zaplanuje uda się, przynajmniej w części, to moja dewiza. I nie ma znaczenia czy są to małe rzeczy, czy wielkie. Wszystko co robię, robię z pasją i miłością.

Wino i religia

0

W Biblii słowo „wino” zostało użyte przynajmniej 278 razy w 285 wersetach, podczas gdy słowo „winorośl” pojawiło się tam 141 razy w 135 wersetach.

Od czasów antycznych jedzenie i picie miało bardzo ważne znaczenie, albowiem umożliwiało życie. Ten, kto nie ma nic do jedzenia ani do picia musi umrzeć; jedzenie i picie były uważane za dary od Stwórcy, a posiłek to coś, co odnosi się do Boga. W tym samym czasie posiłek był symbolem Eucharystii i przyjaźni pomiędzy każdym, kto w niej uczestniczył.

„Wesele w Kanie” nieprzypadkowo przedstawiało pierwszy jawny „znak” Jezusa jako Syna Bożego. Podczas liturgii chleb i wino zostały przemienione przez Chrystusa w widoczne znaki wieczerzy, podczas której on sam staje się pożywieniem i ustanawia eucharystyczną wspólnotę wraz z innymi uczestnikami.

„Będąc wiernym Chrystusowi, Kościół zawsze wykorzystywał chleb i wino do celebrowania Pańskiej wieczerzy.” Chleb musi być pszeniczny, świeży i przaśny. Wino używane podczas Mszy przeważnie było czerwone (ze względów praktycznych wprowadzono także wino białe, mimo że kolor czerwony bardziej przypomina nam krew). Wino mszalne musi być przygotowane z naturalnych i prawdziwych winorośli, a winogrona wykorzystywane do produkcji muszą całe. Należy także pamiętać, że nie można dodawać alkoholu z ziemniaków lub ryżu.

W religii żydowskiej wino ma duże znaczenie symboliczne i jest ważnym elementem religijnej liturgii. Wino, najlepiej czerwone, ma szczególne znaczenie podczas uroczystego żydowskiego Szabatu. Święty charakter Szabatu znajduje swoje podstawy w dokładnie sformułowanym przykazaniu Pięcioksiągu – pięciu ksiąg, które są podstawą Tory, pouczenia par excellence, którego treść została przekazana bezpośrednio przez Mojżesza. Wino użyte podczas celebrowania świętego obrzędu Szabatu powinno być czerwone oraz wysokiej jakości. Należy także wypełnić nim szklankę aż po same brzegi (najczęściej jest używany do tego specjalny kielich ozdobiony żydowskimi symbolami).

Wino jest spożywane także podczas najważniejszych ceremonii, takich jak: śluby, osiągnięcie dojrzałości religijnej, Pascha czy z okazji święta Purim. Wino używane podczas ceremonii jest często zmieszane z wodą, miodem lub z innymi aromatami oraz musi być całkowicie koszerne (co oznacza, że musi spełniać określone wymogi, które wywodzą się z tradycji i są związane z życiem Żydów). Co więcej, wino może być przygotowane tylko przez wyznawców religii żydowskiej.

tłumaczenie pl: Klaudia Wojcieszak

Giovanni Ballarin – Warszawa początkiem drogi kapłańskiej

0

Trzeci z dziewięciorga rodzeństwa, wujek dwudziestu pięciu siostrzeńców i bratanków, rodowity wenecjanin z sestiere Cannaregio, zafascynowany życiem misyjnym i – cytując nawrócenie św. Pawła w drodze do Damaszku – Warszawa stała się jego drogą do kapłaństwa. To historia księdza Giovanniego Ballarina, który w każdą niedzielę o godzinie 11 odprawia mszę w kościele Wszystkich Świętych na Placu Grzybowskim w Warszawie. Nabożeństwo w języku włoskim, które jeszcze do czasu Adwentu odbywało się po południu, odprawia się tutaj od 2009 roku, czyli od momentu, kiedy pojawiła się potrzeba duchowa wśród wielu pracowników firmy Astaldi pracujących przy budowie drugiej linii metra. To druga w Warszawie liturgia w języku włoskim, obok tej historycznej, odprawianej w języku Dantego od 1994 w kaplicy Centrum Kulturalnego Ojców Barnabitów na Mokotowie.

Ksiądz Giovanni do 25 roku życia mieszkał w Wenecji, oddając się w pełni zwyczajom laguny. Jako dziecko grał w piłkę na weneckich placach tzw. campi, uprawiał wioślarstwo, a z przyjaciółmi dzielił karnawały i spritze w Erbaria na Rialto.

Co zadecydowało o tym, że Twoje życie zmieniło się tak radykalnie?

Jako dziecko nie byłem wzorem ucznia, potem uczyłem się w szkole religijnej z internatem, prowadzonej przez Zgromadzenie Salezjanów i to tam naprawdę zacząłem się uczyć. Pielęgnowałem wiarę, bo nauczyli mnie tego moi rodzice, ale potem problemy w życiu prywatnym sprawiły, że odkryłem i rozwinąłem moją relację z Bogiem. Fascynuje mnie powołanie misyjne i nie mam problemu z podróżowaniem i osiedlaniem się w różnych krajach. Po studiach pracowałem i mieszkałem przez 6 miesięcy na misji w Izraelu. Po powrocie odbyłem służbę wojskową w Marynarce Wojennej na Lido. To był czas, kiedy czułem się, jakbym szukał mojej prawdziwej tożsamości, jak na ironię, nagłe powołanie poczułem podczas Mistrzostw świata w piłce nożnej w 2006 roku. Włochy zostały mistrzem świata, a ja zdecydowałem się zostać misjonarzem. Wysłano mnie do diecezjalnego/misyjnego seminarium Redemptoris Mater na Młocinach w Warszawie. To był punkt zwrotny, poświęciłem się studiom i ukończyłem filozofię i teologię na Uniwersytecie Warszawskim, pogodziłem się z rodziną, a nawet z łaciną! To przedmiot, którego zawsze obawiałem się tak bardzo, że kiedy zdałem egzamin na Uniwersytecie, zainspirowało mnie zdanie świętego Józefa z Kupertynu: „W każdej twojej sprawie, doczesnej lub duchowej, zrób swoją część, a resztę zostaw Bogu”. Krótko mówiąc, studiowałem tyle, ile mogłem, a potem polegałem na Opatrzności i poszło dobrze!

Jakie było doświadczenie w Redemptoris Mater?

Intensywne, dotknęło mnie głęboko i zmieniło. To ważne doświadczenie z punktu widzenia wiary, a także z punktu widzenia ludzkiego, ponieważ w seminarium spotkałem chłopaków z całego świata, oprócz Polaków i kilku Włochów, byli tam także Ukraińcy, Hiszpanie, Kolumbijczycy i Filipińczycy.

Czy możemy powiedzieć, że w sferze katolickiej włoski jest międzynarodowym?

Tak, wszyscy seminarzyści Redemptoris Mater oprócz łaciny uczą się włoskiego, oficjalnym językiem jest również francuski. Te trzy języki mają kluczowe znaczenie dla tych, którzy wybierają życie zakonne.

Jak się odnajdujesz w nowej roli, w kościele Wszystkich Świętych?

W 2016 r. przyjąłem święcenia kapłańskie, moja pierwsza posługa odbyła się w kościele św. Anny, później cztery lata spędziłem w kościele niedaleko stacji metra Wilanowska przy ulicy Domaniewskiej. Do kościoła Wszystkich Świętych trafiłem we wrześniu 2020 roku zastępując księdza Matteo Barausse, pochodzącego z Vicenzy. Nie należy go mylić z księdzem Matteo Campagnaro, który jest sekretarzem kardynała Nycza. Wszyscy byliśmy razem w Redemptoris Mater. W obecnej parafii czuję się bardzo dobrze. Na mszę po włosku przychodzą włoscy wierni, robotnicy, którzy są w Warszawie przez pewien okres czasu z rodziną lub bez, studenci Erasmus, a także mieszane pary i Polacy, którzy kochają nasz język. Oczywiście przeżywamy teraz trudny okres pandemii i dlatego wszystko odbywa się w innej atmosferze, nawet chrzty, komunie i bierzmowania są często przekładane na lepsze czasy. Ale ważne jest, abyśmy zrozumieli znaczenie nie zamykania kościołów nawet w czasach największego zagrożenia wirusem. Chodzenie do kościoła oznacza dla wierzącego karmienie jego duchowej potrzeby, msza jest pokarmem dla duszy, której potrzebujemy przez cały czas. A po tak ciężkim roku, między ograniczeniami a chorobą, wiele osób jest psychicznie osłabionych. Dusza w języku greckim to psiche, w tym okresie istnieje niezwykła potrzeba wspierania duszy, aby dać siłę również naszej psychice.

Przesłanie wiary katolickiej jest jedno, ale czy jest możliwe, że istnieją różne jego odmiany w zależności od kraju? Na przykład, czy jest więcej dyscypliny w Polsce i więcej lekkości we Włoszech z religijnego punktu widzenia?

Jestem nauczycielem religii w szkole podstawowej nr 25 i często podaję ten przykład: pomyślmy o ojcu rodziny, najlepszy nie jest ten, który pozwala swoim dzieciom robić wszystko, ale ten, który uczy, stawiając również granice. Dlatego uważam, że potrzebujemy jasnego przesłania i spójnego z nim sposobu zachowania. Biorąc to pod uwagę ani nadmierna dyscyplina, ani nadmierna lekkość nie są dobre. Czasami pytają mnie, dlaczego we Włoszech rozwódka może przyjmować komunię, a w Polsce nie? To nie prawda. Kościół katolicki jest taki sam na całym świecie, jeśli jesteś katolikiem, który zawarł sakrament małżeństwa wiesz, że to jest na zawsze, a zatem, z wyjątkiem rzadkich przypadków unieważnienia, jeśli bierzesz rozwód cywilny i rozpoczynasz nowy związek, powinieneś sam wiedzieć, że musisz powstrzymać się od komunii. Oczywiście w niedziele nie odmawiam komunii żadnemu rozwodnikowi, bo to kwestia sumienia, każdy wierzący musi zadać sobie pytanie, czy żyje w związku pozamałżeńskim po rozwodzie.

Ale jakąś różnicę kulturową można zauważyć, mam polskich przyjaciół, którzy uczestniczyli w nabożeństwach we Włoszech, a potem razem z księdzem i innymi wiernymi poszli na kieliszek wina. Było to dla nich pozytywne zaskoczenie.

Tak, to prawda i wynika to z różnego sposobu życia w obydwu krajach. We Włoszech niektóre parafie są wspaniałymi miejscami spotkań, to nie tylko kwestia wspólnego picia spritza lub wyjścia na pizzę, organizuje się też zajęcia sportowe, inicjatywy społeczne i artystyczne, zawsze stawiając Zmartwychwstałego Chrystusa w centrum. W mojej parafii w Warszawie, na tyle, na ile mogę, również staram się angażować parafian w wydarzenia, które wychodzą poza niedzielną liturgię. Nawet w homiliach ktoś zauważa moją włoskość. Doświadczenie Ewangelii Chrystusa pomaga zrozumieć każdy etap naszego życia, nie uważam za właściwe odejście od tego przesłania, aby zapuszczać się w polityczne lub patriotyczne rozważania. Z tego powodu polscy wierni mówili mi czasem po mszy, że dziwne było to moje kazanie, bo mówiłem o Chrystusie. Odpowiadam zawsze, że powinniśmy przede wszystkim mówić o Dobrej Nowinie.

Poradziłem wielu Polakom, aby posłuchali Benigniego, który tłumaczy Dziesięć przykazań. Moim zdaniem jest to przydatne ćwiczenie, aby zrozumieć, że przesłanie wiary katolickiej jest pozytywne, mówi o nadziei i miłości, bardziej niż o cierpieniu i surowych zasadach, dobrze myślę?

Benigni jest niezwykłym artystą, może sprawić, że zafascynuje cię nawet lektura ulotki leku. Różnica jest taka, że on zrobi wspaniałe przedstawienie o przykazaniach, które wystawi podczas dwóch wieczorów z rzędu, a my kapłani musimy nieść przesłanie w każdą niedzielę i być dostępni każdego dnia. Bycie księdzem jest zaskakująco trudne i czasem bardzo trudne. Bardziej niż Benigniego polecam posłuchać ojca Fabio Rosiniego, odpowiedzialnego za powołania w diecezji rzymskiej, który od lat zachwyca tysiące młodych ludzi, wyjaśniając przesłanie miłości i poszukiwanie szczęścia, które niesie ze sobą Dekalog. Często wspominam o nim w moich homiliach, może również dlatego są nieco inne, być może nieumyślnie pojawia się w nich włoski humanizm. W tym roku, w 700 rocznicę śmierci Dantego, czasami wspominam wielkiego poetę, ostatnio na przykład przy okazji opowieści o postaci Poncjusza Piłata.

Wróćmy do naszego wspólnego rodzinnego miasta: Wenecji. Twoje nazwisko jest jednym z najbardziej popularnych i jesteś Ballarin zarówno od strony ojca, jak i matki! Jako rodowity wenecjanin, co sądzisz o stopniowym opuszczaniu miasta przez mieszkańców, z którym mamy do czynienia przez ostatnie dziesięciolecia i które doprowadziło do utraty ponad połowy osób zameldowanych w samej Wenecji?

Jest to sytuacja, która mnie smuci, bo pamiętam dzieciństwo spędzone na placach i dziedzińcach z przyjaciółmi, grę w ping-ponga, bilard, czy w piłkarzyki. Być może dramat spowodowany przez covid-19, który zablokował turystykę pozwoli zrozumieć, że miasto potrzebuje mieszkańców i tradycyjnego rzemiosła, aby nie stracić swojej autentyczności, nie może być tylko monokulturą turystyczną. Z mojego punktu widzenia, gdybym kiedykolwiek został wysłany na misję do Wenecji, bo trzeba zaznaczyć, że jestem kapłanem diecezji warszawskiej, pierwszą rzeczą, jaką bym zrobił, byłoby ponowne otwarcie parafii dla młodych ludzi, którzy muszą się bawić, wymieniać doświadczeniami właśnie w takim miejscu. Parafia zawsze była drugim domem dla wszystkich tych, którzy dorastali w Wenecji, która podobnie jak Chrystus, zawsze przyjmuje wszystkich, nie tylko wierzących.

tłumaczenie pl: Agata Pachucy