Slide
Slide
Slide
banner Gazzetta Italia_1068x155
Bottegas_baner
baner_big
Studio_SE_1068x155 ver 2
Gazetta Italia 1068x155
LODY_GAZETTA_ITALIA_BANER_1068x155_v2

Strona główna Blog Strona 82

Passato prossimo czy imperfetto?

0

Dwa czasy gramatyczne najczęściej używane do wyrażania przeszłości w języku włoskim to passato prossimo i imperfetto. Kiedy używać jednego, a kiedy drugiego? Odpowiedź wydająca się oczywista, może wprowadzić w błąd. Passato prossimo wyraża czynność zakończoną w bliższej lub dalszej przeszłości, której skutki są widoczne w teraźniejszości. Tego czasu używamy do wyrażania akcji punktowej lub w przypadku wyliczeń czynności o krótkim czasie trwania, dokonanych w określonym momencie (1). 

  1. Mi sono svegliata alle 7, ho fatto colazione e sono andata al lavoro. 

Obudziłam się o 7, zjadłam śniadanie i pojechałam do pracy. 

Niemniej jednak, stosuje się go również do wyrażania czynności powtarzających się w przeszłości, ale niemających charakteru zwyczaju (2).

2. L’anno scorso sono andato spesso in piscina. 

W ubiegłym roku chodziłam często na basen.

Słuszne jest zatem stwierdzenie, że passato prossimo używany jest we wszystkich przypadkach wyrażających czynność dokonaną w przeszłości. Należy jednak uwzględnić różnice, które można napotkać w różnych systemach językowych. W rzeczy samej, czynność zakończona w przeszłości, w gramatyce języka włoskiego nie zawsze odpowiada czynności zakończonej w przeszłości w gramatyce języka polskiego. Z tego powodu zastosowanie passato prossimo w niektórych przypadkach może być niejasne dla wielu Polaków uczących się włoskiego. W odróżnieniu od języka polskiego, w języku włoskim aspekt dokonania czynności dotyczy każdego rodzaju akcji zakończonej w określonym momencie. Dla ułatwienia posłużymy się następującym przykładem:     

3. Cosa hai fatto ieri?  

Co robiłeś wczoraj?/Co zrobiłeś wczoraj?

Pytanie Cosa hai fatto ieri? można przetłumaczyć na język polski w dwojaki sposób, zależnie od kontekstu sytuacyjnego. Użycie passato prossimo uzasadnione jest faktem, że czynność wyrażona czasownikiem zakończona jest w przeszłości według gramatyki języka włoskiego. Czasownik fare w czasie imperfetto może wystąpić tylko i wyłącznie, kiedy mamy do czynienia z dwiema czynnościami przeszłymi, z których jedna postrzegana jest jako tło drugiej (4).

4. Cosa facevi ieri quando ti ho telefonato?

Co robiłeś wczoraj jak do Ciebie zadzwoniłam? 

W tym przypadku czasownik fare odmieniony w czasie imperfetto, nie będzie się odnosić do wszystkich czynności wykonanych przez podmiot w ciągu całego dnia, ale skupi uwagę na danej czynności trwającej w określonym momencie. Dla lepszego zrozumienia, przytoczymy kolejny przykład:

5. Ieri ho letto il libro di Moravia. 

Wczoraj przeczytałem/łam książkę Moravii./Wczoraj czytałem/łam książkę Moravii. 

Czasownik ho letto można przetłumaczyć na język polski zarówno jako przeczytałem/łam, określając tym samym czynność jako dokonaną, jak również czytałem/łam, jeśli chce się podkreślić jej trwanie. Ten przykład również doskonale przedstawia różnice między włoskim a polskim systemem językowym. W myśl gramatyki języka polskiego, w odróżnieniu od włoskiej, czynność czytania nie będzie postrzegana jako zakończona w przeszłości, jeśli na przykład przeczytaliśmy kilka stron książki. Zrozumienie istoty zakończenia czynności w przeszłości jest zatem podstawą, aby poprawnie używać tego czasu gramatycznego. Na szczęście, wszystkie wątpliwości znikają, jeśli w zdaniu występują elementy wskazujące ramy czasowe określonej czynności, takie jak tutto il giorno, per due ore czy tutta la sera. W tych przypadkach wybór mamy tylko jeden, passato prossimo, nawet jeśli, z gramatycznego punktu widzenia, w języku polskim czynność wyrażona czasownikiem nie będzie miała aspektu dokonanego.  

6. Ieri ho lavorato dalle 8 alle 16.

Wczoraj pracowałem/łam od 8 do 16.

7. Ti ho aspettato per un’ora! 

Czekałam/łem na ciebie godzinę! 

Kiedy natomiast używamy czasu imperfetto? Przede wszystkim, kiedy wyrażamy czynność powtarzającą się lub mającą charakter zwyczaju (8). Ten czas gramatyczny, jak wcześniej wspomnieliśmy, stosujemy, gdy wyrażamy dwie czynności przeszłe, jedna trwająca w czasie imperfetto w funkcji tła dla  drugiej, krótszej, o charakterze punktowym, wyrażonej przez passato prossimo (9). Czas imperfetto używany jest również, gdy chce się podkreślić równoczesność dwóch czynności przeszłych o tym samym czasie trwania (10), jak również w opisach, w tym stanów cielesnych i przeżyć wewnętrznych (11).

8. D’estate ogni settimana andavamo al mare. 

Latem w każdy weekend jeździliśmy nad morze.  

9. Quando andavo al negozio, ho incontrato il mio vicino di casa. 

Kiedy szedłem/ szłam do sklepu, spotkałam swojego sąsiada. 

10.Mentre leggevo il giornale, bevevo un caffè. 

Podczas gdy czytałem/łam gazetę, piłem/łam kawę. 

11. Alla fine della giornata eravamo stanchi ma contenti. 

Na koniec dnia byliśmy zmęczeni, ale zadowoleni.

W przypadku czasowników modalnych potere (móc), volere (chciać) i dovere (musieć), czas, w którym zostanie użyty czasownik, wzbogaca nas o dodatkowe informacje dotyczące czynności przez niego wyrażonej. Jeśli czasownik odmieniony zostanie w czasie passato prossimo, dokonanie czynności jest pewne, a z samej konstrukcji gramatycznej wynika, że została ona zakończona w przeszłości (12).

12. Ho dovuto lavorare. (= Ho lavorato.) 

Musiałem pracować. (= Pracowałem.)

W konsekwencji tego, zdanie Ho dovuto lavorare, ma sono andato a casa. jest kompletnie niepoprawne gramatycznie i pozbawione sensu. 

Jeśli natomiast czasownik modalny w zdaniu zostanie użyty w czasie imperfetto, to ostateczny wynik akcji nie jest nam znany (13). Aby go poznać, musimy uzupełnić zdanie o dodatkowe informacje (14)(15).

13. Dovevo lavorare. 

Musiałem/am pracować. (Powinienem był/Powinnam byłą) pracować. 

14. Dovevo lavorare quindi sono rimasta in ufficio. 

Musiałem/łam pracować, zatem zostałam w biurze.

15. Dovevo lavorare ma sono andata al teatro. 

Powinienem był/Powinnam była pracować, ale poszedłem/ poszłam do teatru. 

Wino a sztuka uwodzenia

0

Jeżeli ktoś szuka czegoś co pomoże mu zamienić nawet prostą romantyczną kolację w pełen namiętności wieczór, nie powinien zapominać o właściwościach afrodyzjakalnych wina. Moc uwodząca tego szlachetnego trunku znana jest od tysiącleci, a wychwalali ją filozofowie i poeci każdej epoki.

Mimo tego, że jego moc afrodyzjakalna nie została naukowo potwierdzona, ten wyborny trunek posiada kilka właściwości chemicznych, które mają pozytywny wpływ na nasze ciało. Na przykład, pewnie nie wszyscy wiedzą, że czerwone wino zawiera pewien antyoksydant, a konkretnie resweratrol, który zwiększa płynność krwi, co, w konsekwencji, ma pozytywny wpływ na libido. 

Warto zadać pytanie, dlaczego już od starożytności uważano ten napój za prawdziwy katalizator naszych namiętności?

Już Owidiusz pisał „Wino czyni serce tkliwem. Miłość duszę opromienia…” (Owidiusz, Sztuka kochania). Możliwe, że, jeżeli słowa poety nie kłamią, możemy poznać bliżej jego właściwości afrodyzjakalne, pomijając analizy chemiczne i skupiając naszą uwagę na czymś innym…  Wiemy, że pożądanie może mieć naturę chemiczną, ale bardzo często ma ono podłoże psychologiczne: istnieje chemia miłości, która nie może zostać zsyntetyzowana w laboratorium, natomiast jest tworzona w naszej głowie. Może właściwości afrodyzjakalnych wina trzeba szukać w jego zdolności tworzenia wyraźnych wyobrażeń w naszej głowie.

Pomyślmy o kieliszku wina musującego: ile obrazów jest w stanie przywołać w naszym umyśle?

Absolutne narzędzie uwodzenia w wielu klasycznych filmach, takich jak Casablanca lub Śniadanie u Tiffany’ego, czy nawet w wielu 007, gdzie sławny tajny agent świadomie korzysta z pomocy francuskich win musujących, żeby uwodzić panny każdej narodowości w najróżniejszych sytuacjach. Na pewno w naszej wyobraźni szampan pojawia się w chwilach świętowania, często z odrobiną pikanterii w tle… Nawet Napoleon został tak uwiedziony, nie udało mu się oprzeć zalotom wdowy Cliquot Ponsardin, szlachcianki oczywiście, ale już nie tak atrakcyjnej, która usidliła go proponując mu tak wysławiane wino musujące

Zostawmy na chwilę białe wina i przyjrzyjmy się tym czerwonym: ich królewskie nuty przywołują na myśl namiętność oraz delikatność aksamitu, które otulają niczym ciepły uścisk…

Mówi się, że kochankowie Kleopatry, żeby jej się przypodobać, używali czerwonego wina, słodkiego i z podsuszanych winogron, nazywanego Vinum Acquense, możliwe, że od niego pochodzi dzisiejsze Brachetto: namiętna nuta i słodka delikatność tworzyły mieszankę, którym nie można było się oprzeć do tego stopnia, że w samej księżniczce budziły namiętność. Oczywiście nie jest to tylko kwestia koloru, ale również zapachów, smaków i gestów: żeby stać się takim Connery czy Hepburn, kieliszek Dom Perignon nie wystarczy. Wino pomaga uwodzić tylko wtedy, kiedy wiesz jak stworzyć odpowiednią atmosferę.

Nie zapomnij o potrawach, niewielu, ale zrobionych z wyjątkowych składników, nawet tych uznawanych za afrodyzjaki (a dlaczego nie?), żeby zapewnić sobie powodzenie tej nocy, szczególnie jeżeli wiesz jak wydobyć ich smak dobierając do nich odpowiednie wino. Nie zapominaj o tym, że serwis też ma znaczenie, radzę, aby potrawy podawać zawsze z elegancją i żeby umieć mówić między wierszami, być może wspominając anegdoty związane ze światem wina i namiętności, zarówno te przytoczone przeze mnie, jak i tysiące innych, o których nie wspomniałem.

Podsumowując, to Wy sami „doprawiacie” to spotkanie, ale uważajcie, aby nie przesadzić!

Jednakże, jeżeli wieczór okaże się klapą, wina, które wybrałeś do kolacji, okażą się idealne, żeby utopić w nich miłosne smutki.

Filmowe oblicze Mediolanu

0

Mediolan to miasto nieprzyzwoicie europejskie, błyszczące od witryn znanych marek i szczycące się bogactwem. Jednak daleko za murami Galerii Vittorio Emanuele istnieje także inny wymiar miasta. Filmowa strona nie posiada symbolicznej bramy, nie jest nią Porta Garibaldi, nie rzuca się od razu w oczy – by ją odkryć potrzeba nie tylko filmoznawczej pasji, topograficznego zmysłu, ale również znajomości włoskich słów.

Filmowe korzenie Mediolanu sięgają lat dwudziestych ubiegłego wieku, a wśród reżyserów portretujących miasto jest sam Michelangelo Antonioni. Można wręcz powątpiewać dlaczego włoskim cinecittá został Rzym. Przeważyła zapewne obecność rzymskiej szkoły filmowej Centro Sperimentale di Cinematografia (rok założenia: 1935), ale i na tym polu Mediolan nie odstaje. Koniec końców zdecydowano – Rzymowi przypadł tytuł Miasta Filmu Unesco, a Mediolanowi łatka modowego centrum Europy. 

W filmowym kadrze

Co uwielbiają filmowi twórcy? Zdecydowanie piękne światło i kontrasty, a tego ostatniego w Mediolanie nie brakuje, szczególnie jeśli spojrzymy na miejską architekturę – począwszy od okazałych, zabytkowych kościołów aż po szklane drapacze chmur.

Pierwsze filmy kręcone w Mediolanie pochodzą z początków kinematografii w ogóle i wyszły spod ręki samych braci Lumière. Jako pierwsi uwiecznili oni najbardziej znamienity symbol Mediolanu, czyli Katedrę Narodzin św. Marii (Duomo). Okazała katedra stała się plenerem dla wielu późniejszych filmów, wśród których znajduje się znana włoska komedia „Totó, Peppino e la malafemmina” (1956) Camilla Mastrocinque. Dwaj bohaterowie z Neapolu, Totó i Peppino, przyjeżdżają do Mediolanu i zwiedzają miasto. Scena rozgrywająca się na placu katedralnym, kiedy to panowie rozmawiają z miejscowym strażnikiem, uwypukla różnicę pomiędzy północą a południem Włoch.

Obok Duomo znajduje się inny symbol stolicy Lombardii, czyli Galeria Vittorio Emanuele  – współczesna siedziba luksusowych kawiarni i projektantów. Choć galeria pozostaje niezaprzeczalnie terenem świata mody, latem na jej dachu organizowane są wieczorne projekcje z włoskimi filmami na czele.

Przechodząc galerią można dotrzeć do Placu La Scala, którego nazwa nawiązuje do słynnej opery Teatro alla Scala. Widzieliśmy ją m.in. w filmie Vittoria de Siki „Wczoraj, dziś, jutro” (1963), w ujęciach otwierających rozdział Anna, oglądanych z perspektywy kierowcy i będących tłem dla swobodnych komentarzy bohaterki.

Długi spacer w kierunku północy doprowadzi nas do Porta Garibaldi, czyli łuku triumfalnego, symbolicznej granicy oddzielającej Mediolan stary od współczesnego. Dalej już prosto w kierunku Placu Gae Aulenti, gdzie intensywnie oświetlone wieże korporacji UniCredit wyznaczają nowoczesny styl miasta. W jego ramy wpisuje się stacja Porta Garibaldi, wejście do metra, która ze względu na swój charakterystyczny chłodny i metaliczny wygląd stała się tłem dla takich filmów jak „Né Giulietta né Romeo” (reż. Veronica Pivetti, 2015) czy „Aspirante vedovo” (reż. Massimo Venier, 2013). Paradoksalnie, oba filmy to komedie.

Właśnie korzystając z metra, można szybko uciec z ultranowoczesnej dzielnicy nad urokliwe kanały Navigli. Niewielu wie, że w 1978 roku Ermanno Olmi kręcił nad kanałem Naviglio Grande (znajdującym się po zachodniej stronie miasta) jedną ze scen do swojego filmu „Drzewo na saboty” (wł. „L’albero degli zoccoli”). Naviglio z filmu Olmiego to przystań, miejsce spotkań chłopów i arystokracji, obwoźnego handlu. Turystów z pewnością bardziej przyciągną kanały znajdujące się na południu, również zwane Navigli. Z zachodnią częścią nie łączy ich żaden ciąg komunikacyjny, jedynie kontekst towarzyski. Nad kanałami panuje tętniąca życiem atmosfera i wszechobecne, melodyjne „allora”. Urokliwe uliczki zdobią pracownie artystów, księgarnie, restauracje i bary. To dzielnica, która sama przekonuje, by zrobić kolejne zdjęcie i wręcz prosi się o filmową scenę flirtu.

Film – kino – moda – świat

Obecnie w Lombardii powstaje około 20-30 produkcji audiowizualnych rocznie. Wynika to z bogactwa prowincji, której to władze mogą przeznaczyć znaczną część budżetu na sztukę, a także ze sprawnego funkcjonowania komisji filmowej (Lombardia Film Commission). Komisja ta ma na celu promocję regionu (przestrzeni miejskich oraz naturalnych plenerów) oraz stworzenie optymalnych warunków sprzyjających powstawaniu nowych produkcji filmowych. Dysponuje ona bazą kontaktów i lokacji (czyli miejsc, w których kręcone są zdjęcia), pomaga również w uzyskaniu odpowiednich pozwoleń. 

Gdy mowa o kinie, nie sposób nie zwrócić uwagi na wydarzenia poświęcone kontemplacji filmowych dzieł. Cóż, Mediolan nie może równać się z Wenecją, niemniej jednak i tu podejmowane są ważne festiwalowe inicjatywy. Warto wspomnieć chociażby międzynarodowy Festiwal Filmowy w Mediolanie (Milano Film Festival), którego program opiewa w filmy włoskie i międzynarodowe, prezentowane w studyjnych kinach i nagradzane w kilku kategoriach. Festiwal powstał w 1996 roku i od początku organizatorom przyświeca idea promowania wyrafinowanego i niezależnego kina, która w artystycznym Mediolanie sprawdziła się całkiem nieźle.

O sile filmowego medium przekonuje jeszcze Fashion Film Festival, czyli festiwal, który bazuje na styku kultur – mody i kina. Impreza to raczej platforma wymiany myśli, konkurs filmów skupionych na modzie, ale przede wszystkim energetyzujące spotkania projektantów, stylistów, reżyserów i fotografów. Program imprezy, w którym oprawa wizualna zdecydowanie dorównuje merytorycznej treści, świadczy o budowanej renomie festiwalu (powstałego w 2014 roku) i czyni z niego jedno z najbardziej ekskluzywnych spotkań artystycznych na mapie Mediolanu. 

W murach szkoły

Istnieje powszechne przekonanie, iż „filmowość” danego miejsca zaczyna się w szkole. Filmowej, rzecz jasna.  Położenie tego typu instytucji pośrednio warunkuje późniejsze funkcjonowanie miasta, bowiem, prędzej czy później, studenci wyjdą z kamerami na ulice. W Mediolanie mieści się bardzo dobra uczelnia filmowa, z pewnością najlepsza w północnej części Włoch, której początki sięgają lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku. La Civica Scuola di Cinema imienia Luchina Viscontiego kształci: reżyserów, scenarzystów, operatorów, producentów, montażystów, dźwiękowców i animatorów, a wśród jej wykładowców są osoby prężnie działające w branży filmowej. 

Uczelnia znajduje się na terenie dawnej fabryki tytoniu (Manifattura Tabacchi) i choć jest znacznie oddalona od centrum, w swoich murach mieści wszystko, czego niespokojna dusza młodego adepta sztuki filmowej zapragnie: studio telewizyjne, montażownię, mediatekę. Co więcej, obok szkoły znajduje się Interaktywne Muzeum Filmowe (Museo Interattivo del Cinema), które, pomimo nazwy, pełni bardziej funkcję rozrywkową niż edukacyjną. W swoich zbiorach posiada kilka zachowanych obiektów, w tym zabytkowych kamer. W jego obrębie znajduje się również biblioteka oraz archiwum filmowe, które jest pierwszym tego typu archiwum we Włoszech, założonym w 1947 roku. Jednak główną atrakcją są różnego rodzaju aplikacje i specjalnie dostosowane do nich przedmioty (po muzeum poruszamy się wyposażeni w tablet, który sczytuje kody QR). Korzystając z ekranów, możemy wyreżyserować krótki film animowany, wybrać ścieżkę dźwiękową, zaprojektować plakat lub zrobić sobie zdjęcie na wybranym tle. Nie trudno się domyślić, że oferta muzeum skierowana jest do dzieci i młodzieży, choć i wytrawny kinoman zatrzyma się w nim na dłuższą chwilę.

Cud w Mediolanie

Filmowe ścieżki Mediolanu krzyżują się – jakże by inaczej – na Piazza del Duomo. Nocą, w blasku odbijanego od murów katedry światła, nachodzi człowieka kusząca myśl, by, jak bohaterowie „Cudu w Mediolanie” Vittoria de Siki, unieść się nad ziemią i zobaczyć więcej. Niestety, czas, w przeciwieństwie do wyobraźni filmowej, ma swoje ramy i wizyta w mieście dobiega końca. Ślady twórczości filmowej pozostają w pamięci, a przecież studenci Civica Scuola di Cinema piszą już kolejne scenariusze. Mam nadzieję, że Mediolan pomoże im w ich realizacji. A jakby tak nakręcić film w całkowicie pustej Galerii Vittorio Emanuele? To już by była fantazja godna samego de Siki.

Dialekty włoskie w mediach i Internecie

0

Złożone realia językowe Włoch, bogactwo dialektów i lokalnych wariantów języka włoskiego, od wielu lat odzwierciedlane są również przez mass media. Począwszy od Neorealizmu, dialekty zaczęły pojawiać się coraz częściej we włoskim kinie, w ten sposób wierniej przedstawiając rzeczywistość tego kraju. W latach 50. popularny stał się przede wszystkim dialekt rzymski – produkcja filmów skupiała się wokół Cinecittà, wielu z najważniejszych aktorów (np. Alberto Sordi) pochodziło z Rzymu, a filmów których akcja rozgrywała się w stolicy Włoch oczywiście nie brakowało. Oprócz tego rzymski, jako dialekt stosunkowo bliski standardowemu włoskiemu, był zrozumiały dla widzów pochodzących z najróżniejszych regionów Italii, w przeciwieństwie do dialektów bardziej peryferyjnych i hermetycznych, takich jak liguryjski czy sardyński. Dość powszechny we włoskich filmach jest od zawsze również dialekt neapolitański (wystarczy pomyśleć o aktorze Totò).

W latach 60. w kinie zaczęły się częściej pojawiać inne dialekty lub regionalne formy języka włoskiego. Później, w szczególności począwszy od wczesnych lat 80., cechy dialektalne stały się bardzo powszechne w filmach komediowych, między innymi dzięki popularności niektórych aktorów, którzy swe komiczne kreacje opierali na regionalnych stereotypach. Mocny akcent regionalny, w połączeniu z barwnym słownictwem wzbogaconym o wyrażenia dialektalne, zadecydował o sukcesie takich aktorów jak pochodzący z Rzymu Christian De Sica i Carlo Verdone, Apulijczyk Lino Banfi czy Lombardczycy Guido Nicheli i Massimo Boldi. Ciekawe z językowego punktu widzenia są przypadki takich komików jak Jerry Calà (Sycylijczyk, który dorastał w Weronie) czy Diego Abatantuono (urodzony w Mediolanie, ale z apulijskimi korzeniami). W drugiej połowie lat 90., dzięki sukcesowi filmów reżysera i aktora Leonarda Pieraccioniego, bardzo popularny stał się dialekt toskański i  typowe dla tego regionu podejście do komedii i humoru. Szczególnie komedie klasy B, takie jak słynne cinepanettoni, nieustannie wykorzystują stereotypy regionalne, w tym właśnie te dotyczące dialektu. Natomiast we włoskim kinie autorskim można obecnie zaobserwować coraz większą obecność najróżniejszych dialektów – tym razem nie dla komizmu, a w celu lepszego odzwierciedlenia poszczególnych realiów lokalnych.

Korzystanie z dialektalnych akcentów i sformułowań, często opartych na stereotypach, stanowi też podstawę wielu form komedii telewizyjnej, szczególnie w przypadku kabaretu: najsłynniejszym tego przykładem jest program „Zelig” (1996-2016), w którym skecze najpopularniejszych komików były często wzbogacane przez dialekty regionów, z których pochodzili.

Aspekty dialektalne obecne są także we współczesnych włoskich serialach: od sycylijskiego („Komisarz Montalbano”) i neapolitańskiego („Gomorra”) po rzymski („Suburra”). Tak jak dawniej są to głównie dialekty ze środkowych i południowych Włoch, które we włoskim kinie i telewizji są od zawsze bardziej obecne niż te północne (mniej zrozumiałe dla większości Włochów). Kiedy w 2003 r. wyemitowano serial „Elisa z Rivombrosy”, którego akcja toczyła się w XVII-wiecznym Piemoncie, część widzów zwróciła uwagę na fakt, że – w przeciwieństwie do filmów i seriali dotyczących Południa – dialogi były tutaj wyłącznie po włosku. Użycie dialektu piemonckiego uczyniłoby serial bardziej realistycznym, ale zarazem utrudniłoby jego zrozumienie.

Również w przypadku dubbingu, często w zupełnie nieoczekiwanych kontekstach, stwierdzić można obecność dialektów, czy chociaż regionalnych form włoskiego: ciekawym przykładem jest słynny serial animowany „Simpsonowie”, gdzie w dubbingu umieszczono liczne elementy dialektalne w celu zwiększenia komizmu. Policjanci mówią więc po neapolitańsku, czarnoskóry przyjaciel Homera Simpsona wyraża się po wenecku, kierowca autobusu szkolnego ma mocny akcent mediolański, a woźny Willie, gniewny Szkot z bardzo mocnym akcentem, we włoskiej wersji wyróżnia się wymową typowo sardyńską. Z kolei we włoskim dubbingu słynnego amerykańskiego sitcomu z lat 90., „Roseanne”, główna bohaterka nie tylko ma neapolitański akcent, ale przypisano jej nawet włoskie pochodzenie, łącznie z imieniem Annarosa. To samo miało miejsce w przypadku „Pomocy domowej”, innego sitcomu z tamtych lat, gdzie w wersji włoskiej bohaterka Fran Fine nazywa się Francesca Cacace i pochodzi z Frosinone.

W nowym tysiącleciu – dzięki rozwojowi technologii i wszechobecności Internetu – dialekty stały się jeszcze bardziej obecne w wyobraźni młodych Włochów. Nie można nie przytoczyć tutaj zjawiska redubbingów (ridoppiaggi), które od wielu lat są bardzo popularne w serwisie YouTube: chodzi o nagrania zawierające fragmenty znanych filmów z dubbingiem w określonym dialekcie. W ten sposób znaleźć możemy na przykład „Titanica” po neapolitańsku, „Gladiatora” po piemoncku, „Władcę Pierścieni” po sycylijsku czy „Rockyʼego” po kalabryjsku. Dość zaskakujący przypadek – chociaż nie odbiega on specjalnie od tego, co miało miejsce w przypadku „Simpsonów” – stanowi słynna gra online „World of Warcraft”. We włoskiej wersji językowej (dostępnej od 2012 r.) trolle, które w oryginale mówiły z mocnym akcentem jamajskim, wypowiadają się w dialekcie neapolitańskim. Jest to wybór nietypowy i częściowo kontrowersyjny, który nie spotkał się z aprobatą wszystkich graczy, jednak świadczy on po raz kolejny o coraz większej obecności włoskich dialektów w najróżniejszych formach rozrywki.

rys. Dagna Szwaja

Obok kina i telewizji, poszczególne włoskie dialekty pojawiają się dziś bardzo często również w muzyce. Piosenki ludowe, mocno zakorzenione w regionalnym folklorze i tradycjach, były głównie dialektalne (zważywszy na fakt, że standardowy włoski przyjął się faktycznie na poziomie lokalnym dopiero w XX wieku). Poezja i piosenka w dialektach są do dziś częścią kulturowego dziedzictwa poszczególnych regionów Włoch, ale na poziomie krajowym obecność dialektów w muzyce pop jest zjawiskiem stosunkowo nowym. Co najmniej do lat 80. w piosenkach dominował standardowy język włoski: ważnym wyjątkiem jest wydany w 1984 r. album Fabrizia De André „Creûza de mä” (gen. „Nadmorska ścieżka”). Słynny artysta śpiewał na nim w gwarze genueńskiej, wyprzedzając o wiele lat odrodzenie piosenki dialektalnej we Włoszech.

W porównaniu do standardowego języka włoskiego, dialekt jest często bardziej bezpośredni, ma większe bogactwo ekspresji i ludycznej rozrywki – wszystkie te elementy są istotne zarówno dla poezji jak i dla piosenki. Do tego należy oczywiście dodać kwestię tożsamości regionalnej, w której dialekt odgrywa bardzo ważną rolę; po wielu dziesięcioleciach narzucania standardowego włoskiego, w ciągu ostatnich dwudziestu-trzydziestu lat dialekty pojawiły się ponownie, czasami w twórczości muzyków raczej niszowych, kiedy indziej jednak również u tych dobrze znanych i odnoszących wielki sukces. Ciekawym zjawiskiem jest obecność tekstów dialektalnych w gatunkach muzycznych pochodzących spoza Włoch, takich jak rap, reggae, rock itp. Jednym z pierwszych zespołów, które łączyły dialekt z konkretnym gatunkiem była grupa Pitura Freska, działająca już w latach 80. i łącząca muzykę reggae z tekstami w dialekcie weneckim. W 1997 r. zespół wystąpił na Festiwalu w San Remo, wykonując utwór „Papa nero” (wł. „Czarny papież”), dzięki któremu stali się znani w całych Włoszech. Festiwal Piosenki Włoskiej oczywiście zawsze preferował utwory w standardowym języku włoskim, ale na przestrzeni lat były i inne wyjątki, takie jak piosenka „Yanez” na Festiwalu w 2011 r., zaśpiewana po lombardzku przez folkowego cantautore Davide Van De Sfroosa. Należy również wspomnieć o tym, że już w 1992 r. sardyński poprockowy zespół Tazenda wystąpił w San Remo z utworem w swym dialekcie (sardyński został uznany za język dopiero w 1999 r.) pt. „Pitzinnos in sa gherra” (sard. „Dzieci na wojnie”). We wszystkich trzech przypadkach są to grupy i artyści znani prawie wyłącznie z dialektalnych tekstów, którzy mimo wszystko byli w stanie zaistnieć na krajowej scenie muzycznej.

Podobnie jak w kinie i w telewizji, również w przypadku muzyki rzymski i neapolitański były zawsze bardziej obecne niż inne włoskie dialekty. Szczególnie neapolitański jest od wielu lat kojarzony z konkretnym gatunkiem, jakim jest tzw. muzyka neomelodyczna, szczególnie popularna na południu Włoch. Jednym z najbardziej znanych neapolitańskich piosenkarzy jest Nino DʼAngelo, którego kariera sięga drugiej połowy lat 70. Bardzo ważny był również wokalista i gitarzysta Pino Daniele (zm. 2015), którego płyty łączyły pop, blues i piosenkę neapolitańską, a także teksty po neapolitańsku, włosku i angielsku. Piosenka neapolitańska ma wielowiekową tradycję, od muzyki etnicznej i ludowej do muzyki poważnej (Enrico Caruso), jazzu i rock and rolla (Renato Carosone), aż po muzykę popową ostatnich dziesięcioleci.

Oprócz De André, wielu innych artystów śpiewających po włosku stworzyło, na przestrzeni lat, piosenki we własnych dialektach, nieraz mieszanych z włoskim. Enzo Jannacci (zm. 2013) w swej długiej karierze nagrał liczne utwory w dialekcie mediolańskim. Franco Battiato, wszechstronny i oryginalny sycylijski cantautore, napisał kilka utworów w dialekcie. Również pochodząca z Katanii artystka Carmen Consoli nagrała różne utwory po sycylijsku.

Jak wspomniano wyżej, z biegiem lat korzystanie z dialektów związało się we włoskiej muzyce z konkretnymi gatunkami, niekoniecznie powiązanymi z narodową tradycją – szczególnie z rapem i jego różnymi podgatunkami i hybrydyzacjami. Neapolitański zespół 99 Posse, na pograniczu hip hopu i reggae, począwszy od wczesnych lat 90. stworzył wiele utworów w dialekcie neapolitańskim; również z Neapolu – i z tego samego okresu – pochodzi grupa Almamegretta, związana z gatunkiem dub i z muzyką elektroniczną. Z kolei z Apulii pochodzi Sud Sound System, który w swoich utworach korzysta bardzo często z dialektu salentyńskiego. Zespół reggae Train to Roots łączy natomiast w swych tekstach język sardyński, angielski i włoski. Dialekt obecny jest również w różnych podgatunkach muzyki rockowej – są to utwory związane z lokalną kulturą i folklorem, często z przymrużeniem oka: heavymetalowy zespół Longobardeath wykonuje humorystyczne piosenki w dialekcie lombardzkim, natomiast grupa Kurnalcool łączy hard rock i heavy metal z dialektem regionu Marche, a żartobliwe teksty dotyczą głównie alkoholu. Bardzo ironiczny jest również zespół Rumatera, grający punk rock z tekstami w dialekcie weneckim. Często zespoły te znane są głównie we własnym regionie, jednak dzięki obecności internetu niektórym z nich udało się osiągnąć pewną sławę w całych Włoszech, a w niektórych przypadkach nawet za granicą.

Koncert Massimiliano Caldiego

0
Massimiliano Caldi, fot: Paweł Jaremczuk

Massimiliano Caldi ma przyjemność zaprosić Państwa na koncert poświęcony włoskiemu dziedzictwu muzycznemu, który odbędzie się w dniu 14 marca.

Główną część wieczoru będą stanowiły utwory takie jak: uwertura „Guglielmo Tell” Rossiniego, uwertura „Norma” Belliniego, uwertura „La forza del destino” Verdiego, intermezzo z „Manon Lescaut” Pucciniego i intermezzo z „I pagliacci” Leoncavallo.

Całość zwieńczy muzyczna perła: „Concerto Soirèe” Nino Roty, ulubionego kompozytora Felliniego.

Na fortepianie zagra Maurizio Baglini, wielki przyjaciel i muzyczny partner Maestro Caldiego, znany jako dyrektor artystyczny teatru „G. Verdi” w Pordenone oraz „Amiata Piano Festival”.

W programie wieczoru usłyszą Państwo także „Sciliar” Giorgio Battistellego: jest to opera symfoniczna, która zostanie wykonana po raz pierwszy w Polsce, opisująca imponujący masyw górski Alpe di Siusi w Południowym Tyrolu i związane z nim starożytne legendy ladyńskie.

Koncert odbędzie się w prestiżowym „Studiu S-1” w Warszawie, gdzie w kwietniu 2000 roku (prawie dokładnie 20 lat temu) zadebiutował w Polsce Massimiliano Caldi, zwycięzca konkursu „G. Fitelberg” w Katowicach.

14 marca 2020 r. – 19.00

Sala im. Witolda Lutosławskiego – Studio S-1, Warszawa

Maurizio Baglini – pianista
Polska Orkiestra Yuventus Symfonia „Jerzy Semkow”
Massimiliano Caldi – reżyser

Program:
Giorgio Battistelli: Sciliar
Nino Rota: Concerto soirée na fortepian i orkiestrę
Gioacchino Rossini: William Tell (uwertura)
Giacomo Puccini: Manon Lescaut (intermezzo)
Vincenzo Bellini: Norma (uwertura)
Ruggero Leoncavallo: I Pagliacci (intermezzo)
Giuseppe Verdi: Siła losu (uwertura)

Bilety:
https://www.bilety24.pl/koncert/koncert-polskiej-orkiestry-sinfonia-iuventus-z-ziemi-wloskiej-do-polskiej–58428

https://www.ebilet.pl/en/klasyka/koncert/sinfonia-iuventus/

Autor zdjęć: Paweł Jaremczuk

Jerzy Gruza – człowiek orkiestra

0

Jerzy Gruza to twórca wielowymiarowy. Zaczynał jako reżyser przedstawień Teatru Telewizji, później były popularne seriale, m.in. „Wojna domowa” (1965) oraz legendarna seria o „Czterdziestolatku” (1974, 1993). To także reżyser filmów fabularnych: „Dzięcioł” (1970), „Przeprowadzka” (1972), „Motylem jestem, czyli romans 40-latka” (1976). Od 1983 był dyrektorem Teatru Muzycznego w Gdyni, gdzie wyreżyserował wielkie przeboje musicalowe, wśród których „Skrzypek na dachu” (1984), który na polskiej scenie pojawił się po raz pierwszy. Gruza to również autor książek „40 lat minęło jak jeden dzień” (1998), „Człowiek z wieszakiem. Życie zawodowe i towarzyskie” (2003). Podczas gali 42. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni odebrał Platynowe Lwy za całokształt twórczości i rozbawił publiczność swoją błyskotliwą przemową.

Możemy powiedzieć “człowiek renesansu”, gdyż jakiejkolwiek dziedziny by się nie podjął, odnosił sukces. Sam Mistrz stwierdził, że trudno mu zaszufladkować samego siebie.

Czy jeszcze czymś nas Pan zaskoczy?

Zrobiłem szereg seriali, które w sposób karykaturalny i zabawny ukazują nasze wady, a teraz chyba trochę ciężko byłoby mi coś nakręcić. Musiałbym się opowiedzieć po którejś ze stron, a ja raczej należę do sceptyków i narzekaczy, i to mogłoby się nie spodobać. W tym momencie, jeżeli coś się robi, to z miejsca jest to nacechowane politycznie. W czasie mojej pracy musiałem walczyć z partyjnością, z komuną, z biurokracją, ale miałem jeden obóz do walki czy do zabawnego lub dramatycznego traktowania, dzisiaj jest to o wiele trudniejsze. Z drugiej strony, nie mogę się powstrzymać, żeby nie opisywać tego, co mnie drażni i śmieszy. Mam wiele tekstów obrazujących podsłuchane rozmowy, spotkania, dialogi młodzieżowe i chciałbym to wydać.

 

Czy możemy w jakiś sposób ocalić kulturę i uchronić ją od ciągłego upolityczniania?

Jestem dosyć sceptyczny, jeśli chodzi o współczesną działalność muzyczną i filmową. Nie wierzę, żeby kultura w tej chwili coś zdziałała. Jest taka wielka szybkość w tworzeniu i w rezultacie ogromna ilość badziewia, które nas zasypuje, że nie sposób dostrzec, co jest naprawdę wartościowe. Prawdziwe perełki giną pod lawiną bezsensownego i marnego szumu.

Przejdźmy w takim razie do klasyki. Są wśród włoskich twórców tacy, którzy stali się dla Pana inspiracją?

Żaden twórca nie może pominąć klasyki kina włoskiego ani włoskiej kultury. Byłem pod dużym wrażeniem neorealizmu włoskiego i fantastycznych filmów takich jak „Ladri di biciclette”, „Miracolo a Milano”, „La terra trema”. Dzięki profesorowi Jerzemu Toeplitzowi studenci filmówki mieli bezpośredni kontakt z twórcami i producentami, przeżywaliśmy te dzieła nie tylko artystycznie, ale również bardzo osobiście. Byłem pod dużym wrażeniem gatunkowym tych filmów, wpłynęły na to, co myślałem i co chciałem robić. Współczesność włoska, fakty z życia politycznego i publicznego były niezwykle inspirujące. Nie można przejść przez życie nie będąc pod wpływem włoskiej kultury, społeczeństwa i tego, co się tam działo.

Literatura polska jest również bardzo nasycona włoskością, od klasyki począwszy, kończąc na najnowszych publikacjach. Wielcy pisarze polscy, Iwaszkiewicz czy Herling-Grudziński, wspaniale opisywali Włochy. Wspomnienia Iwaszkiewicza o Sycylii czy o Neapolu bogate są w tak szczegółowe i precyzyjne opisy, że książki mogłyby posłużyć za przewodnik turystyczny.

Trzeba jednak dodać, że dzieła obrazujące i opisujące kulturę i sztukę włoską kreują duże oczekiwania, które w zderzeniu z rzeczywistością trudno jest zaspokoić – tak przynajmniej było w moim przypadku. Dlatego uważam, że lepiej nie jeździć do kraju, który się podziwia albo trzeba tam pojechać i zamieszkać.

Włoskie podróże były rozczarowaniem?

Turystyczne doświadczenia są zabawne, czasem dramatyczne, ale jednocześnie miałkie. Nic mi specjalnie nie dało to, że ja coś zobaczyłem na własne oczy. Moje wyobrażenie, fikcja stwarzana przez filmy, literaturę, opowiadania innych lepiej na mnie działają niż osobiste doświadczenia. Mam trzy takie włoskie opowieści, które doskonale obrazują to, o czym mówię i utwierdzają mnie w przekonaniu, że lepiej unikać podróży do uwielbianych miejsc.

 

Mediolan

Do Włoch pojechałem po skończeniu szkoły filmowej z bagażem wiedzy i z głową pełną obrazów filmowych. Ponieważ nie mówiłem po włosku, po przekroczeniu granicy kupiłem gazetę „Il Popolo” i zacząłem uczyć się języka. Na podstawie kilku słów, które wyczytałem targowałem się o cenę, negocjowałem wybór lepszego pokoju w hotelu i radziłem sobie lepiej niż kolega, który ponoć znał język doskonale. W Mediolanie poszedłem na Piazza del Duomo, żeby zobaczyć katedrę. Stanąłem na placu i nagle znalazłem się pomiędzy dwiema grupami wymieniającymi między sobą slogany polityczne. W ogóle się nie odzywałem, bo nie rozumiałem ani słowa z ich okrzyków, a oni brali mnie chyba za Włocha, który nie chce ujawnić swoich poglądów. Z potrzasku wyrwał mnie przyjaciel i mogłem spokojnie pójść zobaczyć „Ostatnią Wieczerzę” Leonarda Da Vinci, która nie zrobiła na mnie żadnego wrażenia. Wracając do punktu wyjściowego: to, co widziałem na reprodukcjach, było dla mnie o wiele większym przeżyciem niż oryginalne dzieło.

Highway to hell

Kierowca, z którym podróżowaliśmy zawsze tankował w ostatnim momencie. Za każdym razem paliła się kontrolka, a on jechał dalej. Ostatecznie skończyliśmy z pustym bakiem na autostradzie. Za karę wysłaliśmy winowajcę z kanistrem na przymusowy spacer po paliwo. Na horyzoncie było widać jedynie siną dal, więc nasz nieszczęśnik miał czas, aby przemyśleć swoje postępowanie podczas wędrówki do celu. Kiedy na niego czekaliśmy podjechała policja. Wyjaśniliśmy całą historię, ja dodałem moją łamaną włoszczyzną, zaczerpniętą rzecz jasna z gazety „Il Popolo”, że to taki stary, zmęczony człowiek. Chytrze pomyślałem, że uprzejmie podjadą i go podwiozą. A oni, patrząc na nas młodych, spytali ze zdziwieniem dlaczego właściwie to nie my poszliśmy po benzynę?

Rzym

Czasami przychodzi nam do głowy, żeby spędzić ostatni dzień roku za granicą, na placu, razem z milionem innych osób. W wyobrażeniu medialnym to jest sielanka i szampańska zabawa, a w rzeczywistości to pijany tłum, potłuczone butelki i huk petard. Mam podobne doświadczenia z Włoch, to była tragedia. Sylwester w Rzymie, wiecznym i słonecznym mieście uznaliśmy początkowo za doskonały pomysł. Przyjechaliśmy na miejsce, a tam zawierucha, śnieg, ziąb. Okna w hotelu, w którym zarezerwowaliśmy nasz pokój z widokiem, wychodziły na budynek naprzeciwko. Nie spodziewaliśmy się oczywiście Kopuły Bazyliki Św. Piotra, ale żeby klimatyzator? To nas absolutnie nie zraziło, elegancko ubrani wyruszyliśmy na plac przy Schodach Hiszpańskich. Przywitał nas dziki tłum, pełne restauracje i bary, cudem udało nam się znaleźć jakiś wolny stolik w pękającym w szwach lokalu. Przez cały wieczór, na długo przed północą, słychać było wybuchy petard rzucanych gdzie popadnie. Moją uwagę przykuł zwłaszcza jeden szaleniec, który co chwilę wyciągał to z jednej, to z drugiej kieszeni petardy, rzucając je obok siebie. Był jak zahipnotyzowany. Bardzo chciałem się dowiedzieć, jaki miał w tym cel, ale nie udało mi się z nim porozmawiać. Po północy zmarznięci i z przytępionym od wybuchów słuchem, poszliśmy do metra dzierżąc w ręku szampana, którego z nadmiaru wrażeń nie zdążyliśmy wypić. W pewnym momencie policjant wyrwał mi z rąk butelkę i wyjaśnił, że w metrze nie wolno pić. W ten sposób nie wznieśliśmy nawet toastu na cześć nowego roku i naszego genialnego pomysłu, żeby spędzić go w Rzymie.

Mawiają, że pierwszy dzień roku wpływa na pozostałe 364, dlatego 1 stycznia postanowiliśmy zjeść dobrą włoską kolację w jednej z ekskluzywnych restauracji na Via Veneto. Byłem bardzo głodny i w oczekiwaniu na smakowite dania sięgnąłem po niezbyt świeżą foccacię. Przy pierwszym kęsie połamałem sobie jedynkę. Tak skończył się mój niezapomniany sylwester. Podsumowując: zimno, wybuchy petard, nieświeże pieczywo i połamany ząb. Wyglądałem jak menel z Pragi Południe, a nie jak Mastroianni z filmu „Rozwód po włosku”.

ItaliAMO – z ziemi włoskiej do… Łodzi!

0

„Filologia włoska na Uniwersytecie Łódzkim pojawiła się w 2011 roku i od początku przyciągała wiele aktywnie działających osób. Już na pierwszym roku założyliśmy Studenckie Koło Naukowe Italianistów UŁ „ItaliAMO”, którego celem jest promowanie języka włoskiego i kultury Włoch w województwie łódzkim i całym kraju. W pewnym momencie doszliśmy do wniosku, że warto byłoby stworzyć czasopismo. Jego pierwszym redaktorem naczelnym została Aleksandra Sowińska. Plan spodobał się zarówno studentom, jak i wykładowcom, i tak zaczęła się nasza działalność dziennikarska”. Rozmawiam z Katarzyną Kowalik, absolwentką italianistyki, obecnie doktorantką Wydziału Filologicznego Uniwersytetu Łódzkiego i redaktor naczelną polsko-włoskiego czasopisma popularnonaukowego „ItaliAMO”. Periodyk wydawany jest od 2013 roku i za każdym razem stanowi podsumowanie wielomiesięcznej pracy doktorantów i studentów. Do tej pory opublikowano 16 numerów. Wszystkie można pobrać bezpłatnie w wersji elektronicznej ze strony Wydziału Filologicznego UŁ.

 

„Chcieliśmy, żeby było to pismo dwujęzyczne. Poza promowaniem kultury włoskiej naszym celem jest bowiem również rozwijanie kompetencji językowych i tłumaczeniowych wśród studentów. Z tego względu zachęcamy wszystkich autorów do tego, aby samodzielnie dokonywali przekładów swoich tekstów, nawet jeśli stawiają w nauce języka włoskiego dopiero pierwsze kroki”.

Stały skład redakcji to oprócz Kasi jej zastępczyni Justyna Groblińska, przewodnicząca Koła Naukowego ItaliAMO – Dominika Kobylska, oraz Christian Gasperi, który zajmuje się również korektą włoskich tekstów. W ciągu sześciu ostatnich lat redakcja współpracowała jednak już z ponad setką osób – nie tylko autorami tekstów, ale także wieloma Włochami, którzy weryfikują poprawność językową tłumaczeń. Każdy student może zaproponować własne pomysły i angażować się w powstawanie pisma w sposób regularny bądź jednorazowy. Tematyka artykułów jest bardzo zróżnicowana – język, literatura, sport, geografia, polityka, historia, kuchnia i wiele innych. Jedynym warunkiem jest to, by teksty wiązały się z Włochami i ich kulturą. Oprócz wydań regularnych pojawiły się także trzy numery specjalne: poświęcone twórczości literackiej i działalności naukowej Umberta Eco z okazji przyznania mu w 2015 r. tytułu doktora honoris causa Uniwersytetu Łódzkiego, o Europie w dziesiątą rocznicę wejścia Polski do Unii oraz o Rzymie ze względu na konferencję naukową „Et in Arcadia Ego. Roma come luogo della memoria nelle culture europee”, która odbyła się na UŁ rok temu. Kolejny numer zapowiada się międzynarodowo. „Jako doktorantki miałyśmy okazję uczestniczyć w wielu wymianach i kursach językowych, na których poznałyśmy osoby z całego świata, które z pasji lub z przyczyn zawodowych uczą się języka włoskiego i realizują prace badawcze związane z kulturą włoską. Bardzo chcemy, żeby także oni podzielili się z naszymi czytelnikami swoją wiedzą i zainteresowaniami”.

 

Oprócz pracy redakcyjnej ItaliAMO prężnie działa jako koło naukowe, proponując różnego rodzaju inicjatywy, w których mogą uczestniczyć wszyscy zainteresowani, nie tylko studenci. Organizowane są konferencje naukowe, spotkania ze specjalistami z zakresu literatury, dydaktyki czy tłumaczeń, warsztaty dla dzieci, projekcje filmowe – pomysłów z pewnością nie brakuje. Jedną z najciekawszych inicjatyw grupy jest konkurs na recenzję współczesnych dzieł włoskiej literatury „Recensiamo ItaliAMO”, który w tym roku odbywa się już po raz trzeci i pierwszy raz będzie miał zasięg międzynarodowy. Jednym z jego patronów medialnych jest również „Gazzetta Italia”. „Naszą ideą było popularyzowanie najnowszej literatury włoskiej, o której na zajęciach mówi się niestety nieco rzadziej, choć powinna być ona znana młodym italianistom choćby ze względu na aktualność opisywanych w niej tematów czy możliwość zaobserwowania w niej zjawisk charakterystycznych dla współczesnego języka. Chcieliśmy w ten sposób zachęcić studentów do samodzielnego sięgania do najnowszej literatury, do odkrywania jej i polecania innym”.

Działalność ItaliAMO nabiera zasięgu międzynarodowego również ze względu na nawiązaną niedawno współpracę ze stowarzyszeniem Schola Italica z Mediolanu. „To organizacja, która zajmuje się szerzeniem koncepcji tzw. italicità, zgodnie z którą nie tylko Włosi mają prawo do tego, żeby promować włoskość. Tym zadaniem może zajmować się każda osoba, która utożsamia się z kojarzonymi z Włochami wartościami i stylem życia. Badania na ten temat prowadzą obecnie międzynarodowe zespoły złożone z językoznawców, historyków, socjologów, politologów czy ekspertów z zakresu zarządzania i marketingu. Schola Italica promuje szeroko pojętą kulturę włoską na całym świecie i nasza inicjatywa doskonale wpisuje się w te założenia. Wybrane artykuły z „ItaliAMO” będą teraz publikowane na stronie internetowej organizacji, a także na specjalnej platformie, która łączy osoby z różnych kontynentów, które określają siebie jako italici. To przede wszystkim italianiści ze społeczności akademickich z całego świata, potomkowie włoskich imigrantów czy mniejszości włoskie w różnych krajach.”

 

Łódzcy italianiści nie ustają zatem w wysiłkach, by szerzyć kulturę włoską, nie zapominając przy tym także o promowaniu swojego miasta wśród Włochów. Przykładem są przygotowane przez studentów w 2018 i 2019 r. reportaże poświęcone wielokulturowej tradycji Łodzi oraz mieszkającym w niej mniejszościom, których pierwsze pokazy miały miejsce we Florencji przy okazji podsumowania międzynarodowego projektu grantowego. „Z ziemi włoskiej do Polski… i z powrotem” – tytuł prowadzonych w ostatnich latach przez członków ItaliAMO warsztatów doskonale podsumowuje ideę działalności koła, a o wszystkich proponowanych przez nie wydarzeniach można przeczytać na facebookowym fan page’u.

 

Tańcz i kochaj w rytmie Dolce Vita

0

Dolce VitaM to najnowszy, porywający album Jarka Wista, który właśnie trafił do Empików. Podążając za głosem serca, artysta przeniesie słuchaczy do przełomu lat 50. i 60., pokazując jak barwna i głęboka była muzyka słonecznej Italii. Płyta, na której zagrali znani muzycy: Bartosz Staszkiewicz, Maciej Matysiak, Kacper Stolarczyk, Tomasz Waldowski stała się okazją do przedstawienia polskiej publiczności popularnych i znanych przebojów muzyki włoskiej z czasów dolce vita, [np. Volare; Ciao, ciao bambina; Quando, quando; czy Tu vuò fà l’americano], w zupełnie nowych aranżacjach. Na płycie znajdziemy także utwory mniej znane lecz niezwykle dawniej popularne, jak Mi sono innamorato di te i inne piosenki śpiewane niegdyś przez Luigiego Tenco. Nagrania wspomagają sekcje smyczkowe, co przywołuje niezapomniany klimat czasów i filmów Felliniego. Dolce VitaM odsłania wieloletnie zamiłowanie Jarka do kultury włoskiej i do harmonijnej muzyki lat ’60. Wist jest wokalistą, song-writerem i kompozytorem, od lat obecnym na polskiej i zagranicznej scenie. Ostatni projekt, Swinging with Sinatra, był kamieniem milowym w jego karierze i okazją do grania koncertów na całym świecie z Big Bandami, stałym kwartetem jazzowym, ale też z orkiestrami symfonicznymi Teraz powraca na polski rynek z nową, intrygującą płytą, by nas zauroczyć magią Italii.

 

Agencja Artystyczna Verità Nostra
www.veritanostra.pl
https://www.facebook.com/AgencjaArtystycznaVeritaNostra/
http://www.jarekwist.pl/
https://www.facebook.com/JarekWist/ 

GAZZETTA ITALIA 79 (luty-marzec 2020)

0

Gazzetta Italia 79:”Federico/100″ na tle najsłynniejszej sceny z filmu „Słodkie życie”, to artystyczna okładka Gazzetta Italia dedykowana wielkiemu Federico Felliniemu z okazji setnej rocznicy jego urodzin. Reżyser jest również bohaterem rubryki „Dopóki jest kino, jest nadzieja” prowadzonej przez Dianę Dąbrowską. W tym numerze znajdziecie również kilka ciekawych wywiadów, wśród których ten z cenioną tłumaczką Joanną Ugniewską, z Gianluca Miglirisi, managerem Chicco i ważnym przedstawicielem Włochów w Polsce, a także z autorem naszej okładki, rysownikiem z Neapolu – DaniloPè i z Martą Czok, polską artystką mieszkającą we Włoszech. Ponadto warto przeczytać artykuły o podróżach – o Turynie i o „Miłości o smaku makaronu”, który opisuje podróż po włoskich smakach i pięknie architektury. Są również teksty dotyczące kuchni, wśród których historia sięgająca źródeł pochodzenia pizzy, poza tym moda, motoryzacja, kącik językowy i dużo więcej! 

Muzyka i język młodzieży. Lata osiemdziesiąte i dziewięćdziesiąte

0

Muzyka jest od dziesięcioleci jedną z najpopularniejszych form rozrywki wśród młodzieży. Co za tym idzie, różne gatunki muzyczne (pop, rock, rap itp.) odzwierciedlały zawsze realia życia młodych ludzi, w tym język. W przypadku Włoch ważnym z tego punktu widzenia okresem był lata 80. i 90.: właśnie wtedy słownictwo typowe dla nastolatków zaczęło pojawiać się w tekstach piosenek, szczególnie dzięki niektórym zespołom rockowym i popowym.

Skiantos, włoski zespół punkrockowy działający już w drugiej połowie lat 70., należał do prekursorów tak zwanego rock demenziale, gatunku bliskiego amerykańskiemu comedy rock: charakterystyczne dla tej muzyki są groteskowe i komiczne teksty, wulgarny i satyryczny język, a także elementy kabaretu. Utwory bolońskiego zespołu zawierają wiele słów i wyrażeń typowych dla języka młodzieżowego lat 70. i 80., takich jak essere in para (czyli essere in paranoia, wł. „być w paranoi”, a więc „mieć paranoję”) czy sbarbo/sbarba (odpowiednio wł. „chłopak” i „dziewczyna”). Wydany w 1978 roku album „MONOtono” otwiera właśnie rozmowa między nastolatkami, pełna charakterystycznych dla tamtej epoki wyrażeń, często trudnych do zrozumienia dla dzisiejszego słuchacza. Język młodzieżowy ewoluuje bardzo szybko, do tego stopnia, że takie słowa, jak sbarbo i sbarba stały się prędko przestarzałe (chociaż Skiantos zdążyli nagrać, w 1980 r., utwór „Mi piaccion le sbarbine”, wł. „Lubię dziewczęta”).

Najważniejszym zespołem w dziedzinie rock demenziale we Włoszech byli jednak mediolańczycy Elio e le Storie Tese, których pierwszy album ukazał się w 1989 r. Dzięki tekstom zarazem bardzo wulgarnym i wyrafinowanym, pełnym gier słów i cytatów, pochodzący z Lombardii muzycy z biegiem lat przestali być zespołem kultowym i stali się autentycznym fenomenem medialnym. Również w przypadku ich debiutanckiej płyty całość otwiera rozmowa między nastolatkami, co stanowi ewidentny hołd dla Skiantos: tematem dyskusji są figu, czyli figurine (wł „nalepki”) z piłkarzami, bardzo popularne wśród dzieci i młodzieży w tamtych czasach. Wiele lat później, w 2013 r., zespół nagrał ciąg dalszy tamtego starego intra, żartując z faktu, że zarówno słowo figu, jak i same nalepki były już od lat rzeczą starą i niemodną.

Pod tym kątem jedną z najbardziej interesujących piosenek jest „Supergiovane” (wł. „Supermłody”), wydana przez Elio i spółkę w 1991 r. i poświęcona przygodom superbohatera będącego uosobieniem zbuntowanego i niedojrzałego ducha nastolatków. Utwór przywołuje wyobraźnię młodzieży lat 80., w tym programy telewizyjne, reklamy, czasopisma i wiele innych produktów kultury popularnej, ale i język młodzieży z tamtych lat. Niektóre z pojawiających się w tekście wyrazów były już przestarzałe na początku lat 90.: wystarczy pomyśleć o matusa (wł. „wapniak”) – słowo to, w poprzedniej dekadzie, było częstym określeniem ludzi „starych”, a więc dorosłych, postrzeganych jako starych i niepotrafiących zrozumieć zainteresowań i potrzeb młodych. Matusa jest skróconą formą Matusalemme, od imienia Matuzalema, najstarszego ze starotestamentowych patriarchów. Słowo to jednak, zważywszy na krótki żywot języka młodzieżowego, było niemodne już w roku 1991 – do tego stopnia, że ten, kto używał jeszcze terminu matusa był już sam „stary”.

Jednym z najważniejszych popowych zespołów we Włoszech, w latach 90., była grupa 883, pierwotnie duet – Max Pezzali i Mauro Repetto. Ich pierwsza płyta, „Hanno ucciso lʼUomo Ragno” (wł. „Zabili Człowieka Pająka”), ukazała się w 1992 r. Już sam tytuł świadczył o przywiązaniu do elementów młodzieżowej wyobraźni tamtej epoki, od komiksów o superbohaterach po marzenia o Ameryce. Teksty, zwłaszcza na tej pierwszej płycie, cechował język często wulgarny, ale zarazem bardzo bliski realiom, w których żyła włoska młodzież, który idealnie oddawał świat pełen problemów, ale i marzeń.

Wczesne teksty 883 zawierają wiele elementów typowych dla ówczesnego języka młodzieży, w tym nieortodoksyjną ortografię (korzystanie z litery k, znak x zamiast przyimka per – wł. „do”, „dla” itp. – czy liczby w miejscu słów). Utwory, o których warto wspomnieć, to np. „Sʼinkazza” (wł. „Wkurza się”, z k zamiast c), „6/1/sfigato” (a więc „Sei uno sfigato”, wł. „Jesteś leszczem”) czy „Con un deca” (wł.„Z dychą”, czyli oczywiście 10.000 lirów) – tytuły niezbyt wyrafinowane, ale zapewne bliskie wrażliwości i sposobom porozumiewania się młodzieży z tamtego okresu. Do kolejnych płyt Pezzali pisał już piosenki z większą głębią, pozostając jednak wciąż przy tematach takich jak młodość, nostalgia i marzenia jego pokolenia.

Lata 90. były dla włoskiej muzyki okresem wyjątkowo interesującym, w którym miało miejsce zdecydowane „odmłodzenie” tekstów, a sukces osiągnęły wcześniej dość niszowe gatunki i podgatunki muzyki, takie jak rap czy rock alternatywny. Pojawienie się – obok radia – kanałów telewizyjnych poświęconych muzyce (włoski kanał Videomusic istniał już w latach 80., a w 1997 uruchomiono MTV Italia, które odniosło ogromny sukces) miało niemały wpływ na mainstreamową popularność wielu piosenkarzy i zespołów.

883 to jedna ze sztandarowych grup włoskiej muzyki pop. Teksty zespołu Maxa Pezzaliego, szczególnie we wczesnych latach kariery, były mocno zakorzenione w młodzieżowym żargonie: dobrym przykładem jest jedna z ich najpopularniejszych piosenek, „Sei un mito” (wł. „Jesteś super”). Już sam tytuł odnosi się do popularnych wśród nastolatków wyrażeń mito (wł. dosł. „mit”) i mitico/a (wł. dosł. „mityczny/a”), znaczących tyle co „fantastyczny/a”, „wspaniały/a”. W tekście pojawiają się również inne – powszechne do dziś – kolokwialne wyrazy, takie jak figata (wł. „frajda”) czy cannare (wł. „spartaczyć”), a także forma ʼsta zamiast questa (wł. „ta”). Są to niezbyt eleganckie wyrażenia, które były dotąd zdecydowanie mało obecne w piosenkach z włoskich list przebojów. 883 byli zresztą znani z często wulgarnych tekstów – w 1994 roku wydali nawet singiel o wymownym tytule „Chiuditi nel cesso” (wł. „Zamknij się w kiblu”).

W tych samych latach cantautore Marco Masini osiągnął wielki sukces, dzięki utworom o tak kontrowersyjnych tytułach, jak „Vaffanculo” (wł. „Spier…”) i „Bella stronza” (wł. „Ładna suka”). Obie piosenki okazały się hitami, często nadawanymi przez radio, a dziś uchodzą za klasyki. Mimo wszystko jednak otwarcie sprośne teksty nie były tolerowane przez media i opinię publiczną. Na przykład zespół Elio e le Storie Tese, grający rock demenziale i znany z tekstów inteligentnych i wyszukanych, ale zarazem skrajnie wulgarnych, osiągnął prawdziwy sukces w całych Włoszech dopiero dzięki utworowi „La terra dei cachi” (wł. „Kraj kaki”), którego tekst jest ironiczny jak zwykle, ale zupełnie pozbawiony przekleństw. Piosenka została zaprezentowana na Festiwalu w San Remo w 1996 roku, gdzie zajęła drugie miejsce, co miało niemały wpływ na popularność mediolańskiego zespołu.

Jednym z najpopularniejszych włoskich artystów w latach 90. był niewątpliwie Lorenzo Cherubini, lepiej znany jako Jovanotti. We wczesnych latach swojej kariery rzymski piosenkarz tworzył muzykę na pograniczu rapu i popu, prawdopodobnie dwóch najbardziej „młodych” gatunków, nagrywając bardzo bezpośrednie i wpadające w ucho utwory, które odniosły ogromny sukces. Ponieważ teksty skierowane były do młodzieżowej publiczności, opierały się – podobnie jak w przypadku 883 – na słownictwie nastolatków z końca lat 80. i początku lat 90. Przykładem tego jest piosenka z 1990 r. „Ciao mamma” (wł. „Cześć mamo”), w której pojawia się zdanie „è una libidine, è una rivoluzione” (wł. „to radocha, to rewolucja”) w odniesieniu do radości z życia. Wyraz libidine, z łacińskiej formy libido, oznacza oczywiście pożądanie seksualne, ale w ówczesnym żargonie młodzieżowym używano go często jako synonimu „zabawy”, „frajdy”. Podobnie jak w przypadku innych „uwiecznionych” przez muzykę popową słów zaczerpniętych ze słownictwa młodzieżowego, również takie zastosowanie słowa libidine stało się prędko przeżytkiem.

Oczywiście nie wszystkie piosenki Jovanottiego zestarzały się w podobny sposób. W innym słynnym utworze – wydanym w 1992 roku singlu „Ragazzo fortunato” (wł. „Szczęśliwy chłopak”) – artysta śpiewa „sei bella come il sole e a me mi fai impazzire” (wł. „jesteś piękna jak słońce i ja za tobą szaleję”), a więc korzystając z formy a me mi (wł. dosł. „mnie mi”), niegramatycznej, ale bardzo powszechnej w mówionym języku włoskim, szczególnie wśród dzieci i nastolatków. W tym samym roku ukazała się piosenka „Non mʼannoio” (wł. „Nie nudzę się”), jeden z najbardziej rapowych utworów Lorenza, ze sławnym refrenem, w którym na przemian występują frazy – „e non mʼannoio” (wł. „i nie nudzę się”), „e non mi stanco” (wł. „i nie męczę się”) „e non mi rompo” (wł. „nie nudzę się”, od sformułowania rompersi le scatole, wł. „nudzić się okrutnie”, lub jednego z jego licznych wulgarnych synonimów). W obu przypadkach są to wyrażenia, które okazały się o wiele bardziej trwałe niż libidine.

Do włoskich artystów hiphopowych z lat 90., o których wypada wspomnieć, należy również mediolański duet Articolo 31. Jednym z ich największych hitów jest piosenka „Tranqi funky” z 1996 roku. Już sam tytuł jest ciekawy: wyraz tranqi (lub tranqui) pochodzi od tranquillo (wł. „spokojny”), można go więc porównać do polskiego słowa spoko. Również z 1996 roku jest utwór „Il funkytarro”: tym razem angielski przymiotnik funky połączony został z potocznym słowem tarro (wariantem bardziej powszechnego tamarro), oznaczającego osobę prymitywną, źle wychowaną, hałaśliwą. W piosence pojawiały się inne typowo młodzieżowe wyrazy, które do dziś pozostają popularne, np. tipa (wł. „laska”) zamiast „ragazza” albo kolokwialne (i niezbyt poprawne) formy cʼho (ci ho) i cʼhai (ci hai) w miejscu bardziej standardowych ho (wł. „mam”) i hai (wł. „masz”). Obecnie były wokalista Articolo 31, J-Ax (prawdziwe nazwisko Alessandro Aleotti) wciąż odnosi duży sukces jako solista – jego utwory są często zjadliwe, wulgarne i przesiąknięte sarkazmem, ale zarazem mają niemały komercyjny appeal.