Slide
Slide
Slide
banner Gazzetta Italia_1068x155
Bottegas_baner
baner_big
Studio_SE_1068x155 ver 2
LODY_GAZETTA_ITALIA_BANER_1068x155_v2
ADALBERTS gazetta italia 1066x155
Baner Gazetta Italia 1068x155_Baner 1068x155

Strona główna Blog Strona 83

Taxi! Taxi!

0

Do tej pory mówiliśmy o samochodach unikatowych i baaardzo drogich. Dzisiaj wobec tego opowiem o aucie, do którego każdy z nas może wsiąść. Myślę tu o taksówce. Chociaż gdy zadzwonimy do swojej ulubionej korporacji akurat ten konkretny model raczej po nas nie przyjedzie.

Oto Fiat 600 D Multipla z 1961. Wersja Taxi Milano. Spróbujmy rozszyfrować tą nazwę. Milano – to proste, ale co z Taxi? Otóż mamy trzy możliwości. Pierwsza to pochodzące z greki ,,tachys”, co znaczy szybko. Innym wytłumaczeniem jest nazwa niemieckiego arystokratycznego rodu Thun und Taxis. Od wieków miał on monopol na usługi pocztowe dla Świętego Cesarstwa Rzymskiego. Może również pochodzić od wymyślonego przez Niemców taksometru, w skrócie nazywanego tax, czyli opłata. 

Pierwsza taksówka pojawiła się w 1896 w Stuttgarcie. Natomiast pierwszą korporacją taksówkową powstałą w 1897 była Electric Carriage and Wagon Company z Nowego Jorku. W swoim posiadaniu miała 12 elektrycznych pojazdów. Boom nastąpił w 1907 gdy Harry N. Allen kupił we Francji 65 aut, od których zaczyna się historia New York Taxicab Company. Sprowadzone samochody były czerwono-zielone, zostały jednak przemalowane na żółto, tak aby były bardziej widoczne dla potencjalnych klientów. Chętnych do korzystania z usług firmy było na tyle dużo, że już w następnym roku po mieście jeździło 700 żółtych taksówek. 

Wróćmy do Mediolanu. Na początku usługa przewozów jak wszędzie na świecie odbywała się tutaj za pomocą konnych karoc. Woźnica (bo jeszcze przecież nie taksówkarz) w Mediolanie był nazywany ,,brumista” od słowa brum, czyli latarni montowanej na szczycie karocy w celu oświetlania drogi przed pojazdem. 

Jak już wiemy, w tej branży kolor lakieru jest dość ważny, jednak we Włoszech od 1927 roku wszystkie środki transportu publicznego były czarno-zielone. Nie do końca jasne jest, czy zarządził to faszystowski rząd kierując się kolorem umundurowania wiernej sobie partyjnej młodzieżówki, czy też powód był bardziej praktyczny, bowiem w tamtych latach Austria jako reperacje wojenne przekazała Włochom olbrzymie ilości farby właśnie w tych kolorach.

Kolory te przetrwały do roku 1970, kiedy to z tych samych względów, co w Nowym Jorku postanowiono zmienić kolorystykę na żółtą. Ponownie zmieniono ją w roku 1993, tym razem wprowadzając biel.

W latach 60-tych w Mediolanie taksówki działały w systemie zmianowym. Doba była podzielona na 6 zmian, które nakładały się na siebie kilkoma godzinami. Do ich oznaczenia na samochodzie ustawiano odpowiednią metalową tabliczkę, tzw. paletkę. Każda zmiana miała swój kolor i kształt paletki. Pierwszą zmianę [6.00 – 16.00] symbolizował zielony trójkąt. Ostatnią [21.30 – 06.00] paletka okrągła i biała. Czterem pozostałym zmianom przypisano paletki okrągłe, trójkątne lub kwadratowe w kolorach żółtym, białym i czerwonym.  

W latach 90-tych zastąpiono je numerowanymi kartami, na których była zaznaczona godzina rozpoczęcia zmiany trwającej 10 godzin. Wtedy też powiększono liczbę zmian do 11. W latach 60-tych, do których odwołuje się prezentowany model, powstało pierwsze w Mediolanie Radio Taxi. Nazywane „Velasca” od wieży, w której miało swoje biura i nadajniki.

Multipla, czyli wszechstronna. Konstruktorem był Dante Giacosa, który w odpowiedzi na zapotrzebowanie lat powojennych stworzył pierwszego masowo produkowanego minivana. Inne firmy, w tym Alfa Romeo, dużo wcześniej pokazały swoje pomysły takiej koncepcji nadwozia, ale kończyło się tylko na prototypach. Mówimy tu o minivanach, czyli autach wieloosobowych, ale bazujących na płycie auta osobowego, a nie transportowego, jak choćby wcześniejszy Volkswagen T2 z 1949 roku.

Poniżej prototyp Carrozzerria Castagna Alfa Romeo 40/60 HP Aerodinamica z 1913 r. Był to także pierwszy ,,Concept Car” zbudowany przez Alfę Romeo.

Wersję Multipla po raz pierwszy pokazano na Salonie w Brukseli w 1956 roku. Była to wariacja nadwozia Fiata 600 zaprezentowanego rok wcześniej jako następca mocno wysłużonego Fiata Topolino z 1936. Na marginesie dodam, że w 1936 roku Topolino z pojemnością silnika 596 cm³ i zaledwie 13 KM był najmniejszym seryjnie produkowanym samochodem świata. 

Fiat proponował dwie wersje Multipli: 5-osobową (dwie kanapy) i 6-osobową (przednia kanapa + 4 oddzielne fotele z tyłu). Nie był to oczywiście samochód komfortowy, jednak duża możliwość konfiguracji wnętrza dzięki składanym fotelom i kanapie przekonała wielu klientów do jego nabycia.

Nie było to również auto zbyt bezpieczne. Skoro silnik znajdował się z tyłu, kierowca podczas zderzenia za jedyną ochronę miał tylko przednią szybę. Pojawiło się jednak dość szybko powiedzenie, że jest to samochód… najbezpieczniejszy na świecie, gdyż kierowca prowadzący go i posiadający choć odrobinę instynktu samozachowawczego musiał tu szczególnie uważać.

Samochód Fiata był oferowany na wielu rynkach, w tym w USA i w Polsce. W 1957 roku Motozbyt sprowadził 500 sztuk Multipli, która u nas kosztowała krocie. Było to równowartość około 64 średnich miesięcznych pensji. Nie zraziło to jednak nabywców i jak w przypadku większości produktów w tamtych czasach, popyt przerósł podaż.

Prezentowany model włoskiej firmy Mini Miniera jest limitowany do 600 sztuk. Mini Miniera wyprodukowała kilka wersji Multipli. Poczynając od “cywilnej” i “cywilnej z przyczepką” (tylko 18 sztuk) poprzez Gazzetta dello Sport, Abarth, Aral również z przyczepką, dwie wersje odkryte Taxi Torino i Taxi Costa Amalfitana, a kończąc na … karawanie. Jednak wersją najbardziej zaskakującą jest Multipla jako pojazd reklamowy firmy Sagip, gdzie za kabiną kierowcy umieszczono… olbrzymiego różowego prosiaka. Oryginalne nadwozie wykonała Carrozzeria Boneschi. Trochę współczuję kierowcy, który jeździł “tym czymś”, ale wiadomo: reklama dźwignią handlu!

Wracając na koniec do taksówek, a raczej taksówkarzy. Polecam film Jima Jarmuscha “Noc na ziemi” z rzymskim wątkiem w wykonaniu Roberto Begniniego, gdyż jest to taksówkowy rollercoaster!

Powiedziałem rollercoaster? To dopowiem… Najszybsza na świecie kolejka “Formula Rossa” znajduje się w Ferrari World Abu Dhabi Theme Park. Osiągamy tam 240km/h w zaledwie 4,9 sekundy [0 -100km/h w 2 s.] Przeciążenia dochodzą do 1.7Gs. Na trasie o długości 2,07 Km wzorowanej na torze wyścigowym w Monzie, mamy zakręt pod kątem 70 stopni oraz najniższy punkt przejazdu [zaledwie 1,5m.] – przy tych prędkościach? Szaleństwo!

  • Lata produkcji: 1956 – 69 [600 D seria I 1960 – 64]   
  • Wielkość produkcji: ok. 200.000 [wszystkich wersji] 
  • Silnik: Fiat 100 [4 cylindry w linii]
  • Pojemność skokowa: 767  cm3 
  • Moc/obroty: 29 KM / 4800
  • Prędkość max: 99 km/h
  • Przyspieszenie 0-90 km/h (s): 39,8
  • Ilość biegów: 4
  • Masa własna: 720 Kg 
  • Długość: 3535 mm 
  • Szerokość: 1450 mm
  • Wysokość 1580 mm 
  • Rozstaw osi:  2000 mm 

Ciasto z orzechami pekan

0

SKŁADNIKI:

Spód:

  • 300g mąki typu 00
  • 150 g cukru pudru
  • 150 g miękkiego poszatkowanego masła
  • 2 jajka
  • szczypta soli

Nadzienie:

  • 200 g orzechów pekan niesolonych
  • 4 jajka
  • 175 g syropu klonowego
  • 50 g miękkiego masła
  • 85 g cukru trzcinowego
  • 1 łyżeczka ekstraktu z wanilii lub trochę wanilii w proszku/ w lasce

PRZYGOTOWANIE:

Na blacie kuchennym wymieszać mąkę z masłem i zagnieść. Dodać sól, cukier i wyrabiać aż ciasto osiągnie konsystencję piasku. Następnie dodać jajka i zagniatać aż do otrzymania gładkiego, jednolitego ciasta. Przykryć folią spożywczą i wstawić do lodówki na godzinę.

Rozgrzać piekarnik do 190° (z termoobiegiem). 

Rozwałkować ciasto na blacie oprószonym mąką, a następnie przełożyć na blaszkę o średnicy 24cm wyłożoną papierem do pieczenia. Spód podziurkować widelcem i wstawić do lodówki na czas przygotowywania nadzienia.

30 g orzechów pekan odłożyć na bok, resztę drobno zmielić. W dużej misce wymieszać miękkie masło, cukier trzcinowy, jajka, syrop klonowy i wanilię. Na koniec dodać rozdrobnione orzechy. Wlać masę na spód i ułożyć pozostałe orzechy tworząc okręgi na cieście.

Ciasto piec około 35 minut. Po 10 minutach pieczenia przykryć folią aluminiową, aby nie przyrumieniło się za bardzo.

Po wystygnięciu, serwować ciasto z lekko ubitą śmietaną i gałką lodów waniliowych.

Smacznego!

Passato prossimo czy imperfetto?

0

Dwa czasy gramatyczne najczęściej używane do wyrażania przeszłości w języku włoskim to passato prossimo i imperfetto. Kiedy używać jednego, a kiedy drugiego? Odpowiedź wydająca się oczywista, może wprowadzić w błąd. Passato prossimo wyraża czynność zakończoną w bliższej lub dalszej przeszłości, której skutki są widoczne w teraźniejszości. Tego czasu używamy do wyrażania akcji punktowej lub w przypadku wyliczeń czynności o krótkim czasie trwania, dokonanych w określonym momencie (1). 

  1. Mi sono svegliata alle 7, ho fatto colazione e sono andata al lavoro. 

Obudziłam się o 7, zjadłam śniadanie i pojechałam do pracy. 

Niemniej jednak, stosuje się go również do wyrażania czynności powtarzających się w przeszłości, ale niemających charakteru zwyczaju (2).

2. L’anno scorso sono andato spesso in piscina. 

W ubiegłym roku chodziłam często na basen.

Słuszne jest zatem stwierdzenie, że passato prossimo używany jest we wszystkich przypadkach wyrażających czynność dokonaną w przeszłości. Należy jednak uwzględnić różnice, które można napotkać w różnych systemach językowych. W rzeczy samej, czynność zakończona w przeszłości, w gramatyce języka włoskiego nie zawsze odpowiada czynności zakończonej w przeszłości w gramatyce języka polskiego. Z tego powodu zastosowanie passato prossimo w niektórych przypadkach może być niejasne dla wielu Polaków uczących się włoskiego. W odróżnieniu od języka polskiego, w języku włoskim aspekt dokonania czynności dotyczy każdego rodzaju akcji zakończonej w określonym momencie. Dla ułatwienia posłużymy się następującym przykładem:     

3. Cosa hai fatto ieri?  

Co robiłeś wczoraj?/Co zrobiłeś wczoraj?

Pytanie Cosa hai fatto ieri? można przetłumaczyć na język polski w dwojaki sposób, zależnie od kontekstu sytuacyjnego. Użycie passato prossimo uzasadnione jest faktem, że czynność wyrażona czasownikiem zakończona jest w przeszłości według gramatyki języka włoskiego. Czasownik fare w czasie imperfetto może wystąpić tylko i wyłącznie, kiedy mamy do czynienia z dwiema czynnościami przeszłymi, z których jedna postrzegana jest jako tło drugiej (4).

4. Cosa facevi ieri quando ti ho telefonato?

Co robiłeś wczoraj jak do Ciebie zadzwoniłam? 

W tym przypadku czasownik fare odmieniony w czasie imperfetto, nie będzie się odnosić do wszystkich czynności wykonanych przez podmiot w ciągu całego dnia, ale skupi uwagę na danej czynności trwającej w określonym momencie. Dla lepszego zrozumienia, przytoczymy kolejny przykład:

5. Ieri ho letto il libro di Moravia. 

Wczoraj przeczytałem/łam książkę Moravii./Wczoraj czytałem/łam książkę Moravii. 

Czasownik ho letto można przetłumaczyć na język polski zarówno jako przeczytałem/łam, określając tym samym czynność jako dokonaną, jak również czytałem/łam, jeśli chce się podkreślić jej trwanie. Ten przykład również doskonale przedstawia różnice między włoskim a polskim systemem językowym. W myśl gramatyki języka polskiego, w odróżnieniu od włoskiej, czynność czytania nie będzie postrzegana jako zakończona w przeszłości, jeśli na przykład przeczytaliśmy kilka stron książki. Zrozumienie istoty zakończenia czynności w przeszłości jest zatem podstawą, aby poprawnie używać tego czasu gramatycznego. Na szczęście, wszystkie wątpliwości znikają, jeśli w zdaniu występują elementy wskazujące ramy czasowe określonej czynności, takie jak tutto il giorno, per due ore czy tutta la sera. W tych przypadkach wybór mamy tylko jeden, passato prossimo, nawet jeśli, z gramatycznego punktu widzenia, w języku polskim czynność wyrażona czasownikiem nie będzie miała aspektu dokonanego.  

6. Ieri ho lavorato dalle 8 alle 16.

Wczoraj pracowałem/łam od 8 do 16.

7. Ti ho aspettato per un’ora! 

Czekałam/łem na ciebie godzinę! 

Kiedy natomiast używamy czasu imperfetto? Przede wszystkim, kiedy wyrażamy czynność powtarzającą się lub mającą charakter zwyczaju (8). Ten czas gramatyczny, jak wcześniej wspomnieliśmy, stosujemy, gdy wyrażamy dwie czynności przeszłe, jedna trwająca w czasie imperfetto w funkcji tła dla  drugiej, krótszej, o charakterze punktowym, wyrażonej przez passato prossimo (9). Czas imperfetto używany jest również, gdy chce się podkreślić równoczesność dwóch czynności przeszłych o tym samym czasie trwania (10), jak również w opisach, w tym stanów cielesnych i przeżyć wewnętrznych (11).

8. D’estate ogni settimana andavamo al mare. 

Latem w każdy weekend jeździliśmy nad morze.  

9. Quando andavo al negozio, ho incontrato il mio vicino di casa. 

Kiedy szedłem/ szłam do sklepu, spotkałam swojego sąsiada. 

10.Mentre leggevo il giornale, bevevo un caffè. 

Podczas gdy czytałem/łam gazetę, piłem/łam kawę. 

11. Alla fine della giornata eravamo stanchi ma contenti. 

Na koniec dnia byliśmy zmęczeni, ale zadowoleni.

W przypadku czasowników modalnych potere (móc), volere (chciać) i dovere (musieć), czas, w którym zostanie użyty czasownik, wzbogaca nas o dodatkowe informacje dotyczące czynności przez niego wyrażonej. Jeśli czasownik odmieniony zostanie w czasie passato prossimo, dokonanie czynności jest pewne, a z samej konstrukcji gramatycznej wynika, że została ona zakończona w przeszłości (12).

12. Ho dovuto lavorare. (= Ho lavorato.) 

Musiałem pracować. (= Pracowałem.)

W konsekwencji tego, zdanie Ho dovuto lavorare, ma sono andato a casa. jest kompletnie niepoprawne gramatycznie i pozbawione sensu. 

Jeśli natomiast czasownik modalny w zdaniu zostanie użyty w czasie imperfetto, to ostateczny wynik akcji nie jest nam znany (13). Aby go poznać, musimy uzupełnić zdanie o dodatkowe informacje (14)(15).

13. Dovevo lavorare. 

Musiałem/am pracować. (Powinienem był/Powinnam byłą) pracować. 

14. Dovevo lavorare quindi sono rimasta in ufficio. 

Musiałem/łam pracować, zatem zostałam w biurze.

15. Dovevo lavorare ma sono andata al teatro. 

Powinienem był/Powinnam była pracować, ale poszedłem/ poszłam do teatru. 

Wino a sztuka uwodzenia

0

Jeżeli ktoś szuka czegoś co pomoże mu zamienić nawet prostą romantyczną kolację w pełen namiętności wieczór, nie powinien zapominać o właściwościach afrodyzjakalnych wina. Moc uwodząca tego szlachetnego trunku znana jest od tysiącleci, a wychwalali ją filozofowie i poeci każdej epoki.

Mimo tego, że jego moc afrodyzjakalna nie została naukowo potwierdzona, ten wyborny trunek posiada kilka właściwości chemicznych, które mają pozytywny wpływ na nasze ciało. Na przykład, pewnie nie wszyscy wiedzą, że czerwone wino zawiera pewien antyoksydant, a konkretnie resweratrol, który zwiększa płynność krwi, co, w konsekwencji, ma pozytywny wpływ na libido. 

Warto zadać pytanie, dlaczego już od starożytności uważano ten napój za prawdziwy katalizator naszych namiętności?

Już Owidiusz pisał „Wino czyni serce tkliwem. Miłość duszę opromienia…” (Owidiusz, Sztuka kochania). Możliwe, że, jeżeli słowa poety nie kłamią, możemy poznać bliżej jego właściwości afrodyzjakalne, pomijając analizy chemiczne i skupiając naszą uwagę na czymś innym…  Wiemy, że pożądanie może mieć naturę chemiczną, ale bardzo często ma ono podłoże psychologiczne: istnieje chemia miłości, która nie może zostać zsyntetyzowana w laboratorium, natomiast jest tworzona w naszej głowie. Może właściwości afrodyzjakalnych wina trzeba szukać w jego zdolności tworzenia wyraźnych wyobrażeń w naszej głowie.

Pomyślmy o kieliszku wina musującego: ile obrazów jest w stanie przywołać w naszym umyśle?

Absolutne narzędzie uwodzenia w wielu klasycznych filmach, takich jak Casablanca lub Śniadanie u Tiffany’ego, czy nawet w wielu 007, gdzie sławny tajny agent świadomie korzysta z pomocy francuskich win musujących, żeby uwodzić panny każdej narodowości w najróżniejszych sytuacjach. Na pewno w naszej wyobraźni szampan pojawia się w chwilach świętowania, często z odrobiną pikanterii w tle… Nawet Napoleon został tak uwiedziony, nie udało mu się oprzeć zalotom wdowy Cliquot Ponsardin, szlachcianki oczywiście, ale już nie tak atrakcyjnej, która usidliła go proponując mu tak wysławiane wino musujące

Zostawmy na chwilę białe wina i przyjrzyjmy się tym czerwonym: ich królewskie nuty przywołują na myśl namiętność oraz delikatność aksamitu, które otulają niczym ciepły uścisk…

Mówi się, że kochankowie Kleopatry, żeby jej się przypodobać, używali czerwonego wina, słodkiego i z podsuszanych winogron, nazywanego Vinum Acquense, możliwe, że od niego pochodzi dzisiejsze Brachetto: namiętna nuta i słodka delikatność tworzyły mieszankę, którym nie można było się oprzeć do tego stopnia, że w samej księżniczce budziły namiętność. Oczywiście nie jest to tylko kwestia koloru, ale również zapachów, smaków i gestów: żeby stać się takim Connery czy Hepburn, kieliszek Dom Perignon nie wystarczy. Wino pomaga uwodzić tylko wtedy, kiedy wiesz jak stworzyć odpowiednią atmosferę.

Nie zapomnij o potrawach, niewielu, ale zrobionych z wyjątkowych składników, nawet tych uznawanych za afrodyzjaki (a dlaczego nie?), żeby zapewnić sobie powodzenie tej nocy, szczególnie jeżeli wiesz jak wydobyć ich smak dobierając do nich odpowiednie wino. Nie zapominaj o tym, że serwis też ma znaczenie, radzę, aby potrawy podawać zawsze z elegancją i żeby umieć mówić między wierszami, być może wspominając anegdoty związane ze światem wina i namiętności, zarówno te przytoczone przeze mnie, jak i tysiące innych, o których nie wspomniałem.

Podsumowując, to Wy sami „doprawiacie” to spotkanie, ale uważajcie, aby nie przesadzić!

Jednakże, jeżeli wieczór okaże się klapą, wina, które wybrałeś do kolacji, okażą się idealne, żeby utopić w nich miłosne smutki.

Filmowe oblicze Mediolanu

0

Mediolan to miasto nieprzyzwoicie europejskie, błyszczące od witryn znanych marek i szczycące się bogactwem. Jednak daleko za murami Galerii Vittorio Emanuele istnieje także inny wymiar miasta. Filmowa strona nie posiada symbolicznej bramy, nie jest nią Porta Garibaldi, nie rzuca się od razu w oczy – by ją odkryć potrzeba nie tylko filmoznawczej pasji, topograficznego zmysłu, ale również znajomości włoskich słów.

Filmowe korzenie Mediolanu sięgają lat dwudziestych ubiegłego wieku, a wśród reżyserów portretujących miasto jest sam Michelangelo Antonioni. Można wręcz powątpiewać dlaczego włoskim cinecittá został Rzym. Przeważyła zapewne obecność rzymskiej szkoły filmowej Centro Sperimentale di Cinematografia (rok założenia: 1935), ale i na tym polu Mediolan nie odstaje. Koniec końców zdecydowano – Rzymowi przypadł tytuł Miasta Filmu Unesco, a Mediolanowi łatka modowego centrum Europy. 

W filmowym kadrze

Co uwielbiają filmowi twórcy? Zdecydowanie piękne światło i kontrasty, a tego ostatniego w Mediolanie nie brakuje, szczególnie jeśli spojrzymy na miejską architekturę – począwszy od okazałych, zabytkowych kościołów aż po szklane drapacze chmur.

Pierwsze filmy kręcone w Mediolanie pochodzą z początków kinematografii w ogóle i wyszły spod ręki samych braci Lumière. Jako pierwsi uwiecznili oni najbardziej znamienity symbol Mediolanu, czyli Katedrę Narodzin św. Marii (Duomo). Okazała katedra stała się plenerem dla wielu późniejszych filmów, wśród których znajduje się znana włoska komedia „Totó, Peppino e la malafemmina” (1956) Camilla Mastrocinque. Dwaj bohaterowie z Neapolu, Totó i Peppino, przyjeżdżają do Mediolanu i zwiedzają miasto. Scena rozgrywająca się na placu katedralnym, kiedy to panowie rozmawiają z miejscowym strażnikiem, uwypukla różnicę pomiędzy północą a południem Włoch.

Obok Duomo znajduje się inny symbol stolicy Lombardii, czyli Galeria Vittorio Emanuele  – współczesna siedziba luksusowych kawiarni i projektantów. Choć galeria pozostaje niezaprzeczalnie terenem świata mody, latem na jej dachu organizowane są wieczorne projekcje z włoskimi filmami na czele.

Przechodząc galerią można dotrzeć do Placu La Scala, którego nazwa nawiązuje do słynnej opery Teatro alla Scala. Widzieliśmy ją m.in. w filmie Vittoria de Siki „Wczoraj, dziś, jutro” (1963), w ujęciach otwierających rozdział Anna, oglądanych z perspektywy kierowcy i będących tłem dla swobodnych komentarzy bohaterki.

Długi spacer w kierunku północy doprowadzi nas do Porta Garibaldi, czyli łuku triumfalnego, symbolicznej granicy oddzielającej Mediolan stary od współczesnego. Dalej już prosto w kierunku Placu Gae Aulenti, gdzie intensywnie oświetlone wieże korporacji UniCredit wyznaczają nowoczesny styl miasta. W jego ramy wpisuje się stacja Porta Garibaldi, wejście do metra, która ze względu na swój charakterystyczny chłodny i metaliczny wygląd stała się tłem dla takich filmów jak „Né Giulietta né Romeo” (reż. Veronica Pivetti, 2015) czy „Aspirante vedovo” (reż. Massimo Venier, 2013). Paradoksalnie, oba filmy to komedie.

Właśnie korzystając z metra, można szybko uciec z ultranowoczesnej dzielnicy nad urokliwe kanały Navigli. Niewielu wie, że w 1978 roku Ermanno Olmi kręcił nad kanałem Naviglio Grande (znajdującym się po zachodniej stronie miasta) jedną ze scen do swojego filmu „Drzewo na saboty” (wł. „L’albero degli zoccoli”). Naviglio z filmu Olmiego to przystań, miejsce spotkań chłopów i arystokracji, obwoźnego handlu. Turystów z pewnością bardziej przyciągną kanały znajdujące się na południu, również zwane Navigli. Z zachodnią częścią nie łączy ich żaden ciąg komunikacyjny, jedynie kontekst towarzyski. Nad kanałami panuje tętniąca życiem atmosfera i wszechobecne, melodyjne „allora”. Urokliwe uliczki zdobią pracownie artystów, księgarnie, restauracje i bary. To dzielnica, która sama przekonuje, by zrobić kolejne zdjęcie i wręcz prosi się o filmową scenę flirtu.

Film – kino – moda – świat

Obecnie w Lombardii powstaje około 20-30 produkcji audiowizualnych rocznie. Wynika to z bogactwa prowincji, której to władze mogą przeznaczyć znaczną część budżetu na sztukę, a także ze sprawnego funkcjonowania komisji filmowej (Lombardia Film Commission). Komisja ta ma na celu promocję regionu (przestrzeni miejskich oraz naturalnych plenerów) oraz stworzenie optymalnych warunków sprzyjających powstawaniu nowych produkcji filmowych. Dysponuje ona bazą kontaktów i lokacji (czyli miejsc, w których kręcone są zdjęcia), pomaga również w uzyskaniu odpowiednich pozwoleń. 

Gdy mowa o kinie, nie sposób nie zwrócić uwagi na wydarzenia poświęcone kontemplacji filmowych dzieł. Cóż, Mediolan nie może równać się z Wenecją, niemniej jednak i tu podejmowane są ważne festiwalowe inicjatywy. Warto wspomnieć chociażby międzynarodowy Festiwal Filmowy w Mediolanie (Milano Film Festival), którego program opiewa w filmy włoskie i międzynarodowe, prezentowane w studyjnych kinach i nagradzane w kilku kategoriach. Festiwal powstał w 1996 roku i od początku organizatorom przyświeca idea promowania wyrafinowanego i niezależnego kina, która w artystycznym Mediolanie sprawdziła się całkiem nieźle.

O sile filmowego medium przekonuje jeszcze Fashion Film Festival, czyli festiwal, który bazuje na styku kultur – mody i kina. Impreza to raczej platforma wymiany myśli, konkurs filmów skupionych na modzie, ale przede wszystkim energetyzujące spotkania projektantów, stylistów, reżyserów i fotografów. Program imprezy, w którym oprawa wizualna zdecydowanie dorównuje merytorycznej treści, świadczy o budowanej renomie festiwalu (powstałego w 2014 roku) i czyni z niego jedno z najbardziej ekskluzywnych spotkań artystycznych na mapie Mediolanu. 

W murach szkoły

Istnieje powszechne przekonanie, iż „filmowość” danego miejsca zaczyna się w szkole. Filmowej, rzecz jasna.  Położenie tego typu instytucji pośrednio warunkuje późniejsze funkcjonowanie miasta, bowiem, prędzej czy później, studenci wyjdą z kamerami na ulice. W Mediolanie mieści się bardzo dobra uczelnia filmowa, z pewnością najlepsza w północnej części Włoch, której początki sięgają lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku. La Civica Scuola di Cinema imienia Luchina Viscontiego kształci: reżyserów, scenarzystów, operatorów, producentów, montażystów, dźwiękowców i animatorów, a wśród jej wykładowców są osoby prężnie działające w branży filmowej. 

Uczelnia znajduje się na terenie dawnej fabryki tytoniu (Manifattura Tabacchi) i choć jest znacznie oddalona od centrum, w swoich murach mieści wszystko, czego niespokojna dusza młodego adepta sztuki filmowej zapragnie: studio telewizyjne, montażownię, mediatekę. Co więcej, obok szkoły znajduje się Interaktywne Muzeum Filmowe (Museo Interattivo del Cinema), które, pomimo nazwy, pełni bardziej funkcję rozrywkową niż edukacyjną. W swoich zbiorach posiada kilka zachowanych obiektów, w tym zabytkowych kamer. W jego obrębie znajduje się również biblioteka oraz archiwum filmowe, które jest pierwszym tego typu archiwum we Włoszech, założonym w 1947 roku. Jednak główną atrakcją są różnego rodzaju aplikacje i specjalnie dostosowane do nich przedmioty (po muzeum poruszamy się wyposażeni w tablet, który sczytuje kody QR). Korzystając z ekranów, możemy wyreżyserować krótki film animowany, wybrać ścieżkę dźwiękową, zaprojektować plakat lub zrobić sobie zdjęcie na wybranym tle. Nie trudno się domyślić, że oferta muzeum skierowana jest do dzieci i młodzieży, choć i wytrawny kinoman zatrzyma się w nim na dłuższą chwilę.

Cud w Mediolanie

Filmowe ścieżki Mediolanu krzyżują się – jakże by inaczej – na Piazza del Duomo. Nocą, w blasku odbijanego od murów katedry światła, nachodzi człowieka kusząca myśl, by, jak bohaterowie „Cudu w Mediolanie” Vittoria de Siki, unieść się nad ziemią i zobaczyć więcej. Niestety, czas, w przeciwieństwie do wyobraźni filmowej, ma swoje ramy i wizyta w mieście dobiega końca. Ślady twórczości filmowej pozostają w pamięci, a przecież studenci Civica Scuola di Cinema piszą już kolejne scenariusze. Mam nadzieję, że Mediolan pomoże im w ich realizacji. A jakby tak nakręcić film w całkowicie pustej Galerii Vittorio Emanuele? To już by była fantazja godna samego de Siki.

Dialekty włoskie w mediach i Internecie

0

Złożone realia językowe Włoch, bogactwo dialektów i lokalnych wariantów języka włoskiego, od wielu lat odzwierciedlane są również przez mass media. Począwszy od Neorealizmu, dialekty zaczęły pojawiać się coraz częściej we włoskim kinie, w ten sposób wierniej przedstawiając rzeczywistość tego kraju. W latach 50. popularny stał się przede wszystkim dialekt rzymski – produkcja filmów skupiała się wokół Cinecittà, wielu z najważniejszych aktorów (np. Alberto Sordi) pochodziło z Rzymu, a filmów których akcja rozgrywała się w stolicy Włoch oczywiście nie brakowało. Oprócz tego rzymski, jako dialekt stosunkowo bliski standardowemu włoskiemu, był zrozumiały dla widzów pochodzących z najróżniejszych regionów Italii, w przeciwieństwie do dialektów bardziej peryferyjnych i hermetycznych, takich jak liguryjski czy sardyński. Dość powszechny we włoskich filmach jest od zawsze również dialekt neapolitański (wystarczy pomyśleć o aktorze Totò).

W latach 60. w kinie zaczęły się częściej pojawiać inne dialekty lub regionalne formy języka włoskiego. Później, w szczególności począwszy od wczesnych lat 80., cechy dialektalne stały się bardzo powszechne w filmach komediowych, między innymi dzięki popularności niektórych aktorów, którzy swe komiczne kreacje opierali na regionalnych stereotypach. Mocny akcent regionalny, w połączeniu z barwnym słownictwem wzbogaconym o wyrażenia dialektalne, zadecydował o sukcesie takich aktorów jak pochodzący z Rzymu Christian De Sica i Carlo Verdone, Apulijczyk Lino Banfi czy Lombardczycy Guido Nicheli i Massimo Boldi. Ciekawe z językowego punktu widzenia są przypadki takich komików jak Jerry Calà (Sycylijczyk, który dorastał w Weronie) czy Diego Abatantuono (urodzony w Mediolanie, ale z apulijskimi korzeniami). W drugiej połowie lat 90., dzięki sukcesowi filmów reżysera i aktora Leonarda Pieraccioniego, bardzo popularny stał się dialekt toskański i  typowe dla tego regionu podejście do komedii i humoru. Szczególnie komedie klasy B, takie jak słynne cinepanettoni, nieustannie wykorzystują stereotypy regionalne, w tym właśnie te dotyczące dialektu. Natomiast we włoskim kinie autorskim można obecnie zaobserwować coraz większą obecność najróżniejszych dialektów – tym razem nie dla komizmu, a w celu lepszego odzwierciedlenia poszczególnych realiów lokalnych.

Korzystanie z dialektalnych akcentów i sformułowań, często opartych na stereotypach, stanowi też podstawę wielu form komedii telewizyjnej, szczególnie w przypadku kabaretu: najsłynniejszym tego przykładem jest program „Zelig” (1996-2016), w którym skecze najpopularniejszych komików były często wzbogacane przez dialekty regionów, z których pochodzili.

Aspekty dialektalne obecne są także we współczesnych włoskich serialach: od sycylijskiego („Komisarz Montalbano”) i neapolitańskiego („Gomorra”) po rzymski („Suburra”). Tak jak dawniej są to głównie dialekty ze środkowych i południowych Włoch, które we włoskim kinie i telewizji są od zawsze bardziej obecne niż te północne (mniej zrozumiałe dla większości Włochów). Kiedy w 2003 r. wyemitowano serial „Elisa z Rivombrosy”, którego akcja toczyła się w XVII-wiecznym Piemoncie, część widzów zwróciła uwagę na fakt, że – w przeciwieństwie do filmów i seriali dotyczących Południa – dialogi były tutaj wyłącznie po włosku. Użycie dialektu piemonckiego uczyniłoby serial bardziej realistycznym, ale zarazem utrudniłoby jego zrozumienie.

Również w przypadku dubbingu, często w zupełnie nieoczekiwanych kontekstach, stwierdzić można obecność dialektów, czy chociaż regionalnych form włoskiego: ciekawym przykładem jest słynny serial animowany „Simpsonowie”, gdzie w dubbingu umieszczono liczne elementy dialektalne w celu zwiększenia komizmu. Policjanci mówią więc po neapolitańsku, czarnoskóry przyjaciel Homera Simpsona wyraża się po wenecku, kierowca autobusu szkolnego ma mocny akcent mediolański, a woźny Willie, gniewny Szkot z bardzo mocnym akcentem, we włoskiej wersji wyróżnia się wymową typowo sardyńską. Z kolei we włoskim dubbingu słynnego amerykańskiego sitcomu z lat 90., „Roseanne”, główna bohaterka nie tylko ma neapolitański akcent, ale przypisano jej nawet włoskie pochodzenie, łącznie z imieniem Annarosa. To samo miało miejsce w przypadku „Pomocy domowej”, innego sitcomu z tamtych lat, gdzie w wersji włoskiej bohaterka Fran Fine nazywa się Francesca Cacace i pochodzi z Frosinone.

W nowym tysiącleciu – dzięki rozwojowi technologii i wszechobecności Internetu – dialekty stały się jeszcze bardziej obecne w wyobraźni młodych Włochów. Nie można nie przytoczyć tutaj zjawiska redubbingów (ridoppiaggi), które od wielu lat są bardzo popularne w serwisie YouTube: chodzi o nagrania zawierające fragmenty znanych filmów z dubbingiem w określonym dialekcie. W ten sposób znaleźć możemy na przykład „Titanica” po neapolitańsku, „Gladiatora” po piemoncku, „Władcę Pierścieni” po sycylijsku czy „Rockyʼego” po kalabryjsku. Dość zaskakujący przypadek – chociaż nie odbiega on specjalnie od tego, co miało miejsce w przypadku „Simpsonów” – stanowi słynna gra online „World of Warcraft”. We włoskiej wersji językowej (dostępnej od 2012 r.) trolle, które w oryginale mówiły z mocnym akcentem jamajskim, wypowiadają się w dialekcie neapolitańskim. Jest to wybór nietypowy i częściowo kontrowersyjny, który nie spotkał się z aprobatą wszystkich graczy, jednak świadczy on po raz kolejny o coraz większej obecności włoskich dialektów w najróżniejszych formach rozrywki.

rys. Dagna Szwaja

Obok kina i telewizji, poszczególne włoskie dialekty pojawiają się dziś bardzo często również w muzyce. Piosenki ludowe, mocno zakorzenione w regionalnym folklorze i tradycjach, były głównie dialektalne (zważywszy na fakt, że standardowy włoski przyjął się faktycznie na poziomie lokalnym dopiero w XX wieku). Poezja i piosenka w dialektach są do dziś częścią kulturowego dziedzictwa poszczególnych regionów Włoch, ale na poziomie krajowym obecność dialektów w muzyce pop jest zjawiskiem stosunkowo nowym. Co najmniej do lat 80. w piosenkach dominował standardowy język włoski: ważnym wyjątkiem jest wydany w 1984 r. album Fabrizia De André „Creûza de mä” (gen. „Nadmorska ścieżka”). Słynny artysta śpiewał na nim w gwarze genueńskiej, wyprzedzając o wiele lat odrodzenie piosenki dialektalnej we Włoszech.

W porównaniu do standardowego języka włoskiego, dialekt jest często bardziej bezpośredni, ma większe bogactwo ekspresji i ludycznej rozrywki – wszystkie te elementy są istotne zarówno dla poezji jak i dla piosenki. Do tego należy oczywiście dodać kwestię tożsamości regionalnej, w której dialekt odgrywa bardzo ważną rolę; po wielu dziesięcioleciach narzucania standardowego włoskiego, w ciągu ostatnich dwudziestu-trzydziestu lat dialekty pojawiły się ponownie, czasami w twórczości muzyków raczej niszowych, kiedy indziej jednak również u tych dobrze znanych i odnoszących wielki sukces. Ciekawym zjawiskiem jest obecność tekstów dialektalnych w gatunkach muzycznych pochodzących spoza Włoch, takich jak rap, reggae, rock itp. Jednym z pierwszych zespołów, które łączyły dialekt z konkretnym gatunkiem była grupa Pitura Freska, działająca już w latach 80. i łącząca muzykę reggae z tekstami w dialekcie weneckim. W 1997 r. zespół wystąpił na Festiwalu w San Remo, wykonując utwór „Papa nero” (wł. „Czarny papież”), dzięki któremu stali się znani w całych Włoszech. Festiwal Piosenki Włoskiej oczywiście zawsze preferował utwory w standardowym języku włoskim, ale na przestrzeni lat były i inne wyjątki, takie jak piosenka „Yanez” na Festiwalu w 2011 r., zaśpiewana po lombardzku przez folkowego cantautore Davide Van De Sfroosa. Należy również wspomnieć o tym, że już w 1992 r. sardyński poprockowy zespół Tazenda wystąpił w San Remo z utworem w swym dialekcie (sardyński został uznany za język dopiero w 1999 r.) pt. „Pitzinnos in sa gherra” (sard. „Dzieci na wojnie”). We wszystkich trzech przypadkach są to grupy i artyści znani prawie wyłącznie z dialektalnych tekstów, którzy mimo wszystko byli w stanie zaistnieć na krajowej scenie muzycznej.

Podobnie jak w kinie i w telewizji, również w przypadku muzyki rzymski i neapolitański były zawsze bardziej obecne niż inne włoskie dialekty. Szczególnie neapolitański jest od wielu lat kojarzony z konkretnym gatunkiem, jakim jest tzw. muzyka neomelodyczna, szczególnie popularna na południu Włoch. Jednym z najbardziej znanych neapolitańskich piosenkarzy jest Nino DʼAngelo, którego kariera sięga drugiej połowy lat 70. Bardzo ważny był również wokalista i gitarzysta Pino Daniele (zm. 2015), którego płyty łączyły pop, blues i piosenkę neapolitańską, a także teksty po neapolitańsku, włosku i angielsku. Piosenka neapolitańska ma wielowiekową tradycję, od muzyki etnicznej i ludowej do muzyki poważnej (Enrico Caruso), jazzu i rock and rolla (Renato Carosone), aż po muzykę popową ostatnich dziesięcioleci.

Oprócz De André, wielu innych artystów śpiewających po włosku stworzyło, na przestrzeni lat, piosenki we własnych dialektach, nieraz mieszanych z włoskim. Enzo Jannacci (zm. 2013) w swej długiej karierze nagrał liczne utwory w dialekcie mediolańskim. Franco Battiato, wszechstronny i oryginalny sycylijski cantautore, napisał kilka utworów w dialekcie. Również pochodząca z Katanii artystka Carmen Consoli nagrała różne utwory po sycylijsku.

Jak wspomniano wyżej, z biegiem lat korzystanie z dialektów związało się we włoskiej muzyce z konkretnymi gatunkami, niekoniecznie powiązanymi z narodową tradycją – szczególnie z rapem i jego różnymi podgatunkami i hybrydyzacjami. Neapolitański zespół 99 Posse, na pograniczu hip hopu i reggae, począwszy od wczesnych lat 90. stworzył wiele utworów w dialekcie neapolitańskim; również z Neapolu – i z tego samego okresu – pochodzi grupa Almamegretta, związana z gatunkiem dub i z muzyką elektroniczną. Z kolei z Apulii pochodzi Sud Sound System, który w swoich utworach korzysta bardzo często z dialektu salentyńskiego. Zespół reggae Train to Roots łączy natomiast w swych tekstach język sardyński, angielski i włoski. Dialekt obecny jest również w różnych podgatunkach muzyki rockowej – są to utwory związane z lokalną kulturą i folklorem, często z przymrużeniem oka: heavymetalowy zespół Longobardeath wykonuje humorystyczne piosenki w dialekcie lombardzkim, natomiast grupa Kurnalcool łączy hard rock i heavy metal z dialektem regionu Marche, a żartobliwe teksty dotyczą głównie alkoholu. Bardzo ironiczny jest również zespół Rumatera, grający punk rock z tekstami w dialekcie weneckim. Często zespoły te znane są głównie we własnym regionie, jednak dzięki obecności internetu niektórym z nich udało się osiągnąć pewną sławę w całych Włoszech, a w niektórych przypadkach nawet za granicą.

Koncert Massimiliano Caldiego

0
Massimiliano Caldi, fot: Paweł Jaremczuk

Massimiliano Caldi ma przyjemność zaprosić Państwa na koncert poświęcony włoskiemu dziedzictwu muzycznemu, który odbędzie się w dniu 14 marca.

Główną część wieczoru będą stanowiły utwory takie jak: uwertura „Guglielmo Tell” Rossiniego, uwertura „Norma” Belliniego, uwertura „La forza del destino” Verdiego, intermezzo z „Manon Lescaut” Pucciniego i intermezzo z „I pagliacci” Leoncavallo.

Całość zwieńczy muzyczna perła: „Concerto Soirèe” Nino Roty, ulubionego kompozytora Felliniego.

Na fortepianie zagra Maurizio Baglini, wielki przyjaciel i muzyczny partner Maestro Caldiego, znany jako dyrektor artystyczny teatru „G. Verdi” w Pordenone oraz „Amiata Piano Festival”.

W programie wieczoru usłyszą Państwo także „Sciliar” Giorgio Battistellego: jest to opera symfoniczna, która zostanie wykonana po raz pierwszy w Polsce, opisująca imponujący masyw górski Alpe di Siusi w Południowym Tyrolu i związane z nim starożytne legendy ladyńskie.

Koncert odbędzie się w prestiżowym „Studiu S-1” w Warszawie, gdzie w kwietniu 2000 roku (prawie dokładnie 20 lat temu) zadebiutował w Polsce Massimiliano Caldi, zwycięzca konkursu „G. Fitelberg” w Katowicach.

14 marca 2020 r. – 19.00

Sala im. Witolda Lutosławskiego – Studio S-1, Warszawa

Maurizio Baglini – pianista
Polska Orkiestra Yuventus Symfonia „Jerzy Semkow”
Massimiliano Caldi – reżyser

Program:
Giorgio Battistelli: Sciliar
Nino Rota: Concerto soirée na fortepian i orkiestrę
Gioacchino Rossini: William Tell (uwertura)
Giacomo Puccini: Manon Lescaut (intermezzo)
Vincenzo Bellini: Norma (uwertura)
Ruggero Leoncavallo: I Pagliacci (intermezzo)
Giuseppe Verdi: Siła losu (uwertura)

Bilety:
https://www.bilety24.pl/koncert/koncert-polskiej-orkiestry-sinfonia-iuventus-z-ziemi-wloskiej-do-polskiej–58428

https://www.ebilet.pl/en/klasyka/koncert/sinfonia-iuventus/

Autor zdjęć: Paweł Jaremczuk

Jerzy Gruza – człowiek orkiestra

0

Jerzy Gruza to twórca wielowymiarowy. Zaczynał jako reżyser przedstawień Teatru Telewizji, później były popularne seriale, m.in. „Wojna domowa” (1965) oraz legendarna seria o „Czterdziestolatku” (1974, 1993). To także reżyser filmów fabularnych: „Dzięcioł” (1970), „Przeprowadzka” (1972), „Motylem jestem, czyli romans 40-latka” (1976). Od 1983 był dyrektorem Teatru Muzycznego w Gdyni, gdzie wyreżyserował wielkie przeboje musicalowe, wśród których „Skrzypek na dachu” (1984), który na polskiej scenie pojawił się po raz pierwszy. Gruza to również autor książek „40 lat minęło jak jeden dzień” (1998), „Człowiek z wieszakiem. Życie zawodowe i towarzyskie” (2003). Podczas gali 42. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni odebrał Platynowe Lwy za całokształt twórczości i rozbawił publiczność swoją błyskotliwą przemową.

Możemy powiedzieć “człowiek renesansu”, gdyż jakiejkolwiek dziedziny by się nie podjął, odnosił sukces. Sam Mistrz stwierdził, że trudno mu zaszufladkować samego siebie.

Czy jeszcze czymś nas Pan zaskoczy?

Zrobiłem szereg seriali, które w sposób karykaturalny i zabawny ukazują nasze wady, a teraz chyba trochę ciężko byłoby mi coś nakręcić. Musiałbym się opowiedzieć po którejś ze stron, a ja raczej należę do sceptyków i narzekaczy, i to mogłoby się nie spodobać. W tym momencie, jeżeli coś się robi, to z miejsca jest to nacechowane politycznie. W czasie mojej pracy musiałem walczyć z partyjnością, z komuną, z biurokracją, ale miałem jeden obóz do walki czy do zabawnego lub dramatycznego traktowania, dzisiaj jest to o wiele trudniejsze. Z drugiej strony, nie mogę się powstrzymać, żeby nie opisywać tego, co mnie drażni i śmieszy. Mam wiele tekstów obrazujących podsłuchane rozmowy, spotkania, dialogi młodzieżowe i chciałbym to wydać.

 

Czy możemy w jakiś sposób ocalić kulturę i uchronić ją od ciągłego upolityczniania?

Jestem dosyć sceptyczny, jeśli chodzi o współczesną działalność muzyczną i filmową. Nie wierzę, żeby kultura w tej chwili coś zdziałała. Jest taka wielka szybkość w tworzeniu i w rezultacie ogromna ilość badziewia, które nas zasypuje, że nie sposób dostrzec, co jest naprawdę wartościowe. Prawdziwe perełki giną pod lawiną bezsensownego i marnego szumu.

Przejdźmy w takim razie do klasyki. Są wśród włoskich twórców tacy, którzy stali się dla Pana inspiracją?

Żaden twórca nie może pominąć klasyki kina włoskiego ani włoskiej kultury. Byłem pod dużym wrażeniem neorealizmu włoskiego i fantastycznych filmów takich jak „Ladri di biciclette”, „Miracolo a Milano”, „La terra trema”. Dzięki profesorowi Jerzemu Toeplitzowi studenci filmówki mieli bezpośredni kontakt z twórcami i producentami, przeżywaliśmy te dzieła nie tylko artystycznie, ale również bardzo osobiście. Byłem pod dużym wrażeniem gatunkowym tych filmów, wpłynęły na to, co myślałem i co chciałem robić. Współczesność włoska, fakty z życia politycznego i publicznego były niezwykle inspirujące. Nie można przejść przez życie nie będąc pod wpływem włoskiej kultury, społeczeństwa i tego, co się tam działo.

Literatura polska jest również bardzo nasycona włoskością, od klasyki począwszy, kończąc na najnowszych publikacjach. Wielcy pisarze polscy, Iwaszkiewicz czy Herling-Grudziński, wspaniale opisywali Włochy. Wspomnienia Iwaszkiewicza o Sycylii czy o Neapolu bogate są w tak szczegółowe i precyzyjne opisy, że książki mogłyby posłużyć za przewodnik turystyczny.

Trzeba jednak dodać, że dzieła obrazujące i opisujące kulturę i sztukę włoską kreują duże oczekiwania, które w zderzeniu z rzeczywistością trudno jest zaspokoić – tak przynajmniej było w moim przypadku. Dlatego uważam, że lepiej nie jeździć do kraju, który się podziwia albo trzeba tam pojechać i zamieszkać.

Włoskie podróże były rozczarowaniem?

Turystyczne doświadczenia są zabawne, czasem dramatyczne, ale jednocześnie miałkie. Nic mi specjalnie nie dało to, że ja coś zobaczyłem na własne oczy. Moje wyobrażenie, fikcja stwarzana przez filmy, literaturę, opowiadania innych lepiej na mnie działają niż osobiste doświadczenia. Mam trzy takie włoskie opowieści, które doskonale obrazują to, o czym mówię i utwierdzają mnie w przekonaniu, że lepiej unikać podróży do uwielbianych miejsc.

 

Mediolan

Do Włoch pojechałem po skończeniu szkoły filmowej z bagażem wiedzy i z głową pełną obrazów filmowych. Ponieważ nie mówiłem po włosku, po przekroczeniu granicy kupiłem gazetę „Il Popolo” i zacząłem uczyć się języka. Na podstawie kilku słów, które wyczytałem targowałem się o cenę, negocjowałem wybór lepszego pokoju w hotelu i radziłem sobie lepiej niż kolega, który ponoć znał język doskonale. W Mediolanie poszedłem na Piazza del Duomo, żeby zobaczyć katedrę. Stanąłem na placu i nagle znalazłem się pomiędzy dwiema grupami wymieniającymi między sobą slogany polityczne. W ogóle się nie odzywałem, bo nie rozumiałem ani słowa z ich okrzyków, a oni brali mnie chyba za Włocha, który nie chce ujawnić swoich poglądów. Z potrzasku wyrwał mnie przyjaciel i mogłem spokojnie pójść zobaczyć „Ostatnią Wieczerzę” Leonarda Da Vinci, która nie zrobiła na mnie żadnego wrażenia. Wracając do punktu wyjściowego: to, co widziałem na reprodukcjach, było dla mnie o wiele większym przeżyciem niż oryginalne dzieło.

Highway to hell

Kierowca, z którym podróżowaliśmy zawsze tankował w ostatnim momencie. Za każdym razem paliła się kontrolka, a on jechał dalej. Ostatecznie skończyliśmy z pustym bakiem na autostradzie. Za karę wysłaliśmy winowajcę z kanistrem na przymusowy spacer po paliwo. Na horyzoncie było widać jedynie siną dal, więc nasz nieszczęśnik miał czas, aby przemyśleć swoje postępowanie podczas wędrówki do celu. Kiedy na niego czekaliśmy podjechała policja. Wyjaśniliśmy całą historię, ja dodałem moją łamaną włoszczyzną, zaczerpniętą rzecz jasna z gazety „Il Popolo”, że to taki stary, zmęczony człowiek. Chytrze pomyślałem, że uprzejmie podjadą i go podwiozą. A oni, patrząc na nas młodych, spytali ze zdziwieniem dlaczego właściwie to nie my poszliśmy po benzynę?

Rzym

Czasami przychodzi nam do głowy, żeby spędzić ostatni dzień roku za granicą, na placu, razem z milionem innych osób. W wyobrażeniu medialnym to jest sielanka i szampańska zabawa, a w rzeczywistości to pijany tłum, potłuczone butelki i huk petard. Mam podobne doświadczenia z Włoch, to była tragedia. Sylwester w Rzymie, wiecznym i słonecznym mieście uznaliśmy początkowo za doskonały pomysł. Przyjechaliśmy na miejsce, a tam zawierucha, śnieg, ziąb. Okna w hotelu, w którym zarezerwowaliśmy nasz pokój z widokiem, wychodziły na budynek naprzeciwko. Nie spodziewaliśmy się oczywiście Kopuły Bazyliki Św. Piotra, ale żeby klimatyzator? To nas absolutnie nie zraziło, elegancko ubrani wyruszyliśmy na plac przy Schodach Hiszpańskich. Przywitał nas dziki tłum, pełne restauracje i bary, cudem udało nam się znaleźć jakiś wolny stolik w pękającym w szwach lokalu. Przez cały wieczór, na długo przed północą, słychać było wybuchy petard rzucanych gdzie popadnie. Moją uwagę przykuł zwłaszcza jeden szaleniec, który co chwilę wyciągał to z jednej, to z drugiej kieszeni petardy, rzucając je obok siebie. Był jak zahipnotyzowany. Bardzo chciałem się dowiedzieć, jaki miał w tym cel, ale nie udało mi się z nim porozmawiać. Po północy zmarznięci i z przytępionym od wybuchów słuchem, poszliśmy do metra dzierżąc w ręku szampana, którego z nadmiaru wrażeń nie zdążyliśmy wypić. W pewnym momencie policjant wyrwał mi z rąk butelkę i wyjaśnił, że w metrze nie wolno pić. W ten sposób nie wznieśliśmy nawet toastu na cześć nowego roku i naszego genialnego pomysłu, żeby spędzić go w Rzymie.

Mawiają, że pierwszy dzień roku wpływa na pozostałe 364, dlatego 1 stycznia postanowiliśmy zjeść dobrą włoską kolację w jednej z ekskluzywnych restauracji na Via Veneto. Byłem bardzo głodny i w oczekiwaniu na smakowite dania sięgnąłem po niezbyt świeżą foccacię. Przy pierwszym kęsie połamałem sobie jedynkę. Tak skończył się mój niezapomniany sylwester. Podsumowując: zimno, wybuchy petard, nieświeże pieczywo i połamany ząb. Wyglądałem jak menel z Pragi Południe, a nie jak Mastroianni z filmu „Rozwód po włosku”.

ItaliAMO – z ziemi włoskiej do… Łodzi!

0

„Filologia włoska na Uniwersytecie Łódzkim pojawiła się w 2011 roku i od początku przyciągała wiele aktywnie działających osób. Już na pierwszym roku założyliśmy Studenckie Koło Naukowe Italianistów UŁ „ItaliAMO”, którego celem jest promowanie języka włoskiego i kultury Włoch w województwie łódzkim i całym kraju. W pewnym momencie doszliśmy do wniosku, że warto byłoby stworzyć czasopismo. Jego pierwszym redaktorem naczelnym została Aleksandra Sowińska. Plan spodobał się zarówno studentom, jak i wykładowcom, i tak zaczęła się nasza działalność dziennikarska”. Rozmawiam z Katarzyną Kowalik, absolwentką italianistyki, obecnie doktorantką Wydziału Filologicznego Uniwersytetu Łódzkiego i redaktor naczelną polsko-włoskiego czasopisma popularnonaukowego „ItaliAMO”. Periodyk wydawany jest od 2013 roku i za każdym razem stanowi podsumowanie wielomiesięcznej pracy doktorantów i studentów. Do tej pory opublikowano 16 numerów. Wszystkie można pobrać bezpłatnie w wersji elektronicznej ze strony Wydziału Filologicznego UŁ.

 

„Chcieliśmy, żeby było to pismo dwujęzyczne. Poza promowaniem kultury włoskiej naszym celem jest bowiem również rozwijanie kompetencji językowych i tłumaczeniowych wśród studentów. Z tego względu zachęcamy wszystkich autorów do tego, aby samodzielnie dokonywali przekładów swoich tekstów, nawet jeśli stawiają w nauce języka włoskiego dopiero pierwsze kroki”.

Stały skład redakcji to oprócz Kasi jej zastępczyni Justyna Groblińska, przewodnicząca Koła Naukowego ItaliAMO – Dominika Kobylska, oraz Christian Gasperi, który zajmuje się również korektą włoskich tekstów. W ciągu sześciu ostatnich lat redakcja współpracowała jednak już z ponad setką osób – nie tylko autorami tekstów, ale także wieloma Włochami, którzy weryfikują poprawność językową tłumaczeń. Każdy student może zaproponować własne pomysły i angażować się w powstawanie pisma w sposób regularny bądź jednorazowy. Tematyka artykułów jest bardzo zróżnicowana – język, literatura, sport, geografia, polityka, historia, kuchnia i wiele innych. Jedynym warunkiem jest to, by teksty wiązały się z Włochami i ich kulturą. Oprócz wydań regularnych pojawiły się także trzy numery specjalne: poświęcone twórczości literackiej i działalności naukowej Umberta Eco z okazji przyznania mu w 2015 r. tytułu doktora honoris causa Uniwersytetu Łódzkiego, o Europie w dziesiątą rocznicę wejścia Polski do Unii oraz o Rzymie ze względu na konferencję naukową „Et in Arcadia Ego. Roma come luogo della memoria nelle culture europee”, która odbyła się na UŁ rok temu. Kolejny numer zapowiada się międzynarodowo. „Jako doktorantki miałyśmy okazję uczestniczyć w wielu wymianach i kursach językowych, na których poznałyśmy osoby z całego świata, które z pasji lub z przyczyn zawodowych uczą się języka włoskiego i realizują prace badawcze związane z kulturą włoską. Bardzo chcemy, żeby także oni podzielili się z naszymi czytelnikami swoją wiedzą i zainteresowaniami”.

 

Oprócz pracy redakcyjnej ItaliAMO prężnie działa jako koło naukowe, proponując różnego rodzaju inicjatywy, w których mogą uczestniczyć wszyscy zainteresowani, nie tylko studenci. Organizowane są konferencje naukowe, spotkania ze specjalistami z zakresu literatury, dydaktyki czy tłumaczeń, warsztaty dla dzieci, projekcje filmowe – pomysłów z pewnością nie brakuje. Jedną z najciekawszych inicjatyw grupy jest konkurs na recenzję współczesnych dzieł włoskiej literatury „Recensiamo ItaliAMO”, który w tym roku odbywa się już po raz trzeci i pierwszy raz będzie miał zasięg międzynarodowy. Jednym z jego patronów medialnych jest również „Gazzetta Italia”. „Naszą ideą było popularyzowanie najnowszej literatury włoskiej, o której na zajęciach mówi się niestety nieco rzadziej, choć powinna być ona znana młodym italianistom choćby ze względu na aktualność opisywanych w niej tematów czy możliwość zaobserwowania w niej zjawisk charakterystycznych dla współczesnego języka. Chcieliśmy w ten sposób zachęcić studentów do samodzielnego sięgania do najnowszej literatury, do odkrywania jej i polecania innym”.

Działalność ItaliAMO nabiera zasięgu międzynarodowego również ze względu na nawiązaną niedawno współpracę ze stowarzyszeniem Schola Italica z Mediolanu. „To organizacja, która zajmuje się szerzeniem koncepcji tzw. italicità, zgodnie z którą nie tylko Włosi mają prawo do tego, żeby promować włoskość. Tym zadaniem może zajmować się każda osoba, która utożsamia się z kojarzonymi z Włochami wartościami i stylem życia. Badania na ten temat prowadzą obecnie międzynarodowe zespoły złożone z językoznawców, historyków, socjologów, politologów czy ekspertów z zakresu zarządzania i marketingu. Schola Italica promuje szeroko pojętą kulturę włoską na całym świecie i nasza inicjatywa doskonale wpisuje się w te założenia. Wybrane artykuły z „ItaliAMO” będą teraz publikowane na stronie internetowej organizacji, a także na specjalnej platformie, która łączy osoby z różnych kontynentów, które określają siebie jako italici. To przede wszystkim italianiści ze społeczności akademickich z całego świata, potomkowie włoskich imigrantów czy mniejszości włoskie w różnych krajach.”

 

Łódzcy italianiści nie ustają zatem w wysiłkach, by szerzyć kulturę włoską, nie zapominając przy tym także o promowaniu swojego miasta wśród Włochów. Przykładem są przygotowane przez studentów w 2018 i 2019 r. reportaże poświęcone wielokulturowej tradycji Łodzi oraz mieszkającym w niej mniejszościom, których pierwsze pokazy miały miejsce we Florencji przy okazji podsumowania międzynarodowego projektu grantowego. „Z ziemi włoskiej do Polski… i z powrotem” – tytuł prowadzonych w ostatnich latach przez członków ItaliAMO warsztatów doskonale podsumowuje ideę działalności koła, a o wszystkich proponowanych przez nie wydarzeniach można przeczytać na facebookowym fan page’u.

 

Tańcz i kochaj w rytmie Dolce Vita

0

Dolce VitaM to najnowszy, porywający album Jarka Wista, który właśnie trafił do Empików. Podążając za głosem serca, artysta przeniesie słuchaczy do przełomu lat 50. i 60., pokazując jak barwna i głęboka była muzyka słonecznej Italii. Płyta, na której zagrali znani muzycy: Bartosz Staszkiewicz, Maciej Matysiak, Kacper Stolarczyk, Tomasz Waldowski stała się okazją do przedstawienia polskiej publiczności popularnych i znanych przebojów muzyki włoskiej z czasów dolce vita, [np. Volare; Ciao, ciao bambina; Quando, quando; czy Tu vuò fà l’americano], w zupełnie nowych aranżacjach. Na płycie znajdziemy także utwory mniej znane lecz niezwykle dawniej popularne, jak Mi sono innamorato di te i inne piosenki śpiewane niegdyś przez Luigiego Tenco. Nagrania wspomagają sekcje smyczkowe, co przywołuje niezapomniany klimat czasów i filmów Felliniego. Dolce VitaM odsłania wieloletnie zamiłowanie Jarka do kultury włoskiej i do harmonijnej muzyki lat ’60. Wist jest wokalistą, song-writerem i kompozytorem, od lat obecnym na polskiej i zagranicznej scenie. Ostatni projekt, Swinging with Sinatra, był kamieniem milowym w jego karierze i okazją do grania koncertów na całym świecie z Big Bandami, stałym kwartetem jazzowym, ale też z orkiestrami symfonicznymi Teraz powraca na polski rynek z nową, intrygującą płytą, by nas zauroczyć magią Italii.

 

Agencja Artystyczna Verità Nostra
www.veritanostra.pl
https://www.facebook.com/AgencjaArtystycznaVeritaNostra/
http://www.jarekwist.pl/
https://www.facebook.com/JarekWist/