Slide
Slide
Slide
banner Gazzetta Italia_1068x155
Bottegas_baner
baner_big
Studio_SE_1068x155 ver 2
Nutella_Gazzetta_Italia_1068x155_px_final
Gazetta Italia 1068x155

Strona główna Blog Strona 35

„Lessico famigliare” wreszcie po polsku

0

W maju 2021 roku, prawie 60 lat od daty wydania oryginału, polscy czytelnicy doczekali się tłumaczenia „Lessico famigliare” Natalii Ginzburg. Autorką polskiego przekładu książki, która ukazała się nakładem wydawnictwa Filtry, jest Anna Wasilewska, autorka ważnych przekładów z języka włoskiego oraz francuskiego. W rozmowie z tłumaczką postaramy się odpowiedzieć na pytanie: jakie znaczenie ma ta książka dzisiaj?

Zacznę od podstawowego pytania. Dlaczego ze wszystkich powieści Natalii Ginzburg akurat ta została przetłumaczona na język polski?

Anna Wasilewska: Lessico famigliare jest najsłynniejszą książką tej autorki. Powieść odniosła olbrzymi sukces – w 1963 roku zdobyła prestiżową nagrodę Premio Strega, pomimo tego że w szranki z Natalią Ginzburg stanęli Primo Levi, Beppe Fenoglio i Tommaso Landolfi. Ku zdziwieniu samej pisarki, książka z założenia skromna, nagle wysunęła się na pierwsze miejsce. W zasadzie można by odwrócić pani pytanie i zastanowić się, dlaczego dopiero teraz ukazuje się książka, która jest uznawana za jedną z najważniejszych powieści ubiegłego stulecia, od prawie 60 lat znajduje się w zestawieniach najlepiej sprzedających się książek we Włoszech oraz na liście obowiązkowych lektur szkolnych. Do końca XX wieku miała 54 wydania. Kiedy dwa miesiące temu powiedziałam Paoli Ciccolelli (byłej dyrektorce Instytutu Kultury Włoskiej w Warszawie), że Lessico famigliare zostało wydane po polsku, wykrzyknęła: „To skandal, że dopiero teraz!”. Książka przez wiele lat była uznawana za trudną do przetłumaczenia ze względu na śladową obecność dialektu mediolańskiego i triesteńskiego i bardzo specyficzny kod językowy, którym posługiwali się członkowie rodziny Levich. Nie sądzę jednak, żeby tej nieobecności należało przypisywać jakiś polityczny powód, na przykład związany z klimatem antysemickim po 1968 roku – w końcu powieść Bassaniego Ogród Finzi-Continich, wydana we Włoszech w 1962 roku, ukazała w Polsce dwa lata po włoskiej edycji.

Czym dla pani jest tytułowy słownik rodzinny?

Dokładnie tym, co znaczy: kodem językowym, który wypracowała sobie rodzina Levich i którym posługiwała się w kręgu swojego „plemienia” (to słowo często pojawia się w powieści). Niemal każda rodzina czy grupa zżytych ze sobą ludzi ma swój sposób mówienia. Rodzina Levich nie stanowiła w tej mierze wyjątku i posługiwała się oswojonym kodem, w którym pojedyncze słowa były często wytrącone z obiegowego znaczenia. Pozwalało to zbudować więzi, nierozerwalnie związane z tymi zwrotami. Ginzburg pisze: „Te zdania są naszą łaciną”.

Jeżeli słownik to zbiór wyrażeń charakterystycznych dla rodziny, czy było jakieś sformułowanie szczególnie trudne do przetłumaczenia?

Tak, ale właściwie tylko jedno. Pochodziło z dialektu i zastanawiałam się nad nim kilka miesięcy. Chodzi o wyliczankę, która powraca jak refren w ustach Maria, brata Natalii. Wyrażenie „Il baco del calo del malo” na pierwszy rzut oka wydaje się wyzbyte sensu, ale wcale tak nie jest – wystarczy zamienić samogłoskę „a” na „u” i otrzymamy wyrażenie „il buco del culo del mulo”, czyli “dziura w dupie muła”. W polskim tłumaczeniu chciałam oddać tę infantylność, trywialność i prostotę. Przychodziły mi do głowy rozmaite sformułowania, ale żadne nie wydawało mi się trafne. Sięgałam po dziecięce wyliczanki, aż wreszcie uświadomiłam sobie, że przecież można mówić na wspak. To nasunęło mi pomysł, że można też pozamieniać sylaby i tak w ostatecznej wersji znalazło się „zapu, dapu, kapu”, nietrudne do rozszyfrowania.

Pozostając przy kwestii języka, mam pytanie związane z rolą tłumacza. Już na jednej z pierwszych stron książki pojawia się słowo negrigura, przetłumaczone przez panią na “murzyństwo”. Czy tłumacz powinien pozostać wierny oryginałowi czy raczej dostosowywać język do współczesnych realiów?

W tamtych czasach słowo negrigura nie miało rasistowskiego charakteru. Ojciec Natalii Ginzburg używał go, kiedy chciał powiedzieć o kim, że jest nieporadny lub nie umie się zachować. To samo pytanie zadał mi pewien włoski historyk, podając przykład tłumaczenia angielskiego, w którym słowo negrigura zostało zmienione. Nie zdecydowałam się na taki zabieg, byłoby to fałszowanie tekstu. Nie będziemy cenzurować literatury, przypisując słowom ich dzisiejsze znaczenia i konotacje.

Anna Wasilewska, fot. Renata Daþbrowska

Natalia Ginzburg przyjmuje w narracji pozycję pozornie na uboczu. Czy można zatem mówić tu o obiektywnym opisie rodziny, czy może kiedy dana myśl przechodzi przez konkretną wrażliwość przestaje już być obiektywna?

Książka zawierzona pamięci nie może być obiektywna, i nawet jeśli chce stwarzać pozory obiektywności, jest wynikiem gry literackiej. Narratorka umiejscawia wprawdzie siebie na drugim planie, ale to ona jest sztukmistrzem, który pociąga za sznurki. Natalia Ginzburg sama decyduje o tym, kiedy postaci pojawiają się na scenie i kiedy z niej schodzą. Portrety członków rodziny są nakreślone grubą kreską. Ich postaci nie mają psychologicznej głębi. Zastygają w charakterystycznych pozach i gestach. Powieść zawsze jest jakąś konstrukcją – Ginzburg wybrała formę wspomnień. Jednak to, w jaki sposób te wspomnienia układa, rozwijając je jak taśmę filmową, robiąc przeskoki w czasie, rzucając światło na jedne wydarzenia, a pomijając inne, daje świadectwo jej obecności. W pamięci zachowują się rzeczy zarówno ważne, jak i błahe.

Czyli można założyć, że ta sama historia opowiedziana przez inną osobę, na przykład brata Natalii, znacząco różniłaby się od wersji, którą możemy dzisiaj przeczytać?

Każda historia opowiedziana przez inną osobę znacząco się różni. Kiedy cztery osoby są świadkami jednego wydarzenia, otrzymujemy cztery różne świadectwa. Pamięć działa trochę jak „głuchy telefon”. Każdy zapamiętuje inaczej: przytacza w swojej interpretacji, czyli przeinacza usłyszaną czy wypowiedzianą frazę. Subiektywnie też pamięta swoją rolę. Na przykład ojciec autorki, Giuseppe Levi, zdziwił się, w jaki sposób został zapamiętany: „Nie wiedziałem, że tak bardzo się złościłem”.

Nie możemy zatem nazwać tej książki literaturą faktu – nawet kiedy autorka przytacza nazwiska osób z włoskiej sceny politycznej, jest to nadal jej wybór. Z kolei kiedy mówi o wojnie, nie popada w nadmierny patos. Opisuje świat zamknięty w czterech ścianach oczami małej dziewczynki, takim jaki on jest. Czy według pani to jest atut „Słownika rodzinnego”?

Dzięki temu ta książka ma nadal swoją moc. Nie używa wielkich słów do opisania wielkiego cierpienia; na tym polega siła literatury. Więcej nic nie trzeba.

Natasha Pavluchenko, moda w artystycznym wydaniu między Tursi a Bielskiem-Białą

0
fot. Marcin Kruk

„Nie trzeba mieszkać w Warszawie, by tworzyć to, co się chce, co się czuje i przebić się w świecie mody” – powiedziała kiedyś dziennikarzowi w Rzymie, popijąc kawę przy Fontannie di Trevi. Projektantka Natasha Pavluchenko od ponad 20 lat mieszka i tworzy na południu Polski, w Bielsku-Białej. A swoje premierowe kolekcje prezentuje co roku podczas Altaroma na pokazach International Couture w Wiecznym Mieście.

Projektantka mody, ilustratorka, designerka. Białorusinka o polskich korzeniach. Przygodę z modą rozpoczęła w wieku 17 lat. Wtedy też, podczas nauki w Fashion Designe Institute of Modern Knowledge w Mińsku, stworzyła swoją pierwszą kolekcję. Jej pradziadek, jeszcze przed I wojną światową, z sukcesem prowadził pracownię krawiecką na warszawskiej Starówce. Potem los rzucił rodzinę na Wschód, na tereny dzisiejszej Białorusi. Natasha, dzięki uczestnictwu i wygranej w konkursie Smirnoff Fashion Awards w Moskwie (2001), dostała możliwość udziału w międzynarodowym Fashion Show w Dusseldorfie, gdzie okrzyknięto ją „Odkryciem Roku 2002”. Kolejne zwycięskie konkursy i przeglądy mody tylko potwierdzały jej talent, rzemiosło krawieckie najwyższej jakości i nowoczesną wizję mody.

Jan Popławski z rodziną (pradziadek Natashy)

Do Bielska-Białej trafiła przez przypadek, ale związała się z tym miastem na dobre. To w tamtejszym Atelier powstały kreacje, które podziwiano w Portugalii, Rosji, Hiszpanii, Niemczech i Azerbejdżanie. Z okazji 90-lecia istnienia Fiat Auto Poland Pavluchenko zaprojektowała wnętrza Fiata 500, a jej designerskie projekty mebli zostały dobrze przyjęte podczas targów w Paryżu.

W jej kreacji wystąpiła na oskarowej gali w Hollywood Ewa Puszczyńska, producentka nagrodzonego filmu „Ida” (reż. Paweł Pawlikowski). Niedawno stworzyła kostiumy teatralne do spektaklu „Kwartet” w kierowanej przez Alicję Węgorzewską Warszawskiej Operze Kameralnej. Natasha Pavluchenko ubiera gwiazdy filmowe i telewizyjne, szefowe koncernów i firm, ale też wszystkich doceniających markę Neo Couture, dostępną w sieci. Stworzyła ją kilkanaście lat temu z myślą o kobietach ceniących indywidualny styl, niepowtarzalny krój i materiały najwyższej jakości. Po zorganizowaniu kilkuset pokazów mody, projektantka zaczęła szukać nowych inspiracji i form ekspresji dających ujście jej kreatywności.

Odwiedzając miejscowość Tursi w południowych Włoszech, w regionie Bazylikata, inspirację znalazła w średniowiecznym Sanktuarium Santa Maria di Anglona, oglądając ornamenty tamtejszych ołtarzy. Po powrocie do Polski projektantka przez ponad miesiąc studiowała ich wzory, badając je pod względem genezy, kolorystyki i historii. Tak powstała „Maria d’Anglona”, ponadczasowa kolekcja, otwierająca nową linię kreatywną i pokazująca, że moda może inspirować się sztuką i sama się nią stać: Nazywam tę kolekcję projektem, bo nie chcę zamykać się wyłącznie w samej przestrzeni modowej – mówi Natasha. Chciałam pokazać, że historia, na którą często nie zwracamy uwagi, może być inspiracją do czegoś nowoczesnego.

„Maria d’Anglona”, nazwana tak na cześć Matki Bożej, patronki tamtejszych ziem, została zaprezentowana po raz pierwszy na Altaroma w Rzymie w styczniu 2020 roku. Projekt uzyskał wsparcie burmistrza miasta Salvatore Cosmy, miejscowego biskupa, społeczności Tursi i przedsiębiorców z regionu. Efekt przeszedł najśmielsze oczekiwania. Maria Cristina Rigano, organizatorka pokazów mody w Paryżu, Pekinie i w Rzymie, krótko po prezentacji kolekcji stwierdziła, że to projekt, w którym historia staje się modą.

Kontynuując rozpoczętą linię kreatywną i znajdując kolejną inspirację we wnętrzach najstarszego bielskiego kościoła pw. św. Stanisława, projektantka stworzyła kilka miesięcy temu zupełnie nową kolekcję dedykowaną miastu, w którym żyje i pracuje: Biała/Everlasting jest dla mnie kolekcją nietypową, zaskoczeniem kolorystycznym. Jest symbolem miłości, czystości i wieczności. Kolor kolekcji pochodzi od nazwy miasta, w którym mieszkam i tworzę, a ono ma niezwykłą duszę oraz niesamowitą historię – mówi projektantka.

fot. Michał Obrycki

Kolekcja miała swoją światową premierę podczas kolejnych pokazów Altaroma, na rozległym tarasie rzymskiego hotelu D.O.M., przy historycznej via Giulia. Pavluchenko pokazała kolekcję przygotowaną wyłącznie w kolorze białym, co jest nowością w jej pracach. Obecna na pokazie Ambasador Polski we Włoszech, Anna Maria Anders, stwierdziła: To moda, która staje się sztuką i czerpie z historii Bielska-Białej, z tradycji włókienniczej miasta, z jego architektury, przetwarza ją i pokazuje światu. Wspaniale, że także w ten sposób można odkrywać polską historię i przybliżać ją Włochom.

W tworzenie kolekcji zaangażowały się władze miasta na czele z Prezydentem Miasta Jarosławem Klimaszewskim, który przyznał, że Biała/Everlasting opowiada przede wszystkim o czystości, naturze i pracy, czyli wartościach, na których opiera się tożsamość i historia Bielska-Białej. Powstanie kolekcji wpisuje się w tegoroczny jubileusz 70-lecia połączenia obu miast, leżących od setek lat po dwóch stronach rzeki Biała.

Podczas wrześniowych obchodów 30-lecia Trójkąta Weimarskiego, zorganizowanych wspólnie z Ambasadami Francji i Niemiec w ogrodach Ambasady RP we Włoszech, goście mogli po raz pierwszy podziwiać obie kolekcje. Zainteresowanie, jakie wzbudziły wśród zagranicznych odbiorców zaowocowało kolejnym pomysłem, skierowanym w dużym stopniu do młodych ludzi – uczniów, studentów i absolwentów szkół artystycznych.

Wspierając się bowiem na doświadczeniu projektantki oraz talentach ludzi, których namówiła do współpracy, władze Bielska-Białej postanowiły zorganizować festiwal łączący modę i sztukę: UrBBan Fusion. Art & Fashion Festival.

Natasha Pavluchenko debiutuje w nim w nowej roli dyrektorki artystycznej Festiwalu. Ale w jej głowie powstaje już nowa kolekcja łącząca modę i sztukę o niezwykle oryginalnych inspiracjach.

***

UrBBan Fusion. Art & Fashion Festival, (1-3.12. 2021 r.) w Bielsku-Białej, nawiązuje do tradycji włókienniczej miasta i łączy na jednej przestrzeni różne rodzaje sztuk. Fotografie artystyczne zaprezentowali Roman Hryciów i Michał Obrycki, a kolekcje modowe uczniowie krakowskiej Szkoły Artystycznego Projektowania Ubioru. Kolekcje Natashy Pavluchenko Maria D’Anglona i Biała/ Everlasting pojawiły się w pokazach performatywnych, łączących modę, muzykę, taniec i sztuki wizualne. Wzięły w nich udział śpiewające aktorki Anna Guzik, Marta Gzowska-Sawicka oraz wokalistka Luna. Całość wyreżyserował Jacek Bończyk, a poprowadził Conrado Moreno. O stylizacje włosów zadbał team Macieja Maniewskiego. Wykłady masterclass poprowadzili znawcy i praktycy mody: Maria Cristina Rigano, Manuel Perrotta (IFN), Rafał Stanowski, dr Paulina Żmijowska i Natasha Pavluchenko. W jury konkursu modowego, przeznaczonego dla młodych ludzi do 31. roku życia, zasiedli przedstawiciele Polski i Włoch. Gazzetta Italia objęła Festiwal swoim patronatem. Szczegóły na: www.urbbanfusion.com

Stulecie urodzin Tadeusza Różewicza

0

Spośród polskich poetów doby powojennej Tadeusz Różewicz (Radomsko 1921 – Wrocław 2014) jako pierwszy doczekał się za życia antologii jego wierszy w przekładzie na język włoski: zbiór ukazał się pod tytułem Colloquio con il principe [Rozmowa z księciem] (Mediolan 1964) pod redakcją Carlo Verdianiego, zasłużonego badacza i popularyzatora literatury polskiej z Florencji.

Później losy recepcji Różewicza we Włoszech układały się nierówno i z całą pewnością mniej intensywnie niż na to zasługiwał, jeśli zestawimy jego obecność z losami pozostałych trzech „wielkich” współczesnej poezji polskiej: Czesława Miłosza, Zbigniewa Herberta, a przede wszystkim Wisławy Szymborskiej. Tym bardziej, że według nich Różewicz był, jeśli nie nauczycielem, to z pewnością fundamentalnym rozmówcą całej trójki, ze swoim prostym, oszczędnym, graniczącym z milczeniem dyskursem; ze swoim pesymizmem skrytym za niezwykle inteligentną ironią, bez „efektów specjalnych” i szczególnego patosu, zawsze zanurzony w owym „niepokoju”, który dał tytuł jego pierwszemu tomowi poetyckiemu z 1947 roku (Niepokój). Cała jego twórczość jest więc zawieszona między awangardą a postmodernizmem, nigdy nie popadając w językową niejasność pierwszego, ani tym bardziej w manierystyczne gry drugiego z tych prądów.

Ale Różewicz był nie tylko poetą: w swojej twórczości teatralnej, a już w swoim pierwszym i chyba najsłynniejszym dramacie Kartoteka (1960, przełożonym na język włoski przez Antona Marię Raffo, innego florenckiego nauczyciela akademickiego i tłumacza o wielkiej kulturze), Różewicz dał się poznać jako jeden z innowatorów polskiej dramaturgii, zbliżając ją do współczesnych europejskich doświadczeń teatru absurdu; także w swojej prozie narracyjnej i eseistyce od końca lat 40. minionego stulecia poruszał tematy, które nadal są dla nas bardzo aktualne, takie jak kultura i turystyka masowa, konsumpcjonizm i zanieczyszczenie środowiska.

Pośród włoskich tłumaczy w ostatnich czasach wyróżnia się inny znakomity uczony szkoły florenckiej, Silvano De Fanti, któremu zawdzięczamy przekład obszernej poetyckiej antologii Le parole sgomente [Słowa wstrząśnięte] (Pesaro 2007) z szerokim i pięknym wstępem oraz Una morte tra vecchie decorazioni [Śmierć w starych dekoracjach] (Udine 2011), krótkiej powieści o wizycie w Rzymie emerytowanego polskiego kioskarza, który wśród myśli, wielkich oczekiwań i gorzkich rozczarowań, po „życiu bez sensu” odnajduje „przypadkową śmierć bez sensu” wśród dekoracji z papier-mâché ze scenografii operowej w Termach Karakalli.

Bohaterem lirycznym i narracyjnym Różewicza jest więc Everyman, „człowiek, którego przed chwilą spotkaliśmy na ulicy” (jak napisze w posłowiu do Śmierci w starych dekoracjach), który, jak wielu innych, przemierzywszy połowę wędrówki życia i w bardziej zaawansowanym wieku, stracił i wiarę, i drogę, zagubiony w świecie, który miast ciemnym lasem, coraz bardziej okazuje się śmietnikiem. Śmietnik staje się tym samym słowem-kluczem poetyki Różewicza, ów śmietnik, który bardziej niż jako zwiastun protestów dzisiejszego ekologizmu, jawi się jako nieuniknione tło egzystencjalnej drogi człowieka, który przeżył katastrofę wojny i totalitaryzmów, poddanego okrucieństwu historii i brzydocie współczesnych społeczeństw.

Przy tym wszystkim w swojej twórczości – poetyckiej, dramaturgicznej, a także narratorskiej – Różewicz woli fragment (Zawsze fragment i Zawsze fragment. Recykling, to tytuły dwóch jego poetyckich zbiorów z 1996 i 1998 roku), kolaż i recykling (tak jak w przypadku odpadków) wcześniej istniejących materiałów. Niech przykładem tu będzie – moim zdaniem – jedno z arcydzieł późnej twórczości Różewicza, książka poetycka Matka odchodzi z 1999 roku, na którą składają się zdjęcia rodzinne, fragmenty z pamiętnika i wiersze poety, fragmenty wspomnień samej matki, Stefanii, która zmarła na raka w 1957 roku, a także zapiski o niej drugiego syna, Stanisława Różewicza (1924-2008), również pisarza i reżysera teatralnego i filmowego.

Włochy odgrywają ważną rolę w życiu i twórczości Tadeusza Różewicza: wystarczy pomyśleć o jego podróżach, wierszach poświęconych miejscom i ludziom, wstrząsających wersetach o śmierci Pasoliniego czy papieża Lucianiego, wierszach inspirowanych Dantem, a także o niektórych ważnych momentach kariery, takich jak wspomniany już tom opublikowany nakładem wydawnictwa Mondadori z 1964 roku czy pierwsza nagroda Librex Montale International, otrzymana przez poetę w Genui w 2005 roku.

Ale włoski temat u Różewicza ma zawsze „drugie dno”: z jednej strony Włochy, ze swoim naturalnym i artystycznym pięknem, wydają się same w sobie stanowić przeciwieństwo brzydoty i nieludzkości współczesnego świata (nie mogło być inaczej dla absolwenta historii sztuki, który przez całe życie prowadził idealny dialog z artystami i ich dziełami, z zabytkowymi miastami i ich muzeami); z drugiej strony, dokładnie z tego samego powodu, Włochy stają się bardzo mocnym memento mori: „jesteśmy w Wenecji razem / nie mogę uwierzyć / pocałuj mnie / Pan jest Polakiem / wypijmy / jestem sam na świecie” (Et in Arcadia ego).

Wśród jego „włoskich” utworów szczególnie dwa: poemat Et in Arcadia ego oraz wspomniana Śmierć w starych dekoracjach, będące efektem trzymiesięcznego pobytu na Półwyspie Apenińskim w 1960 roku, uderzają swoją oryginalnością w porównaniu z tradycyjną wizją Włoch, postrzeganych jako locus amoenus. Jak słusznie pisał Silvano De Fanti, „mit Włoch jest punktem wyjścia dla Różewiczowskiej krytyki współczesnej kultury europejskiej” (wstęp do Le parole sgomente, s. 24). Jest to Arkadia zatem, ale jak w obrazie Guercina, z którego poemat czerpie swój tytuł, to ziemski raj, w którym czai się śmierć i rozkład. Tych, którzy dzisiaj, A.D. 2021, spacerują pewnymi ulicami Rzymu, uderza okrutna aktualność tego, co pisał wówczas poeta: „Szukałem śladów epifanicznych znaków, a zamiast tego znalazłem ślady wielkiego gnoju, dzikiej mieszanki kultury i turystyki” (cytat za S. De Fanti, wstęp do: Le parole sgomente).

W 700-lecie śmierci Dantego Alighieri warto więc przytoczyć przynajmniej kilka linijek jego wiersza Brama (ze zbioru Nożyk profesora, 2001), niepublikowanego do teraz w języku włoskim, który może nam przywodzić na myśl nie tylko incipit III Pieśni Piekła, ale także, paradoksalnie, przypominać Calvina i jego Niewidzialne miasta: „Piekło żyjących nie jest czymś, co nastanie; jeśli istnieje, jest już tutaj, jest piekłem, w którym żyjemy na co dzień, które tworzymy, przebywając razem” (tłum. Alina Kreisberg), choć Różewicz pozostaje wciąż wierny poetyce minimalizmu, charakteryzującej jego pierwsze zbiory:

Lasciate ogni speranza / Voi ch’entrate / porzućcie wszelką nadzieję / którzy tu wchodzicie / napis nad piekłem / w Boskiej Komedii Dantego // odwagi! / za tą bramą / nie ma piekła // piekło zostało zdemontowane przez teologów / i psychologów głębi // zostało zamienione w alegorię / ze względów humanitarnych i wychowawczych // odwagi! / za tą bramą zaczyna się / raz jeszcze to samo (…) / odwagi! / za tą bramą / nie będzie historii / ani dobra ani poezji // a co będzie / nieznajomy panie? / będą kamienie / kamień / na kamieniu / na kamieniu kamień / a na tym kamieniu / jeszcze jeden / kamień /

Po rocznicowych obchodach ku czci Cypriana Norwida i Stanisława Lema, w połowie grudnia także stulecie Tadeusza Różewicza będzie świętowane w Instytucie Polskim w Rzymie, głos zabiorą jego największy tłumacz Silvano De Fanti i Giulia Olga Fasoli, które niebawem obroni pracę doktorską pt. „Costanti e varianti nell’opera poetica tarda di Różewicz” [„Stałe i zmienne w późnej twórczości poetyckiej Różewicza” na Uniwersytecie „La Sapienza” w Rzymie, całość zaś uświetni także spektakl inspirowany Et in Arcadia ego w opracowaniu pisarza Renato Gabriele i muzyka Raffaele Riccardiego.

W Polsce z okazji tej rocznicy odbyły się już konferencje, przedstawienia, imprezy i wydarzenia kulturalne, przede wszystkim we Wrocławiu, w mieście wybranym przez Poetę, ale także w całym kraju. Rok 2021 to nie tylko rok Dantego, Dostojewskiego, Baudelaire’a, ale słusznie także Różewicza, który spośród wielkich współczesnych polskich poetów najmniej był poetą-„wieszczem”, ale paradoksalnie może najbardziej proroczym. Miałem wielkie szczęście poznać go osobiście: po raz pierwszy w 2003 roku wraz z jego wielkim przyjacielem Edoardo Sanguinetim, a potem podczas pamiętnego wieczoru poetyckiego na Kapitolu i równie pamiętnego (dla mnie) spaceru po Testaccio na Cmentarz nie¬katolicki artystów i poetów. Na zawsze pozostanie w mej pamięci jego dziecięcy, melancholijny, słodki uśmiech.

Koncert Inauguracyjny Festiwalu Serate Musicali Cracoviensis

0

Festiwal Serate Musicali Cracoviensis – 10.04.2022 godz.18:00, Aula Florianka, ul. Senera Fenn’a 15, Kraków (wstęp wolny)

Słowo od Dyrektora Artystycznego 

Ten wieczór muzyczny, wynik współpracy polskich i włoskich artystów, to nie tylko pomysł artystyczny, ale przede wszystkim integracja i braterstwo muzyków z różnych krajów Europy. Pierwszy wieczór Festiwalu Serate Musicali Cracoviensis poświęcony jest nowej muzyce na instrumenty dęte, w repertuarze przewidziano 7 prawykonań, w tym 5 premier światowych i 2 premiery polskie. Zespoły instrumentalne obejmują duet obój i fortepian, różne zespoły dęte, trio stroikowe, kwintet dęty, kwartet, sekstet dęty z fortepianem. Kompozytorzy włoscy i polscy wnieśli swój ważny wkład, pisząc i adaptując nowe utwory na instrumenty dęte. Repertuar ten jest wykonywany przez prestiżowych muzyków, co przyczynia się do wysokiego poziomu występów i sukcesu tego pomysłu.

Moje życie artystyczne i prywatne jest samo w sobie przykładem możliwego i szczęśliwego mariażu różnych tradycji i kultur. Dla mnie, osoby z podwójnym obywatelstwem włoskim i polskim, realizacja tego wydarzenia jest marzeniem, które spełnia się dzięki wkładowi wszystkich, którzy współpracowali przy realizacji mojej inicjatywy.

Należy podziękować Włoskiemu Instytutowi Kultury w Krakowie oraz Katedrze Instrumentów Dętych Drewnianych i Akordeonu Akademii muzycznej im. Krzysztofa Pendereckiego w Krakowie, a także wszystkim kompozytorom i muzykom, którzy wzięli udział w tym wyjątkowym wieczorze.

Podziękowania należą się pisarce Katarzynie Majgier, za zgodę na wykorzystanie swojej wspaniałej fotografii, która dobrze oddaje tytuł Festiwalu Serate Musicali Cracoviensis.

Wiele zawdzięczam Profesorowi Piotrowi Lato i dziękuję mu za entuzjazm i nieustanny udział. Mam nadzieję na kontynuację tego Festiwalu, którego celem jest wzmocnienie współpracy artystycznej między polskimi i włoskim muzykami oraz stworzenie przestrzeni dla młodych kompozytorów z naszych krajów.

Szczególne i serdeczne podziękowania dla mojej żony Małgorzaty za wymyślenie i stworzenie wspaniałego plakatu i programów pierwszej edycji festiwalu!

Wrocław 04.04.2022 Francesco Bottigliero

Program

Antoni Szałowski: Sonatina na obój i fortepian (1946)
Temporal Duo – Monika Sęk – obój; Łukasz Dębski – fortepian

Francesco Bottigliero: Romanza „Nowy Sącz” (2017) – prapremiera
Temporal Duo – Monika Sęk – obój; Łukasz Dębski – fortepian

Pantaleo Leonfranco Cammarano: Fragmenta (2002) – polska premiera
Wiesław Suruto – flet; Maksymilian Lipień – obój; Piotr Lato – klarnet


Michał Gronowicz: Epigram V
-VIII na ob., cl. i fg. prapremiera
LLLeggiero Woodwind Trio (Maksymilian Lipień – obój, Piotr Lato – klarnet; Damian Lipień – fagot)

Tiziano Citro: Under The Stars (2002) – polska premiera
Wiesław Suruło – flet; Maksymilian Lipień – obój; Piotr Lato – klarnet; Damian Lipień-fagot; Łukasz Dębski – fortepian

Dawid Pajdzik: Dr JanKeys (2019) – wersja na kwintet dęty – prapremiera
Wiesław Suruło – flet; Maksymilian Lipień – obój; Piotr Lato – klarnet; Damian Lipień – fagot; Tadeusz Tomaszewski – róg

Pantaleo Leonfranco Cammarano: Quintetto n.1 „Cinque sensi” (2022) – prapremiera
Wiesław Suruło – flet; Maksymilian Lipień – obój; Piotr Lato – klarnet; Damian Lipień – fagot; Tadeusz Tomaszewski – róg

Francesco Bottigliero: Verbovaya Doshchechka, Introduzione, tema e variazioni – prapremiera
Wiesław Suruło – flet; Maksymilian Lipień – obój; Piotr Lato – klarnet Damian Lipień – fagot; Tadeusz Tomaszewski – róg; Francesco Bottigliero – fortepian

GAZZETTA ITALIA 92 (kwiecień – maj 2022)

0

W setną rocznicę urodzin Pasoliniego na okładce nowego numeru Gazzetta Italia portret jednego z najważniejszych włoskich intelektualistów XX wieku autorstwa utalentowanej artystki hiperrealistycznej Fedou. O Pasolinim opowie nam Anna Osmólska-Mętrak w wywiadzie “Pasoliniego życie po życiu”. Spośród wielu artykułów w tym wiosennym numerze Gazzetta Italia szczególnie polecamy Wam spacer po Bergamo z ambasadorem Włoch w Polsce, Aldo Amatim i ponowne odkrycie wartości muzyki w naszym życiu w rozmowie z Agatą Igras z Uniwersytetu Muzycznego w Warszawie. Dzięki nagraniom zrealizowanym przez młodych muzyków przeniesiemy się wspólnie do Rzymu, a o relacjach kulturowych między Polską a Włochami opowie nam pisarka Yvette Żółtowska-Darska. Zgłębimy także historię gdańskich bursztynów.

To tylko kilka z licznych tematów, które poruszamy w tym numerze. Nie zabraknie oczywiście naszych stałych rubryk, a w nich: historia Giny Lollobrigidy, “najpiękniejszej kobiety świata” i kolejny artykuł z serii poświęconej polskim występom na Festiwalu Filmowym w Wenecji; z kolei w rubryce etymologicznej porozmawiamy o pochodzeniu słów związanych ze zbliżającą się Wielkanocą

Nowy numer Gazzetta Italia czeka na Was w Empikach w całej Polsce i w księgarniach Italicus i Austeria w Krakowie. W razie pytań dzwońcie na nasz numer redakcyjny: 505 269 400. Miłej lektury!

Wyrazić nieprzetłumaczalne

0

Zainspirowana lekturą dość ciekawego artykułu przygotowanego przez włoskich tłumaczy na temat słów, które trudno przetłumaczyć na języki obce poopowiadam dziś o polskich i włoskich wyrażeniach, które nie znajdują swojego odpowiednika w drugim języku; lub można je przetłumaczyć, ale wersja w drugim języku jest może dłuższa, bardziej skomplikowana przez co nie brzmi dobrze i odpowiednio lekko.

Polskie wyrażenia:

  • OGARNIAĆ – to ciekawy czasownik, który po polsku ma wiele znaczeń, nie przypominających tego dosłownego. Przyjęło się używać go, kiedy chcemy powiedzieć, że ktoś sobie z czymś radzi, albo musi się czymś zająć. Po włosku takiego terminu nie ma, ale możemy to wyrazić za pomocą takich czasowników jak: cavarsela – radzić sobie, sistemare – układać, organizować.
  • MASAKRA – w dosłownym tłumaczeniu słownikowym po włosku il massacro. Po polsku jednak to słowo nabrało szerszego znaczenia, jest formą na określenie sytuacji trudnej, skomplikowanej, negatywnej. Nie za bardzo znajduję rzeczownik, którego można użyć w takim znaczeniu, można ewentualnie użyć przymiotnika, np. terribile – okropny, ale to jednak nie to samo.
  • KAPUŚNIAK, MŻAWKA, ULEWA, itp. – czyli wszelakie określenia różnej intensywności deszczu. Włochy to kraj zdecydowanie mniej deszczowy, a co za tym idzie brakuje takiego szerokiego wachlarza określeń. Oczywiście można powiedzieć piove – pada deszcz i piovviggina – kropi i piove a dirotto – leje i to raczej byłoby na tyle.
  • KATAR – słownik tłumaczy ten wyraz jako il catarro, ale tego wyrazu w języku potocznym się nie używa. Podczas gdy my często mówimy, że ktoś ma katar, Włosi od razu mówią o grypie l’influenza. A jeśli chodzi o katar alergiczny, używa się terminu la rinite allergica.

Włoskie wyrażenia:

  • FARE IL FILO to włoskie wyrażenie, które znakomicie by się tłumaczyło na polskie „zalecać się do kogoś”, ale jest ono odbierane już jako przestarzałe i nieużywane. Okazuje się, że we współczesnej polszczyźnie nie pojawiło się żadne nowe określenie. Młodzież w tym kontekście użyłaby czasownika „podbijać”. Nasuwa mi się dygresja, że polskie terminy związane z relacjami miłosnymi stały się dość agresywne. Po włosku wyrażenie oznacza prawdziwe zainteresowanie drugą osobą poprzedzające zakochanie, na które po włosku znowu można spotkać wiele określeń w zależności od intensywności i trwałości uczucia.
  • FARE 4 PASSI – dosł. zrobić 4 kroki, fare un giro – dosł. zrobić kółko. To przykłady wyrażeń oznaczających po włosku „spacer”, których można użyć zamiast rzeczownika una passeggiata lub zamiast wyrażenia fare una passeggiata – (dosł.) zrobić spacer.
  • CHE BELLO! Zawsze podkreślam, że jest to wyrażenie, które niekoniecznie wyraża ocenę estetyczną. Che bello można powiedzieć w reakcji na pozytywną wiadomość lub miłą sytuację, co czasem odpowiada polskiemu przymiotnikowi „fajny”. Przymiotnik bello – piękny, ładny, może też wzmacniać znaczeniowo coś, co wcale nie jest pozytywne. Możemy na przykład powiedzieć è un bel problema – dosłownie „to ładny problem”, w tym zdaniu po polsku zasugerowałabym tłumaczenie „niezły”, bo przecież nie „ładny” ani „piękny”.

***

Aleksandra Leoncewicz – lektorka języka włoskiego, tłumaczka, prowadzi własne studio językowe Pani Od Włoskiego.

Otwarcie spółki w Polsce

0

Polska gospodarka rozwija się stale od ponad 25 lat i jest jedną z najatrakcyjniejszych pod względem inwestycji gospodarek w Unii Europejskiej. Z tego powodu coraz więcej inwestorów zagranicznych decyduje się na rozpoczęcie działalności w Polsce.

Prognozowane tempo wzrostu w 2022 r. wynosi około 4,9%, a wśród krajów europejskich polska gospodarka jest z pewnością jednym z tych, które najszybciej otrząsnęły się z szoku wywołanego pandemią COVID-19.

Do najbardziej interesujących sektorów należą: energetyka, przemysł motoryzacyjny, sprzęt AGD, elektronika, przemysł lotniczy i kosmiczny, rolnictwo, przetwórstwo żywności, kosmetyki i sektor usług.

Przedsiębiorca chcący założyć firmę w Polsce ma do wyboru kilka opcji, zgodnych z typami firm oferowanymi w krajach Unii Europejskiej.  Możliwe rozwiązania obejmują otwieranie oddziałów lub spółek zależnych albo zakładanie nowych podmiotów. 

Najpopularniejszą formą spółki wybieraną przez inwestorów zagranicznych jest Sp. z o.o. (Spółka z ograniczoną odpowiedzialnością). Ta forma spółki jest odpowiednikiem włoskiej spółki z ograniczoną odpowiedzialnością, choć występują w niej pewne różnice w zakresie odpowiedzialności członków zarządu. Minimalna kwota kapitału dla tego typu spółki jest niewielka, tj. 5 000 PLN. Podatek dochodowy od osób prawnych, CIT (Corporate Income Tax), w Polsce wynosi 19% jako stawka podstawowa, ale istnieje 9% stawka dla nowych firm i do 2.000.000 euro obrotu rocznie.

Bardziej ustrukturyzowane firmy mogą zdecydować się na założenie spółki akcyjnej (po polsku S.A.).  Spółka akcyjna w Polsce ma minimalny kapitał w wysokości 100 000 PLN i zasadniczo podlega tym samym zasadom, co we Włoszech.

Każda działalność gospodarcza w Polsce podlega rejestracji w KRS – polskim rejestrze handlowym. Stawka podstawowa podatku VAT w Polsce wynosi 23%, jednak dla określonych kategorii produktów/usług obowiązują stawki 8% i 5%, z pewnymi zwolnieniami.

IC&Partners Poland pomoże Ci wybrać strukturę najbardziej odpowiednią dla Twojej firmy, przygotować umowę spółki i zarejestrować ją w KRS, otworzyć rachunek bankowy oraz zapewnić wsparcie we wszystkich kwestiach podatkowych i prawnych związanych z prowadzeniem działalności w Polsce, w tym w zakresie rekrutacji pracowników i zarządzania wynagrodzeniami.

Jeśli chcieliby Państwo przedyskutować z naszymi ekspertami wybór najbardziej odpowiedniej formy spółki dla Państwa działalności w Polsce, prosimy o kontakt:

IC&Partners Poland S.A.
Plac Powstańców Warszawy 2a
00-030 Warszawa
T   +48 22 828 39 49
E    info@icpartnerspoland.pl 

Premio Strega – książkowe propozycje niedzielnych przyjaciół

0

Kiedy biegam po mieście, załatwiając swoje codzienne sprawy, często zdarza mi się wstąpić po drodze do księgarni. Zazwyczaj wybór dobrej lektury nie sprawia mi większych kłopotów. Niekiedy kieruję się znanym lub zasłyszanym nazwiskiem autora, czasem zaś wpada mi w oko jakiś tytuł lub okładka zauważona na wystawie. Prawdę mówiąc, najczęściej mam wrażenie, że to nie ja szukam książek, ale to one same mnie znajdują, po prostu „trafiając” w moje ręce. Bywa jednak, że nie mam natchnienia i wtedy zdaję się na autorytet nagród literackich, które zawsze stanowią gwarancję dobrej lektury.

We Włoszech istnieje wiele konkursów literackich, które różnią się tematyką i metodą przyznawania nagród. Do najbardziej prestiżowych w świecie prozy należy Nagroda Strega (Premio Strega).

W powojennych Włoszech, kiedy wioski i miasta wciąż nosiły ślady doznanej przemocy, a znaczna część kraju leżała w gruzach, w roku 1947, w dobie odbudowy, pisarka Maria Bellonci i aktor Guido Alberti postanowili przywrócić kulturze tożsamość narodową i społeczną. Zdecydowali ufundować nagrodę literacką zwaną Premio Strega, od nazwy likieru, którego producentem i administratorem rodzinnej firmy był aktor Alberti. Pomysł zrodził się spontanicznie podczas spotkań, które odbywały się od roku 1944 w salonie literackim Marii Bellonci, zwanym „Niedzielni przyjaciele” („Amici della domenica”), założonym jeszcze podczas bombardowań i wojennego terroru.

Maria Bellonci tak wspomina ten okres: „Zimą lub wiosną 1944 roku zaczęli przychodzić przyjaciele, dziennikarze, pisarze, artyści, literaci, ludzie wszelkiej maści połączeni bolesną teraźniejszością i niepewnością o przyszłość. Po 4 czerwca, kiedy skończył się koszmar, przychodzili nadal, szukając poczucia jedności, by stawić czoła rozpaczy i rozproszeniu. My czerpiemy siłę z bycia razem. Mam nadzieję, że dla wszystkich będzie to żywe, miłe
wspomnienie.”

To był zalążek, który dał początek najważniejszej włoskiej instytucji literackiej, w której wzięli udział wybitni pisarze, tacy jak Ennio Flaiano, Elsa Morante, Natalia Ginzburg, Anna Maria Ortese, Maria Bellonci, Dacia Maraini, Margaret Mazzantini, Melania Gaia Mazzucco, Helena Janeczek, Umberto Eco, Sandro Veronesi i wielu innych.

Nie sposób wymienić wszystkich laureatów długiej historii Nagrody Strega, przyznawanej corocznie od 1947 roku.

Dodam, że nazwa instytucji, która wywodzi się od likieru Strega, wiąże się z wierzeniami ludowymi południowych Włoch, a dokładniej, odnosi się do postaci czarownicy – janary, jednej z wielu bohaterek tradycyjnych wiejskich opowieści z okolic Benevento, skąd pochodziła rodzina Bellonci.

Po dziś dzień czterystu jurorów zbiera się, zazwyczaj w czerwcu, aby wyłonić dwanaście prac, które zostaną dopuszczone do konkursu. Podczas pierwszej eliminacji zostaje wybranych pięć utworów, choć czasami konieczne jest wprowadzenie do finału szóstego tytułu ex aequo. Zwycięzca wyłaniany jest z roku na rok, zgodnie z tradycją, w pierwszy czwartek lipca. Po ostatecznym głosowaniu, w nimfeum rzymskiej Villa Giulia, odbywa się uroczysta ceremonia ogłoszenia laureata, transmitowana na żywo przez telewizję Rai.

Jurorzy, wybierani spośród kobiet i mężczyzn zasłużonych w różnych dziedzinach kultury i sztuki oraz laureatów Nagrody w poprzednich edycjach, do dziś nazywani są „Niedzielnymi przyjaciółmi”, tak jak grupa niezłomnych literatów, którzy dali początek tej wspaniałej instytucji. Od 2010 roku do ich grona dołączyli „najbardziej aktywni” czytelnicy, zgłaszani co roku przez niezależne księgarnie rozsiane po całych Włoszech, a od 2017 roku poszerzono je o kolejne 20 głosów oddawanych przez szkoły, uniwersytety i koła literackie oraz 200 głosów od naukowców, tłumaczy oraz intelektualistów włoskich i zagranicznych, typowanych przez 20 Włoskich Instytutów Kultury za granicą.

W skład komisji kwalifikacyjnej wchodzi zatem 660 obdarzonych wysokimi kompetencjami jurorów, którzy gwarantują rzetelność i odpowiedni poziom oceny stających do konkursu dzieł, w zakresie ich formy i treści.

Oczywiście każde dzieło poddane ocenie tak wykwalifikowanego jury może być uznane jedynie za arcydzieło wydawnicze, niezależnie od gatunku literackiego, jakim parają się autorzy.

Tak więc, w poszukiwaniu gwarancji dobrej lektury, warto rzucić okiem na listę laureatów ostatnich edycji Premio Strega i znaleźć coś dla siebie; miłośnikom sensacji i thrillerów polecam czarny kryminał z gotycką nutą „La ferocia” („Dzikość”) Nicoli Lagioia, laureata Nagrody Strega w roku 2015.

Zwycięzcą z roku 2016 jest Edoardo Albinati i jego „La scuola cattolica”. Odnajdujemy w niej obraz rzymskich wyższych sfer z lat siedemdziesiątych, umiejętnie szkicowany w opowiadaniach snutych przez poszczególnych bohaterów o niezliczonych przygodach, rzeczywistych i fikcyjnych, aż po słynną zbrodnię na Circeo.

Książka „Le otto montagne” („Osiem gór”) Paolo Cognettiego, laureatka Nagrody w roku 2017, spodoba się wszystkim mającym ochotę na pełną przygód podróż duchową w towarzystwie dwóch mężczyzn, których przyjaźń znacznie przewyższa zdobywane w ciszy i skupieniu, krok za krokiem, szczyty.

W roku 2018 Nagroda została przyznana pisarce Helenie Janeczek (wywiad z Heleną Janeczek znajdziecie tutaj). Jej powieść „La ragazza con la Leica” („Dziewczyna z Leicą”) ukazuje zderzenie młodzieńczych pasji ze światem, w którym głęboki kryzys gospodarczy i triumf faszyzmu nie są w stanie stłumić siły i odwagi żyjących wówczas ludzi, broniących wolności przekonań i działania, czasem płacących za te wartości własnym życiem.

Pozostając przy tematyce faszyzmu, polecam książkę laureata Nagrody Strega 2019, Antonia Scuratiego pt. “M. il figlio del secolo” („M. Syn Stulecia”). Ta bezprecedensowa powieść dokumentalna, oparta w całości na wiarygodnych źródłach, opisuje po mistrzowsku, bez sympatii politycznych czy ideologicznych, początki, dojście do władzy i upadek Mussoliniego, człowieka, który odegrał tak ogromną rolę w historii Włoch.

Ostatnim omawianym dziełem, nagrodzonym w roku 2020, jest “Il colibrì” Sandra Veronesi. To opowieść o przygodzie ludzkiego życia, doświadczanego we wszystkich skrajnościach – poprzez okrucieństwa i wielkie miłości, przeżywanego w poszukiwaniu własnej tożsamości, bez upadków w nicość; z akceptacją każdego wyzwania jako soli życia i osiągnięcie celu swej podróży w okresie kilkudziesięciu lat, rozpoczynającym się od bliżej nieokreślonego momentu na początku lat siedemdziesiątych i kończącym w nieznanej przyszłości, w której córka bohatera uosabia nową ludzkość.

Lektura każdego z tych dzieł może być nie tylko dobrym towarzystwem naszej codzienności i zapewnić chwilę relaksu z dobrą książką w ręku, ale także – dzięki treści utworów – pozostawić na lata w naszych sercach niezatarty ślad. Mówimy to z pełnym przekonaniem, a gwarancję prawdziwości takiego stwierdzenia daje jedno z najbardziej prestiżowych włoskich wyróżnień literackich: Premio Strega.

Włoskie inspiracje w Galeriaart.pl

0

Wojciech Tuleya, marszand, historyk sztuki, manager i właściciel warszawskiej galeriaart.pl, od niedawna z siedzibą w Elektrowni Powiśle. Współprowadzącym galerię jest Bogusław Deptuła, krytyk sztuki, kurator wystaw, wykładowca w warszawskiej ASP, były redaktor naczelny miesięcznika Art & Business.

Jak w epoce PRL-u został pan marszandem sztuki?

W.T.: W końcu lat 80. pracowałem w antykwariacie w Warszawie przy Mazowieckiej. Właściciel otworzył potem galerię i, ponieważ studiowałem historię sztuki, powierzył mi jej prowadzenie. Od tego czasu całe życie zajmuję się sztuką. Przyjaciele mówią, że galeria to mój świat i że tylko tu jestem naprawdę sobą.

Jak pozyskuje się artystów?

W.T.: W ostatnich latach coraz częściej przez internet. Do galerii zgłasza się mnóstwo artystów, a profesjonalizm marszanda polega na tym, że raz na jakiś czas intuicja podpowiada mu, że to jest artysta dla naszej galerii! Są wśród nich profesorzy i młodzi twórcy, bo stawiamy przede wszystkim na jakość i różnorodność oferty. Zawsze wykonujemy detektywistyczną pracę, żeby potwierdzić, czy dobrze oceniamy twórcę, bo kilka pierwszych obrazów to za mało. Potem organizujemy artyście wystawę, wprowadzamy go na naszą stronę internetową i zaczynamy prezentować klientom. To inwestycja czasu i pieniędzy, bo sama wystawa, nawet bez katalogu, kosztuje wiele tysięcy złotych: zdjęcia, teksty, tłumaczenia, webmaster. Ale w świecie marszandów jest ważne, by być pierwszym, który odkrył artystę, nawet jeśli po paru latach przeniesie się on do galerii lepiej dopasowanej profilem do jego twórczości. Mogę się pochwalić, że dla ostatnio pozyskanej malarki w ciągu 2 miesięcy działaliśmy na tyle skutecznie, iż z ostatniej wystawy sprzedało się 15 z 20 obrazów.

galeriaart.pl Elektrownia Powiśle, ul. Dobra 40

Jak przez 30 lat zmienili się klienci?

B.D./W.T.: Kiedy zaczynaliśmy sprzedawała się głównie grafika, której dziś nikt nie kupuje. Teraz w Polsce ludzie patrzą na sztukę przez pryzmat pieniędzy. To ich inwestycja, także w budowanie prestiżu. Szukając obrazu analizują nie tylko cenę, ale również to czy na nim zarobią i w jakim czasie. Czy nie padają ofiarą oszustwa. A nawet, jak zakup obrazu danego artysty ulokuje ich towarzysko. Są to na ogół osoby, które osiągnęły sukces i najczęściej urządzają drugi dom. W pierwszym, gdy byli na dorobku, nie było ani miejsca ani budżetu na sztukę, a dzisiaj na obrazy znanego artysty nie wahają się wydać kilkudziesięciu tysięcy, co jeszcze niedawno było nie do pomyślenia.

Wybierając artystów do galerii, kierujecie się zasadą nowoczesności i tradycji w sztuce.

B.D.: Obaj jesteśmy historykami sztuki, co tłumaczy naturalną skłonność do budowania kontekstów ze sztuką dawną. Obaj łatwo rozpoznajemy artystyczne fascynacje malarzy. Niektórzy z tych, z którymi współpracujemy sięgają do sztuki dawnej, analizują jej estetyczne rozwiązania, odnajdują inspirujące wątki i na nowo je interpretują.

Co konkretnie ich inspiruje?

B.D.: Myślę o włoskiej sztuce wczesnorenesansowej, oszczędnej, monumentalnej, niełatwej do naśladowania, o artystach jak Piero della Francesca. Wpływy takiego malarskiego traktowania pejzażu i figur widzę w sztuce Mikołaja Kasprzyka. Inny przykład to Łukasz Huculak. W czasie dłuższej podróży studyjnej po Italii zanurzył się we włoskiej sztuce wczesnorenesansowej i przedrenesansowej, np. Fra Angelico. Stąd kolorystyka i poetyka jego szaro-beżowo-różowych obrazów, rozpoznawalna estetyka wypłowiałego fresku, którego barwy trochę się utleniły i straciły intensywność. Stąd także nawiązanie do predelli, czyli dolnych malowideł ołtarzowych. Te sceny rodzajowe, obrazujące sytuacje z życia codziennego świętych, tak zafascynowały Łukasza, że stworzył szereg podłużnych kompozycji jako ich parafrazy. U progu kariery ogromny wpływ na Łukasza Huculaka wywarł Giorgio Morandi, dwudziestowieczny malarz włoski, „samotnik z Bolonii“, który pod wpływem Giorgia de Chirico zaczynał w estetyce surrealistycznej „pittura metafizyka“, a potem ewoluował w stronę intymnego realizmu. Łukasz zwiedził w Bolonii muzeum i pracownię Morandiego i zapożyczył tę atmosferę również do swojej twórczości. Jego wczesne martwe natury przedstawiają szare stoły, na których stoją butelki i inne banalne, proste przedmioty. Pod pędzlem Huculaka to wszystko staje się wybitnym tematem, intymnie i czule odtworzonym.

A od kogo czerpią inspirację malarki, które promujecie w galerii?

B.D.: Przykładem artystki o włoskich fascynacjach jest Katarzyna Jędrysik-Castellini, która z mężem Włochem przez pewien czas mieszkała w Italii, a tekst do jej wystawowego katalogu napisała Tessa Capponi Borawska, znana włoska arystokratka mieszkająca w Polsce. Malarstwo Kasi jest bardzo włoskie w swym charakterze i estetyce: malownicze pejzaże i postacie, martwe natury z owocami cytrusowymi. Po zwiedzeniu muzeum lalek, gdzieś na południu Włoch, w jej obrazach zagościły klimaty commedii dell’arte, Arlekiny, Pierroty, Pinokio. Jest też świetną portrecistką; swój małżeński portret namalowała oczywiscie z profilu – jak u Piera della Franceski w słynnym portrecie Federica da Montefeltro i jego żony Battisty Sforzy, czy innych obrazach z tamtego czasu, Botticellego, Lorenza Costy, Ghirlandaio.

Łukasz Huculak, Komoda z Pompeji, 2006

Galeriaart.pl działa „…na przekór przekonaniu, że obraz jako medium się skończyło“.

B.D.: Śmierć malarstwa ogłaszano wielokrotnie. Już w XIX wieku uznano, że fotografia zastąpi malarstwo. Tymczasem artyści tacy jak Courbet czy Degas tworzyli w oparciu o estetykę fotografii. Kolejnym prawdziwym kryzysem była moda na sztukę konceptualną w latach 60. i 70., kiedy faktycznie malarstwo w głównym nurcie sztuki zeszło na boczny tor. Aktualnie obserwujemy jakieś malarskie szaleństwo, zwłaszcza młodego pokolenia. Oczywiście powstają animacje komputerowe, prace wideo, na tym polega różnorodność sztuki. Ale malarstwo ma znowu zdecydowaną przewagę nad innymi dziedzinami artystycznymi i doświadczamy z nim kolejnej fascynującej przygody.

Mikołaj Kasprzyk, Szermierze, 2017
Beata Muranowska, Na południu, 2017