Slide
Slide
Slide
banner Gazzetta Italia_1068x155
Bottegas_baner
baner_big
Studio_SE_1068x155 ver 2
Nutella_Gazzetta_Italia_1068x155_px_final
Gazetta Italia 1068x155

Strona główna Blog Strona 41

Donatella Baldini: Italia synonimem piękna

0
cof

Włoskie Instytuty Kultury na świecie pełnią kluczową rolę w popularyzacji kultury i języka włoskiego. W Polsce mamy to szczęście, że są dwa takie Instytuty, ten w Warszawie właśnie powitał nową dyrektorkę Donatellę Baldini, którą pytamy o działania realizowane przez Instytut.

Donatella Baldini: Nie jest łatwo przedstawić rolę Instytutów w kilku słowach, ale można wyróżnić niektóre kluczowe punkty: Instytuty są częścią włoskiej administracji publicznej, istnieją jako zagraniczne urzędy należące do Ministerstwa Spraw Zagranicznych i Współpracy Międzynarodowej, i działają w ścisłej współpracy z właściwą Ambasadą, utrzymując mimo wszystko pewną autonomię. W swych działaniach promujących kulturę Włoch, Instytuty są miejscem spotkań, wymiany, wspólnej refleksji, przede wszystkim z organizacjami i realiami kulturowymi państwa, w których się znajdują. Tak jak w przypadku innego działającego w Polsce Instytutu, tego w Krakowie, kierowanego przez kolegę z pracy i dobrego przyjaciela Ugo Rufino, z którym współpraca jest stała i owocna, podobnie w Warszawie wyzwanie postawione jest przez bogatą tradycję dialogu między dwoma krajami, która zmusza do często ciężkiego wyboru i selekcji wartościowych projektów. Współpraca między Instytucjami nie jest jednak jedynym naszym działaniem: powołaniem Instytutu jest również otwarcie się na spotkania z innymi cywilizacjami i kulturami, wystarczy przywołać zaangażowanie w sieć EUNIC, która zrzesza centra kultury z różnych krajów europejskich połączone wspólnymi działaniami. Oczywiście punktem centralnym działalności Instytutu jest promowanie włoskiej kultury, zarówno tej dawnej, jak i współczesnej, poprzez inicjatywy jak wystawy, koncerty, festiwale kinowe, konferencje czy wykłady. Czuję pod tym względem ogromną odpowiedzialność, by zaproponować wysokiej jakości działania i program, na poziomie polskich odbiorców, nie tylko ich szerokiej wiedzy, ale również miłości do Włoch i ciekawości współczesnego życia kulturalnego. W tym zadaniu, mam nadzieję móc liczyć na to, co uważam za warunek konieczny sukcesu wszystkich inicjatyw, czyli na potwierdzenie licznej współpracy z instytucjami i miejscowymi partnerami zaangażowanymi w poprzednie działania Instytutu. W ich ofercie dużo uwagi poświęca się Italii: jestem tu zaledwie od kilku tygodni, ale miałam już okazję zauważyć powszechną obecność Włochów i Włoch w wydarzeniach kulturowych, przede wszystkim w muzyce, która jest tutaj bardzo popularna, dzięki gęstej sieci inicjatyw, ale również w innych sektorach. I byłam naprawdę zdumiona tym, że tak wiele polskich odbiorców, których spotkałam w przeciągu pierwszych dni, mówi biegle po włosku. Instynktownie chciałabym od razu odwzajemnić się nauką polskiego – dla mnie uczenie się języków jest pasją i przyjemnością – mam nadzieję, że będzie na to czas!

Włoski jest czwartym najczęściej wybieranym do nauki językiem, a w październiku jest tydzień języka włoskiego, jakie wydarzenia planujecie?

Popularyzacja języka jest jednym z kluczowych elementów promocji kultury: język jest podstawowym i kluczowym elementem, umożliwiającym wejście do jakiejkolwiek wspólnoty i poznanie również jej spojrzenia na świat. Ogromne zainteresowanie językiem włoskim jest niezwykle istotne, gdyż często wynika z pobudek kulturowych. Jednym z czynników, przez który nauka włoskiego jest tak popularna, to kojarzenie Włoch z pięknem, i myślę, że tak też jest w Polsce, gdzie powód ten łączy się z innymi, takimi jak potrzeby akademickie czy zawodowe, które zachęcają do nauki naszego języka. Na nadchodzący Tydzień Języka Włoskiego na Świecie nasz Instytut przygotował wydarzenia związane z Rokiem Dantego (z okazji 700. rocznicy śmierci, która nastąpiła w 1321), które dołączają do wspaniałych inicjatyw realizowanych już w Polsce, a które miałam okazję śledzić online z Włoch. W każdym razie wydarzenia związane z Dantem nie mogą się zakończyć w rocznicę i z całą pewnością będą częścią naszego programu także w nadchodzących latach, dzięki inicjatywom, które są w przygotowaniu.

Jak ważna jest promocja włoskiej kultury dla wzmocnienia wizerunku kraju za granicą?

Jest niezbędna! Wizerunek Włoch za granicą jest nierozerwalnie związany z podziwem dla dziedzictwa kulturowego i jest ściśle powiązany z urokiem miast, które są symbolem sztuki, takich jak Rzym, Florencja, Neapol czy Wenecja. Nasz wizerunek jest też powiązany z arcydziełami, prawdziwymi ikonami piękna, znanymi i cenionymi na całym świecie: od niezwykłego rozkwitu dzieł sztuki w epoce Signorii i komun miejskich, po najnowsze formy wyrazu artystycznego, takie jak dziewiętnastowieczna opera i kino czy design zeszłego wieku. W wyobraźni różnych krajów, Włochy kojarzą się z ideałami harmonii i piękna, nawet w prozie życia codziennego. Pogłębianie wiedzy zarówno na temat przeszłości, jak i współczesnej twórczości, przyczynia się bez wątpienia do wzmocnienia wizerunku naszego kraju i podniesienia prestiżu na arenie międzynarodowej. Promocja włoskiej kultury oznacza dzielenie się doświadczeniami i zainteresowaniami, pozwala szerzyć wartości, które za sobą niesie, a jednocześnie umożliwia zatrzymanie się nad naszą historią i stawienie czoła wyzwaniom stawianym przez współczesny świat. Promowanie naszej kultury ma również efekt napędowy dla całego systemu włoskiego, przyczyniło się na przykład do docenienia niektórych sektorów, takich jak design, moda czy uprawa winorośli, które wyróżniają się kunsztem, głęboko zakorzenionym w naszej kulturze. Ponadto lepsza znajomość naszego bogactwa kulturowego może również sprzyjać bardziej świadomej turystyce, która prowadzi do odciążenia wielkich miast i do docenienia rozległego dziedzictwa osad i miasteczek, które są mniejsze tylko ze względu na rozmiar, ale nie znaczenie.

Czy istnieje jakaś szczególna więź historyczna i kulturowa między Włochami a Polską?

Pod względem historycznym, kulturowym i religijnym, te dwa kraje od wieków łączą bliskie więzi, udokumentowane przez wybitnych uczonych, którzy nadal je zgłębiają. Jeżeli chodzi o ostatni okres, pragnę zwrócić uwagę przede wszystkim na postać Jana Pawła II, który z pewnością przyczynił się do umocnienia przyjaźni między dwoma narodami. Chciałabym również podkreślić, że Polska w ostatnich dziesięcioleciach ubiegłego wieku była we Włoszech w centrum uwagi zarówno pod względem kulturalnym, jak i politycznym. Myślę, że wiele osób nie potrafiło oddzielić zaciekawienie w odkrywaniu filmów Zanussiego i Wajdy, teatru Grotowskiego czy poezji Miłosza od trwogi, z jaką śledzono odważne działania i kroki Polski w stronę demokracji. Zakończę, dzieląc się osobistym doświadczeniem: kilka tygodni temu, gdy byłam w Mediolanie, wybrałam się do Brery, korzystając z ponownego otwarcia Pinakoteki, która jeszcze nie była zbyt oblegana; po drodze, na pięknym osiemnastowiecznym budynku, zauważyłam płytę upamiętniająca legiony generała Dąbrowskiego, które miały tam swoją siedzibę, te legiony, w których zrodził się hymn Polski. Dowody na związki między Włochami a Polską można znaleźć nawet bez szukania!

W przyszłym roku będziemy obchodzić dwusetną rocznicę śmierci Canovy, czy są już zaplanowane jakieś wydarzenia?

Z Canovą pozostajemy w dopiero co wspomnianym okresie historycznym, dramatycznym dla Włoch, a tym bardziej dla Polski, która jednak kulturowo jest epoką pełną nowości i fermentów. Canova jest jednym z najsłynniejszych komentatorów tamtego okresu na świecie – jego sława dotarła aż do młodej wówczas republiki Stanów Zjednoczonych – i jest postacią, która ze względu na swoje znaczenie społeczne, zaprasza do zgłębienia tematów artystycznych i historycznych. Biorąc również pod uwagę okoliczności, w jakich działał oraz znaczenie, jakie neoklasycyzm miał w Polsce, myślę że warto przewidzieć wydarzenia związane właśnie z Canovą. Mamy już kilka pomysłów, które mam nadzieję, że w najbliższym czasie uda się przekuć na konkretny program.

Jakie są pierwsze wrażenia z polsko-włoskiego środowiska w Warszawie?

Mimo że jestem w Warszawie od niedawna, jestem zaskoczona ile Włochów i Włoszek zdecydowało się osiedlić na stałe w Warszawie oraz tym, jak powszechną jest chęć utrzymania ścisłych relacji z Włochami. Jestem przekonana, że znajdziemy sposób na to, by wspólnie pracować, dostosowując także część działań Instytutu do potrzeb tej uważnej i żywej wspólnoty.

Jakie są Pani najciekawsze doświadczenia z życia zawodowego za granicą?

Przed dołączeniem do Instytutów, miałam już doświadczenie w pracy za granicą jako wykładowczyni na Uniwersytecie w Reykjavíku, na Islandii i w Galway w Irlandii. Na Islandii zapoczątkowałam italianistykę i bardzo miło było móc wysłać pierwszych islandzkich studentów na wymiany Erasmus do włoskich uniwersytetów we Florencji, Genui i Trieście. Obecnie w Reykjaviku działa na stałe katedra języka włoskiego. W Irlandii, gdzie mieszkałam najdłużej, odnalazłam środowisko bardzo dynamiczne i zaangażowane: ogromna sympatia studentów do Włoch przekonała mnie nawet do przygotowania, pomimo bardzo ograniczonych środków, adaptacji sztuki „Jeden jest nagi, a drugi założył krawat” Daria Fo („L’Uomo Nudo e L’Uomo in Frak”). Szczególnie u młodych ludzi uderzyło mnie także silne poczucie przynależności do Europy: ciekawe, że to właśnie na wyspie miałam najsilniejsze poczucie życia wśród obywateli Europy. W ciągu ostatnich dwóch dekad pracowałam w dwóch największych Instytutach Kultury za granicą, w Paryżu, a ostatnio w Nowym Jorku, gdzie współpracowałam z reżyserem i pisarzem Giorgio van Stratenem, od którego wiele się nauczyłam, zarówno pod względem teoretycznym, jak i praktycznym. Nie jest łatwo wybrać pomiędzy wszystkimi wydarzeniami, w które byłam zaangażowana, by odpowiedzieć na to pytanie. Największą satysfakcją była możliwość wielokrotnego doświadczenia gorącego przyjęcia publiki naszych inicjatyw: od konferencji, takich jak ta w której Salman Rushdie wspominał Umberto Eco, przez koncerty jazzowe, takie jak ten w którym wystąpił Fabrizio Bosso ze swoim kwartetem, kończąc na wystawach grafiki i ilustracji oraz malarstwa, gdzie przedstawione zostały takie arcydzieła jak portret Dantego spod pędzla Bronzino, czy Śmierć Kleopatry Cagnacciego. Ale również możliwość spotkania na żywo osobistości związanych z kulturą, takich jak Nanni Moretti czy Maurizio Pollini

Właśnie wychodzimy ze strasznego okresu pandemii, więc jest teraz ogromne oczekiwanie na powrót wydarzeń na żywo.

Mam naprawdę nadzieję, że jesteśmy na końcu tego długiego i męczącego dla wszystkich okresu, który okazał się niestety również dla wielu bardzo bolesny. Dzięki kampaniom szczepień redukowane są najbardziej dramatyczne skutki pandemii, ale należy wzmacniać świadomość obywateli i nie zapominać, że codzienne działania zapobiegające rozprzestrzenianiu zakażenia są obowiązkową formą okazywania szacunku innym. Należy to mieć na uwadze również planując wydarzenia w Instytucie: jesteśmy naprawdę szczęśliwi, że możemy powrócić do wydarzeń na żywo, zwłaszcza z przeglądem kina współczesnego w Kinie Muranów, ale zwracamy uwagę na utrzymywanie dystansu społecznego, z nadzieją na stopniowy, powakacyjny powrót do wydarzeń z jeszcze liczniejszym udziałem publiczności. Nie zapominając jednak o lekcji, jaką dała nam pandemia: kanały komunikacyjne, oferowane przez rozwój technologii cyfrowych są niezbędnymi narzędziami do zapewnienia widoczności naszych inicjatyw.

Czy jest jakiś szczególny kierunek, którym będziecie podążać w planowaniu działań Instytutu?

Zadaniem Instytutu jest przede wszystkim oferowanie zrównoważonego programu we wszystkich głównych formach wyrazu artystycznego. Będzie to także wyznacznik dla mnie, w ramach którego interesujące wydaje się oferowanie dużej przestrzeni do refleksji nad Europą. Pragnę podkreślić perspektywę historyczną, aby mówić o wspólnych korzeniach i wymianie kulturalnej, nie zapominając także o trudach drogi ubiegłego stulecia, wciąż tak bolesnej, a która doprowadziła nas do tego cennego dialogu, współpracy i zjednoczenia.

tłumaczenie pl: Weronika Cieślak

Sałatka

0

Zwyczaj komponowania zieleniny i spożywania jej świeżej oraz doprawionej odrobiną oliwy i octu to włoska tradycja. Reszta Europy, a w szczególności Francja, wprowadza go wraz z książkami kucharskimi i kucharzami sprowadzanymi z półwyspu. „Sałata to nazwa wyłącznie włoska”, pisze w 1572 marchijski lekarz Costanzo Felici.

Utożsamianie sałaty z Włochami ma miejsce odkąd ówcześni emigranci zapałali tęsknotą za „zielenią”, przypominająca tę, którą współczesny Włoch za granicą doświadcza na myśl o makaronie lub espresso. Giacomo Castelvetro, wygnaniec protestancki w Anglii, modeńczyk z urodzenia, wenecjanin z wyboru, pisze w 1614 roku z żalem o jarzynach, do których Anglicy nie przywiązują tak wielkiej wagi jak do mięsa. Cudzoziemcy zapożyczają z Włoch nie tylko kulturę jedzenia surowych warzyw, ale również nazwy je określające. To Bona Sforza d’Aragona, która w 1518 roku poślubia Zygmunta Starego, miałaby uczynić znanymi w Polsce warzywa rosołowe i jej prawdopodobnie powinniśmy przypisywać wprowadzenie sałaty. Niezależnie czy mamy do czynienia z legendą czy z prawdą, faktem jest, że nawet dzisiaj w języku polskim warzywa rosołowe nazywa się włoszczyzną, jednocześnie nazwy takie jak sałata, marchew, groszek, szparagi, cukinia, kalafior mają rodowód włoski.

Aby dociec pochodzenia tych „roślinożerczych” obyczajów, musimy cofnąć się do świata rzymskiego, w którym to rośliny stanowiły podstawę diety. Przykładowo ta niezwykła, dorodna biała sałata, chrupiąca i pełna smaku znana pod nazwą sałaty rzymskiej, swój przydomek zawdzięcza temu, że stała się wybawicielką legionów rzymskich. Wojsko potrzebuje olbrzymiej ilości jedzenia, by jego żołnierze pozostawali krzepcy: od średniowiecza po epokę napoleońską problem rozwiązywano plądrując wszystko, co napotkano. Rzymianie natomiast rozbijając obóz, jednocześnie sadzili to, co niezbędne do przeżycia. Tak więc osady legionów cechowały się rozległymi uprawami sałaty. Warzywa, które jest odżywcze, „święte dla Adonisa, syna najwonniejszej Mirry i zniewieściałego kochanka Wenus”. Marziale tworzy nawet na ten temat fraszkę (14 w XIII księdze) „Powiedz mi, dlaczego sałata niegdyś zamykała kolacje przodków, a dziś musi otwierać nasze obiady?”. Jedno z pytań egzystencjalnych, na które nie ma dobrej odpowiedzi.

Rzymianie jadali setki rozmaitych ziół, od dzikich po te uprawiane, surowe i gotowane i wiele innych, o których istnieniu nie mamy nawet pojęcia: zostały po nich tylko nazwy. Jednak wszystkie one zostały przyćmione po roku tysięcznym przez szpinak, który przybyły z Persji dzięki Arabom i rozprzestrzeniał się przez dwa kolejne wieki do tego stopnia, że na początku XIV wieku mediolańczyk Bonvesin de la Riva zaliczył go do specjałów lombardzkiej wsi. A skoro mówimy o warzywach, które można jeść zarówno surowe, w sałatce, jak i gotowane, warto wspomnieć, że w epoce renesansu pojawia się na włoskich talerzach wiele warzyw dzisiaj powszechnych, nieznanych zaś w czasach antycznych rzymian. Wśród nich karczochy, przysmak obcy starożytnym rzymianom, ale bardzo popularny wśród współczesnych, ku wielkiemu zaskoczeniu Montaina, który w 1581 roku zauważa: „Zostawiają karczochy niemal surowe”.

Z kolei fasolka szparagowa i kalafiory zaczynają być przywoływane w szesnastowiecznych książkach kucharskich, podobnie jak słodki koper włoski, którego aromatyczna odmiana była szeroko używana jako przyprawa w kuchni średniowiecznej. Ten nowy gatunek, którym wtedy jak i dzisiaj się raczymy w formie surowej jak i gotowanej, sam, w sałatce czy też jako element pinzimonio, jest podawany zawsze jako zwieńczenie obiadu. Ma też współcześnie nierzadkie zastosowanie w płukaniu i odświeżaniu jamy ustnej (koper włoski, przypadek więcej niż unikatowy, ma smak tak intensywny i specyficzny, że nie toleruje łączenia z żadnym winem). W tym samym czasie na stole pojawia się bakłażan, sprowadzony na Sycylię i do Hiszpanii przez Arabów. Pierwszy raz przewija się w przepisie z XIII, a następnie z XIV wieku. Początkowo traktowany jest z dużą dozą nieufności, czego świadectwem jest określanie go mianem niezdrowego lub niegodnego jabłka. Bakłażany dalej budzić będą podejrzenie, będą uważane za produkt marginalny, również z uwagi na to, że były jednym ze składników kuchni hebrajskiej. Siedemnastowieczny autor pisze o nich „Nie powinny być spożywane jeśli są hańbiące dla ludzi lub typowe dla Żydów”. Z innej części świata przywędrowało z kolei nowe warzywo, dziś często kojarzone z bakłażanem lub używane dla wzbogacenia smaku mieszanki sałat – papryka. Warzywo, któremu przypisany był status nieodłącznego komponentu sałatki warzywnej w wersji zimowej, marynowanej w słoikach i przechowywanej jako alternatywa świeżej sałaty sezonowej oraz zieleniny ziołowej.

Królowie i władcy XIX wieku uwielbiali warzywa marynowane i mieli o nich przeciwne zdanie niż ich średniowieczni przodkowie. Spożywanie świeżego jedzenia było niepisanym symbolem podziału klasowego, żywność konserwowana była domeną rolników i niższych sfer społecznych. Dopiero świeża sałatka, to znaczy z zieleniny dopiero co zebranej, jest godna stołu panów i ląduje na nim regularnie. Bartolomeo Platina w pierwszym wydanym drukiem przepisie sugeruje w jaki sposób przyrządzić sałatkę doprawiając ją oliwą i octem.

Cristoforo da Messisbugo (1564) opisuje uczty królewskie, a na nich zastępy 54 dań złożonych z sałaty, ziół i kwiatów. W 1572 roku Costanzo Felici napisał długi list „Lettera sulle insalate”.

Włoski smak jest odtąd doskonale rozpoznawalny, a mieszkańcy półwyspu są do tego stopnia łasi na sałatę, że stają się obiektem żartów cudzoziemców, według których zwyczaj jedzenia surowych warzyw nie kończy się niczym innym jak “odbieraniem pokarmu dzikim zwierzętom”. Wydana zostanie nawet książka zatytułowana „Archidipno, overo dell’insalata e dell’uso di essa”, jej autorem jest abruzyjski lekarz, Salvatore Massonio.

Sałata w Renesansie jest wystawnym daniem, otwiera uczty, ma więc duże znaczenie wśród dań. Przesunięcie jej z początku na środek posiłku, czy też używając terminów nam współczesnych, z przystawki na dodatek do posiłku, ma miejsce także u Francuzów, którzy redukują ją do roli dodatku do pieczeni. Dziś natomiast, jako nieświadomy powrót do Renesansu, przenika zwyczaj jedzenia sałatki na początku z uwagi na względy zdrowotne.

tłumaczenie pl: Karolina Kaliszczyk

Wirus, pandemia, doktor

0

Język łaciński uznawany jest dziś za język martwy. Oznacza to, że jest to język, którym nie posługuje się żadna grupa etniczna, znająca go jako język rodzimy. Podobnie określić można język starogrecki, który pomimo tego, iż nie jest już używany przez nikogo jako język ojczysty, według wielu badaczy nie może zostać uznany za język martwy, ze względu na to, iż greka starożytna tak naprawdę oddzielnym językiem nie jest, a jest dawnym etapem ewolucji języka greckiego, którego używa się do dziś. Pomimo problemów związanych z klasyfikacją, niewątpliwie sytuacja łaciny i starogreckiego jest bardzo podobna. Jest to też główny powód, dla którego oba te języki na przestrzeni wieków zniknęły z wielu miejsc: w kościele zastąpiły je języki narodowe, podobnie stało się w literaturze, na długi czas językiem dyplomacji stał się francuski, a dziś, by porozumieć się z osobą z innego kraju, której języka nie znamy, sięgamy najczęściej po angielski.

Są jednak pewne obszary, w których języki te dalej pełnią swoją funkcję. Jednym z nich jest medycyna, w której poza łacińską nomenklaturą stosowaną przy opisie anatomii lub wszelakich organizmów, grecko-łacińskie rdzenie widoczne są w wielu słowach medycznych i około medycznych używanych na co dzień.

Wirus
Spójrzmy przykładowo na słowo wirus. Jest to słowo, które w oczywisty sposób zyskało w zeszłym roku na popularności. „Wirus”, czyli „cząsteczka zakaźna o submikroskopijnych rozmiarach”, jest słowem występującym w podobnej formie w wielu językach: we włoskim jako „virus” i tak samo w języku angielskim. Jest to słowo wywodzące się z języka łacińskiego. Warto zauważyć, że słowo to z łaciny przeszło do języków współczesnych w większości w formie niezmienionej, choć zmieniło znaczenie. Łacińskie „virus” oznaczało bowiem coś dużo bardziej namacalnego: truciznę, szlam, skażoną ciecz lub zepsucie. Dopiero w nowożytności zaobserwować można łacińskie „virus” w naszym rozumieniu. Co ciekawe, łacińskie słowo „virus” było praktycznie nieużywane w liczbie mnogiej (dopiero w łacinie średniowiecznej), ze względu na rzecz, którą określało. Zasada ta przetrwała także w języku włoskim (jest to słowo nie podlegające deklinacji), choć użytkownicy polskiego uznają za naturalną liczbę mnogą „wirusy”.

Pandemia
Spustoszenie jakie wywołał w ciągu ostatniego roku wirus wynika między innymi z jego rozprzestrzenienia. Aktualnie mówi się o pandemii wirusa COVID, którą poprzedziła także jego epidemia. Oba pojęcia pochodzą z języka starogreckiego (być może przez łacinę) i zawierają w sobie słowo „δῆμος” (dêmos), oznaczające „lud”. Epidemia to określenie na sytuację, w której w jakimś miejscu w określonym czasie liczba przypadków zakażeń jest większa niż oczekiwana. Słowo to zawiera w sobie przyimek „ἐπί” (epí), który znaczy tu „na”, „nad”, lub „wobec”. Jest więc to coś co dotyka ludu, jakieś społeczności. Pandemia z kolei posiada w sobie słowo „πᾶν” (pân), które oznacza „wszystko”. Pandemia oznacza więc sytuację, w której dana choroba dotyka całości ludzkości (porównaj z łacińskim „pandemus”, znaczącym „dotyczący wszystkich”) – jest stanem globalnej epidemii.

Doktor
Oczywiście nie tylko w terminologii medycznej używane są słowa pochodzenia grecko-łacińskiego. Takiego pochodzenia jest również słowo używane bardzo często i w wielu kontekstach, czyli „doktor”. Słowo to pochodzi od łacińskiego „doctor”, które powstało poprzez połączenie czasownika „doceo” (uczę) z sufiksem „-or” oznaczającego wykonawcę czynności. Doctor był więc w rozumieniu łacińskim osobą nie tylko uczoną, ale także nauczającą. Oznaczał dosłownie nauczyciela. Dziś użycie tego słowa różni się w zależności od języka: włoskie „dottore” używane jest na określenie lekarza, choć istnieje również synonimiczne „medico” (od łacińskiego „medicus”, czyli ten, który leczy). „Dottore” jest również tytułem naukowym, którego odpowiednikiem w języku polskim jest „magister”. Znaczenie to lepiej odpowiada łacińskiemu oryginałowi. Polacy w tej kwestii pozostali całkiem wierni łacińskiemu znaczeniu i zdaje się, że także ze sprawami zdrowotnymi chodzą w pierwszej kolejności do „lekarza”, używając bardziej rodzimego słowa.

Piłka nożna metaforą walki, która pozwala Włochom marzyć

0

Piłka nożna cieszy się niebywałą popularnością i przyciąga uwagę milionów fanów z całego świata, którzy kibicują swoim drużynom na żywo lub przed ekranem. To zjawisko jest szczególnie widoczne we Włoszech, w tym kraju popularność piłki nożnej oraz uwaga poświęcana reprezentacji narodowej znacznie wykraczają poza sport. Wystarczy spojrzeć na zdjęcia przedstawiające włoskich kibiców świętujących zwycięstwo Azzurrich w Mistrzostwach Europy, aby zrozumieć, że piłka nożna w Bel Paese to nie jest tylko rozrywka.

Mistrzostwa Europy, które 11 czerwca rozpoczęły się w Rzymie wzruszającą ceremonią otwarcia na Stadionie Olimpijskim, przyniosły wszystkim Włochom trudno wytłumaczalną radość. Z dnia na dzień ludzie zmęczeni koszmarem pandemii i poświęceniami, które wydawały się nigdy nie mieć końca, zaczęli się uśmiechać i odzyskiwać ducha, dzięki tym 11 mężczyznom biegającym za piłką. A wszystko to miało miejsce, ponieważ dla Włochów piłka nożna „reprezentuje moment, którym należy się dzielić, który jest okazją do socjalizacji, do spotkań towarzyskich, wyrażania uczuć oraz czasem spełnionych lub zawiedzionych nadziei” (D’Amore 2014, s.39). I tym razem nadzieje nie okazały się próżne, wręcz przeciwnie, finał w Londynie rozemocjonował wszystkich, od najmłodszych, którzy oglądali mecz do późna (tej nocy żadna włoska mamma nie miała zamiaru posłać dzieci wcześniej spać) po najstarszych, od kobiet po mężczyzn, od okazjonalnych kibiców po tych, którzy całe swoje życie poświęcają piłce nożnej. Dla nich ten turniej był jak długa walka z uprzedzeniami i krytycznymi opiniami tych wszystkich osób, które nie lubią włoskiego futbolu. I to porównanie nie jest przypadkowe, wręcz przeciwnie, jeśli się nad tym zastanowić, każdy mecz przypomina bitwę z samym sobą, z przeciwnikami, z różnymi przeszkodami lub bitwę o samych siebie, o zwycięstwo, o (dobro) innych lub o lepszy świat.

W języku futbolu często używa się wojennych metafor i hiperboli ze względu na pewne cechy, które łączą ten sport z wojną. Marino D’Amore, włoski dziennikarz i autor książki „Footballinguistica”, zauważa że „w końcu mecz piłki nożnej to nic innego jak metafora bitwy, w której armia najeźdźców próbuje każdym możliwym sposobem zdobyć bram(k)ę miasta wroga, podczas gdy zaatakowana armia próbuje pokonać tę pierwszą, postępując tak samo. Gol staje się zatem wyczynowo-sportową transpozycją tego podboju, manifestującą się poprzez noszenie barw swojego sztandaru, miasta lub flagi narodowej” (D’Amore 2014, s. 11). Przede wszystkim należy podkreślić, że piłka nożna, jak każdy sport zespołowy, polega na zmierzeniu się ze sobą dwóch grup składających się z jednostek, które razem pracują na wspólny cel, jakim jest zwycięstwo. Z tego powodu bardzo ważna jest umiejętność wspólnej gry (walki), która wpływa na potencjał zespołu. Jeśli chodzi o podstawowe elementy każdej bitwy i każdego meczu, to na równi z zespołowym charakterem należy postawić indywidualność. W tym kontekście piłkarze porównywani są do wojowników, którzy dzięki charakterowi lub geniuszowi potrafi ą odwrócić losy bitwy. Ponadto wśród cech gwarantujących sukces na boisku, zarówno w przypadku piłki nożnej, jak i na polu bitwy, wymienić można: siłę woli, gotowość do poświęceń, odwagę, odporność na stres oraz umiejętność podejmowania ryzyka i brania na siebie odpowiedzialności. Warto zwrócić również uwagę na postać bramkarza, który jest postrzegany przez kibiców i dziennikarzy jako bohater zmuszony do obrony własnej bramki, który często musi samotnie naprawiać błędy popełnione przez kolegów z drużyny. Kolejną postacią, która wyróżnia się na boisku, jest napastnik, któremu powierza się zadanie strzelenia gola, mającego prowadzić jego drużynę do zwycięstwa. Aby osiągnąć ten cel, atakujący musi pokonać obrońców drużyny przeciwnej, a co za tym idzie, jego zadanie przypomina misję żołnierza, który próbuje walczyć z wrogiem (Barroccu 2007, s. 10-11).

Pozostając przy temacie podboju, który łączy piłkę nożną z polem bitwy, warto podkreślić kolejny wspólny aspekt tych dziedzin, a mianowicie opracowywanie strategii, służącym zaskoczeniu przeciwnika i prowadzącym do triumfu. W przypadku piłki nożnej to zazwyczaj trener przyjmuje rolę stratega, który w oparciu o potencjał zawodników tworzy kombinacje ataku i obrony, starając się zidentyfikować słabości rywala. Każdy mecz poprzedzony jest dogłębną analizą statystyk przeprowadzaną w celu lepszego przygotowania się do starcia. Ponadto, zarówno na polu bitwy, jak i na boisku piłkarskim, aby zyskać przewagę nad rywalem, należy najpierw poświęcić jak najwięcej czasu na trening oraz na przećwiczenie różnych zagrań tak, aby móc je zrealizować podczas meczu (Barroccu 2007, s. 50). Postać trenera jest podobna do postaci wodza armii, jeśli chodzi o zadanie udzielania instrukcji oraz podtrzymywania motywacji w zespole. Osoba pełniąca tę rolę musi uważnie obserwować wszystko, co dzieje się na boisku, aby móc dokonywać zmian w trakcie meczu, ponieważ zawodników zmienia się nie tylko ze względów taktycznych, ale przede wszystkim w przypadku przemęczenia czy kontuzji. Innym aspektem upodabniającym mecz piłki nożnej do bitwy jest kontakt fizyczny między zawodnikami, który niesie ryzyko poważnych ran i kontuzji. Niektóre starcia pomiędzy piłkarzami kończą się krwawieniem oraz łzami wywołanymi bólem. Należy jednak podkreślić, że dzisiejsza piłka nożna jest mniej brutalna niż ta w minionych wiekach, dzięki precyzyjnym regułom i obecności sędziego, mimo to język futbolu często czerpie z obrazów wojennych, hiperbolizując wydarzenia na boisku (Barroccu 2007, s. 49-50).

Podczas tych Mistrzostw Europy Azzurri byli dla nas żywym przykładem współpracy, jedności i siły ducha. Pokazali nam, że nigdy nie należy się poddawać, nawet w obliczu długiej drogi do celu czy przeszkód. Od Lorenzo Insigne, któremu po wielu poświęceniach udało się zdobyć koszulkę z numerem 10, do Leonarda Spinazzoli, który pomimo bolesnej kontuzji nie przestał wspierać mentalnie kolegów z drużyny. Nie wspominając o Gianluigim Donnarumma, który pokazał nam jak zachować spokój, czy o Roberto Mancinim, który zaczął trenować włoską drużynę w jednym z najgorszych momentów w historii piłki nożnej w Bel Paese, będąc wówczas jednym z nielicznych, którzy wierzyli w szybkie odrodzenie włoskiego futbolu. Azzurri swoimi działaniami zainspirowali wielu ludzi do dawania z siebie wszystkiego co najlepsze i przypomnieli nam, że wartości takie jak jedność, poświęcenie, solidarność i bohaterstwo pomagają wygrywać zarówno bitwy na boisku jak i te w życiu.

Confindustria Polonia – siła przynależności

0

Rok po pierwszym wywiadzie z prezesem Confindustria Polonia (w Gazzetta Italia 81/2020) wracamy do podsumowania stanu Stowarzyszenia, osiągniętych celów i celów na nadchodzący rok. Wspólnie z Zarządem Confindustria Polonia, któremu dziękujemy za ich dyspozycyjność, postanowiliśmy oddać głos strategicznym członkom Stowarzyszenia, którzy opowiedzieli nam o punkcie widzenia „odbiorców” ich nowego włoskiego domu. Ten trudny rok wystawił wszystkich na próbę, ale także dzięki temu nauczyliśmy się i zrozumieliśmy znaczenie relacji międzyludzkich i siły, a także piękna, jedności i solidarności przekazywanych przez sieć Współpracowników, co można dostrzec w poszczególnych wypowiedziach.

Ivan Senatore – SENATRANS POLSKA

„Confindustria od zawsze była dla mnie punktem odniesienia, który pozwala tworzyć wartościowe relacje i często odnaleźć potrzebną konfrontację między członkami. Confindustria Polonia była dla Senatrans Polska naturalnym miejscem podejmowania decyzji biznesowych, które skłoniły nas do wyboru drogi internacjonalizacji w Polsce: każdy kraj ma swoją dynamikę i uważam, że poleganie na strategicznych partnerach ma fundamentalne znaczenie dla tych, którzy chcą wejść w nowe środowisko przemysłowe. Pomoc wszystkich pracowników Confindustria Polonia pozwoliła nam na nawiązanie kontaktu z wysokiej klasy profesjonalistami, ekspertami i władzami, którzy ułatwili rozpoczęcie naszej działalności i którzy dziś przyczyniają się do dalszego rozwoju. Przyczyniła się również do stworzenia sieci kontaktów, które okazały się niezbędne dla rozwoju naszej firmy”.

W jaki sposób zrzeszanie się może być wsparciem za granicą i jakie narzędzia, waszym zdaniem, należy rozwijać, również w świetle sytuacji pandemicznej?

„Tworzenie sieci kontaktów jest bardzo ważne dla zwiększenia konkurencyjności. Firmy, które są częścią Confindustria Polonia są zakorzenione w strukturze społecznej kraju, ale utrzymują silne więzi z Włochami. Oznacza to, że z niektórymi członkami rozpoczęliśmy wspólną i ciągłą ścieżkę współpracy, która z pomocą naszych 4 centrów komunikacyjnych, stanowiących przydatne narzędzie do podtrzymywania codziennych kontaktów z Włochami. Zajmujemy się transportem i dzięki sieci, którą zbudowaliśmy w Polsce, jesteśmy w stanie sprostać wszelkim potrzebom logistycznym, nawet w czasie takim jak obecny, gdy transport drogowy jest poddany presji, a wiele firm ma trudności z transportem swoich towarów. Te po-covidowe miesiące pokazują bardzo silne przyspieszenie w ruchu towarów, a tworzenie się sieci kontaktów z przedsiębiorcami staje się niezbędne, aby być postrzeganym jako wiarygodny partner, oferujący wysokiej jakości usługi. Poznanie włoskich firm zagranicą sprzyja sytuacjom szybkiej i bezpośredniej współpracy, a inicjatywy tworzone przez Stowarzyszenie, takie jak „Guida paese 2021”, a także spotkania z przedsiębiorcami, dodatkowo sprzyjają wymianie doświadczeń”.

Silvio Corbucci – PLOH VENDING

„Jako przedsiębiorstwo świadczące usługi naszym najważniejszym celem było zaprezentowanie się na rynku przed włoskimi i polskimi firmami. Mając możliwość pokazania naszych usług na rynku byliśmy w stanie pokazać ich jakość i wydajność, a tym samym zdobyć kawałek rynku. Bez wątpienia Confindustria Polonia była w stanie zapewnić nam miejsce, którego szukaliśmy. Dzięki sieci firm, w której tworzenie i pielęgnowanie codziennie angażuje się Stowarzyszenie, możliwość współpracy, wiedzy i wymiany doświadczeń rośnie z dnia na dzień, dając również nam możliwość rozwoju.”

W jaki sposób zrzeszanie się może być wsparciem za granicą i jakie narzędzia, waszym zdaniem, należy rozwijać, również w świetle sytuacji pandemicznej?

„W pierwszym zderzeniu z zagranicznym systemem, na początku pojawia się dezorientacja, dlatego wybór Stowarzyszenia takiego jak Confindustria, które jest w stanie poprowadzić, doradzić i wspierać w pierwszych i w kolejnych krokach, było łutem szczęścia i doskonałą decyzją. Elementy wsparcia w rozwoju oferowane przez Confindustrię są coraz lepsze, co w konsekwencji zwiększa nasze korzyści jako firmy. Istnieje comiesięczny biuletyn, w którym członkowie dostają wiele przydatnych informacji o spotkaniach, odbywających się obecnie w trybie online, które wkrótce powrócą do formy stacjonarnej. Sieć firm utworzona przez Stowarzyszenie jest wartością dodaną. Wspólna wiedza i umiejętności sprawiają, że wszyscy członkowie są bogatsi o nowe doświadczenia”.

W jaki sposób stowarzyszenie może być wsparciem w przyszłości i dlaczego radziłbyś innym przedsiębiorcom, żeby się zrzeszali i stawali partnerami?

„Wykorzystanie synergii wiedzy jest ogromną zaletą Confindustri, kontakt z innymi firmami poprzez spotkania i widoczność zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz stowarzyszenia to kolejne pozytywne strony przynależności do Stowarzyszenia. Możliwość bycia na bieżąco z dynamiką kraju, który nas gości, również dzięki publikacji Guida Paese 2021, vademecum, uzupełniające wizję skutecznego i produktywnego działania, które Confindustria udostępniła swoim Partnerom. Przewodnik powstał powstał w celu pomocy wszystkim włoskim przedsiębiorcom już obecnym na terytorium Polski, będących w trakcie rozwijania działalności w tym kraju, a jako partnerzy strategiczni z przyjemnością przyczyniliśmy się do realizacji tego narzędzia”.

Alessandro Romei – RINA

„RINA to grupa z ponad 150-letnią historią, która liczy niecałe 5000 pracowników i jest obecna na całym świecie z ponad 200 biurami i laboratoriami. Nasza międzynarodowa i sektorowo niejednorodna obecność łączy się z wizją i celami stowarzyszeń branżowych, takich jak Confindustria Polonia. Rina zawsze wierzyła w stowarzyszenia, w silną i jednolitą reprezentację oraz w wielką zdolność włoskiego systemu do doceniania i dbania o wspólne interesy we wszystkich krajach, w których jesteśmy obecni, dlatego jesteśmy dziś strategicznymi partnerami Stowarzyszenia w Polsce”.

W jaki sposób zrzeszanie się może być wsparciem za granicą i jakie narzędzia, waszym zdaniem, należy rozwijać, również w świetle sytuacji pandemicznej?

„Główną korzyścią jest z pewnością poczucie aktywnego udziału w czymś większym i bardziej zorganizowanym, systemie, który daje nam bezpieczeństwo i gwarantuje aktywne wsparcie wszystkich podmiotów włoskiego systemu. Uważamy, że inicjatywy i wydarzenia organizowane przez Stowarzyszenie mają fundamentalne znaczenie, dzięki nim możemy w pełni korzystać z wymiany doświadczeń i wiedzy innych Partnerów. Przykładem Aeromixer, międzynarodowe wydarzenie, które odbędzie się 28 września 2021 r. Wykorzystaliśmy je od razu, stając się jego głównymi sponsorem i promotorem w jednym z sektorów, który nas najbardziej interesuje, czyli w lotnictwie, wobec którego mamy duże oczekiwania”.

W jaki sposób stowarzyszenie może być wsparciem w przyszłości i dlaczego radziłbyś innym przedsiębiorcom, żeby się zrzeszali i stawali partnerami?

„Zrzeszanie się oznacza możliwość wiarygodnej konfrontacji i polegania na wykwalifikowanym partnerze na każdym etapie procesu zarządzania, ale także posiadanie profesjonalnego rozmówcy, ułatwiającego mierzenie się z ważnymi tematami dotyczącymi strategii. Budowanie firmy za granicą niesie ze sobą trudności dla przedsiębiorstw, a wyzwaniom lepiej stawiać czoła wspólnie z grupą ekspertów w dziedzinie internacjonalizacji. Warto tutaj wspomnieć o przewodniku Guida Pease 2021, który jest wartością dodaną w opisywaniu, jaki potencjał ma tak piękny kraj jak Polska. Confindustria Polonia jest również aktywną częścią Federacji Confindustria Europa Wschodnia, gwarantującej dostęp do usług i pomocy poza granicami Polski. Stowarzyszenia są zatem obowiązkowym wyborem dla skutecznej konkurencji na trudnych rynkach międzynarodowych, a włoski system z pewnością potrzebuje silnej, spójnej reprezentacji ukierunkowanej na dobro przedsiębiorstw i specjalistów. Właśnie to znaleźliśmy w Confindustria Polonia: wyraźny zamiar realizacji filozofii, w której działania gospodarcze są ukierunkowane na zaspokojenie wartości takich jak dzielenie się, bliskość, partycypacja, wymiana: wartości, które wykraczają daleko poza zwykłą logikę zysku”.

tłumaczenie pl: Marta Maszkowska

W Weronie nie ma miejsca na sentymenty

0

Było tak jak z Genuą – ciąg zdarzeń rozpościerał się w pamięci nieskończenie jak płaszczyzny Emilii i Wenecji Euganejskiej. Z przekory nie chciałem zobaczyć TEGO balkonu, zapomnieć o wszystkich balkonach. Prawda jest taka, że celem był ołtarz w San Zeno i podążanie za genialnym Mantegną tak bardzo zżytym z tym regionem i okolicami. Na miejscu w witrynie cukierni zaskoczyła mnie natomiast wspaniała rodzima „la torta Russa”, której ostatecznie nie spróbowałem… Wyglądała bardziej pociągająco i słodko niż szekspirowski mit miasta.

Nie mogłem niestety zapomnieć o balkonach, bo przy Piazza delle Erbe w Weronie tak pięknie kwitną zawieszone na nich kwiaty, skręcając się w bajeczne girlandy, których Mantegna nie zapomniał uwzględnić w swoim wiekopomnym ołtarzu w San Zeno. Myślałem o słowach, jakie pisał o mieście i wspomnianym placu Muratow: „Letni poranek lśni tu na wilgotnych płytach ciosu, w krystalicznych strugach fontanny, w barwach owoców i warzyw pachnących ziemią i ogrodem pod białymi parasolami straganów”. Bardzo chciałem to zobaczyć i tak zapamiętałem to miejsce. Werona leży w Wenecji Euganejskiej, a wszelkie wątpliwości co do historycznej przynależności miasta rozwiewa lew św. Marka na budynkach tego niemałego i całkiem zamożnego miasta o aparycji prowincjonalnej mieściny w niektórych zaułkach.

Do Werony przyjechałem bezpośrednio znad jeziora Garda jakimś cudownie znalezionym autokarem na jednej ze stacji bajecznego Sirmione. Miałem wrażenie, że po przyjeździe znalazłem się na zupełnie innym, który został okrojony przez rwące wody Adygi. Swoją drogą, zaskakujące jest, jak żywym, śmiałym i rozległym nurtem płynie ta alpejska rzeka. Città Antica to w istocie taki cypel, na którym od Porta Nuova i Porta Palio (z połowy XVI wieku, autorstwa Michele Sanmichelego), przez dzielnicę Cittadella, aż po Ponte Pietra zgromadzono całe bogactwo Werony. Bazylika, o której wspomniałem mieści się w dzielnicy patrona, czyli św. Zenona. Kościół to przykład północnowłoskiej architektury z ok. XII wieku, galeryjki, kampanila, a wszystko w pasiastej strukturze kamienno-ceglanej oprawy, która wygląda imponująco. Dzieło Andrea Mantegni to pierwsza taka renesansowa nastawa ołtarzowa. Jej oprawa rzeźbiarska przenika się z warstwą malarską, tworząc komplementarną całość – wystarczy zwrócić uwagę na kolumny budujące wrażenie przestrzeni sceny w portyku, czyli Sacra Conversazione z udziałem patrona budowli – św. Zenona, który z kruczoczarną brodą dumnie podtrzymuje pastorał. Warto przyjrzeć się obrazom na predelli, ponieważ są kopiami zagrabionych przez Francuzów w 1797 roku obrazów. Oryginały znajdują się dzisiaj w paryskim Luwrze i w muzeum w Tours. Swoista kara Napoleona za dzielne zaangażowanie miasta w opór przeciwko najeźdźcy, nie tylko zresztą w mieście, o którym mowa.

Spacer od San Zeno Maggiore wzdłuż Adygi pozwoli nam dotrzeć do Museo di Castelvecchio, świadka rządów Scaligerów. Na XIV wiek i osobę Cangrande II della Scala przypadł szczyt potęgi rodu, który jednak nigdy nie doścignął Viscontich czy d’Estów, ale ambicje miał duże, zwłaszcza w zakresie zjednoczenia Italii, kiedy sprzyjało mu szczęście. W tym kontekście często przywoływany jest Dante, który gościł na dworze. Biorąc jednak pod uwagę nie zapędy „humanistyczne” wspomnianego władcy, ale praktyczną polityczną kalkulację i jego skłonność do zapraszania bardzo zróżnicowanego towarzystwa wszelkiej maści banitów, wielki florencki poeta mógł na dworze czuć się obco. Nagrobek Scaligerów w centrum miasta, tuż przy Piazza dei Signori, skrzący się gotyckimi wieżami, to jeden z ciekawszych śladów ich silnego związku ze swoją werońską ojczyzną. W Castelvecchio natomiast można poczuć nie tylko ducha dawnych dziejów, ale także zapach farb i drewna, ponieważ zgromadzono tutaj pokaźną kolekcję dawnej sztuki w otoczeniu pięknie, ale surowo zdobionych komnat. Kiedy mamy w planach podróż do Wenecji, to już tutaj znajduje się jej przedsionek w postaci obrazów nomen omen Veronesego, Belliniego, czy Tintoretta. Warto tu zwrócić uwagę także na dzieła swojaków, czyli np. Stefano di Verona oraz Pisanella. Przy tym drugim warto dłużej się zatrzymać. Ślady twórczości tego jednego z bardziej znanych włoskich artystów (medalierów) można znaleźć rozsiane po całej Weronie. W pierwszej kolejności warto zajrzeć do Kościoła Świętej Anastazji. Wysoko nad arkadą prawej nawy widzimy „Św. Jerzego i księżniczkę”, gdzie tytułowy bohater dopiero zamierza ruszyć w drogę. Pełno tu subtelności. To styl nasycony godną dworskością, który artysta nabył podczas artystycznych podróży, goszcząc u możnych władców. Podobnie jest w kościele San Fermo Maggiore, gdzie widzimy „Zwiasto wanie” i chropowatego, „gotyckiego” anioła, na którego padł tajemniczy blask. Można go zobaczyć tylko w Weronie.

To, co rzuca się jeszcze w oczy podczas spacerów, to na pewno dziedzictwo starożytnych. Najbardziej reprezentatywny w temacie jest amfiteatr – Arena di Verona z I wieku n. e. – znana jako prestiżowy obiekt koncertowy do dzisiaj, zarówno dla muzyków popularnych, jak i klasycznych. Okolice Piazza Brà, przy którym mieści się miejski hot spot, szeroko otwarty, ale trochę chaotyczny. Widok pobliskiego budynku Comune di Verona ze względu na swoją neoklasyczną architekturę w połączeniu z iglastymi drzewami przypomniał mi absurdalnie… Litwę. U naszych wschodnich sąsiadów nie ma jednak tak wspaniałych starożytności, które tutaj często się spotyka. Prócz budynku wzorowanego na Koloseum, o którym była mowa, w mieście można zobaczyć Łuk Gawiuszów, czy pojawiającą się znienacka Porta Borsari. Duże wrażenie zrobiła na mnie niepozorna Porta Leoni, „wpasowana” w nowy budynek. Nowożytna architektura Sanmichelego jest pięknym rozwinięciem tej tradycji.

W powietrzu Werony jest coś sprzyjającego miłosnym dramatom albo politycznym rozrachunkom. Może przez tę płaskość terenu, którą najlepiej, moim zdaniem, można oddać przez przypomnienie nie wyróżniającego się niczym szczególnym placyku S. Pietro Incarnario. Włoski temperament szuka wzniesień, podniet, a tu geograficznie nie ma ich tak wiele. Może więc dobrze Szekspir podgrzał atmosferę, wprowadzając tak rozpaczliwą dramę. Werona to naprawdę wspaniałe miasto, w którym można byłoby pomieszkać pół roku i które doceniłem dopiero na miejscu. Letnie wieczory sprzyjają tu koncertom, a nawet tańcom, które odbywały się późnym wieczorem na jednym z głównych placów. Dziedzictwo wszystkich epok, od czasów starożytnych przez mroki wieków średnich, aż po nowożytność zawieszone w powietrzu nad kieliszkiem czerwonego, ciężkawego jak te średniowieczne mury, ale pysznego Valpolicella, przesądził już zdecydowanie o najlepszych wspomnieniach.

foto: Dawid Dziedziczak

Zanim Marco Polo dotarł do Mongolii

0

Przygody posłów papieskich Benedykta Polaka i Giovanniego da Pian del Carpine (autor: La Geostoria di Ecateo)

W XI wieku tereny między dzisiejszą Mongolią a Mongolią Zewnętrzną, obecnie należącą do Chińskiej Republiki Ludowej, zamieszkiwały koczownicze lub półkoczownicze plemiona skupione w licznych klanach.

Pod koniec XII wieku klan Borjing zdołał podbić inne plemiona, aż w 1206 roku kontrola nad regionem wpadła w ręce Temudżyna. Kontynuując dzieło swoich poprzedników, Temudżyn zreorganizował armię i zawarł sojusze z pozostałymi klanami. Kierował się na południe, podbijając Mandżurię i wysłał wielu swych lojalistów na zachód, aż ci dotarli do Morza Kaspijskiego.

Temudżyn czuł się zobowiązany do spełnienia boskiej misji, która zachęcała go do wprowadzenia nowego ładu na świecie; to nie przypadek, że wkrótce stał się znany wśród swoich towarzyszy, a później w Europie i Azji jako Chinggis-chan (dosłownie „władca oceaniczny”, dający się przetłumaczyć jako „władca uniwersalny”), od którego wywodzi się jego słynny przydomek Czyngis Chan.

Po utworzeniu największego imperium w historii, Temudżyn zmarł w Chinach w wyniku ran odniesionych w bitwie, która odbyła się w 1227 roku. W ciągu kolejnych dwudziestu lat jego następcy jeszcze bardziej powiększyli granice państwa mongolskiego, podporządkowując sobie Półwysep Koreański, Imperium Chińskie, Persję, Pakistan, Kaukaz i dużą część europejskiej Rosji i Ukrainy.

Terytoria te były kontrolowane przez armie konne i surowy system podatkowy. Często, aby pomóc nowym panom, pojawiała się ludność turecka, w szczególności Tatarzy i Kumanowie, którzy wkrótce stali się znaczną częścią mongolskiej elity, do tego stopnia, że władców tych zwykle określa się jako „tatarsko-mongolskich”.

Jednak Imperium było zjednoczone tylko formalnie. Stolica Imperium, miasto Karakorum, założone przez samego Temudżyna na kilka lat przed śmiercią, około 360 kilometrów na zachód od dzisiejszego Ułan Bator, było centrum administracyjnym tylko z pozoru. Czterech najstarszych synów Czyngis-Chana dzieliło swoje obszary wpływów imperium. Karakorum i terytoria chińskie, najważniejsze i najbardziej zaludnione, zostały przydzielone trzeciemu synowi Ugedejowi.

Tymczasem państwa europejskie pospieszyły z otwarciem stosunków z Mongołami, próbując ograniczyć ich natarcie. Jednak w Europie niewiele wiedziano o Dalekim Wschodzie: jedyne informacje o tych dalekich krajach napływały od arabskich kupców. Nieliczni znali język mongolski.

Jednym z nich był młody polski franciszkanin, który złożył śluby pod imieniem Benedykt, stąd Benedykt Polak. Przed otrzymaniem habitu Benedykt (jego prawdziwe imię nie jest znane) był rycerzem pochodzącym z bliżej nieokreślonego miejsca między Dolnym Śląskiem a Wielkopolską i stawił czoła Mongołom w Bitwie pod Legnicą (1241), wpadając w ręce nieprzyjaciela.

Podczas swojej niewoli nauczył się mongolskiego do perfekcji. Uwolniony, wyrzekł się swoich posiadłości i został franciszkaninem. W klasztorze nauczył się starożytnego języka cerkiewnosłowiańskiego i udoskonalił własną łacinę.

Papież Innocenty IV był jednym z pierwszych Europejczyków, którzy wysłali posłów na dwór chana Ugedeja. Po nieudanej próbie oddelegowania na dwór mongolski misjonarza Lorenza z Portugalii, któremu nie udało się nawet opuścić Polski, Papież postanowił zwrócić się do starego brata zakonu św. Franciszka, Giovanniego da Pian del Carpine. Wiosną 1245 roku, kiedy brat Giovanni przebywał w Lyonie otrzymał list od papieża, w celu omówienia przygotowań do soboru, który miał się rozpocząć w czerwcu tego samego roku.

List zawierał bullę papieską skierowaną do władcy mongolskiego, a także spis celów wyprawy: dotarcie do Karakorum, odnotowanie liczby żołnierzy i rycerzy, odnalezienie słabości Imperium, poznanie języków i zwyczajów kultur, które tam żyły oraz zawarcie rozejmu z chanem, przynosząc mu dary wszelkiego rodzaju. Wreszcie Innocenty poradził mu, aby dotarł do granicy mongolsko-polskiej dopiero po odnalezieniu innych mnichów godnych tej wyprawy.

Giovanni opuścił więc Lyon, przejeżdżając przez Kolonię i Pragę, gdzie został przyjęty przez króla Czech Wacława I. Przybywając do Wrocławia wraz z garstką mnichów, Giovanni spotkał Benedykta i od razu przyjął go z radością do grupy, aby mógł skorzystać z jego znajomości języka i kultury mongolskiej. Dokładnie wtedy rozpoczęła się podróż.

W tamtym czasie Polska była podzielona na małe-średnie księstwa: sam Śląsk został rozbity na kilkanaście autonomicznych hrabstw i małych państw. W Krakowie rezydował książę Bolesław V Piast, potomek pierwszego króla Polski Bolesława I Chrobrego. I to właśnie tutaj grupa wędrowców przybyła jesienią 1245 r., szukając porad i darów, które można by ofiarować Chanowi. To samo powtórzyło się w Czersku i Łęczycy, gdzie rezydował książę mazowiecki Konrad I.

Tuż przed przekroczeniem Wisły niektórzy mnisi postanowili jednak zawrócić. Giovanni, z pomocą Benedykta, zaczął spisywać w księdze obyczaje ludów mongolskich i tatarskich oraz informacje o terenach Imperium. Księga ta później przekształciła się w Historię Mongalorum. Przybyli do Kijowa w lutym 1246 roku, miasta w rękach Mongołów przez kilkadziesiąt lat, ale pierwsze spotkanie z członkiem mongolskiej elity odbyło się dopiero wiosną w Saraju, mieście w pobliżu dzisiejszego Astrachania.

Przebywał tam Batu-chan, wnuk Temudżyna, gubernatora regionu i rywal gałęzi Ugedeja, który – jak odkryli wówczas bracia – nie żył od pięciu lat, a walka o tron obracała się na korzyść pierworodnego Gujuka. W swoich wspomnieniach, zatytułowanych De itinere fratrum minorum ad Tartaros, Benedykt pisze, że on i Giovanni zostali zmuszeni do próby ognia (chodzenia bosymi stopami po łożu z rozżarzonych węgli), niosąc swoje dary w geście oczyszczającym i kłaniając się przed złotym posągiem Batu.

Kilka dni później gubernator Saraj, dziękując im za dary, pozwolił kontynuować podróż. Tylko Giovanni i Benedykt mogli opuścić miasto; pozostali współbracia musieli czekać na ich powrót. Późną wiosną legaci papiescy Giovanni i Benedykt podążali biegiem rzeki Syr-Daria. Benedykt był pierwszym Polakiem, który znalazł się na kontynencie azjatyckim. Na początku lipca dotarli do ujścia Ochron, a 22 tegoż miesiąca przeszli przez bramy letniej rezydencji chana, kilka mil od Karakorum: Syra- Orda.

Gdy tylko przybyli, dwaj bracia otrzymali wiadomość, że Gujuk odniósł triumf w walce o tron między krewnymi i przygotowuje się do koronacji. W następnych tygodniach z całego Imperium przybyły poselstwa rosyjskie, perskie, chińskie, koreańskie i gruzińskie, aby oddać hołd nowemu chanowi. Uroczystości opóźniły spotkanie z Gujukiem o cztery miesiące, ale była to doskonała okazja dla obu emisariuszy do zapoznania się ze zwyczajami, polityką i mentalnością miejscowej ludności oraz do rozmów z pozostałymi ambasadorami.

Wreszcie w listopadzie 1246 r. Giovanni i Franciszek zostali przyjęci w Karakorum. W Historia Mongalorum Carpini opisał Gujuka jako człowieka „po czterdziestce, średniego wzrostu, poważnego i dostojnego”. Przekazał władcy bullę papieską, dary od książąt europejskich. W odpowiedzi Wielki Chan polecił im dostarczyć papieżowi list napisany w czterech językach: mongolskim, perskim, tatarskim i łacińskim, w którym domagał się, aby papież rzymski osobiście udał się do Karakorum na czele wszystkich władców Europy oddają mu hołd.

W końcu odmówił nawrócenia na katolicyzm, o który prosili obaj bracia, ale nie ukarał ich z powodu działań misyjnych, które przeprowadzili podczas podróży. Chętnie przyjął dary od nielicznych pozostałych braci po pobycie u Batu-chana, i zapewnił braciom niezbędne środki na podróż powrotną. Kilka dni później Giovanni i Benedykt opuścili Karakorum. Pod koniec maja 1247 dotarli do Saraju, gdzie dołączyli do oczekujących braci, a w listopadzie 1247 otarli do Lyonu, gdzie zasiadał Innocenty IV, będąc jeszcze zajętym soborem. Przyjęci ze zdumieniem, franciszkanie opowiedzieli Papieżowi o swojej podróży i wręczyli mu list od Gujuka.

Podczas swojej podróży, która liczyła osiemnaście tysięcy kilometrów, bez odpowiednich map geograficznych, Giovanni da Pian del Carpine i Benedykt Polak zebrali wiele informacji, które zrewolucjonizowały europejską wyobraźnię na temat Mongołów. Jeśli wcześniej ludność ta była uważana za demony zstępujące na ziemię, ludzi wysokich, z ognistymi rudymi włosami, krwiożerczych kanibali, heretyków dosiadających piekielne bestie, to dzięki dwóm braciom, władcy Europy i papież posiadali bardziej prawdziwy obraz Mongołów.

Oczywiście Tatarzy-Mongołowie pozostali bezlitosnymi wojownikami, chętnymi do podboju świata, ale byli zorganizowanym ludem zdolnych rycerzy, miłośnikami jedzenia i wina, z pewną biurokracją, czystymi, hojnymi wobec więźniów, którzy udowodnili swoją wartość w bitwach i byli tolerancyjnymi wobec religii innych ludzi. W następnych stuleciach informacje te pomogłyby państwom europejskim dowiedzieć się więcej o prawdziwym wrogu, z którym miały do czynienia, zbadać jego słabości, które później pozwoliłyby im pokonać go w bitwie i zepchnąć z powrotem na stepy.

I to zawsze Historia Mongalorum Giovanniego da Pian del Carpine służyła jako podstawa dla europejskich odkrywców i kupców, do przyszłych podróży do Mongolii. Znacznie bardziej znany kupiec wenecki Marco Polo dotarł do Karakorum i Pekinu, choć inną trasą i z różnych powodów, dopiero w 1275 roku. Marco Polo podyktował Rustichellowi da Pisa relację ze swoich podróży na Wschód, autentyczne opowieści zebrane w Il Milione arcydziele literatury podróżniczej.

BIBLIOGRAFIA:
La Geostoria di Ecateo

Autorzy bloga to Marco Canton (założyciel), Alessandro Conte, Ugo De Polo, Filippo Fattori, Federico Favaro, Matteo Pavanetto. Geostoria Ecateo została stworzona z zamiarem zaoferowania szerokiej publiczności narracji na tematy historyczne o charakterze strategiczno-wojskowym i eksploracyjnym, z pomocą ciekawych i szczegółowych map.

Jesteśmy studentami weneckiego Uniwersytetu Ca’ Foscari przekonanymi o nierozerwalnym związku między aspektem geograficznym i narracyjnym. Zbyt często pole kartograficzne jest odtworzone w sposób powierzchowny i pospieszny i staje się elementem drugiego planu w tekście.

Ilość informacji w dobrze wykonanej mapie geopolitycznej jest niezmiernie ważna, ponieważ może pomóc w zapamiętywaniu wydarzeń, które często są zbyt skomplikowane, aby można je było zrozumieć tylko przez prosty odczyt i bez prawidłowego przedstawienia graficznego; dodatkowo mapy oferują czytelnikom podsumowanie wydarzeń i jasną wizję minionego świata. „Odnaleźć się, aby zrozumieć” nie jest zatem prostym sloganem, ale prawdziwym duchem bloga La Geostoria di Ecateo.

tłumaczenie pl: Anna Szalska

„Wszystko zostaje w rodzinie”, reż. Daniele Luchetti w kinach od 19 listopada

0

Co jesteśmy w stanie poświęcić, żeby nie czuć się jak w pułapce i co tracimy, kiedy decydujemy się wrócić do starego życia? Co trzyma ludzi razem, kiedy nie ma już miłości? Czy warto trwać w związku mimo wszystko, pielęgnując jedynie żal i coraz większe zgorzknienie? Ekranizacja powieści „Sznurówki” Domenico Starnonego (w polskim przekładzie Stanisława Kasprzysiaka), który napisał również scenariusz do filmu, to poruszający dramat rodzinny z doskonałymi kreacjami aktorskimi: Alby Rohwacher, Luigiego Lo Cascio, Silvia Orlando, Laury Morante Giovanny Mezzogiorno i Adriano Gianniniego. 

Vanda i Aldo, pragnąc niezależności, pobrali się, kiedy mieli po dwadzieścia lat. Poznajemy ich, gdy mają dwójkę dzieci i pozornie ustabilizowane życie. Pozornie, bo Aldo na co dzień pracuje w Rzymie, a Vanda mieszka z dziećmi w Neapolu. Odległość fizyczna pogłębia również tę emocjonalną. Pewnego wieczoru Aldo przyznaje się do romansu, co uruchamia lawinę bolesnych zdarzeń, które na zawsze naznaczą losy wszystkich członków rodziny. 

Film rozgrywa się na dwóch płaszczyznach czasowych, w latach osiemdziesiątych i obecnie, dzięki temu dokładnie poznajemy historię bohaterów i powody ich aktualnych zachowań. Daniele Luchetti, którego znamy między innymi jako reżysera filmów Mio fratello è figlio unico (2007), La nostra vita (2010), Anni felici (2013), doskonale porusza się między przeszłością a teraźniejszością, ukazując stopniowo nakręcającą się nić frustracji i nieporozumień. „Wszystko zostaje w rodzinie” był filmem otwarcia 77. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Wenecji.

Lo Cascio: „aktor gra, lecz nie ocenia”

0

Luigi Lo Cascio (ur. 1967) – jeden z najlepszych włoskich aktorów współczesnych, który stał się przez lata synonimem jakości i bezkompromisowości w kinie. Zdobywca dwóch „włoskich Oscarów”, czyli nagród David di Donatello (za  debiut aktorski „Sto kroków” [2000] i „Zdrajcę” [2019]) oraz weneckiego Pucharu Volpi (za „Światło moich oczu”, 2001). W 2012 debiutował jako reżyser filmem „Miasto idealne”, w którym zagrał również główną rolę. Jego pierwsza powieść „Dla każdego wspomnienia kwiat” pojawiła się nakładem cenionego wydawnictwa Feltrinelli w 2018 roku. Jego działalność twórcza to nie tylko kino, ale też teatr, który tak naprawdę jest jego pierwszą miłością; to właśnie dla teatru porzucił studia na medycynie. Rolę życia, czyli rolę walczącego przeciwko mafii dziennikarza Peppina Impastato otrzymał właściwie przez fortunny zbieg okoliczności. Kiedy tylko może – czyta. Jedną z jego ulubionych książek jest zresztą ostatnia powieść w dorobku Witolda Gombrowicza, „Kosmos”. Film z jego udziałem, czyli „Lacci” w reżyserii Daniele Luchettiego (2020), otworzy tegoroczny MFF w Wenecji. Całość wywiadu będzie wkrótce na stronie internetowej Gazzetta Italia, a w tej części Lo Cascio opowiada przede wszystkim o swojej roli w „Zdrajcy” Marca Bellocchia – filmie, który podbił serca Polaków w momencie powrotu do sal kinowych po lockdownie spowodowanym pandemią Koronawirusa. 

Po tak mocnym filmie jak „Sto kroków” nie byłam w stanie wyobrazić sobie pana w roli mafiosa. Nawet w „Zdrajcy” nie gra pan roli klasycznie pojętego członka mafii sycylijskiej, tylko tego, który atakuje jej struktury i współpracuje z włoskim wymiarem sprawiedliwości. Zresztą między filmem Marca Tullia Giordany a filmem Marca Bellocchia są pewne powiązania – w obydwu filmach na przykład pojawia się postać Gaetana Badalamenti.

Kino stwarza w widzu bardzo silną sugestię, więc jeśli jako aktor byłeś wiarygodny w danej roli, to wydaje się niemożliwe, żebyś później mógł przejść na drugą stronę. Jeśli wcieliłeś się w Impastato, jak możesz odgrywać teraz rolę mafiosa? W świecie teatru na przykład takie jednoznaczne myślenie zupełnie się nie sprawdza. Niegdyś Salvo Randone i Vittorio Gassman grali w teatrze Otella i Jaga. Każdego wieczora wymieniali się. W teatrze łatwo przejść z jednej strony na drugą. Jednego dnia jesteś „złem absolutnym”, a następnego wcielasz się w Romea czy Ryszarda III. W kinie widz łatwiej zapomina, że ​​to wszystko, co widzi jest grą reprezentacji i nie oznacza wcale utożsamiania się z wartościami wyrażanych przez postać.

Wcielając się w Peppino Impastato, dobrze wiesz, że reprezentujesz określony sposób współodczuwania świata, określoną etykę.

Nawet gdybym nie zagrał Contorno, czyli mafiosa będącego jednak po stronie prawa, tylko po prostu kogoś powiązanego z mafią, to uczyniłbym to z taką samą dbałością i – w cudzysłowie – przyjemnością. Z czysto aktorskiego punktu widzenia działania artysty powinny ciążyć ku przemianom, metamorfozom i nie powinien on wydawać oceny moralnej swojej postaci. Ponieważ to aktorowi przeszkadza, paraliżuje go. Gdybym pomyślał – „No tak,  Contorno to morderca” – postawiłbym się w opozycji do samego siebie. Każda postać, nawet najbardziej obrzydliwa, w momencie gdy aktor się za nią zabiera, zawiesza swój osąd moralny. W postaci Tottuccio Contorno było dla mnie bardzo atrakcyjne to, że mówił on w dialekcie z Palermo.

Dialekt jest bardzo ważnym aspektem filmu Bellocchia. To nie tylko opowieść o historii Włoch, ale też o włoskim języku. Jedna z najważniejszych sekwencji „Zdrajcy” związana jest z przesłuchaniem Contorna, który nie mówi po włosku, a uparcie w dialekcie, co spotyka się z niezrozumieniem prawników.

W filmie mówię szczególnym dialektem, którym mówią tylko Palermitanie. Już mieszkańcy Katanii czy nawet inni Sycylijczycy nie potrafią dobrze nim władać. To nie jest dialekt do nauki – albo potrafisz go używać, albo nie. Bellocchio widział mnie przede wszystkim w filmach i przedstawieniach teatralnych, w których mówię po włosku. Sprawdził mnie najpierw na castingu; bardzo dbał o autentyczność języka, który od razu prowadzi cię w stronę określonych ludzi, określonego stylu życia, typu rozważań. Po przesłuchaniu mnie uświadomił sobie, że mówię w tym dialekcie w sposób naturalny, powierzył mi także teksty filmu, kwestie dialogowe – czasem sam je tłumaczyłem na palermitański. Kiedy reżyser zrozumiał, komu w tych kwestiach może zaufać, okazał się niezwykle hojny. Pojawiło się zatem miejsca dla improwizacji, ponieważ dialekt składa się również z różnych idiolektów, przerw, powtarzających się zwrotów, bardzo szczególnych powiedzeń. Na przykład scena sprzedaży samochodu w Ameryce była mocno improwizowana, bardzo też „palermitańska” w aspekcie humoru i cieszę się, że jest w stanie rozbawić publiczność na całym świecie.

Filmy o mafii są bez wątpienia jedną ze specjalności włoskiej kinematografii. Wystarczy pomyśleć o serii politycznych kryminałów opartych na książkach Leonarda Sciascii i realizowanych przez takich twórców jak Elio Petri czy Francesco Rosi. Albo też o filmach z Michele Placido w latach 90. Co jest w tym temacie, że tak nieustannie przyciąga włoskich filmowców?

Historie o mafii są zawsze opowieściami o historii Włoch. Szczególnie odkąd stało się jasne, że nie jest to tylko problem regionu – w jego granicach rozgrywa się los całego narodu. Relacje mafii sycylijskiej są zarówno lokalne, jak i światowe, przeplatają się z historią polityczną i gospodarczą świata (ze Stanami Zjednoczonymi, Ameryką Łacińską itp.). Jak udowadnia nie tylko kino włoskie, ale również amerykańskie – opowieści o mafii są zawsze opowieściami ekstremalnymi, w których bohaterowie są prawdziwie szekspirowscy (powracają te same tematy: honor, zdrada, zbrodnia …). Tam, gdzie mamy do czynienia z tak okrutną i ohydną zbrodnią, która osiąga wyżyny przemocy, ale jednocześnie zachowane są w tym wszystkim wartości uważane za „święte”. Wszystko to sprawia, że ​​te historie prowadzą do czegoś, co ma związek z mitem, z wielką tradycją epiki. Stają się interesujące zarówno z punktu widzenia historycznego, jak i ekspresyjnego.

Z Bellocchiem współpracował pan wcześniej przy „Witaj, nocy” (2003). Jak wyglądało spotkanie po ponad szesnastu latach? Czy Bellocchio się zmienił przez ten czas?

Byłem pod wielkim wrażeniem, widząc go ponownie po tylu latach, ponieważ wydawał mi się bardzo chłopięcy, odmłodzony wręcz. Ciekawość w stronę świata, którego nie znał, jak sam zresztą otwarcie deklarował – Bellocchio nie znał Sycylii, języka, opowieści o mafii. Ta chęć odkrywania sprawiała, że ​​był bardzo ożywiony, na planie zawsze stał. Takie właśnie rysuje mi się wspomnienie, zawsze widziałem go  w ruchu – idącego od kamery w stronę aktorów. Jakby go ogarnęła taka twórcza gorączka. Pamiętam, jak w „Witaj, nocy” spokojniej siedział przy swoim scenariuszu. Coś tam sobie zanotował, potem myślał. Ale teraz był bardziej gimnastyczny, jakby porwany przez taniec. Dał się ponieść temu dziwnemu entuzjazmowi, który odnajdziemy w całej tej niewiarygodnej wręcz historii.

Na koniec chciałbym spytać o to z jakim reżyserem z przeszłości chciałby pan zrobić film, gdyby było to możliwe?

Ciężko wybrać jednego. Elio Petri to reżyser, z którym ciekawie byłoby zrealizować film. Oczywiście także Pier Paolo Pasolini. A z amerykańskiego kina marzeniem byłoby pracować ze Stanleyem Kubrickiem i możliwość nakręcenia takiego filmu jak „Oczy szeroko zamknięte” i zagrania roli Toma Cruise’a.

,,To jest Italia!” Aleksandry Seghi już w sprzedaży!

0

Miasteczka pełne barw, skąpane w promieniach słońca. Starożytne zabytki, kilkusetletnie kamienice, ukwiecone balkony i okna. Znamy ten idylliczny obrazek. Kusi każdego, kto choć raz odwiedził Włochy, i zachęca, by zawitać tam ponownie. 

Dajmy się uwieść opowieściom Polki, Aleksandry Seghi, która od ponad 20 lat mieszka we Włoszech. Poznajmy ich historię, tradycje, codzienne życie. Zacznijmy od kawy w przytulnym barze, potem wyruszmy w podróż po włoskich miastach i miasteczkach, teatrach i scenach, kościołach i ogrodach. W tej podróży towarzyszyć nam będą znani Polacy, którzy bardzo lubią Italię i chętnie w niej bywają nie tylko ze względów zawodowych, ale i prywatnie. Dali się namówić Autorce na rozmowy o Włoszech, o tym, co ich urzeka, fascynuje, jak się tam czują. Zmęczeni podróżą? Czas na sjestę i celebrowanie posiłków w rodzinnym gronie. Skosztujmy włoskich przysmaków. Nie zabraknie makaronów, owoców morza, warzyw, ziół i oliwy, a na deser koniecznie lody. Zasmakowało? Przepisy kulinarne są już gotowe. Teraz wystarczy tylko poeksperymentować we własnej kuchni. 

Zapraszamy do lektury przy kawie lub włoskim chianti. Co kto lubi. 

Książka dostępna w księgarniach i na www.km.com.pl.