Slide
Slide
Slide
banner Gazzetta Italia_1068x155
Bottegas_baner
baner_big
Studio_SE_1068x155 ver 2
LODY_GAZETTA_ITALIA_BANER_1068x155_v2
ADALBERTS gazetta italia 1066x155

Strona główna Blog Strona 64

Tuńczyk w czarnym sezamie z marynowanym koprem włoskim

0

Składniki:

  • 500 g świeżego tuńczyka
  • 50 g czarnego sezamu
  • 1 granat
  • 1 główka kopru włoskiego
  • 100 ml octu z czerwonego wina
  • 1l białego wina
  • woda
  • oliwa extra virgin
  • sól

Przygotowanie:

Filet z tuńczyka opłucz dokładnie w zimnej wodzie. Pokrój rybę na kwadraty o grubości ok. 3 cm. Obierz granat i połowę nasion zalej białym winem z solą rozcieńczonym pół na pół z wodą. Połowę płynu przelej do osobnej miski. Włóż kawałki tuńczyka do naczynia w taki sposób, aby w całości zanurzone były w winie, a następnie odstaw na godzinę do zamarynowania. Do drugiej miski dolej czerwony ocet winny. Cienkie piastry kopru włoskiego zanurz w przygotowanym płynie i pozostaw na około godzinę.

Tuńczyka wyjmij z marynaty i osusz papierowym ręcznikiem. Następnie zanurz kawałki ryby w oliwie. Do głębokiego naczynia wsyp ziarna czarnego sezamu i delikatnie, przy pomocy rąk, obtocz w sezamie każdy kawałek tuńczyka. Na patelnię wlej oliwę do poziomu kilku milimetrów i podgrzej do niezbyt wysokiej temperatury. Smaż przygotowane wcześniej kawałki ryby po kilka minut z każdej strony, aż się zrumienią. Tuńczyk powinien być chrupiący na zewnątrz, a w środku miękki i zaróżowiony.

Osusz marynowane piastry kopru włoskiego, rozłóż na talerzu do podania, a na nich umieść osuszone delikatnie papierem kawałki tuńczyka. Dodaj sól i pieprz oraz udekoruj potrawę kilkoma nasionami granatu.

Smacznego!

tłumaczenie pl: Emilia Boleszczuk

Droga miłości w Cinqueterre

0

Błękit morza, zieleń drzew oliwnych i nadmorskich sosen oraz kolory kwiatów rosnących na liguryjskiej riwierze towarzyszyły nam w naszej cudownej podróży motocyklowej przez bajkowe krajobrazy ciągnące się wzdłuż wschodniego wybrzeża Ligurii, poprzez stare wioski i artystyczne skarby otoczone urzekającą naturalną oprawą, serdecznie witające odwiedzających klejnoty Cinque Terre, od Monterosso aż do Portovenere. Trasa ciągnie się brzegiem morza, drogą biegnącą jednym z najpiękniejszych na świecie wybrzeżem, uwielbianym przez najznakomitszych poetów i znanym ze swojej tradycyjnej gościnności. Oto miasta, które stanowią obszar Cinque Terre.

Monterosso al Mare, najbardziej wysunięte na wschód. Stara wioska na piaszczystym brzegu z plażą, o walorach kulturalnych, jak i kąpieliskowych, ogrodzona przez skalne tarasy porośnięte przez drzewa oliwne, cytrusowe i winorośle. W starej części miasta stoi kościół wybudowany w 1300 r. z fasadą w liguryjskim stylu gotyckim, w poziome białe i czarne paski. 

Vernazza, prawdopodobnie jedna z najpiękniejszych w Cinque Terre, z dwiema masywnymi wieżami i obmurowaniami wybudowanymi w celu ochrony starej i bogatej wioski, gdzie strome i wąskie ścieżki ciągną się w dół aż do małego placu otwartego na małą przystań dla turystów, jedyną taką w Cinque Terre.

Corniglia, mała część gminy Vernazza. Wioska osadzona nad brzegiem morza, na skalistym klifie o wysokości 193 metrów, skraj którego porastają liczne winnice. 

Manarola, średniowieczna wioska osadzona na rozwidlonej czarnej skale, i Riomaggiore z rzędem kolorowych domów połączone są Drogą miłości ścieżką wyrytą w skalnej ścianie, znajdującą się kilka metrów od morza, między szarością skały i błękitem wody. Pięć małych wiosek między morzem a górami otoczone przez dziko rosnące rośliny i kwiaty, i przez tarasy skalne z winnicami, gdzie zbiera się winogrona do produkcji cennych win, z których każde ma w sobie coś specjalnego i ciężko jest zdecydować, którego skosztować, a które pominąć. Kolorowe domki, ścieżki, na których pachnie cytrynami, klify nad morzem, to tylko niektóre powody, dla których każdego roku miliony turystów nadciągają nad tutejszą riwierę. Wizyta w Cinque Terre nie oznacza tylko ścieżek, krystalicznej wody i zapierających dech w piersiach krajobrazów, ale również świetną kuchnię, której przysmaków, takich jak kiedyś, można jeszcze spróbować tylko w takim jak to, trochę dzikim i nieskażonym, zanurzonym w naturze miejscu. Jak to w nadmorskich miasteczkach bywa, na stole nie może zabraknąć ryb takich jak znane anchois z Monterosso, przygotowywane na milion różnych sposobów, na przykład zamarynowane w oliwie i soku z cytryny, sotto sale z jakąś grzanką lub bruschettą, usmażone z farszem, lub po prostu w klasycznym cieście z ziemniakami.

Lub słynne naleśniki z sardynek lub dorsza czy niezastąpione nadziewane małże, czyli te klasyczne, ugotowane w garnku z sosem. 

Najlepszym dodatkiem do świeżych warzyw jest oliwa z sokiem z cytryny zebranej na riwierze, z których wyrabia się również Limoncino, otrzymywany poprzez namaczanie skórek cytryny w alkoholu. I na zakończenie degustacji Sciacchetrà – szlachetne słodkie wino, otrzymywane z podwiędłych winogron ze słoną i słodką nutą, którego zapach przypomina morele i miód akacjowy. Słodkie, z przyjemnym migdałowym posmakiem, którego nazwa prawdopodobnie pochodzi z dialektu liguryjskiego i oznacza zgniatanie winogron oraz zbieranie ich wytłoków podczas fermentacji. 

Nasza wycieczka kończy się w Portovenere, w starożytnym rzymskim „Portus Veneris”, które wznosi się na skraju zatoki La Spezia. Miasto to wyróżnia się na cyplu szeregiem wysokich domów i ich wielokolorowym otynkowaniem i dostępem do starożytnej osady, wąskiej Via Cappellini, która zainspirowała budowę w całej wiosce domów stawianych jeden za drugim, oddzielonych wąskimi dróżkami, łatwymi do zablokowania w przypadku niebezpieczeństwa. Na samym koniuszku cypla wznosi się przepiękny kościół S.Pietro, starożytna pogańska świątynia poświęcona Wenus. Kościół ten jest pierwszym budynkiem wczesnochrześcijańskim z czarnego marmuru z wyspy Palmaria, wybudowanym w stylu gotyckim w połowie XII wieku z dzwonnicą w formie wieży, która pełniła również funkcję obronną. Co więcej, kościół jest połączony z zamkiem, odbudowanym w XV wieku, chronionym przez pas murów i bastion.

Ten łuk Ligurii, który ciągnie się od Portovenere przez Cinque Terre został odkryty i pokochany przez wielu obcokrajowców, zwłaszcza Anglików. Już w XIII wieku przebywali tam wybitni poeci angielskiego romantyzmu, wśród nich Lord Byron i Shelley, i dlatego właśnie zatoka ta jest również nazywana Zatoką Poetów. Uwodzicielska moc tego miejsca jest tak silna, że niweluje każdą niedogodność spowodowaną nierównością ścieżek. Ale uwaga: “fatalne zauroczenie”, które dopada odwiedzających te tereny, często zamienia się w miłość na całe życie!

foto: Sandra i Beppe D’Alba
tłumaczenie pl: Joanna Włodarek

Turyn: inteligentna odpowiedź na pop-turystykę

0

Toskania, Wenecja, Sycylia. Spaghetti, Chianti i papież. To właśnie Włochy w wersji pop, zoptymalizowane na potrzeby dzisiejszej turystyki. Ale… czy jest coś jeszcze? 

Turyn nieoczywisty

Cztery. Dokładnie tyle nominacji* do Oscara dostały “Tamte dni, tamte noce” – film Luci Guadagnino, reżysera m.in. “Nienasyconych” i  “Jestem miłością”. I dokumentu o Bertoluccim. Tak, Guadagnino jest bez wątpienia spadkobiercą włoskiej zmysłowości. I w najnowszym filmie opowiada, starą jak świat, historię odkryć, zachwytu i dorastania. Dodaje jednak do niej szczyptę czegoś nieznanego, acz wytrawnego. Dodaje bowiem szczyptę północy. 

Niecałe 200 km na zachód od Cremy, a także Moscazzano, gdzie Guadagnino nakręcił “Tamte dni…”, znajduje się Turyn. Miasto, które nieczęsto pojawia się na pierwszej pozycji miejsc polecanych we Włoszech. O Turynie pamiętają jednak nie tylko wielbiciele marki Fiat (która ma tu siedzibę) i toru wyścigowego na dachu Lingotto. Nie tylko wielbiciele Jeana Jacquesa Rousseau (dorastał w jednym z turyńskich przytułków, potem poznał tu przyszłą kochankę – panią de Warens) czy Umberto Eco (studia filozoficzne). Przybywają tu architekci, zachwyceni regularnością urbanistyki, i wierni, szukający duchowego spokoju przy Całunie Turyńskim w katedrze Jana Chrzciciela. Przybywa wreszcie i zwyczajny flâneur (z fr. flaner – włóczęga, spacerowicz – przyp. red.), taki jak ja, by, między wzgórzami Superga i Monte dei Cappucini zatopić się w mieście fascynująco skromnym i surowym, a jednocześnie bogatym. Kto raz przespacerował się Via Roma aż do Piazza San Carlo, wie, że prawdziwe bogactwo i elegancja stanowią doskonałą parę.

Dwie historie

Taką parę tworzą też Muzeum Kinematografii i GAM (Galleria Civica d’Arte Moderna e Contemporanea) – dwa muzea, dwie narracje i opowieści o sztuce ostatnich dwóch stuleci. Łączy je też Mole Antonelliana, przy której mieściła się siedziba Museo Civico, po latach przekształconego w GAM. Dziś Mole Antonelliana to najwyższe na świecie i przepiękne Muzeum Kinematografii. To tu Luca Guadagnino odbierze wyróżnienie honoris causa Accademia Albertina di Torino (przyznaną mu w lutym tego roku). Tu także odbywa się część wydarzeń TFF, czyli Torino Film Festival, który od 25 lat każdej jesieni opanowuje całe miasto. 

Kto do Muzeum Kinematografii wejdzie, z pewnością wyjdzie z głową nabitą wiedzą o diafragmach irysowych, montażu równoległym, kinie niemym i gwiazdach klasycznego kina. Na uwagę zasługuje staranny design ekspozycji, piękne wnętrza, niezła narracja prowadząca widza przez całość wystaw. W głównym holu (niedaleko czerwonego dywanu) znajduje się sklepik z gadżetami dla każdego kinomana. Wszystko tu mówi „zostań, widzu”, zachęca i kusi. Zupełnie inaczej niż w oddalonym o niecałe 2,5km GAM. 

Galleria Civica d’Arte Moderna e Contemporanea, to muzeum dziwne i pełne sprzeczności. Bo sztuka jest tu nowoczesna, ale to co najnowsze – pozostaje w ukryciu, ledwo wyeksponowane, dostępne dla czujnego zwiedzającego.   

Zwiedzanie rozpoczynam na górnym piętrze, tu sztuka XIX wieku – ciężkie, wielkoformatowe malarstwo i rzeźba. Jest więc znakomity, sensualny choć spowity w klasyczną formę, złoty Portret aktorki Virginii Reiter Giacomo Grosso, jak i podręcznikowy Król Vittorio Emanuele Carla Bossoli. Dalej jest też ciekawie, bo spotykam niepokojącą Syrenę Giulio A. Sartorio, rzeźbę Niewolnica Giacomo Ginottiego i wreszcie secesyjny plakat Leonarda Bistolfiego z wystawy sztuk nowoczesnych z 1902 roku. Wszystkiemu towarzyszą czytelne opisy (zarówno po włosku, jak i po angielsku). 

Muzeum inaczej

To jednak nie zbiory czy przygotowanie wystawy robi największe wrażenie. Robią je… ściany. Które nie są białe. A przecież wszystkie ściany w galeriach i muzeach nowoczesnych są zazwyczaj białe. Ściany są białe, a kuratorzy noszą się na czarno, co potwierdził dobitnie Ruben Ostlund w “The Square”. Ale nie w Turynie. Tu ściany są kolorowe. Rude. Różowe. Seledynowe! W  tekstach o historii muzeum czytam o programach aktywizacji galerii publicznych prowadzonych od lat 60-tych ubiegłego stulecia. Czytam też o Le Corbusierze, który właśnie w Turynie dzielił się wizją „elektronicznego muzeum” – muzeum wiedzy dostępnej dla zwykłego widza. Dzięki kolorom muzeum staje się bardziej ludzkie i przyjazne? Na piętrach nowszych – gdy wkraczam już w XX wiek – bywa spokojniej, choć na samym początku wita mnie Portret-relief Claude Pascala Yvesa Kleina. Na różanej ścianie. I naprawdę – nigdy nie wyglądał tak dobrze. 

Jeszcze ciekawiej jest na schodach. Bo tu na zwiedzających czeka seria rysunków Eight Ceilings Nedko Solakova. Solakov, bułgarski artysta malarz, rysownik, autor instalacji, najczęściej prezentowany jest w krajach niemieckojęzycznych. W GAMie  pozostawił dzieła nieoczywiste: małe, niemal przypadkowe rysunki, które trudno w ogóle dostrzec (na ścianie, od spodu schodów). Obrazki przypominające te z ławki szkolnej, wizualne notatki przypominające o obecności, nieznośnie dosłowne, a przez kontekst miejsca budujące zupełnie nowe znaczenia. Solakov za pomocą kilkunastu kropek, kresek i liter rozbija tradycyjny, poważny dyskurs tego, co wolno, a czego nie wolno w galerii pokazywać. A jednocześnie doskonale dopełnia to, co różowe ściany GAM obiecały widzom już wcześniej – nieoczywistość. 

Bez pop-turystyki

Bo cały Turyn to miasto nieoczywiste. Bez ostentacji. Bogate, ale w tym bogactwie chłodne, niekokietujące. Uniwersytecki Turyn kojarzy mi się z końcem lata i zapowiedzią jesieni. Czasem, gdy kolekcjonuje się nowe zeszyty, kalendarze i notesy. Tu na co drugim rogu czeka księgarnia lub antykwariat. Sklep ze starymi mapami. Płytami winylowymi. Księgarnie z albumami. I puzzlami. Lub po prostu tzw. la cartoleria – papierniczo-podarunkowe sklepiki ze wszystkim. Mijam kolejne stragany z książkami. W trakcie spaceru Via Po, mam więc ochotę kupić tornister, strugać ołówki i szykować się na uczelnię. 

Wytrawna północ, w wizji Luca Guadagnino (nagrodzonej finalnie statuetką Oscara za najlepszy scenariusz adaptowany) wciąż jest daleka od pocztówkowych rumieńców, ale przyjazna. Turyn też bywa przyjazny. Choć surowy, kamienny i pozbawiony zalotności, w którym nawet galeria sztuki nowoczesnej zrobiona jest inaczej.  Jest niewiele takich miast na świecie. Miast, w których łatwiej o książkę niż o food trucki. Taki właśnie jest Turyn. Pełen księgarni, antykwariatów, stoisk z albumami i galerii, zręcznie balansujących między tradycją a nowoczesnością. 

foto: Anna Petelenz, Beata Malinowska-Petelenz

 

Pieczeń w sosie z cebuli i wina

0

Składniki:

  • 800 g udźca wieprzowego
  • 1 kieliszek czerwonego wina
  • 2 czerwone cebule
  • 2 czerwone dymki
  • 1 jabłko
  • 1⁄4 cytryny
  • krem z octu balsamicznego z Modeny
  • 4 liście laurowe
  • szczypta oregano
  • gałązka rozmarynu
  • sól wedle uznania
  • szczypta pieprzu
  • oliwa z oliwek extra vergine

Przygotowanie:

Mięso marynować ze wszystkimi składnikami przez 12-16 godzin. Ułożyć mięso i nasmarować gorącym olejem ze wszystkich stron. Tak uszczelnione i podpieczone mięso włożyć do aluminium z odrobiną oliwy do smażenia i kawałkiem jabłka. Piec w piekarniku przez ok. półtorej godziny.

Marynowane mięso gotować dalej na wolnym ogniu na patelni, aż wszystko dobrze się ugotuje. Liście laurowe zmiksować z pozostałymi składnikami sosu. Dodać jeszcze trochę kremu z octu balsamicznego, trochę oleju z gotowania mięsa oraz wypuszczony przez nie sok. Podgrzać, odcisnąć i posolić.

Poczekać, aż mięso ostygnie i pokroić na kawałki. Serwować ciepłe z sosem. Podawać w towarzystwie pieczonych ziemniaków doprawionych oliwą z oliwek extra vergine oraz sosem z mięsa.

Smacznego!

tłumaczenie pl: Katarzyna Kurkowska

Ristorante Diverso – włoska perfekcja, która podbija podniebienia

0

Musi istnieć jakiś powód, dla którego kuchnia włoska od wieków jest tą najbardziej uwielbianą i najczęściej odwzorowywaną. W rzeczywistości tych powodów jest wiele: jakość produktów, sposób przygotowania, tradycja kulinarna, dawne regionalne rywalizacje, a przede wszystkim ogromna pasja; wiele czynników, które można podsumować jako „włoska metoda”.

Idealnym przedstawicielem takiego włoskiego podejścia do kuchni jest Giacomo Carreca, kucharz z Palermo, szef kuchni Ristorante Diverso. Każde danie serwowane w Diverso to rezultat pracy opartej na wiedzy i jakości produktów. Nie ma tu miejsca na przypadek ani powierzchowność.

„Za każdym sukcesem, także w świecie kulinarnym, stoi praca wykonywana z pasją. Dlatego przygotowując danie, kontroluję cały proces. Kuchnia to miłość, a ja chcę być dumny z tego co podaję na stół gościa”, mówi Carreca. Przepis na ciasto, z którego wyrabia pizzę, opracowywał metodą selekcji przez ponad dwa miesiące, wybierając spośród ośmiu zakwasów chlebowych, używając wysoko wydajnej mąki Petra, po czym następuje długa fermentacja, dzięki której pizza doskonale się trawi. W rezultacie powstaje pizza… diversa (pl. inna), równie lekka jak wyśmienita! W ten sposób powstaje także fenomenalna pizza z kiełbasą nduja, bardzo ceniona przez Polaków. „Również podczas przygotowywania makaronu przywiązujemy wagę do ciasta i mąki, dodając same żółtka, by osiągnąć zupełnie nową jakość smaku.”

Diverso to nie jest zwykła trattoria z pastą i pizzą. To przede wszystkim restauracja z urozmaiconym menu, która obok tradycyjnych włoskich potraw oferuje wyśmienity wybór dań kuchni europejskiej, często wzbogaconych nutami orientalnymi. A wszystko to zgodnie z włoską filozofią kulinarną: jakość i pasja.

„Menu jest owocem mojego dorobku kulinarnego. Lubię eksperymentować i odkrywać nowe połączenia smakowe. Nie jestem osobą, którą łatwo zadowolić. Dorastałem kwestionując tradycyjne dania kuchni sycylijskiej przygotowywane przez mamę i babcię. Doprowadzałem do szału nauczycieli sztuki kulinarnej w Istituto Alberghiero w Palermo, którzy nie doceniali mojego nieustannego dążenia do innowacji. Uwielbiam tradycyjne smaki i metody przygotowania, ale jednocześnie kieruje mną ciekawość i lubię odkrywać i tworzyć nowe potrawy”: wyjaśnia Carreca, którego doświadczenie kulinarne sięga od Palermo po Pizę, od Costa Smeralda na Sardynii po Londyn.

Gotował w wyróżnionych gwiazdkami restauracjach serwujących kuchnię kontynentalną, po czym przybył do Polski za… miłością. „W Anglii poznałem moją polską partnerkę, która z czasem przekonała mnie, bym przeniósł mój styl gotowania do Warszawy. Pracowałem tu w wielu ciekawych miejscach, między innymi w restauracji Senses u boku utytułowanego szefa kuchni Andrei Camastry, mistrza kuchni molekularnej. Obecnie mam przyjemność prowadzić kuchnię restauracji Diverso, gdzie oferuję każdego dnia inne, międzynarodowe menu. Oprócz klasycznych włoskich potraw i pizzy, obejmuje ono również mięso i ryby, w tym także kaczkę, tradycyjne danie polskie, którą przygotowuję w piecu, karmelizowaną w Porto z dodatkiem dwóch rodzajów puree: jednego z estragonem, drugiego z kalafiorem i kokosem.”

Jak oceniasz polską klientelę?

„Byłem bardzo podekscytowany widząc, jak wielkie uznanie wywołują moje dania. Zaskoczyło mnie tak duże zainteresowanie rybami i risotto, dania typowo włoskiego, które poza Włochami rozumie niewielu i jedynie nieliczni potrafią je prawdziwie docenić. Z całą pewnością są i tacy, których zdumiewa carbonara bez śmietany, taka jak w oryginalnym włoskim przepisie, lecz poza tym należy przyznać, że przeciętny Polak dużo podróżuje i stał się klientem świadomym. Potwierdza to fakt, że zarówno Warszawa, jak i wiele innych polskich miast, może się pochwalić poziomem gastronomii równym miastom we Włoszech.”

Wyborna oferta kulinarna Ristorante Diverso jest w stanie zadowolić każde podniebienie. Opiera się na niekwestionowanym kunszcie szefa kuchni, który już od najwcześniejszych godzin porannych wraz ze swoim pracowitym zespołem dba o to, by zaspokoić gusta gości, korzystając wyłącznie z produktów najwyższej jakości, w tym oliwy, serów i włoskich wędlin, a także sezonowych warzyw i polskiego mięsa. Wszystko to podane w atmosferze nieformalnej elegancji tej przytulnej restauracji z widokiem na cichą, centralnie położoną ulicę Górnośląską. To miejsce, które emanuje miłością do Włoch, tą samą miłością, która łączy właścicieli Jacka i Maję z pięknym krajem, w którym mieszkali, zaręczyli się i do którego wracają na wakacje.

I tak w Diverso przyjemność z potraw przygotowanych przez Giacomo Carreca w połączeniu z ciepłym powitaniem właścicieli i serdeczną obsługą sprawia, że klient natychmiast czuje się komfortowo.

tłumaczenie pl: Karolina Wróblewska

Facebook: www.facebook.com/DiversoRistoranteItaliano/

Maserati MC 12 – na skrzyżowaniu

0

Tym razem odbiegniemy trochę od tradycyjnej formy tej rubryki, ponieważ mamy do czynienia z samochodem, który skrzyżował drogi Maserati i Ferrari.

Wszystko zaczęło się w 1993 roku, kiedy to Fiat kupuje Maserati a następnie w lipcu 1997 odsprzedaje zależnej od siebie Ferrari S.p.a. Jest to dobry okres w jakże skomplikowanej historii Maserati, powstaje nowa fabryka w Modenie, na rynku pojawia się całkowicie nowy model 3200 GT, a od 2001 wszystkie kolejne modele wyposażone są w silniki z Maranello, co pozwala na spore oszczędności. Wykorzystując dobrą passę, w 2004 roku, firma wraca do swoich korzeni – do wyścigów w kategorii GT Międzynarodowej Federacji Samochodowej FIA. Głównym celem jest wyścig 24 Le Mans. Powstaje Maserati MC 12 GT1 czyli Ferrari Enzo w karoserii typu targa zaprojektowanej przez Franka Stephensona i Giugiaro.

Aby wystartować w FIA GT, firma musiała zbudować w ciągu roku 25 szt. wersji dopuszczonej do ruchu drogowego i kolejne 25 szt. w roku następnym. Wersja drogowa była dłuższa aż o 25 cm i cięższa o 250 Kg, samochód był olbrzymi, jak zauważyli fachowcy szerokością i długością przewyższał Hummera! Nawet w Monaco, gdzie widziano już wszystko, potrafił zwrócić na siebie uwagę, co wykorzystał 50 Cent w swoim video „Windows Shopper”. Na marginesie zobaczymy tam Mini One również zaprojektowane przez Stephensona. W hołdzie dla kultowego modelu Maserati Tipo 63 „Birdcage” i zasłużonego dla firmy amerykańskiego zespołu wyścigowego Camoradi, wszystkie auta opuściły fabrykę w biało niebieskim malowaniu.

Mimo, że Ferrari udostępniło swój flagowy silnik osłabiony o 27 KM, a ciężar auta był prawie o 100 kg większy w stosunku do Enzo, samochód był rewelacyjny. W 2008 na torze Nürburgring zestawiono pięć superaut: Maserati MC12, Ferrari Enzo, Koenigsegg CCX, Porsche Carrera GT i Pagani Zonda F Clubsport. MC 12 najcięższe w tej stawce oraz wyposażone w zwykłe amortyzatory okazało się jednak najszybsze, z czasem 7:24:29 ustanowiło nowy rekord toru dla samochodów seryjnych.

W latach 2005-10 w wyścigach FIA GT używało go pięć zespołów z Vitaphone Racing Team na czele, w sumie odnosząc 22 zwycięstwa, co przyniosło 6 drużynowych i 5 indywidualnych tytułów mistrzowskich. Niestety MC 12 poniosło także jedną, ale kluczową, porażkę nigdy bowiem nie zostało dopuszczone przez FIA do wyścigu 24 Le Mans. Tak to krzyżujące się drogi niegdysiejszych rywali Ferrari i Maserati spowodowało, że to drugie mogło po latach znowu święcić triumfy na torach całego świata.

W 2006 Maserati powiela marketingowy pomysł Ferrari, które wybranym 29 klientom zaoferowało ekstremalną wersję modelu Enzo – Ferrari FXX. Powstaje 12 + 3 [testy i cele reklamowe] sztuki Maserati MC12 Corsa, modelu przeznaczonego tylko na prywatne tory wyścigowe bez homologacji drogowej ani też wyścigowej. Nie mając ograniczeń wymaganych przy homologacji, z tego samego silnika udało się uzyskać dodatkowych 125 KM. Kolor lakieru wszystkich Corsa nawiązywał do zwycięstw, jakie samochód ostatnio odnosił i był to granat o wszystko mówiącej nazwie „Blue Victory”.

Cena netto ok. 1,5 mln. $ nie odstraszyła wybrańców dla których firma organizowała liczne tzw. „Track Days”. Sam model Hot Wheels prezentuje się przyzwoicie, mimo że pochodzi z pierwszej serii Elite i niestety nie mamy tu zdejmowanego dachu ani możliwości zdjęcia przedniej maski. Puryści zapewne zauważą również nieodpowiedni rozmiar kół, cóż za model niemal idealny od Auto Art trzeba jednak zapłacić prawie trzy razy tyle. Jak widać w kolekcji SOMA, firma Maserati również miała swoje kłopoty budżetowe.

Lata produkcji: 2004-2005
Ilość wyprodukowana: MC 12 50 szt. (wersja drogowa)
Silnik: V-12 65°
Pojemność skokowa: 5998 cm3
Moc/obroty: 630 KM/7850
Prędkość max: 330 km/h
Przyspieszenie 0-100 km/h (s): 3,8
Liczba biegów: 6
Masa własna: 1335 kg
Długość: 5143 mm
Szerokość: 2096 mm
Wysokość: 1205 mm
Rozstaw osi: 2800 mm

foto: Piotr Bieniek

Ceramika – ponadczasowy urok

0

Artykuł został opublikowany w numerze 73 Gazzetty Italia (luty-marzec 2019)

Od starożytnych Etrusków po Bolesławiec, przechodząc przez liczne lokalne tradycje włoskie, ceramika przetrwała całe wieki oraz ewolucję żywieniową – jako jedno z jej narzędzi – a jednocześnie zachowywała niezwykłą aktualność estetyczną i funkcjonalną.

Sztuka ta była również swoistym papierkiem lakmusowym tradycji różnych państw i kultur, które poprzez ceramiczne artefakty wyrażają historie, gusta i formy typowe dla miejsc, w których są tworzone. Świadectwem antycznych tradycji włoskiej ceramiki jest wystawa objazdowa Grand Tour, która kilka miesięcy temu zawitała także do Instytutu Kultury Włoskiej w Krakowie. Jej pomysłodawczynią jest Viola Emaldi, a kuratelę nad nią objęła wspólnie z Jeanem Blancheartem i Anty Panserą. Jako historyczka sztuki Viola koordynuje ITS Emiliani, Wyższą Szkołę Techniczną w Faenzy, która jako jedyna we Włoszech oferuje kurs, na którym naucza się technik i projektowania ceramiki, dając jednocześnie możliwość zatrudnienia.

„Podróżująca po europejskich miastach od 2014 roku wystawa Grand Tour jest reprezentacyjną wystawą Włoskiego Stowarzyszenia Miast Ceramiki (AICC). Ekspozycja prezentuje typową włoską ceramikę wykonaną przez współczesnych mistrzów rzemiosła, ceramikę kuchenną o klasycznych kształtach, typową dla włoskiego stołu, proponując podróż poprzez kształty i zdobienia z różnych lokalnych tradycji. W ten sposób odwiedzający przejdzie od średniowiecznej biesiady przez renesansową ucztę, aż po niedzielny obiad z zastawą dziadków” – wyjaśnia Viola.

Ceramika, od greckiego „keramos”, czyli glina, jest sztuką nierozerwalnie związaną z ziemią, zatem mają na nią silny wpływ lokalne osobliwości?

„Dokładnie tak! Każda ziemia ma swoją ceramikę. By wykonać ceramiczne produkty potrzeba ziemi, ze wszystkimi jej właściwościami, wody i przede wszystkim wiedzy umożliwiającej jej utwardzenie poprzez określone procesy wypalania. We Włoszech mamy wiele odmian ceramiki w zależności od składu ziemi, na przykład w Toskanii, gdzie gleba jest bogata w żelazo mamy terakotę, w Wenecji Euganejskiej białą ceramikę, która jest idealna do produkcji naczyń stołowych. Do tej różnorodności surowców dochodzą także rozmaite kultury estetyczne, bardzo często ukształtowane przez okresy świetności danego miasta, tak więc białe i niebieskie ceramiki z Faenzy wyrażają neoklasyczną i osiemnastowieczną atmosferę, w Toskanii renesansową, na Sardynii produkuje się wazony i amfory z majoliki i ceramiki szkliwionej, w Burgio i Sciacca akcesoria kuchenne, w Orvieto dzbany w stylu etruskim i średniowiecznym, mamy też wazy z Lodi z osiemnastowiecznymi zdobieniami, serwisy stołowe z Bassano del Grappa w stylu rokoko, antropomorficzne puchary na modłę barokową z Caltagirone, umbryjskie wazony powlekane metalicznym szkliwem, ozdobne talerze z Deruty. Wystawa oddaje hołd ceramice dekoracyjnej oferującej tradycyjne formy i kolorystykę, sztukę wciąż w stu procentach rzemieślniczą w odróżnieniu od równoległego sektora płytek, w którym Włosi są prawdziwymi mistrzami i eksportują 80% produkcji, mimo że muszą importować ziemię i gaz do pieców. Sukces sektora płytek wynika ze zdolności naszych przedsiębiorców i projektantów, którzy tworzą produkty o wyjątkowej jakości i pięknie, oraz tak różnorodne, że nie mają sobie równych wśród zagranicznej konkurencji. Wystarczy wspomnieć, że liczba dostępnych we Włoszech produktów jest równa produkcji reszty świata”.

A polska ceramika?

„W Polsce znajduje się wiele kopalni kaolinu i surowców potrzebnych do produkcji kamionki, występuje tu ziemia, z której otrzymuje się biały produkt niezwykle łatwy w formowaniu i który można wypalać w wysokich temperaturach. Rozwinięto też metodę zdobniczą zmniejszającą koszty i czas, czyli wykorzystanie nasączonego barwnikiem stempla, otrzymując w ten sposób powtarzalny wzór charakteryzujący słynne bolesławieckie ceramiki. Dzięki temu przemysłowemu podejściu Polska była w stanie zgłębić gusta i potrzeby zagranicznych rynków, szczególnie wschodnich i amerykańskiego, stając się dużym eksporterem produktów ceramicznych w sektorze spożywczym. Jako dyrektorka ITS w ramach projektu Erasmus postaram się jak najbardziej rozwinąć relacje między Włochami a Polską”.

Więcej informacji:

www.fitstic.it
WWW.madeinbritaly.com
www.buongiornoceramica.it

foto: Raffaele Tassinari
tłumaczenie pl: Anna Wójcicka

Wszystkie drogi Toskanii

0

Podróżując po Włoszech można odnaleźć ogromną różnorodność tamtejszych regionów i odmienność lokalnej kultury. To powoduje, że wyprawa właściwie w każdy zakątek Włoch przynosi niezawodną satysfakcję. Tym razem droga wiodła z Warszawy przez Innsbruck, przełęcz Brennero, okolice Lago di Garda, Parmę, Bolonię, Florencję aż do niewielkiej miejscowości Volterra, położonej w samym sercu prowincji Piza. Cała podróż zajęła 17 godzin, przy czym większość trasy stanowiły autostrady, natomiast od Florencji – już tylko drogi lokalne.

Do samej Volterry jedzie się malowniczymi serpentynami, mijając atrakcyjnie położone miasteczka. Warto wybrać się tu samochodem, ponieważ dojazd transportem publicznym z obydwu najbliższych lotnisk w Pizie i we Florencji jest nieco skomplikowany, choć możliwy przy odrobinie dobrej woli. Jednak poruszanie się po całej Toskanii autem otwiera wiele możliwości lepszego poznania tego regionu.

Zróżnicowanie krajobrazu Toskanii jest jej ogromnym atutem. Masywy górskie Apeninów Toskańskich dominują w północnej części regionu, od Carrary ze sławnymi złożami marmuru karraryjskiego, aż po Arezzo. Część południowa to łagodnie pofałdowane obszary, obfitujące w rozległe tereny rolnicze, z przewagą winnic i upraw oliwek. Część gospodarstw przystosowano do funkcji hotelowej. Przebywający tam goście mogą cieszyć się wyjątkowo harmonijnym pejzażem – bowiem uprawy te, jeśli prowadzone są na dużą skalę, zajmują naprawdę ogromne przestrzenie, ujednolicając krajobraz. Czasem rzędy winorośli lub drzew oliwnych ciągną się aż po horyzont. Niekiedy w oddali dostrzec można wieże kościołów, czy zatopione w zieleni miasteczka. W gospodarstwach agroturystycznych można zwykle kupić lokalne wino lub oliwę miejscowego wyrobu. Cena może nie być wcale niska, ale jakość tych produktów jest tu dostateczną rekompensatą. Toskania oferuje bodaj najlepszą oliwę, która pachnie niczym świeża trawa oraz doskonałe wina. Nas uwiodły białe Vernaccia di San Gimignano oraz czerwone Morellino di Scansiano, a także osławione Chianti czy wybornie delikatne Vermentino.

Do Toskanii warto pojechać nie tylko dla pięknych widoków, smaku wina czy aromatu tamtejszej oliwy. Warto wybrać się tam po alabaster. Niewielu wie, ale alabaster występuje również w Polsce na Podkarpaciu. My także o tym nie wiedzieliśmy. Z jego pięknem zetknęliśmy się w miasteczku Volterra. Ma on zastosowanie jako doskonały surowiec rzeźbiarski. Półki lokalnych sklepów i galerii uginają się od licznych figurek, miseczek, puzderek, solniczek, młynków oraz moździerzy. Przyciąga swoją strukturą i czymś na kształt „kamiennej miękkości”. Miłym zaskoczeniem jest jego cena, która zachęca do zakupu. Początkowo sceptycznie podchodziliśmy do perspektywy kupna kolejnych przedmiotów. Na wystawach sklepów wyglądały one jak typowe pamiątki. Okazało się jednak, że mają duże walory użytkowe – są starannie wykonane, trwałe i funkcjonalne. Ponadto wytwarza się je w lokalnych zakładach i manufakturach, ręcznie, choć z użyciem nowoczesnych technologii. I jeszcze jedno bardzo osobiste spostrzeżenie – po rozpakowaniu ich w domu stały się unikalnymi przedmiotami codziennego użytku z naszej Toskanii.

Volterra to miasto o szczególnym znaczeniu dla lokalnej kultury. Było ono bowiem jednym z najważniejszych ośrodków starożytnej Etrurii a jego najstarsze budowle datuje się na VI wiek p.n.e. Do dziś znajdują się tam pozostałości etruskich murów obronnych i budowli. Miasto jest usytuowane na wzgórzu, otoczone średniowiecznymi murami. U ich podnóża znajdują się ruiny Teatru Rzymskiego, gdzie codziennie odbywają się koncerty, spektakle teatralne i widowiska operowe. W 2015 roku odkryto w pobliżu pozostałości amfiteatru, czyli dawnej areny podobnej do rzymskiego Koloseum. Naszą uwagę zwrócił fakt, że Volterra jest miastem, w którym toczy się zwyczajne, codzienne życie. Obecność turystów jest tu mało uciążliwa, a miasto nie uległo komercjalizacji.

W tym rejonie Włoch wiele jest miejsc, które koniecznie należy odwiedzić. W ślad za rekomendacjami przewodników i portali turystycznych udaliśmy się do San Gimignano. To niezwykłe miasto, w którym zachował się nie tylko średniowieczny obrys zabudowy, ale też jej formy z wysokimi wieżami górującymi nad dachami, jako symbol prestiżu mieszkańców. Niektórzy twierdzą, że było ono „średniowiecznym Manhattanem”, my jednak jesteśmy zdania, że to Manhattan jest współczesnym San Gimignano. Warto tam pojechać dla kolekcji malarstwa renesansowego zgromadzonej w Palazzo Comunale, cennych zbiorów w Galleria d’Arte Moderna e Contemporanea oraz Museo Archeologico. Można też rozważyć wizytę w Muzeum Tortur, jednak znalezienie miejsca parkingowego w okolicy jest już wystarczającą torturą.

Na szczególną uwagę zasługuje też średniowieczna twierdza Monteriggioni, gdzie zabudowa do dziś nie przekroczyła murów obronnych. Osada otoczona jest kamiennymi umocnieniami z czternastoma smukłymi wieżami, widocznymi z oddali.

Wielkie wrażenie wywarł na nas Szlak Chianti z winnicami i osadami położonymi wśród pól, na stromych zboczach. Podziw budzi sposób, w jaki tutejsza ludność przystosowała ten trudny teren pod uprawy, zachowując przy tym jego naturalne walory.

Z niewielkich ośrodków naszą uwagę zwróciło mikroskopijne miasteczko Murlo. Starannie utrzymane, z donicami pełnymi kwiatów, jednak w ciągu dnia zupełnie opustoszałe. Być może ożywa ono w porze, kiedy Włosi zwykle spotykają się na wieczorne aperitivo, celebrując wspólny posiłek?

Wiele miast, osad i fattorii zdołaliśmy przemierzyć, doświadczając ukrytych tam przyjemności. Długo pozostanie z nami wspomnienie smaku faszerowanych pomidorów, którymi zajadaliśmy się w Fattoria di Radi. Toskański ser pecorino fresco urzekł nas na głównym placu w Greve in Chianti. A popołudniowy spritz był idealny w Loro Ciuffena, tuż obok skalnego wąwozu z wodospadem. I choć wypada żałować, że tak wiele niezwykłych miejsc musieliśmy pominąć w tej podróży, to jednak kusi nas perspektywa powrotu oraz przeczucie, że zobaczymy ich znacznie więcej. Przyjemności należy bowiem rozkładać w czasie, aby cieszyły dłużej.

tłumaczenie pl: Sandra Kozarska
foto: Maciej Czarnecki

Co region to słowo

0

Włochy, jak już wiemy, są krajem bardzo złożonym i zróżnicowanym pod względem językowym. Często nawet najprostsze przedmioty, z którymi mamy do czynienia w życiu codziennym, mają różne nazwy w zależności od regionu, w którym się znajdujemy. Może to powodować nieporozumienia i zaskakiwać miliony obcokrajowców, którzy z różnych powodów mają do czynienia z językiem i kulturą Belpaese.

Można by pomyśleć na przykład, że tak podstawowy element codzienności Włochów jak kawa nazywany jest tak samo na terenie całego kraju. Wystarczy jednak udać się do Triestu, aby zdać sobie sprawę, że tak nie jest. W tym mieście na północnym wschodzie Włoch, gdy zamówimy cappuccino, otrzymamy klasyczne caffè macchiato, natomiast to, co reszta kraju określa jako cappuccino znane jest w Trieście jako caffelatte (wł. „kawa z mlekiem”). Także inne nazwy, których używa się w Trieście do określenia różnych rodzajów kawy, są często zupełnie niezrozumiałe dla osób spoza miasta, czy są to Włosi, czy nie.

O wiele bardziej znany przykład stanowi cocomero (wł. „arbuz”), nazywany tak w środkowej Italii; na Północy bardziej popularne jest słowo anguria, podczas gdy na Południu używa się terminu melone (lub mellone) dʼacqua (wł. „melon wodny”), podobnego do watermelon w języku angielskim. Ciekawostką jest fakt, że na Północy słowo cocomero bywa używane do określenia cetriolo (wł. „ogórek”), co budzi skojarzenia z innym angielskim wyrazem – cucumber. Należy dodać, że samo słowo anguria bierze się z greckiego terminu angurion, który oznaczał właśnie ogórek (nawiasem mówiąc, polski wyraz również pochodzi od angurion!).

Jak widać, czasami w różnych stronach Włoch ten sam wyraz używany jest do określenia różnych rzeczy, a w innych przypadkach odmienne terminy stosuje się, aby określić ten sam przedmiot lub pojęcie. Słowo tovaglia (wł. „obrus”), powszechnie używane w całym kraju, na południu często odnosi się raczej do asciugamano (wł. „ręcznik”), podczas gdy tovaglia w znaczeniu przyjętym w innych stronach Włoch (a więc obrus) nazywana jest bardziej precyzyjnie tovaglia da tavola (wł. „obrus stołowy”). W dialekcie neapolitańskim, z kolei, obrus nazywany jest mesale. Przedmiotem codziennego użytku, mającym wiele nazw jest appendiabiti (wł. „wieszak na ubrania”), który w zależności od regionu, w którym się znajdujemy nazywany będzie również appendino, gruccia, stampella (te ostatnie dwa terminy określają także kulę do chodzenia), omino (wł. dosłownie „człowieczek”) itd.

Regionalne zróżnicowanie językowe dotyczy również języka młodzieży: w kraju tak złożonym z tego punktu widzenia jak Włochy, wiele kolokwialnych wyrażeń używanych przez młodych ludzi nieuchronnie różni się w poszczególnych regionach. Jak wspomniano w poprzednim artykule poświęconym włoskim terminom dialektalnym, w Toskanii do dziś używa się powszechnie słów, które odczuwane są jako przestarzałe w innych regionach; z tego właśnie powodu użycie np. słowa bischerata do określenia głupoty, nieistotnej sprawy lub głupiego czynu albo wypowiedzi, brzmi normalnie dla Toskańczyka, a gdzie indziej zabrzmi archaicznie i preferowane będą wyrazy bardziej “nowoczesne” i wulgarne.

W kontekście slangu młodzieżowego ciekawy przypadek stanowią liczne synonimy zwrotu marinare la scuola (wł. „chodzić na wagary”). W Piemoncie powszechne jest wyrażenie tagliare (wł. „ciąć, obcinać”), a na wagarującego ucznia mówi się potocznie taglione (wł. dosłownie „obcinacz”); w Lombardii używa się natomiast czasownika bigiare, o niejasnym pochodzeniu, a także jumpare – to ostatnie słowo pochodzi oczywiście z angielskiego. Z kolei w Bolonii powie się fare fughino (od fuga, wł. „ucieczka”), a w wielu regionach Północy popularne jest słowo bruciare (wł. „spalać”); we Florencji mówi się fare forca (od forca, wł. „widły”, ale i „szubienica”), w Rzymie fare sega (od sega, wł. „piła”), a w Neapolu fare filone (od filare lub filarsela, wł. „zwiewać, czmychać”); na Sardynii powie się fare vela (od vela, wł. „żagiel”), a na Sycylii obecne są zwroty trudne do oddania w pełni w innych językach, takie ja buttarsela o caliarsela (wł. „zwiewać”). Inne synonimy, powszechne w różnych częściach Włoch, to segare (wł. „piłować”) czy limare (wł. „szlifować pilnikiem”). Są to jednak tylko niektóre z niesłychanie licznych sposobów mówienia o jednym i tym samym!

Tomasz Skocki, autor artykułu

Jeszcze jednym przykładem wyraźnego zróżnicowania leksykalnego w języku codziennym jest gomma da masticare (wł. „guma do żucia”): w niektórych regionach używa się angielskiej nazwy chewing gum (często w zitalianizowanej formie ciuingam, np. w Toskanii), w innych cingomma, gingomma, scingomma itp. (we Włoszech środkowo-południowych i na Sardynii) oraz ciunga (na północnym wschodzie, ale i na Sycylii), cicca (w Lombardii) i cicles (w Piemoncie, a także w Emilii-Romanii).

We wszystkich podanych kontekstach włoskie słownictwo po raz kolejny okazuje się zdecydowanie różnorodne i złożone, pełne ciekawostek i niespodzianek dla osób uczących się tego języka.

Pistoia – zielone miasto o burzliwej historii

0

Z piekła do raju

Wędrując po Toskanii śladami moich ulubionych pisarzy zdecydowałam się na bazę wypadową w Pistoi. Miasta dotąd nie znałam, a jego położenie między Florencją (gdzie wędrowałam śladami Tiziano Terzaniego i Oriany Fallaci) a Orsignią (Terzani) dawało mi możliwość pokonywania niewielkich odległości pociągiem w niecałą godzinę. Po drodze było jeszcze Certaldo z domem, muzeum i miejscem pochówku Boccaccia. Przyciągała pobliska Lukka, Montecatini i Prato. Dla osoby niezmotoryzowanej było to idealne wyjście i jak się miało okazać później – strzał w dziesiątkę.

Gdy dotarłam do hotelu, wokół panowała kompletna ciemność. Na szczęście wcześniej przekazano mi telefonicznie kod do bramy i drzwi wejściowych. Przy światłach taksówki dostrzegłam wspaniałą aleję wysadzaną cyprysami. W hotelu przywitała mnie cisza, na blacie leżała kartka z numerem mojego pokoju. W recepcji nie było żadnej obsługi. W całym budynku byłam tylko ja, poczułam się nieswojo. Nie zasnęłam do świtu, a moja bujna wyobraźnia zaczęła mi podrzucać „Obrazy Włoch” Pawła Muratowa, od którego rozpoczęłam  swoje włoskie wędrówki.

Zaczęłam sobie przypominać wszystkie straszne historie jakie o tym mieście, autor-historyk sztuki, napisał sto lat temu. Dzieje miasta od średniowiecza to historia niekończących się sporów miejscowych gwelfów i gibelinów, białych i czarnych, rodów  magnackich Cancellieri i Panciatichi. Miasto postrzegano jako jaskinię zła i występku. Skrytobójcy kryli się w wąskich uliczkach ze swoimi nieodłącznymi sztyletami i pistoletami  nazwą kojarzoną z Pistoią. Mieszkańcy w XIII wieku zyskali wątpliwą sławę, postrzegani byli jako ludzie fałszywi i intryganci, a samo miasto jako gniazdo szalonych namiętności, arenę rodowej vendetty, ciągnącej się całe wieki. Walki frakcji przyniosły tyle nieszczęść pobliskiej Florencji ukochanej przez Dantego, że musiał ją opuścić. Nietrudno więc zrozumieć dlaczego poeta w Boskiej Komedii rzuca przekleństwo na Pistoię:

O Pistoia, Pistoia, gdy twoje nasienie rodzi tylko zło, dlaczego pożar nie obróci cię w proch tak, aby nic po tobie nie zostało? 

Dwieście lat później wtórował mu Machiavelli, który w Księciu twierdzi, że nad Pistoią panować należy sianiem wewnętrznej niezgody i dając do zrozumienia, że Pistoię należałoby zniszczyć. Między jawą a snem dotrwałam do świtu. 

Miasto roślin

Gdy wzeszło słońce, a ptaki zaczęły swoje trele, wyjrzałam przez okno. Jak okiem sięgnąć aż po horyzont roztaczał się widok niewyobrażalnej urody, pole cudownej roślinności. Znalazłam się w raju! Czy tak właśnie wyglądają słynne na całe Włochy vivai (wł. vivaio – szkółka drzew), o których pisze w książce “Mój pierwszy rok w Toskanii”, Małgorzata Matyjaszczyk? Wybiegłam z budynku i zanurzyłam się w zieleni, czerwieni, różu i żółciach. Krążyłam po labiryntach bukszpanów, wędrowałam między iglastymi krzewami i liściastymi drzewkami. Rośliny formowane w kule, spirale zieleni strzelające do nieba i inne fantastyczne, geometryczne kształty. Po prostu oniemiałam z zachwytu, nadal byłam sama i nie mogłam uwierzyć, że tak bezproblemowo z nocnego piekła przeniosłam się do raju. Zmęczona i oszołomiona przysiadłam przy basenie z lazurową wodą, otoczonym strzelistymi palmami. Nagle do rzeczywistości przywołały mnie nieziemskie zapachy z kuchni. Uwijała się tam signora podająca śniadania. Miałam wyrzuty sumienia, że tyle fatygi dla jedynego gościa w hotelu. 

Dowiedziałam się, że początek sezonu przewidywany jest za parę dni. Przedziwnym zbiegiem okoliczności znalazłam w recepcji wielostronicowy katalog roślin, który na koniec pobytu dostałam w prezencie. Studiowałam go co noc, moja wiedza botaniczna wzbogacała się w ekspresowym tempie i  dzięki temu rozróżniałam niektóre ogrodnicze cuda. 

Władze Pistoi, zdając sobie sprawę, że muszą zmienić niezbyt przychylny obraz miasta postanowiły stać się konkurencją dla innych miast Toskanii, w tym dostojnych i pięknych sąsiadek i odejść od stereotypowych obrazów tego regionu. Ze szkółek ogrodniczych postanowiono uczynić markę pod hasłem Pistoia Earth Garden, czyli Pistoia ziemski ogród. Na autostradzie widoczne są liczne tablice z napisem: Pistoia città delle piante (Pistoia miasto roślin). Do odwiedzenia regionu ma zachęcić prawie 500 ha otaczających miasto szkółek. Rośliny stąd eksportuje się do 50 krajów świata. Ogrodnictwo stało się jednym z podstawowych źródeł utrzymania tutejszych mieszkańców. Region Pistoi zajmujący niemal całą wolną przestrzeń na przedmieściach, pozostaje zielonym sercem Toskanii, a zjeżdżających z autostrady wita i zachwyca największy park Europy- ogród pokazowy ogromnych drzew i krzewów firmy Vannucci Piante. Jakby tego było mało, raz w roku plac główny w Pistoi na jeden dzień i noc zamienia się w ogród: bruk wykłada się trawnikiem z rolki, a na dywanie ustawia się drzewa i krzewy, i w takiej scenerii bawią się miejscowi i turyści.

Trzy ambony 

Na starówce turystów było niewielu, czułam się komfortowo, niespiesznie przemierzając wąskie uliczki w historycznym centrum, zaglądając do kościołów i ważniejszych zabytków. Pistoia to pięknie zachowane miasto ze średniowiecznymi murami, historycznymi budynkami, z których wiele stoi wzdłuż centralnego placu Piazza del Duomo. I znów dopisało mi szczęście. Moim cicerone w Pistoi była Joanna Sznajder, Polka mieszkająca w tym mieście od kilkunastu lat. Joasia prowadzi agencję turystyczną, warsztaty kulinarne, artystyczne i fotograficzne. Jest też personalnym pilotem i przewodnikiem po Toskanii. Mnie potraktowała jako kogoś bliskiego i zajmowała się mną z czystej życzliwości. Umówiłyśmy się w kawiarni w pobliżu katedry i przy kawie i miętowych lodach Joanna wprowadzała mnie w atmosferę miasta. Razem zwiedziłyśmy kilka zabytków, wysłuchałam wielu rad. W tygodniu odwiedziłam Joannę w jej domu, gdzie poznałam jej bliskich, a na pożegnanie podarowała mi książkę kulinarną z pięknymi zdjęciami Incontri a tavola. Ricette e vini regionali Toscani włoskiego autora Giulia Scarpaleggi.  Niedawno zupełnie przypadkowo natrafiłam w słupskiej bibliotece na książkę M.Żelazowskiej pt. Rzuć to i jedź, czyli Polki na krańcach świata. Joannie poświęcony jest obszerny rozdział, absolutnie zasłużenie, bo jest wspaniałą ambasadorką Polski w tym niezwykłym mieście.

Na niewielkim Piazza del Duomo, pamiętającym czasy Dantego i Machiavellego stoi katedra San Zeno, w której można zobaczyć niezwykły skarb, srebrny ołtarz św. Jakuba z 628 figurami, ukończony przez Brunelleschiego. Katedrze towarzyszy 67 metrowa dzwonnica, a naprzeciw katedry stoi ośmioboczne baptysterium z 1359 roku. Taki układ architektoniczny: katedra, campanilla i osobno baptysterium charakterystyczny jest właśnie dla stylu pizańskiego.

Z Piazza del Duomo można iść w dowolnym kierunku uliczkami, przy których znajdzie się jakiś romański kościół czy średniowieczne palazzo. Znam dobrze Pizę i Lukkę, to też miasto od razu wydało mi się znajome, gdyż wybudowane zostało w charakterystycznym stylu pizańsko-romańskim z czarno-białymi lub zielono-białymi pasami marmuru i zwielokrotnionymi arkadami. Trzy najbardziej imponujące kościoły datują się z XII stulecia i wyróżniają się ambonami zdobionymi XIII wieczną rzeźbą toskańską. M.in. w San Bartolomeo in Pantano możemy podziwiać najstarszą z ambon z 1250 r. wykonaną przez Guida da Como. Kto żyw biegnie jednak do San Andrea gdzie na pewno zachwyci go ambona, arcydzieło Giovanniego Pisana, której wykonanie syn oparł na projekcie ojca Nicolo dla baptysterium pizańskiego. Znów byłam sama. Mogłam przyjrzeć się najdrobniejszym szczegółom. Trzecią godną uwagi ambonę, dzieło rzeźbiarza Guglielmo (da Pisa), znalazłam w kościele św. Jana z charakterystyczną pasiastą elewacją. We wnętrzu kościoła znajduje się przepiękna marmurowa kropielnica, pokrytą płaskorzeźbami przedstawiającymi personifikację cnót. Wychodząc, jeszcze raz przystanęłam nad portalem wejściowym by spokojnie obejrzeć płaskorzeźbę przedstawiającą Ostatnią Wieczerzę.

W sercu Pistoi na Piazza della Sala, jednym z najstarszych rynków miasta, od XI wieku kwitnie handel. Tam, fotografuję się na tle Studni del Leoncino, ze statuetką małego lwa nad herbem miasta. Zatrzymuję się na dłużej w otoczeniu barów i restauracji, straganów ze świeżymi owocami, piję spokojnie doskonałą kawę i przyglądam się codzienności pistoiańczyków, niczym nie przypominających mało przyjaznych, dawnych mieszkańców miasta. Niech ktoś mi powie, że do Pistoi można przyjechać na jeden dzień! To niemożliwe, aby w tak krótkim czasie zobaczyć wszystko, co miasto to ma do zaoferowania. Mój pobyt w Pistoi trwał tydzień, a muszę koniecznie tam wrócić, aby posmakować słynnej czekolady, pójść na festiwal bluesa, zobaczyć słynne hafty i turniej Giostra del Orso. No i sprawdzić jak zmieniło się miasto po 2017 roku, w którym Pistoia została Włoską Stolicą Kultury!