Slide
Slide
Slide
banner Gazzetta Italia_1068x155
Bottegas_baner
baner_big
Studio_SE_1068x155 ver 2
Gazetta Italia 1068x155
LODY_GAZETTA_ITALIA_BANER_1068x155_v2

Strona główna Blog Strona 83

Franciacorta – odpowiedni rywal dla champagne

0

Nierzadko porównywane do klasycznego francuskiego champagne, Franciacorta produkowane jest wśród urokliwych wzgórz w prowincji Brescia, u stóp rzeki Iseo. Jako wysokogatunkowe wino musujące tworzone metodą Champenoise z Chardonnay, Pinot Blanc i Pinot Noir,  Franciacorta ma być najwyraźniej włoską odpowiedzią na słynnego szampana. Do wyboru mamy trzy rodzaje win: Franciacorta (bianco), Franciacorta Satèn oraz Franciacorta Rosé.

Mimo że stosunkowo nieznane na rynku globalnym, Franciacorta jest powszechnie uważane za najlepsze wino musujące Włoch. Co stoi za sukcesem tego produktu? Miejsce uprawy. Górzysty, ale ciepły klimat i stabilne temperatury w dzień i w nocy. Duże znaczenie na sprzyjające uprawie warunki ma również pobliska rzeka, która wraz z alpejską topografią tworzy specyficzny mikroklimat.     

Mimo coraz częstszych porównań są jednak dwie znaczące różnice pomiędzy wspomnianymi winami. Otóż Franciacorta znana jest od 50 lat, a od 1995 posiada status DOCG. Z kolei francuskie wino musujące wiedzie prym od około XVIII wieku. Dodatkowo, włoska produkcja jest znacznie mniejsza od swego francuskiego rywala. 

Nie ma co do tego wątpliwości, iż wino z Francji jest dużo bardziej popularne, ponieważ stoi za nim długa historia i ogromny nakład świetnie zrealizowanych kampanii reklamowych. Włoscy producenci postanowili iść śladem konkurenta, dlatego Franciacorta zostało w tym roku oficjalnym partnerem EXPO 2015 w Mediolanie. Obecne recenzje są bardzo obiecujące. Czy włoskie wina musujące podbiją serca na całym świecie? Mamy bardzo dobre przeczucia…

Idiomy z dniami tygodnia

0

W pewnej książce Dorota przeczytała następujące zdanie: „Era un personaggio unico. A volte sembrava gli mancasse qualche venerdì [dosł. „Był osobą jedyną w swoim rodzaju. Czasami zdawało się, że brakuje mu kilku piątków.”]. Muszę przyznać, że wcześniej nigdy nie słyszałem tego wyrażenia. Po krótkich poszukiwaniach dowiedziałem się, że idiom ten (mancare qualche venerdì – dosł. brakować kilku piątków) oznacza, iż ktoś wydaje się dziwny lub głupio wygląda. Powiedzenie to wywodzi się z przekonania, że osoby urodzone przedwcześnie mają zazwyczaj problemy z zachowaniem. Dlaczego akurat piątek? Ponieważ właśnie z piątkiem tradycyjnie łączą się różne praktyki mające przynieść szczęście, rytuały magiczne oraz praktyki okultystyczne. Ciekawe… Nigdy nie przestajemy uczyć się czegoś nowego o własnym języku.

Skoro już jesteśmy przy tym temacie – naszła mnie wątpliwość, czy może istnieją inne wyrażenia idiomatyczne, które za bohaterów mają właśnie dni tygodnia. Znalazłem poniższe ciekawe przykłady:

Essere sempre in mezzo come il giovedì! [dosł. Być zawsze w środku jak czwartek.] Idiomu tego używa się bardzo często w moich stronach, na półwyspie Salento, a oznacza on, iż ktoś zawsze  robi wszystko, byleby tylko znaleźć się w centrum uwagi lub móc w każdej sytuacji wrzucić swoje trzy grosze bez względu na to, czy prosi się go o wyrażenie własnej opinii czy nie.

Dio non paga il sabato! [dosł. Bóg nie płaci w soboty.] Wyrażenie to oznacza, że za wszelkie zło, które czynimy w życiu, przewidziana jest kara. Quel furfante ha fatto di tutto per mettere zizzania. Per fortuna Dio non paga il sabato! [dosł. Ten łobuz zrobił wszystko, by posiać niezgodę. Na szczęście Bóg nie płaci w soboty!]. Wiecie, co znaczy mettere/seminare zizzania, prawda? Oznacza sianie niezgody w związkach międzyludzkich.

Dare gli otto giorni! [dosł. dać osiem dni] Wyrażenie to oznacza zdecydowane przegonienie jakiejś osoby. Non sopportavo più Maria, così le ho dato gli otto giorni. Spero di non vederla mai più! [dosł. Nie mogłem już znieść Marii, więc dałem jej osiem dni (przegnałem ją precz). Mam nadzieję, że już nigdy jej nie zobaczę!]

Pozostaje mi jeszcze czas, by odpowiedzieć na ostatnie pytanie. Anna zgłasza, że została poprawiona, gdy użyła następującego zdania: Sono andata al cinema insieme con la mia amica. [Poszłam do kina razem z przyjaciółką.] Czy mówi się insieme a czy insieme con? Otóż obie konstrukcje są poprawne w języku włoskim. Należy jednak wspomnieć, że w języku mówionym częściej używa się wyrażenia insieme a i tylko z tego powodu wydaje się ono stosowniejsze. Ja osobiście też je wolę.

„Również historia języka włoskiego potwierdza, iż oba te wyrażenia są poprawne. Możemy tu przytoczyć przykład zaczerpnięty z Alessandra Manzoniego (Questa volta, insieme con la voce, venne fuori l’uomo, don Abbondio in persona”) lub z Carla Cassoli (Il cappellano era insieme a un soldato); możemy też naśladować użycie tego wyrażenia za Gabrielem D’Annunzio (Le sette vele stanche vengono innanzi insieme con la sera”) lub Eugenio Montale (Insieme alla natura la nostra fiaba brucerà in un lampo”): w żadnym wypadku nie popełnimy błędu”. (Ze strony Accademia della Crusca).

Spaghetti alla Matriciana lub Amatriciana – oryginalny przepis

0

Poza granicami Włoch nie wszyscy wiedzą, że Amatrice to małe miasteczko w Lacjum (a jego mieszkańcy to matriciani), położone niedaleko granicy z Abruzją i znane głównie ze słynnego przepisu na „Spaghetti alla Matriciana/Amatriciana”. Przepis ten powstał prawdopodobnie na długo przed 1600 rokiem, kiedy to pomidory nie dotarły jeszcze do Włoch. Zatem oryginalnie w przepisie ich nie było, a sama potrawa, bardziej znana w Abruzji, nazywała się „Gricia”. Nie jest to rzymski przepis, chociaż prawdopodobnie został on sprowadzony do Rzymu przez pasterzy podczas przegonu stad owiec. Należy koniecznie podkreślić, że do prawdziwej Matriciany nie używa się ani makaronu bucatini ani boczku. Sięga się  natomiast po makaron spaghetti i policzki wieprzowych.

Składniki dla czterech osób:

  • 400g makaronu pszennego spaghetti
  • 200g policzków wieprzowych
  • 400g pomidorów w kawałkach (dojrzałe lub pelati – bez skórki)
  • 150g młodego sera pecorino (uwaga na odmianę rzymską, która jest zazwyczaj zbyt słona)
  • 50g smalcu lub tłuszcz z policzków wieprzowych
  • świeża papryczka peperoncino do smaku
  • sól (wg uznania) do makaronu

Przygotowanie:

W miarę możliwości użyjcie żeliwnej patelni. Na niej roztopicie smalec i przygotujecie sos, a smaki mniej się ze sobą wymieszają. Na dobrze rozgrzaną patelnię dodajcie papryczkę peperoncino i policzki wieprzowe pokrojone wcześniej na paseczki o grubości 7-8 mm (nie krójcie ich w kostkę, bo wtedy chudsza część policzka będzie sucha). Następnie przez kilka minut rumieńcie je na średnim ogniu, aż policzki wieprzowe nabiorą delikatnego złotego koloru. Uwaga! Policzek wieprzowy nie może być ani ugotowany, ani przypalony, jest to najważniejszy moment w przygotowaniu dobrego sosu alla Matriciana. Dodajcie teraz pomidory (razem z sokiem, który puszczają podczas krojenia). Gotujcie na średnim ogniu, od czasu do czasu mieszając, aż sos lekko zgęstnieje. Ściągnijcie sos z ognia, zostawcie go pod przykryciem do czasu, aż makaron ugotuje się al dente. Odcedźcie makaron i przełóżcie go do sosu, posypcie wszystko starym pecorino. Wszystko razem mieszajcie na patelni przez około minutę. Na widelec nawińcie makaron, pomagając sobie chochlą, nałóżcie na talerze. Podawać ciepłe.

P.S. W niektórych przepisach zaleca się użycie czosnku i czarnego pieprzu przed przyrumienieniem policzków wieprzowych. Można dodać te składniki, lecz nie występują one w przepisie oryginalnym.

Alergie i nietolerancje pokarmowe: wyjaśnijmy to!

0
SONY DSC

Czy alergia i nietolerancja pokarmowa to te same pojęcia? Zakładając jednak, że są to dwie różne rzeczy, to czy nietolerancje istnieją naprawdę? Prawdą jest, iż w tym temacie jest jeszcze wiele – zbyt wiele – niejasności. Uprośćmy go więc nieco. 

Alergia to nietypowa reakcja organizmu na działanie substancji zazwyczaj nieszkodliwej. Podmiot alergiczny, który wchodzi w kontakt z alergenem, przejawia przesadną reakcję immunologiczną, wytwarzając dużą ilość przeciwciał (immunoglobin) typu E (IgE). Gdy dochodzi do kontaktu przeciwciał i alergenów, uwalniana jest substancja – histamina – odpowiadająca za objawy typowe dla alergii (w tym także pokarmowej). 

Objawy, o łagodniejszym lub silniejszym nasileniu, mogą wystąpić zaraz po spożyciu przeciwwskazanego pokarmu, pociągając za sobą reakcję poszczególnych organów: przewodu pokarmowego (kolka), układu oddechowego (ataki astmy) aż po wstrząs anafilaktyczny. Rozpoznanie alergii jest możliwe jedynie po odbyciu serii badań laboratoryjnych, a jej leczenie i ewentualna dieta mogą być określane tylko i wyłącznie przez lekarza specjalistę. 

Żywność najczęściej wywołująca alergie pokarmowe to: białka mleka krowiego, jaja, ryby, soja, pszenica i orzechy ziemne. Dlatego też, zgodnie z prawem, w składzie produktów pakowanych musi widnieć informacja o zawartych alergenach, nawet jeśli występują one tylko w śladowych ilościach. Jeśli prawdą jest, że nasz system odpornościowy nie może ulec zmianom, wówczas korzystanie z medycyny niekonwencjonalnej może pomóc kontrolować i znacznie poprawić wrażliwość na alergeny i nasilenie objawów. Szczególnie dzięki homeopatii i naturalnym środkom, takim jak czarna porzeczka i zeolity (o działaniu podobnym do kortyzonu).

Nieporozumienia w tej kwestii wynikają z faktu, że pod pojęciem nietolerancji pokarmowych skrywają się przypadłości, które bardzo się od siebie różnią: niedobory enzymów, zatrucia pokarmowe i alergie o opóźnionej reakcji. Co zatem ten termin oznacza?

Prawdziwe nietolerancje dotyczą tylko metabolizmu i odnoszą się do braku lub niedostatecznej aktywności enzymów niezbędnych do prawidłowego trawienia i przyswajania określonych substancji. Na przykład, brak laktazy jelitowej potrzebnej do hydrolizacji spożytej laktozy lub brak aldolazy koniecznej do trawienia fruktozy.

A co z alergiami o opóźnionej reakcji? W rzeczywistości możemy umieścić je gdzieś pośrodku. Są to alergie, ponieważ powodują reakcję ze strony układu odpornościowego, w której pośredniczą immunoglobuliny typu G. Jednak w związku z tym, iż nie powodują one poważnych ani natychmiastowych objawów, a ponadto objawy te mogą zostać całkowicie wyleczone, zazwyczaj bywają uznawane za nietolerancje. Wykazanie ich rzeczywistego istnienia było możliwe dzięki pomiarowi substancji zapalnych (cytokin), które mogą być stymulowane przez spożytą żywność. Ponadto zostało udowodnione, że niektóre białka zawarte w jedzeniu są w stanie wywołać niekorzystne reakcje, powodowane przez przeciwciała (immunoglobuliny) klasy G (IgG). Reakcje wywołane przez IgG znacznie różnią się od prawdziwych alergii pokarmowych (za które odpowiadają przeciwciała klasy E), odpowiedzialnych za objawy alergiczne występujące w krótkim czasie zaraz po spożyciu niekorzystnych pokarmów. 

Niekorzystne symptomy związane są z akumulacją substancji nietolerowanych przez organizm występują z pewnym opóźnieniem od momentu spożycia żywności. Indywidualna nadwrażliwość lub nadmierne spożywanie niektórych pokarmów może powodować dolegliwości zależne od reakcji immunologicznych. W praktyce do powstania nietolerancji przyczyniają się produkty, które spożywamy na co dzień i których nie jesteśmy sobie w stanie odmówić!

Znajomość produktów nietolerowanych przez pacjenta może pomóc dobrać zróżnicowaną dietę cykliczną dostosowaną do jego indywidualnych potrzeb w celu wyeliminowania dolegliwości pokarmowych i zapobiegania wystąpieniu nowych nietolerancji. Dieta polegająca na całkowitej eliminacji niektórych produktów mogłaby doprowadzić do niedoborów żywieniowych, a także spowodować nadwrażliwość na żywność, którą zastąpiliśmy tą, do której jesteśmy bardziej przyzwyczajeni. 

W praktyce żywność odpowiedzialna za nietolerancję nie zostaje całkowicie usunięta z diety osoby uczulonej, ale stopniowo zmniejsza się jej spożywaną ilość w celu detoksykacji organizmu i zmniejszenia stanów zapalnych, preferując inne składniki, które zazwyczaj spożywamy w mniejszej ilości. Na późniejszym etapie można stopniowo przywracać wcześniej wyeliminowane pożywienie. Najbardziej wiarygodnym badaniem weryfikacji nietolerancji pokarmowej jest badanie cytotoksyczności, wykonywane poprzez pobranie kilku kropli krwi. W fazie przywracania sprawności żywnościowej kluczowa jest obecność i profesjonalna opieka lekarza (alergologa, dietetyka, naturopaty).

Wyjątkowe życie w Watykanie: wywiad z Magdaleną Wolińską-Riedi

0

Jej przygoda z Rzymem zaczęła się przypadkowo od wolontariatu na Światowych Dniach Młodzieży, podczas którego w 2000 roku poznała swojego przyszłego męża, szwajcarskiego gwardzistę papieża. Odtąd jej życie zmieniło się całkowicie; zamieszkała w Watykanie, poznała trzech ostatnich Papieży, urodziła dwie córki. Dziś Magdalena Wolińska-Riedi od niespełna roku jest nową korespondentką TVP z Rzymu oraz zajmuje się produkcją filmową i telewizyjną. O tym wszystkim oraz o nowym majowym projekcie zatytułowanym „Apartament” i zrealizowanym dla telewizji polskiej opowiada nam telefonicznie, w biegu, między jednym nagraniem telewizyjnym a drugim.

Jak to się stało, że zamieszkała Pani w tajemniczym państwie, jakim jest Watykan?

Watykan to mikroskopijne, najmniejsze na świecie państwo, w którym mieszka zaledwie czterysta osób. Są to w zdecydowanej mierze hierarchowie Kościoła, niewiele ponad stu mieszkańców to osoby świeckie. Dla świeckiej kobiety jedynym powodem, dla którego może zamieszkać na terenie Watykanu, jest ślub z członkiem papieskiej gwardii szwajcarskiej. Tak też zupełnie nieoczekiwanie stało się w moim przypadku. W 2000 roku byłam wolontariuszką podczas obchodów Wielkiego Jubileuszu w trakcie Światowych Dni Młodzieży i to wtedy poznałam mojego przyszłego małżonka. Los chciał, że po dwóch latach znajomości postanowiliśmy się pobrać, co okazało się wielostopniowym wyzwaniem. Zgody na ślub udziela watykański sekretarz stanu na podstawie całej serii dokumentów. Aby kobieta mogła zostać żoną papieskiego gwardzisty, musi spełniać kilka warunków, m.in być praktykującą katoliczką, cieszyć się nieposzlakowaną opinią potwierdzoną dokumentem z kurii biskupiej ze swego miejsca pochodzenia itd.

Jakie reguły życia narzuca swoim mieszkańcom Watykan? Czy są one łatwe do zaakceptowania? 

Watykan to jeden z najbardziej wyjątkowych zakątków na świecie. To serce papiestwa, miejsce zamieszkania Ojca Świętego, centralny ośrodek Kościoła. Oczywiste jest, że te wszystkie aspekty narzucają nieodwołalne zasady, surowe reguły, ktόre trzeba przyjąć i do których należy się bezwzględnie dostosować. Są wśród nich wymagania dotyczące sposobu ubierania się i zachowania. Nie można nosić odkrytych ramion czy spódnic nad kolana, nawet w przypadku włoskiego 40-stopniowego upału. Nie można robić głośnych przyjęć w domu, imprez do późnych godzin nocnych, nie można swobodnie zapraszać gości, jeśli się ich nie zgłosi przy bramie wjazdowej, która jest jednocześnie granicą tego mikroskopijnego państwa. Trzeba też wracać do domu z Rzymu przed północą, bo później zamykane są watykańskie wrota. Należy też brać udział w uroczystościach religijnych, mszach świętych papieskich czy tych organizowanych u nas w koszarach gwardii szwajcarskiej. To są jednak reguły, do których można się przyzwyczaić, nawet jeśli jest się pełną życiowej energii młodą kobietą. Jest też wiele zalet mieszkania za murami Watykanu takich jak poczucie wielkiego bezpieczeństwa, porządku i spokoju, doskonała służba zdrowia, apteka pozostająca w sytuacjach alarmowych do dyspozycji przez 24 godziny na dobę, czy piękne rozległe ogrody z placem zabaw dla naszych dzieci oraz paszport watykański, ktόry nieraz ułatwia załatwienie różnych spraw.

Poznała Pani osobiście papieży Jana Pawła II, Benedykta XVI i obecnego Franciszka. Jak może Pani skomentować ich codzienne przyzwyczajenia, zestawić ich charaktery?

Mialam szczęście poznać osobiście i żyć w najbliższym sąsiedztwie z trzema ostatnimi papieżami. To wielkie przeżycie, ktόre na zawsze naznaczyło moje życie. Zamieszkałam w Watykanie dwa lata przed śmiercią Jana Pawła II i z bliska przeżywałam schyłek jego choroby i niezwykłą tajemnicę odchodzenia. Do końca widywałam go na prywatnych audiencjach i podczas jego przejazdόw papamobile po Watykanie. Przekazywałam mu kwiaty na urodziny i polską palmę na Niedzielę Palmową. To były niezwykłe, niezapomniane czasy mόc żyć w cieniu tego cudownego świętego człowieka. Z Benedyktem XVI do dziś łączą mnie serdeczne relacje. Jako kardynał Ratzinger udzielił mi ślubu, a wcześniej jeszcze nauk przedmałżeńskich. Jako papież w Kaplicy Sykstyńskiej ochrzcił moje dwie córeczki. Zawsze pytał mnie o rodzinę, o moje sprawy naukowe i zawodowe. Znał temat mojej pracy magisterskiej i doktoratu na Uniwersytecie Gregoriańskim. Do dziś jesteśmy w kontakcie i kilkakrotnie w ciągu roku odwiedzamy go w klasztorze, w ktόrym mieszka w ogrodach watykańskich. To cudowny wielki myśliciel, niezwykle dobry i wrażliwy człowiek, który swą wielkość okazał może najpełniej w bezprecedensowej decyzji o ustąpieniu. Natomiast Franciszek to szalenie barwny, niesamowicie otwarty i nieskomplikowany człowiek. Papież, który swą prostotą, również tą codzienną, u nas – za murami – zjednał sobie miliony ludzi na całym świecie i zdaje się naprawdę odradzać ziemię.

Jest Pani głęboko wierzącą osobą. Jakim przeżyciem była dla Pani kanonizacja Jana XXIII i papieża Polaka?

Tak jak już powiedziałam, całe ostatnie dwanaście lat wewnątrz Watykanu składa się w moim życiu na niezwykłą mozaikę przeżyć i doświadczeń, ktόre ukształtowały bez wątpienia to, kim jestem, co robię i jaki jest mόj system wartości. Na pewno kanonizacja Jana Pawła II była dla mnie szczególną chwilą, bo przeżywałam ją – podobnie jak wcześniej jego śmierć i pogrzeb, beatyfikację, a potem jeszcze abdykację Benedykta XVI od wewnątrz, od środka Watykanu w wymiarze, którego świat zewnętrzny zupełnie nie zna. Od środka słyszałam echo tysięcy wiernych zgromadzonych przez całą noc na Placu Św. Piotra. To są sytuacje, ktόre pozwalają dostrzec absolutną wyjątkowość miejsca i czasu, w jakim dane mi jest żyć, wyjątkowość,  ktόra także zobowiązuje. W wieczór poprzedzający kanonizację Ojca Świętego miałam też szczęście prowadzić koncert kanonizacyjny Stanisława Soyki w rzymskim kościele Chiesa Nuova, na ktόrym były obecne najwyższe władze państwowe i kościelne przybyłe z Polski. To wszystko sprawiło, że wydarzenie, jakim była kanonizacja, pozostanie dla mnie na zawsze niezapomnianym przeżyciem. 

Studiowała Pani italianistykę i historię Kościoła, wyprodukowała Pani film „Papież Franciszek. Człowiek, który zmienia świat” oraz przygotowała serial dla TVP o Polakach w Rzymie i Watykanie. Jak czuje się Pani w tej nowej roli? 

Skończyłam italianistykę na Uniwersytecie Warszawskim, a potem historię Kościoła na Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie. Później jeszcze ukończyłam podyplomowe studia Akademii Dyplomatycznej PISM w Warszawie. Od dziesięciu lat jestem też związana z produkcją filmową i telewizyjną. Najpierw był czas 14-odcinkowego, bardzo interesującego serialu dokumentalnego „Tajemnice Watykanu”, który do dziś jest w sprzedaży w Rzymie i Watykanie. Później przyszła kolej na „Świadectwo” – dokument fabularyzowany, także kinowy, o Janie Pawle II widzianym oczyma jego sekretarza Stanisława Dziwisza. W 2013 roku niedługo po wyborze papieża Franciszka zrealizowałam dokument poświęcony pierwszym miesiącom jego pontyfikatu, a w międzyczasie powstał duży 13-odcinkowy serial dokumentalny „Polacy w Rzymie i Watykanie”, którego jestem współproducentem wykonawczym na zlecenie TVP2. W tym filmie pragnęłam naszkicować portrety kilkunastu Polakόw od lat związanych z Wiecznym Miastem, umieszczając ich opowieść w przepięknej osnowie zachwycającego  Rzymu.

Z jakimi Polakami współpracowała Pani przy tym projekcie? O kim zdecydowała się Pani opowiedzieć? 

Do tego projektu zaprosiliśmy osoby, ktόre są przedstawicielami różnych grup społecznych i zawodowych, o różnym pochodzeniu i odmiennej sytuacji życiowej. Jest wśród nich όwczesna Ambasador RP przy Watykanie Hanna Suchocka,  prof. Adam Broz, watykanista Włodzimierz Rędzioch, rodzina państwa Morawskich, aktorka Kasia Smutniak, rzeźbiarka Anna Gulak, kucharz gwiazd Hollywood Nestor Grojewski oraz duchowni na stałe związani z Watykanem jak kard. Zenon Grocholewski, abp Zygmunt Zimowski, prałat Paweł Ptasznik, czy gotujące dla gwardii szwajcarskiej siostry albertynki.

Wiem, że powstaje w tej chwili wyjątkowa produkcja… Może nam Pani zdradzić, o co chodzi?

W tej chwili wchodzi do kin projekt, w ktόry włożyłam wiele serca, niezwykły film dokumentalny TV „Apartament” oparty na wspomnieniach najbliższych współpracownikόw Jana Pawła II i na nieopublikowanych dotąd, absolutnie wyjątkowych archiwaliach z prywatnych wyjazdόw Ojca Świętego w gόry. To jest niesamowity projekt; narratorem jest Piotr Kraśko, a miejsca, do których ekipa weszła, aby opowiedzieć jak najbardziej wiarygodnie o tamtych chwilach, zapierają dech w piersiach.

Od tego roku jest Pani również nową polską korespondentką TVP w Rzymie i w Watykanie. Jak zaczęła się Pani przygoda z telewizją?

Od kilku miesięcy jestem korespondentką TVP w Rzymie i Watykanie. To fascynujące wyzwanie, ktόre pozwala na przekazanie milionom widzόw przed telewizorami w czasie Wiadomości, serwisόw TVP Info i innych programόw informacyjnych wielu istotnych newsowych wieści zarówno z terytorium Włoch, jak i z życia papieża. Jest także sposobem na przybliżenie polskiej publiczności włoskiego świata, tutejszej fascynującej mentalności, bogactwa kulturowego i krajobrazowego Półwyspu Apenińskiego. Jest to absorbująca misja, która wymaga stałego trwania w gotowości w przypadku wydarzeń nagłych i niespodziewanych, ale daje też radość z bycia blisko ważnych spraw, ktόre za sprawą korespondenta szybko trafiają do rodakόw w kraju. To wspaniała, choć nie zawsze łatwa praca. Spotykam się też z dużą życzliwością w odbiorze moich relacji i materiałόw.

Jest Pani niesamowicie zajętą osobą. Czy znajduje Pani czas na podróże i rozrywkę? Często wyjeżdża Pani do rodzinnego kraju lub kraju męża – Szwajcarii?

Rzeczywiście zajęć jest bardzo dużo. Przede wszystkim jednak jestem mamą dwóch córeczek, 7-letniej Melanii i 5-letniej Maryni. To wokόł nich kręci się mόj świat, szczególnie ten wolny czas, którego i tak jest niewiele. Staram się więc poświęcać im każdą wolną chwilę. W okresie wakacji czy ferii zimowych jeździmy do Polski lub do Szwajcarii do rodziny mojego męża, gdzie dzieci szusują na nartach. Poza tym zawsze do Rzymu przybywa sporo gości, znajomych z Polski, z którymi miło jest się spotkać, bo swoją obecnością pozwalają mi poczuć namiastkę kochanej Ojczyzny. 

Poza Watykanem, co ujmuje Panią najbardziej we Włoszech? Jakie są największe wady i zalety tego niesamowitego śródziemnomorskiego narodu? 

Włochy to cudowny kraj, jeden z najpiękniejszych skrawków ziemi. Jestem szczęśliwa, że żyjąc bezpiecznie za murami Watykanu, mogę jednocześnie oddychać niepowtarzalną atmosferą Włoch, czerpiąc inspirację do kolejnych materiałόw dla TVP i chłonąc niezwykły urok tak wielu zakątków Półwyspu Apenińskiego.

Małże w sosie pomidorowym zapiekane pod ciastem do pizzy

0

Przepis dla 1 osoby:

Składniki :

  • 200 g małż – omułki świeże
  • 100 ml pulpy pomidorowej
  • 20 ml białego wytrawnego wina
  • 20 ml oliwy z oliwek extra vergine
  • 1 ząbek czosnku
  • natka pietruszki
  • ostra papryczka
  • ciasto do pizzy

Przygotowanie:
Na rozgrzaną patelnię wlewamy oliwę, dodajemy pokrojony w plasterki czosnek i delikatnie podsmażamy. Następnie dodajemy małże, wino, pulpę pomidorową, posiekaną natkę pietruszki i pokrojoną w paseczki papryczkę. Całość dusimy pod przykryciem ok. 8-10 minut (wszystkie małże powinny być otwarte; te, które się nie otworzyły, wyrzucamy, gdyż nie są dobre).

Danie wykładamy do lasagnery Philipiak Milano, wierzch przykrywamy uprzednio przygotowanym ciastem do pizzy i wkładamy do piekarnika nagrzanego do temperatury 250 stopni C. Zapiekamy bardzo krótko, aby uzyskać złoty kolor na cieście. Nie solimy!!!

CIASTO NA PIZZĘ – PROPORCJE NA 2 PLACKI

  • 10 g świeżych drożdży piwnych
  • 125 ml letniej wody
  • 3/4 łyżki cukru
  • 7 g soli
  • 25 ml oliwy
  • 250 g mąki pszennej typ 00

Drożdże wymieszaj z wodą, cukrem, solą i oliwą, następnie połącz z mąką i wyrabiaj elastyczne miękkie ciasto. Podziel na cztery części, przełóż do oprószonych mąką misek, przykryj je ściereczką i odstaw do wyrośnięcia w ciepłe, nieprzewiewne miejsce na 3-4 godziny. Po tym czasie wyrośniętą porcję ciasta rozwałkuj na oprószonym mąką blacie na cienki placek o średnicy podobnej do naczynia, w którym znajdują się małże.

Włosi w Polsce na przestrzeni wieków: Gioacchino Albertini

0

Zbiory historyczne Alberta Macchi, dramaturga i reżysera teatralnego, z udziałem dr Angeli Sołtys, historyka sztuki, pracownika Zamku Królewskiego w Warszawie 

GIOACCHINO ALBERTINI (Pesaro 30.11.1748 r. – Warszawa 27.03.1812 r.) 

Jako chłopiec uczył się gry na klawesynie, komponowania oraz dyrygentury, a w wieku dwudziestu czterech lat zadebiutował w Rzymie w prestiżowym Teatrze Tordinona podczas karnawału w 1772 roku swoim pierwszym dziełem o szczególnie znaczącej wartości zatytułowanym „Slayer genialny”. Właśnie podczas tej uroczystości pewien polski szlachcic, który uczestniczył w przedstawieniu – bardzo prawdopodobnie był to książę Stanisław Poniatowski – zaprasza go do Warszawy, gdzie  już w 1773 pracuje dla księcia Radziwiłła jako dyrektor jego prywatnych teatrów w Warszawie i Nieświeżu. W kwietniu tego samego roku król Stanisław August Poniatowski zleca mu pierwszy koncert na swoim dworze, który kończy się wielkim sukcesem. Ale Albertini nie przyjeżdża do Polski z zamiarem występowania. Będąc osobą o powściągliwym temperamencie, preferuje komponowanie utworów. Proponując nowe utwory, jak „Przyjazd Pana” z 1781, i te wystawione wcześniej w Rzymie, gruntuje sobie pozycję kompozytora.

Czując się spełniony jako artysta, postanawia zakończyć karierę, by założyć rodzinę.  Król, jego wielki sympatyk, już w 1782 roku mianuje go Maître de Chapelle, jednak pod warunkiem, że będzie on osobiście  dyrygował koncertami przez co najmniej dwa lata. Albertini przyjmuje propozycję, jednak w tym samym czasie nadal komponuje dla Teatru Publicznego musicale, wstawki taneczne, utwory chóralne i instrumentalne. Debiutuje 23 lutego 1783 roku arcydziełem „Il Don Giovanni o il Libertino Punito”, w polskim tłumaczeniu Wojciecha Bogusławskiego „Don Juan albo ukarany Libertyn” i kilka miesięcy później utworem „Il Maestro di cappella”, czyli „Kapelmayster” w przekładzie Ludwika Adama Dmuszewskiego. W tych latach swojej działalności zaczyna miewać problemy z włoskimi artystami, którzy już od dawna pracują na dworze królewskim – śpiewaczką i aktorką Cateriną Bonafini, która nie zgadza się, aby akompaniowali jej inni muzycy niż jej osobisty klawesynista, nawet jeśli miałby być to sam Albertini. Również inny włoski klawesynista, rzymianin Pietro Floriani, nazywany przez wszystkich dla zabawy „Persichini”, przebywający w Warszawie od 1780 i posiadający miano Maître de Chambre oraz dyrektora królewskich koncertów, stwarza mu szereg problemów. W istocie Persichini, wspierany przez swojego protektora, królewskiego kamerdynera szlachcica Franciszka Ryksa, działa na niekorzyść Albertiniego w celu pozbawienia go tytułu Maître de Chapelle. Ten sam Ryks, który jednocześnie pełnił funkcję dyrektora Teatru Narodowego, utrudniał mu pracę, przez co Albertini w późniejszym czasie żalił się na niego w listach do kanonika i polityka Hugona Kołłątaja. Z poprzednimi dyrektorami Teatru Publicznego Albertini jednak zawsze współpracował w doskonałej harmonii.

Kiedy w 1779 roku został wzniesiony teatr, zarówno pierwszy dyrektor, Włoch Michele Bisesti, jak i jego polscy następcy Marcin Lubomirski i Wojciech Bogusławski, zawsze chętnie gościli u siebie Albertiego z jego koncertami. Ten zaś wraz z Ignacym Banaszkiewiczem nadzorował dla nich  kształcenie solistów i chórzystów. Wskutek napotkanych trudności, w 1784 roku decyduje się wyjechać z Polski na kilka miesięcy, znajdując schronienie w Wiedniu.

Po powrocie do Warszawy ze zdziwieniem dowiaduje się, że król pragnie gościć go na swoim dworze, i – aby okazać swoją sympatię – zleca mu nowy koncert, jak również ofiaruje tabakierę o znaczącej wartości. Co więcej, w tym samym roku Albertini rozpoczyna pracę w służbie księcia Stanisława Poniatowskiego, ambasadora Polski i bratanka króla, jako kapelmistrz na jego prywatnym dworze w Warszawie.

Tak więc zaczyna towarzyszyć księciu w jego częstych podróżach po Polsce, Włoszech i Europie, dzięki którym ma możliwość przedstawienia swoich dzieł takich jak „Circe und Ulysses”, libretto w języku niemieckim Jonasa Ludwiga von Hessa, zrealizowane wiosną 1785 roku w Stadttheater w Hamburgu; „Virginia” dedykowana Stanosławowi Poniatowskiemu, wystawiona 7 stycznia 1786 roku w rzymskim teatrze Teatro delle Dame, nazywanym również D’Alibert, następnie powtarzane w Perugii, Turynie, Mediolanie, Berlinie, Londynie; oraz „Scipione l’Africano” zaprezentowany w 1789 roku w Rzymie. W 1795 Albertini przeprowadza się do Moskwy, aby uczyć muzyki, i już po dwóch latach zdobywa przychylność cara. W 1801 opuszcza Moskwę i udaje się do Włoch, przejerzdzając przez Königsberg – dzisiejszy Kaliningrad – gdzie zostaje zrealizowany jego duet „Quante volte alla finestra”. W Rzymie, nadal będąc w służbie księcia Stanisława Poniatowskiego, podczas karnawału w 1803 roku wystawia na scenie teatru D’Alibert dramat „La Vergine vestale” z librettem Michelangelo Prunettiego. Z tej okazji książę ofiaruje mu 200 złotych cekinów. 

W tym samym roku, w wieku 55 lat, decyduje się powrócić do Polski, lecz kiedy przyjeżdża do Warszawy, odkrywa, że Pietro Floriani został mianowany Maître de Chapelle na dworze króla. Dowiaduje się również, że Stanisław August, aby wynagrodzić wieloletnią służbę rodzinie Poniatowskich oraz aby zapewnić godną jesień życia, przyznał mu sowitą emeryturę. W Warszawie odnajduje jednak swoich najbardziej lojalnych przyjaciół, do których należał polski kompozytor Wincent Lessel. Ten ostatni, mimo że często krytykował jego osobę, uważając go za słabego, zawsze jednak szanował Albertiego jako kompozytora i muzyka. Ceniony w całej Polsce jako autor liryków, dramatów, komedii, intermediów, symfonii, rond, kawatyn, inscenizacji i recytatyw, Albertini umiera w Warszawie dziewięć lat później po długiej chorobie. Podczas swojego życia wprowadził na scenę wielu artystów, spośród których należy wymienić m.in. śpiewaków Giovanniego di Pasquale i Gustava Lazzariniego; komediantów Caterinę Gattai, Caterinę Bonafini, Annę Davię, Brigid Banti oraz kastratów Niccolę Pozziego, Pasquala Bruscoliniego i Giuseppe Periniego. Jego nazwisko przeszło jednak do historii przede wszystkim dzięki stworzeniu w 1783 roku dzieła „Don Giovanni o il Libertino punito”, które powstało po komedii Tirsa de Molina z 1630 roku zatytułowanej „L’ingannatore di Siviglia”, pierwszy utwór opowiadający historię ekscentrycznego legendarnego bohatera Don Giovanniego Tenorio, następcy „Don Juana” Molièra, H. Purcella, C. Goldoniego, C. W. Glucka, a zarazem poprzednika „Don Giovanniego”  W. A. Mozarta, Lorda Byrona, A. Dumasa i R. Straussa.

Pensavo che Ola 1)fosse o 2)sarebbe uscita?

0

Wyjaśnijmy sobie, jaka jest różnica pomiędzy dwoma poniższymi zdaniami i jak ich używać:

  1. Pensavo che Ola fosse uscita.
  2. Pensavo che Ola sarebbe uscita.

Czy oba zdania są poprawne? TAK . Przykład numer jeden odnosi się do przeszłości. Jestem w biurze, kątem oka widzę, że Ola siedzi jeszcze przy biurku, i zwracam się do jednej z koleżanek: „Ma Ola è ancora qui? Pensavo fosse già uscita”[ Ola jeszcze tu jest? Myślałem, że już wyszła (z biura do domu)]. Oczywiście używamy tu congiuntivo imperfetto, ponieważ w zdaniu głównym mamy czasownik pensare [myśleć] użyty w trybie oznajmującym czasu imperfetto. Natomiast w drugim przykładzie mamy do czynienia z następstwem czasów, z wyrażaniem przyszłości w przeszłości. Wyobraźmy sobie, że dziś jest niedziela, a ja rozmawiam z kolegą o tym, co działo się poprzedniego wieczoru, w sobotę: „Gianni, alla fine ieri Ola è venuta con te al cinema”? [Gianni, czy Ola poszła w końcu z tobą wczoraj do kina?]. Gianni odpowiada: „No, è rimasta a casa” [Nie, została w domu]. Na co ja dodaję: „Davvero? Strano, pensavo proprio che ieri Ola sarebbe uscita” [Naprawdę? Dziwne, myślałem, że wczoraj wyjdzie]. W chwili, w której mówię, czynność się jeszcze nie dokonała lub dokonała – chodzi tu o moje przewidywanie na temat tego, co Ola miała zrobić w przyszłości. Wydaje mi się, że po polsku (o ile mój poziom znajomości tego języka mnie nie zdradzi) zdania te można by było przetłumaczyć w następujący sposób:

  1. Myślałem, że Ola wyszła.
  2. Myślałem, że Ola będzie wychodziła/wyjdzie (po włosku oddajemy za pomocą trybu warunkowego złożonego/czasu przeszłego).

A, i jeszcze jedno: po włosku bardzo często używamy czasownika uscire [wychodzić] samodzielnie (stasera esco – wieczorem wychodzę), kiedy mamy na myśli wyjście z domu z przyjaciółmi albo po prostu wyjście z domu w jakimś przyjemnym celu.

A na koniec idiomy z czasownikiem andare:

    1. Questa cosa va fatta e basta. [Należy to zrobić i koniec]. Andare + imiesłów czasu przeszłego, ma być zrobione, powiedziane, przetłumaczone itd.
    2. Il mio orologio non va più. [Mój zegarek stanął./dosł. nie chodzi, nie działa]. Andare + narzędzia, mechanizmy i tym podobne – nie działać
    3. Questo vesito non va. [To ubranie nie pasuje]. To ubranie nie jest odpowiednie na ten rodzaj uroczystości.
    4. Questo vestito non mi va più. [Już nie wchodzę w to ubranie/To ubranie zrobiło się za duże]. Rozmiar tego ubrania nie jest już dobry: jest ono zbyt duże lub zbyt małe.
    5. Le gonne corte non vanno quest’anno. [Spódniczki mini nie są modne w tym roku]. Spódniczki mini nie są w modzie, nie nosi się ich.
    6. Scusi, a quanto va l’uva? [Przepraszam, po ile winogrona?]. Ile kosztują winogrona?
    7. Per le vacanze se ne andrà una bella somma. [Na wakacje pójdzie niezła sumka]. Na wakacje wydamy mnóstwo pieniędzy.
    8. Dove vuoi andare a parare? [Do czego zmierzasz?]. Dokąd chcesz doprowadzić swój wywód?
    9. Le arance sono andate a male. [Pomarańcze się zepsuły]. Pomarańcze zgniły.
    10. Questa giacca mi va a pennello. [Ta marynarka pasuje jak ulał]. Marynarka jest świetnie dopasowana.
    11. Se è vero ci vado con una gamba sola. [Jeśli to prawda, już lecę]. Jeśli to prawda, idę natychmiast, biegiem.

Polscy Guzzi

0

Wywiad z Andrzejem Chmieleckim,  prezesem Moto Guzzi Klub Polska (www.guzziclub.pl)

Jak to się stało, że spośród wielu marek motocykli na świecie zafascynował się Pan tak mało znaną w Polsce Moto Guzzi?

To był przypadek, choć wiadomo, że przypadki nie istnieją. Kilkanaście lat temu mój przyjaciel sprawił sobie motocykl. Więc i ja postanowiłem odkurzyć swoje motocyklowe prawo jazdy. Pierwszym motocyklem, który pojawił się w pobliżu był Moto Guzzi V35 z 1981 roku, który ujeżdżałem z powodzeniem przez dwa lata. Dzięki temu poznałem wiele osób z całej Polski związanych z tą marką i tak już zostało. Dziś używam już trzeciego z kolei modelu tej marki.

Jak powstał Moto Guzzi Club Poland?

Na początku 2002 roku utworzyła się nieformalna grupa zapaleńców i fascynatów, która spotykała się w małym gronie w salonie Moto Guzzi. Na początku 2003 roku dołączyli do nas koledzy z Lublina. Pierwszy ogólnopolski zlot udało się zorganizować w Mucznem, w czerwcu 2003 roku. W dniu 14.06.2005. nasz Klub został zarejestrowany w KRS-ie i urósł do rangi Stowarzyszenia. Moto Guzzi Klub Polska w swoich założeniach jest klubem ogólnopolskim, do którego może przynależeć każdy kto spełni kilka standardowych warunków.

A jak wyglądają wasze struktury?

Ze względów praktycznych klub jest podzielony na oddziały: warszawski, lubelski, kujawsko-pomorski i śląski. W skład zarządu wchodzi po jednej osobie z oddziału oraz skarbnik klubowy.

Ilu jest członków?

Oficjalnie w naszym klubie jest zarejestrowanych 60 członków. Na naszych imprezach bywają również osoby niezrzeszone. Szacuję ich liczbę na przynajmniej drugie tyle.

Jednym z warunków bycia członkiem waszego klubu jest posiadanie motocyklu, ile kosztuje najtańsza wersja Moto Guzzi?

Ceny motocykli są różne. Można się z nimi zapoznać w ofercie oficjalnego importera. Poza tym jest bardzo duża liczba motocykli używanych. Tak więc każdy, kto chce może znaleźć odpowiednią ofertę.

Czy udało się w Polsce zorganizować jakiś międzynarodowy zlot?

Od kilku lat regularnie gościmy guzzistów z zagranicy. Początkowo z Włoch i Niemiec, a w  ubiegłym roku na naszym zlocie była również liczna reprezentacja z Finlandii.

Jakieś szczególne znajomości/przyjaźnie  z klubami we Włoszech?

Znajomości są raczej z osobami-członkami klubów i to procentuje późniejszymi odwiedzinami. Wielokrotnie braliśmy udział w imprezach włoskich, zwłaszcza związanych z World Club Moto Guzzi, w którym jesteśmy zarejestrowani. Szczególną sympatią darzymy te organizowane w Mandello del Lario, kolebce firmy Moto Guzzi. Poza tym Austria, Czechy, Niemcy, Finlandia, Węgry. Jesteśmy młodym klubem i dużo jeszcze przed nami.

Włosi słyną z doskonałych motocyklistów (Valentino Rossi, Max Biaggi). Czy interesuje się Pan również wyścigami, a może jest fanem któregoś z wymienionych motocyklistów?

Sport motocyklowy, zwłaszcza ten na najwyższym poziomie, jak każda inna dyscyplina dostarcza dużych emocji. Dodatkowo każdy poważny motocyklista jest też fanem techniki. Zrobić coś przy własnej maszynie, czy to małą czynność konserwacyjną, czy poważny remont, jak ktoś potrafi to czysta przyjemność. W historii motocyklizmu marka Moto Guzzi słynęła z wielu modeli sportowych. Obecnie  nie jest to obszar jej zainteresowań. Jest nią szeroko pojęta turystyka i tę promujemy na zlotach Moto Guzzi w Polsce. Nasze osobiste kontakty z torami wyścigowymi dotyczą głównie różnych form szkolenia techniki jazdy. Co się tyczy włoskich gwiazd sportów motorowych to, tak, znam Valentino Rossi i Maxa Biaggi i kibicuję im obu.

 

Moto Guzzi włoskie przedsiębiorstwo powstałe w roku 1921 w Mandello del Lario nad jeziorem Como. Firma należy do najdłużej działających fabryk motocykli na świecie. Inicjatorami powstania fabryki byli trzej przyjaciele z dywizjonu lotniczego: Carlo Guzzi, Giorgio Parodi oraz Giovanni Ravelli, który zginął jednak w katastrofie lotniczej przed wyprodukowaniem pierwszego seryjnego motocyklu. Na jego cześć znakiem wytwórni wybrano orła korpusu powietrznego. Od 2004 roku wchodzi w skład spółki Piaggio.

Rzecz o tym, jak Leonardo zatrzymał w malarstwie czas

0

Dama z gronostajem jest jednym z najcenniejszych obrazów w polskich zbiorach. Kilka lat temu właśnie ten obraz był niekwestionowaną perełką w Berlinie na wystawie Portret renesansowy. Pomimo tego, że wystawa prezentowała wybitne dzieła sztuki renesansu włoskiego, Dama wieńczyła ekspozycję w specjalnie przygotowanej niszy, na ciemnej ścianie, doskonale oświetlona, a kiedy pojechała na dalsze tournée do Londynu, miejsce po niej pozostało puste i… nadal oświetlone. Cóż takiego w portrecie młodej kobiety? To, że patrzył na nią sam Leonardo da Vinci sprawiło, że dziewczyna stała się nieśmiertelna. Ale najważniejszym pozostaje to, jak na nią patrzył. Pozostawił ulotną chwilę, niemal niemożliwą do zarejestrowania okiem, bo „nasza” Dama to nie tylko piękny portret uroczej kobiety z dziwnym zwierzątkiem na rękach. To zatrzymanie czasu dla nas, dla patrzących, zharmonizowanie urody modelki z jej charakterem, z chwilą, w której żyła.

Dama z łasiczką, czy Dama z gronostajem?

Pomimo lekko pociemniałej i żółknącej farby, zwierzątko na rękach pięknej damy ma wyraźnie białe futerko. W literaturze włoskiej bywało określane różnie: faina, martora, ermellino, furetto. Przez lata w Polsce popularną nazwą obrazu była Dama z łasiczką, a gronostaj jest gatunkiem łasicy w szacie zimowej. Portret to nie tylko przedstawienie kobiety ze zwierzątkiem, ale także zbiór kilku symboli, które budują narrację dzieła poza jego warstwą estetyczną. Łasica jest symbolem rozwiązłości, natomiast gronostaj w dawnej emblematyce, czyli nauce odczytującej symbole, oznaczał czystość. Zwierzę było znane ze swojej odrazy do brudzenia się, a dewizą zapisaną w Orderze Gronostaja były słowa: Lepiej umrzeć, niż się splamić. W 1488 roku Ludovica Sforza otrzymał od króla Neapolu tytuł rycerza Zakonu Gronostaja. Zwierzątko w rękach Cecylii może być zatem odczytywane jako gronostaj łączący swoją symboliką księcia Ludovica z młodą kochanką oraz jako oznaka czystości, bo portret pięknej dziewczyny nie ma w sobie erotyzmu.
Jako ciekawostkę przytoczę jeszcze inną hipotezę, niegdyś opublikowaną. Portret miał nawiązywać do spisku przeciwko Galeazzo Marii Sforzy (brata Ludovica), a dziewczyna miała być jego córką Cateriną. Naszyjnik z czarnych korali nawiązywał do żałoby po ojcu, zaś gronostaj był przypomnieniem herbu Giovanniego Andrei da Lampugnano, zabójcy Sforzy z 1476 roku. 

Młoda kochanka księcia 

Cecylia Gallerani (1473 – 1536) przyszła na świat w skromnej rodzinie w Sienie. Jako dziesięciolatka została zaręczona z Giovannim Stefano Viscontim. Niestety, bracia zawłaszczyli jej posag i cztery lata później narzeczeństwo zostało zerwane. Przybyła na mediolański dwór jako nastolatka i została kochanką księcia regenta, Ludovica Sforzy zwanego Il Moro. Była podobno jedną z najbardziej uroczych kobiet na zamku, lubianą i szanowaną, a poza urokiem słynęła z mądrości i wykształcenia. Znała łacinę i grekę, pisała wiersze, porównywano ją do Safony, potrafiła prowadzić poważne dysputy. W maju 1491 roku urodziła syna, Cesare. Było to już już po ślubie Ludovica z Beatrycze d’Este. Książę obdarował ją posiadłościami ziemskimi w Pawii i Saronno, ale już niedługo później, w styczniu 1492 roku wydał ją za mąż za hrabiego Carminati-Bergamini . W prezencie ślubnym (z przeznaczeniem dla syna, Cesare) podarował pałac Carmagnola. 

Losy obrazu po rozstaniu Cecylii z księciem Mediolanu

Cecylia przenosząc się do pałacu Carmagnola zabrała portret ze sobą. Wiele lat później, zabiegająca o względy Leonarda Izabela d’Este prosiła w liście o przesłanie obrazu. Zachowała się korespondencja dwóch pań. List z 26 kwietnia 1498 zawiera prośbę: wspomniawszy, że portretował on [Leonardo] Was z natury, prosimy, abyś zechciała (…) przesłać nam ten swój portret, bowiem poza tym, że zaspokoi to naszą chęć porównania [Izabela chciała porównać malarstwo Leonarda do innych swoich dzieł], również chętnie ujrzymy Wasze oblicze (…). Signora Bergamini odpisała, że wysyła portret, a tym chętniej jeszcze bym to uczyniła, im bardziej byłby on do mnie podobny (…). Jak wyjaśniła w dalszej części listu, po latach nie przypominała już dziewczyny  z portretu. Obraz został zwrócony przez Izabelę i pozostał w pałacu Cecylii do jej śmierci w 1536 roku. Ale od tego czasu do końca XVIII wieku dzieło nie widnieje w żadnych dokumentach. Jest wzmianka w inwentarzu rzymskiej kolekcji rodu Farnese z 1644 roku o obrazie Perugina (?) zatytułowanym Czystość z gronostajem na rękach. Dopiero bibliotekarz z muzeum w Mediolanie, w 1804 roku zanotował, że kopia portretu znajduje się w zbiorach muzealnych, ale jego oryginał sto lat wcześniej widziano podobno u markiza Bonasana. W 1900 roku lwowski historyk sztuki, Bołoz-Antoniewicz opublikował tekst, w którym stwierdził, że portret uznany za badaczy za zaginiony to z wielkim prawdopodobieństwem dzieło znajdujące się u Czartoryskich w Krakowie. Obraz został zakupiony jako oryginalne dzieło Leonarda przez syna Izabeli Czartoryskiej, Adama Jerzego. Nie znamy dokładnych okoliczności zakupu. Księżna umieściła dzieło w Puławach, w Domku Gotyckim i sporządziła jego opis wyjaśniając, że syn nabył dzieło w Italii i że jest to portret autorstwa Leonarda d’Avinci  przedstawiający kochankę króla Francji, Franciszka I zwaną La Belle Ferronière, żonę kupca żelaznego. Kiedy po powstaniu listopadowym Czartoryscy uciekli do Paryża, obraz znalazł się z nimi w Hotel Lambert, ale nikt z francuskich badaczy nie wspominał o dziele Leonarda w Paryżu, musieli zatem trzymać portret w ukryciu. Jest to o tyle prawdopodobne, że Paryż był wówczas żywo zainteresowany sztuką, a w 1869 roku opublikowano wielką monografię Leonarda. Brak wzmianki o Damie z gronostajem świadczy o tym, że Czartoryscy, chociaż udzielający się towarzysko, nie ujawnili informacji o posiadanym dziele. Precyzując, autor wspomniał portret wśród dzieł zaginionych. Po wojnie pruskiej Dama z gronostajem wróciła do Polski, ale już do Krakowa, gdzie syn Adama, Władysław założył muzeum. Dopiero wówczas obrazem zajęli się badacze z różnych krajów. Od czasu pierwszej wojny światowej, kiedy Dama dla bezpieczeństwa przebywała w Dreźnie, poznało ją wielu historyków włoskich i niemieckich i od 1916 do 1942 roku ukazało się mnóstwo publikacji świadczących za lub przeciw Mistrzowi z Vinci. W 1920 roku obraz wrócił do Krakowa. Podczas drugiej wojny światowej Dama ponownie opuściła Polskę. Najpierw najcenniejsze obiekty krakowskie przewieziono do Sieniawy, ale hitlerowcy odkryli kryjówkę i Dama…, Portret z miłosiernym Samarytaninem Rembrandta oraz Portret młodzieńca Rafaela zostały wywiezione do Niemiec i krótko prezentowane w Kaiser Firedrich Museum w Berlinie. Jednak już w 1940 roku dzieło Leonarda ponownie trafiło do Krakowa, do siedziby gubernatora, Hansa Franka, na Wawelu, następnie na na Śląsk i Bawarię. Dzieło w 1945 roku odzyskały dla Krakowa wojska amerykańskie tzw. Obrońcy Skarbów. Podczas dwóch wystaw – w 1952 w Warszawie i w 1961 w Krakowie – opublikowano badania na temat stroju, uszytego zgodnie z modą hiszpańską i naszyjnika wykonanego z popularnych wówczas czarnych bursztynów. Datę powstania obrazu ustalono na 1490 rok. Zwrócono także uwagę na czarne hafty i węzły na rękawach stroju. Motyw inspirowany sztuką orientalną był powtarzany w rysunkach Leonarda zdobiących jego notatki od 1480 roku. 

Technika wykonania

Obraz ma wymiary 54,8×40,3 centymetra i został namalowany farbami olejnymi na desce orzechowej  zagruntowanej bielą ołowiową. Leonardo zastosował metodę laserunku, co oznacza wielokrotne nakładanie cienkich warstw farby i ostateczne uzyskanie gładkiej powierzchni, często z widocznym śladem pędzla na powierzchni. Błękitem jest droga ultramaryna, barwy pochodzące od brązu są pochodzenia organicznego, zaś pozostałe kolory mają w składzie tlenki żelaza. Liczne badania dowiodły, że Leonardo malował obraz dwiema rękami.
Kilka studiów rysunkowych można uznać za szkice do obrazu. Studium rąk oraz szkic torsu kobiecego rysowany czerwoną kredą ze zbiorów biblioteki Windsoru oraz studium głowy anioła ze zbiorów turyńskich z charakterystycznym, miękkim skrętem ciała są najbardziej prawdopodobnymi próbami Leonarda. Czarne tło jest efektem przemalowania, prawdopodobnie w latach 1799-1800. Pierwotnie w tle znajdował się pejzaż, a prześwietlenia obrazu wskazują zarys okien lub logii, nieco przypominających architekturę z obrazu Madonna Benois z Ermitażu. Numery inwentarzowe na rewersie i napis w lewym górnym rogu: LA BELLE FERONIERE. LEONARD D’AWINCI pochodzi z czasów, kiedy obraz przygotowywano do ekspozycji w Puławach. Istnieje także hipoteza, że przemalowania dokonał Eugene Delacroix, który przyjaźnił się z Adamem Czartoryskim.  

Unikalna poza, zgoda na życie

Leonardo stworzył unikalną pozę, o tułowiu miękko obracającym się za głową, organicznym ciele, nie posągowym, jak wiele innych portretów dam z czasów renesansu, ale eterycznym i żywym. Spojrzenie młodej Cecylii jest poważne, starsze, niż jej ciało. Jest w jej oczach zgoda na życie, na otoczenie. Wiemy, że żyła w doskonałych warunkach bogatego dworu, że była kochana i podziwiana, ale mimo to, spójrzcie w jej oczy. To kobieta bez pretensji do życia, coś w jej twarzy każe mi sądzić, że miałaby takie same łagodne ruchy i zgodę, gdyby jej życie potoczyło się inaczej. Harmonia, jedna z idei renesansu, tak pożądana dzisiaj i poszukiwana w jodze, medytacji, muzyce tybetańskich gongów jest w pozie i spojrzeniu Cecylii. Popatrzcie na nią i uczcie się widzieć, nie tylko patrzeć. Sztuka jest medytacją i ukojeniem.