Slide
Slide
Slide
banner Gazzetta Italia_1068x155
Bottegas_baner
baner_big
Studio_SE_1068x155 ver 2
LODY_GAZETTA_ITALIA_BANER_1068x155_v2
ADALBERTS gazetta italia 1066x155

Strona główna Blog Strona 84

Wyjątkowe życie w Watykanie: wywiad z Magdaleną Wolińską-Riedi

0

Jej przygoda z Rzymem zaczęła się przypadkowo od wolontariatu na Światowych Dniach Młodzieży, podczas którego w 2000 roku poznała swojego przyszłego męża, szwajcarskiego gwardzistę papieża. Odtąd jej życie zmieniło się całkowicie; zamieszkała w Watykanie, poznała trzech ostatnich Papieży, urodziła dwie córki. Dziś Magdalena Wolińska-Riedi od niespełna roku jest nową korespondentką TVP z Rzymu oraz zajmuje się produkcją filmową i telewizyjną. O tym wszystkim oraz o nowym majowym projekcie zatytułowanym „Apartament” i zrealizowanym dla telewizji polskiej opowiada nam telefonicznie, w biegu, między jednym nagraniem telewizyjnym a drugim.

Jak to się stało, że zamieszkała Pani w tajemniczym państwie, jakim jest Watykan?

Watykan to mikroskopijne, najmniejsze na świecie państwo, w którym mieszka zaledwie czterysta osób. Są to w zdecydowanej mierze hierarchowie Kościoła, niewiele ponad stu mieszkańców to osoby świeckie. Dla świeckiej kobiety jedynym powodem, dla którego może zamieszkać na terenie Watykanu, jest ślub z członkiem papieskiej gwardii szwajcarskiej. Tak też zupełnie nieoczekiwanie stało się w moim przypadku. W 2000 roku byłam wolontariuszką podczas obchodów Wielkiego Jubileuszu w trakcie Światowych Dni Młodzieży i to wtedy poznałam mojego przyszłego małżonka. Los chciał, że po dwóch latach znajomości postanowiliśmy się pobrać, co okazało się wielostopniowym wyzwaniem. Zgody na ślub udziela watykański sekretarz stanu na podstawie całej serii dokumentów. Aby kobieta mogła zostać żoną papieskiego gwardzisty, musi spełniać kilka warunków, m.in być praktykującą katoliczką, cieszyć się nieposzlakowaną opinią potwierdzoną dokumentem z kurii biskupiej ze swego miejsca pochodzenia itd.

Jakie reguły życia narzuca swoim mieszkańcom Watykan? Czy są one łatwe do zaakceptowania? 

Watykan to jeden z najbardziej wyjątkowych zakątków na świecie. To serce papiestwa, miejsce zamieszkania Ojca Świętego, centralny ośrodek Kościoła. Oczywiste jest, że te wszystkie aspekty narzucają nieodwołalne zasady, surowe reguły, ktόre trzeba przyjąć i do których należy się bezwzględnie dostosować. Są wśród nich wymagania dotyczące sposobu ubierania się i zachowania. Nie można nosić odkrytych ramion czy spódnic nad kolana, nawet w przypadku włoskiego 40-stopniowego upału. Nie można robić głośnych przyjęć w domu, imprez do późnych godzin nocnych, nie można swobodnie zapraszać gości, jeśli się ich nie zgłosi przy bramie wjazdowej, która jest jednocześnie granicą tego mikroskopijnego państwa. Trzeba też wracać do domu z Rzymu przed północą, bo później zamykane są watykańskie wrota. Należy też brać udział w uroczystościach religijnych, mszach świętych papieskich czy tych organizowanych u nas w koszarach gwardii szwajcarskiej. To są jednak reguły, do których można się przyzwyczaić, nawet jeśli jest się pełną życiowej energii młodą kobietą. Jest też wiele zalet mieszkania za murami Watykanu takich jak poczucie wielkiego bezpieczeństwa, porządku i spokoju, doskonała służba zdrowia, apteka pozostająca w sytuacjach alarmowych do dyspozycji przez 24 godziny na dobę, czy piękne rozległe ogrody z placem zabaw dla naszych dzieci oraz paszport watykański, ktόry nieraz ułatwia załatwienie różnych spraw.

Poznała Pani osobiście papieży Jana Pawła II, Benedykta XVI i obecnego Franciszka. Jak może Pani skomentować ich codzienne przyzwyczajenia, zestawić ich charaktery?

Mialam szczęście poznać osobiście i żyć w najbliższym sąsiedztwie z trzema ostatnimi papieżami. To wielkie przeżycie, ktόre na zawsze naznaczyło moje życie. Zamieszkałam w Watykanie dwa lata przed śmiercią Jana Pawła II i z bliska przeżywałam schyłek jego choroby i niezwykłą tajemnicę odchodzenia. Do końca widywałam go na prywatnych audiencjach i podczas jego przejazdόw papamobile po Watykanie. Przekazywałam mu kwiaty na urodziny i polską palmę na Niedzielę Palmową. To były niezwykłe, niezapomniane czasy mόc żyć w cieniu tego cudownego świętego człowieka. Z Benedyktem XVI do dziś łączą mnie serdeczne relacje. Jako kardynał Ratzinger udzielił mi ślubu, a wcześniej jeszcze nauk przedmałżeńskich. Jako papież w Kaplicy Sykstyńskiej ochrzcił moje dwie córeczki. Zawsze pytał mnie o rodzinę, o moje sprawy naukowe i zawodowe. Znał temat mojej pracy magisterskiej i doktoratu na Uniwersytecie Gregoriańskim. Do dziś jesteśmy w kontakcie i kilkakrotnie w ciągu roku odwiedzamy go w klasztorze, w ktόrym mieszka w ogrodach watykańskich. To cudowny wielki myśliciel, niezwykle dobry i wrażliwy człowiek, który swą wielkość okazał może najpełniej w bezprecedensowej decyzji o ustąpieniu. Natomiast Franciszek to szalenie barwny, niesamowicie otwarty i nieskomplikowany człowiek. Papież, który swą prostotą, również tą codzienną, u nas – za murami – zjednał sobie miliony ludzi na całym świecie i zdaje się naprawdę odradzać ziemię.

Jest Pani głęboko wierzącą osobą. Jakim przeżyciem była dla Pani kanonizacja Jana XXIII i papieża Polaka?

Tak jak już powiedziałam, całe ostatnie dwanaście lat wewnątrz Watykanu składa się w moim życiu na niezwykłą mozaikę przeżyć i doświadczeń, ktόre ukształtowały bez wątpienia to, kim jestem, co robię i jaki jest mόj system wartości. Na pewno kanonizacja Jana Pawła II była dla mnie szczególną chwilą, bo przeżywałam ją – podobnie jak wcześniej jego śmierć i pogrzeb, beatyfikację, a potem jeszcze abdykację Benedykta XVI od wewnątrz, od środka Watykanu w wymiarze, którego świat zewnętrzny zupełnie nie zna. Od środka słyszałam echo tysięcy wiernych zgromadzonych przez całą noc na Placu Św. Piotra. To są sytuacje, ktόre pozwalają dostrzec absolutną wyjątkowość miejsca i czasu, w jakim dane mi jest żyć, wyjątkowość,  ktόra także zobowiązuje. W wieczór poprzedzający kanonizację Ojca Świętego miałam też szczęście prowadzić koncert kanonizacyjny Stanisława Soyki w rzymskim kościele Chiesa Nuova, na ktόrym były obecne najwyższe władze państwowe i kościelne przybyłe z Polski. To wszystko sprawiło, że wydarzenie, jakim była kanonizacja, pozostanie dla mnie na zawsze niezapomnianym przeżyciem. 

Studiowała Pani italianistykę i historię Kościoła, wyprodukowała Pani film „Papież Franciszek. Człowiek, który zmienia świat” oraz przygotowała serial dla TVP o Polakach w Rzymie i Watykanie. Jak czuje się Pani w tej nowej roli? 

Skończyłam italianistykę na Uniwersytecie Warszawskim, a potem historię Kościoła na Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie. Później jeszcze ukończyłam podyplomowe studia Akademii Dyplomatycznej PISM w Warszawie. Od dziesięciu lat jestem też związana z produkcją filmową i telewizyjną. Najpierw był czas 14-odcinkowego, bardzo interesującego serialu dokumentalnego „Tajemnice Watykanu”, który do dziś jest w sprzedaży w Rzymie i Watykanie. Później przyszła kolej na „Świadectwo” – dokument fabularyzowany, także kinowy, o Janie Pawle II widzianym oczyma jego sekretarza Stanisława Dziwisza. W 2013 roku niedługo po wyborze papieża Franciszka zrealizowałam dokument poświęcony pierwszym miesiącom jego pontyfikatu, a w międzyczasie powstał duży 13-odcinkowy serial dokumentalny „Polacy w Rzymie i Watykanie”, którego jestem współproducentem wykonawczym na zlecenie TVP2. W tym filmie pragnęłam naszkicować portrety kilkunastu Polakόw od lat związanych z Wiecznym Miastem, umieszczając ich opowieść w przepięknej osnowie zachwycającego  Rzymu.

Z jakimi Polakami współpracowała Pani przy tym projekcie? O kim zdecydowała się Pani opowiedzieć? 

Do tego projektu zaprosiliśmy osoby, ktόre są przedstawicielami różnych grup społecznych i zawodowych, o różnym pochodzeniu i odmiennej sytuacji życiowej. Jest wśród nich όwczesna Ambasador RP przy Watykanie Hanna Suchocka,  prof. Adam Broz, watykanista Włodzimierz Rędzioch, rodzina państwa Morawskich, aktorka Kasia Smutniak, rzeźbiarka Anna Gulak, kucharz gwiazd Hollywood Nestor Grojewski oraz duchowni na stałe związani z Watykanem jak kard. Zenon Grocholewski, abp Zygmunt Zimowski, prałat Paweł Ptasznik, czy gotujące dla gwardii szwajcarskiej siostry albertynki.

Wiem, że powstaje w tej chwili wyjątkowa produkcja… Może nam Pani zdradzić, o co chodzi?

W tej chwili wchodzi do kin projekt, w ktόry włożyłam wiele serca, niezwykły film dokumentalny TV „Apartament” oparty na wspomnieniach najbliższych współpracownikόw Jana Pawła II i na nieopublikowanych dotąd, absolutnie wyjątkowych archiwaliach z prywatnych wyjazdόw Ojca Świętego w gόry. To jest niesamowity projekt; narratorem jest Piotr Kraśko, a miejsca, do których ekipa weszła, aby opowiedzieć jak najbardziej wiarygodnie o tamtych chwilach, zapierają dech w piersiach.

Od tego roku jest Pani również nową polską korespondentką TVP w Rzymie i w Watykanie. Jak zaczęła się Pani przygoda z telewizją?

Od kilku miesięcy jestem korespondentką TVP w Rzymie i Watykanie. To fascynujące wyzwanie, ktόre pozwala na przekazanie milionom widzόw przed telewizorami w czasie Wiadomości, serwisόw TVP Info i innych programόw informacyjnych wielu istotnych newsowych wieści zarówno z terytorium Włoch, jak i z życia papieża. Jest także sposobem na przybliżenie polskiej publiczności włoskiego świata, tutejszej fascynującej mentalności, bogactwa kulturowego i krajobrazowego Półwyspu Apenińskiego. Jest to absorbująca misja, która wymaga stałego trwania w gotowości w przypadku wydarzeń nagłych i niespodziewanych, ale daje też radość z bycia blisko ważnych spraw, ktόre za sprawą korespondenta szybko trafiają do rodakόw w kraju. To wspaniała, choć nie zawsze łatwa praca. Spotykam się też z dużą życzliwością w odbiorze moich relacji i materiałόw.

Jest Pani niesamowicie zajętą osobą. Czy znajduje Pani czas na podróże i rozrywkę? Często wyjeżdża Pani do rodzinnego kraju lub kraju męża – Szwajcarii?

Rzeczywiście zajęć jest bardzo dużo. Przede wszystkim jednak jestem mamą dwóch córeczek, 7-letniej Melanii i 5-letniej Maryni. To wokόł nich kręci się mόj świat, szczególnie ten wolny czas, którego i tak jest niewiele. Staram się więc poświęcać im każdą wolną chwilę. W okresie wakacji czy ferii zimowych jeździmy do Polski lub do Szwajcarii do rodziny mojego męża, gdzie dzieci szusują na nartach. Poza tym zawsze do Rzymu przybywa sporo gości, znajomych z Polski, z którymi miło jest się spotkać, bo swoją obecnością pozwalają mi poczuć namiastkę kochanej Ojczyzny. 

Poza Watykanem, co ujmuje Panią najbardziej we Włoszech? Jakie są największe wady i zalety tego niesamowitego śródziemnomorskiego narodu? 

Włochy to cudowny kraj, jeden z najpiękniejszych skrawków ziemi. Jestem szczęśliwa, że żyjąc bezpiecznie za murami Watykanu, mogę jednocześnie oddychać niepowtarzalną atmosferą Włoch, czerpiąc inspirację do kolejnych materiałόw dla TVP i chłonąc niezwykły urok tak wielu zakątków Półwyspu Apenińskiego.

Małże w sosie pomidorowym zapiekane pod ciastem do pizzy

0

Przepis dla 1 osoby:

Składniki :

  • 200 g małż – omułki świeże
  • 100 ml pulpy pomidorowej
  • 20 ml białego wytrawnego wina
  • 20 ml oliwy z oliwek extra vergine
  • 1 ząbek czosnku
  • natka pietruszki
  • ostra papryczka
  • ciasto do pizzy

Przygotowanie:
Na rozgrzaną patelnię wlewamy oliwę, dodajemy pokrojony w plasterki czosnek i delikatnie podsmażamy. Następnie dodajemy małże, wino, pulpę pomidorową, posiekaną natkę pietruszki i pokrojoną w paseczki papryczkę. Całość dusimy pod przykryciem ok. 8-10 minut (wszystkie małże powinny być otwarte; te, które się nie otworzyły, wyrzucamy, gdyż nie są dobre).

Danie wykładamy do lasagnery Philipiak Milano, wierzch przykrywamy uprzednio przygotowanym ciastem do pizzy i wkładamy do piekarnika nagrzanego do temperatury 250 stopni C. Zapiekamy bardzo krótko, aby uzyskać złoty kolor na cieście. Nie solimy!!!

CIASTO NA PIZZĘ – PROPORCJE NA 2 PLACKI

  • 10 g świeżych drożdży piwnych
  • 125 ml letniej wody
  • 3/4 łyżki cukru
  • 7 g soli
  • 25 ml oliwy
  • 250 g mąki pszennej typ 00

Drożdże wymieszaj z wodą, cukrem, solą i oliwą, następnie połącz z mąką i wyrabiaj elastyczne miękkie ciasto. Podziel na cztery części, przełóż do oprószonych mąką misek, przykryj je ściereczką i odstaw do wyrośnięcia w ciepłe, nieprzewiewne miejsce na 3-4 godziny. Po tym czasie wyrośniętą porcję ciasta rozwałkuj na oprószonym mąką blacie na cienki placek o średnicy podobnej do naczynia, w którym znajdują się małże.

Włosi w Polsce na przestrzeni wieków: Gioacchino Albertini

0

Zbiory historyczne Alberta Macchi, dramaturga i reżysera teatralnego, z udziałem dr Angeli Sołtys, historyka sztuki, pracownika Zamku Królewskiego w Warszawie 

GIOACCHINO ALBERTINI (Pesaro 30.11.1748 r. – Warszawa 27.03.1812 r.) 

Jako chłopiec uczył się gry na klawesynie, komponowania oraz dyrygentury, a w wieku dwudziestu czterech lat zadebiutował w Rzymie w prestiżowym Teatrze Tordinona podczas karnawału w 1772 roku swoim pierwszym dziełem o szczególnie znaczącej wartości zatytułowanym „Slayer genialny”. Właśnie podczas tej uroczystości pewien polski szlachcic, który uczestniczył w przedstawieniu – bardzo prawdopodobnie był to książę Stanisław Poniatowski – zaprasza go do Warszawy, gdzie  już w 1773 pracuje dla księcia Radziwiłła jako dyrektor jego prywatnych teatrów w Warszawie i Nieświeżu. W kwietniu tego samego roku król Stanisław August Poniatowski zleca mu pierwszy koncert na swoim dworze, który kończy się wielkim sukcesem. Ale Albertini nie przyjeżdża do Polski z zamiarem występowania. Będąc osobą o powściągliwym temperamencie, preferuje komponowanie utworów. Proponując nowe utwory, jak „Przyjazd Pana” z 1781, i te wystawione wcześniej w Rzymie, gruntuje sobie pozycję kompozytora.

Czując się spełniony jako artysta, postanawia zakończyć karierę, by założyć rodzinę.  Król, jego wielki sympatyk, już w 1782 roku mianuje go Maître de Chapelle, jednak pod warunkiem, że będzie on osobiście  dyrygował koncertami przez co najmniej dwa lata. Albertini przyjmuje propozycję, jednak w tym samym czasie nadal komponuje dla Teatru Publicznego musicale, wstawki taneczne, utwory chóralne i instrumentalne. Debiutuje 23 lutego 1783 roku arcydziełem „Il Don Giovanni o il Libertino Punito”, w polskim tłumaczeniu Wojciecha Bogusławskiego „Don Juan albo ukarany Libertyn” i kilka miesięcy później utworem „Il Maestro di cappella”, czyli „Kapelmayster” w przekładzie Ludwika Adama Dmuszewskiego. W tych latach swojej działalności zaczyna miewać problemy z włoskimi artystami, którzy już od dawna pracują na dworze królewskim – śpiewaczką i aktorką Cateriną Bonafini, która nie zgadza się, aby akompaniowali jej inni muzycy niż jej osobisty klawesynista, nawet jeśli miałby być to sam Albertini. Również inny włoski klawesynista, rzymianin Pietro Floriani, nazywany przez wszystkich dla zabawy „Persichini”, przebywający w Warszawie od 1780 i posiadający miano Maître de Chambre oraz dyrektora królewskich koncertów, stwarza mu szereg problemów. W istocie Persichini, wspierany przez swojego protektora, królewskiego kamerdynera szlachcica Franciszka Ryksa, działa na niekorzyść Albertiniego w celu pozbawienia go tytułu Maître de Chapelle. Ten sam Ryks, który jednocześnie pełnił funkcję dyrektora Teatru Narodowego, utrudniał mu pracę, przez co Albertini w późniejszym czasie żalił się na niego w listach do kanonika i polityka Hugona Kołłątaja. Z poprzednimi dyrektorami Teatru Publicznego Albertini jednak zawsze współpracował w doskonałej harmonii.

Kiedy w 1779 roku został wzniesiony teatr, zarówno pierwszy dyrektor, Włoch Michele Bisesti, jak i jego polscy następcy Marcin Lubomirski i Wojciech Bogusławski, zawsze chętnie gościli u siebie Albertiego z jego koncertami. Ten zaś wraz z Ignacym Banaszkiewiczem nadzorował dla nich  kształcenie solistów i chórzystów. Wskutek napotkanych trudności, w 1784 roku decyduje się wyjechać z Polski na kilka miesięcy, znajdując schronienie w Wiedniu.

Po powrocie do Warszawy ze zdziwieniem dowiaduje się, że król pragnie gościć go na swoim dworze, i – aby okazać swoją sympatię – zleca mu nowy koncert, jak również ofiaruje tabakierę o znaczącej wartości. Co więcej, w tym samym roku Albertini rozpoczyna pracę w służbie księcia Stanisława Poniatowskiego, ambasadora Polski i bratanka króla, jako kapelmistrz na jego prywatnym dworze w Warszawie.

Tak więc zaczyna towarzyszyć księciu w jego częstych podróżach po Polsce, Włoszech i Europie, dzięki którym ma możliwość przedstawienia swoich dzieł takich jak „Circe und Ulysses”, libretto w języku niemieckim Jonasa Ludwiga von Hessa, zrealizowane wiosną 1785 roku w Stadttheater w Hamburgu; „Virginia” dedykowana Stanosławowi Poniatowskiemu, wystawiona 7 stycznia 1786 roku w rzymskim teatrze Teatro delle Dame, nazywanym również D’Alibert, następnie powtarzane w Perugii, Turynie, Mediolanie, Berlinie, Londynie; oraz „Scipione l’Africano” zaprezentowany w 1789 roku w Rzymie. W 1795 Albertini przeprowadza się do Moskwy, aby uczyć muzyki, i już po dwóch latach zdobywa przychylność cara. W 1801 opuszcza Moskwę i udaje się do Włoch, przejerzdzając przez Königsberg – dzisiejszy Kaliningrad – gdzie zostaje zrealizowany jego duet „Quante volte alla finestra”. W Rzymie, nadal będąc w służbie księcia Stanisława Poniatowskiego, podczas karnawału w 1803 roku wystawia na scenie teatru D’Alibert dramat „La Vergine vestale” z librettem Michelangelo Prunettiego. Z tej okazji książę ofiaruje mu 200 złotych cekinów. 

W tym samym roku, w wieku 55 lat, decyduje się powrócić do Polski, lecz kiedy przyjeżdża do Warszawy, odkrywa, że Pietro Floriani został mianowany Maître de Chapelle na dworze króla. Dowiaduje się również, że Stanisław August, aby wynagrodzić wieloletnią służbę rodzinie Poniatowskich oraz aby zapewnić godną jesień życia, przyznał mu sowitą emeryturę. W Warszawie odnajduje jednak swoich najbardziej lojalnych przyjaciół, do których należał polski kompozytor Wincent Lessel. Ten ostatni, mimo że często krytykował jego osobę, uważając go za słabego, zawsze jednak szanował Albertiego jako kompozytora i muzyka. Ceniony w całej Polsce jako autor liryków, dramatów, komedii, intermediów, symfonii, rond, kawatyn, inscenizacji i recytatyw, Albertini umiera w Warszawie dziewięć lat później po długiej chorobie. Podczas swojego życia wprowadził na scenę wielu artystów, spośród których należy wymienić m.in. śpiewaków Giovanniego di Pasquale i Gustava Lazzariniego; komediantów Caterinę Gattai, Caterinę Bonafini, Annę Davię, Brigid Banti oraz kastratów Niccolę Pozziego, Pasquala Bruscoliniego i Giuseppe Periniego. Jego nazwisko przeszło jednak do historii przede wszystkim dzięki stworzeniu w 1783 roku dzieła „Don Giovanni o il Libertino punito”, które powstało po komedii Tirsa de Molina z 1630 roku zatytułowanej „L’ingannatore di Siviglia”, pierwszy utwór opowiadający historię ekscentrycznego legendarnego bohatera Don Giovanniego Tenorio, następcy „Don Juana” Molièra, H. Purcella, C. Goldoniego, C. W. Glucka, a zarazem poprzednika „Don Giovanniego”  W. A. Mozarta, Lorda Byrona, A. Dumasa i R. Straussa.

Pensavo che Ola 1)fosse o 2)sarebbe uscita?

0

Wyjaśnijmy sobie, jaka jest różnica pomiędzy dwoma poniższymi zdaniami i jak ich używać:

  1. Pensavo che Ola fosse uscita.
  2. Pensavo che Ola sarebbe uscita.

Czy oba zdania są poprawne? TAK . Przykład numer jeden odnosi się do przeszłości. Jestem w biurze, kątem oka widzę, że Ola siedzi jeszcze przy biurku, i zwracam się do jednej z koleżanek: „Ma Ola è ancora qui? Pensavo fosse già uscita”[ Ola jeszcze tu jest? Myślałem, że już wyszła (z biura do domu)]. Oczywiście używamy tu congiuntivo imperfetto, ponieważ w zdaniu głównym mamy czasownik pensare [myśleć] użyty w trybie oznajmującym czasu imperfetto. Natomiast w drugim przykładzie mamy do czynienia z następstwem czasów, z wyrażaniem przyszłości w przeszłości. Wyobraźmy sobie, że dziś jest niedziela, a ja rozmawiam z kolegą o tym, co działo się poprzedniego wieczoru, w sobotę: „Gianni, alla fine ieri Ola è venuta con te al cinema”? [Gianni, czy Ola poszła w końcu z tobą wczoraj do kina?]. Gianni odpowiada: „No, è rimasta a casa” [Nie, została w domu]. Na co ja dodaję: „Davvero? Strano, pensavo proprio che ieri Ola sarebbe uscita” [Naprawdę? Dziwne, myślałem, że wczoraj wyjdzie]. W chwili, w której mówię, czynność się jeszcze nie dokonała lub dokonała – chodzi tu o moje przewidywanie na temat tego, co Ola miała zrobić w przyszłości. Wydaje mi się, że po polsku (o ile mój poziom znajomości tego języka mnie nie zdradzi) zdania te można by było przetłumaczyć w następujący sposób:

  1. Myślałem, że Ola wyszła.
  2. Myślałem, że Ola będzie wychodziła/wyjdzie (po włosku oddajemy za pomocą trybu warunkowego złożonego/czasu przeszłego).

A, i jeszcze jedno: po włosku bardzo często używamy czasownika uscire [wychodzić] samodzielnie (stasera esco – wieczorem wychodzę), kiedy mamy na myśli wyjście z domu z przyjaciółmi albo po prostu wyjście z domu w jakimś przyjemnym celu.

A na koniec idiomy z czasownikiem andare:

    1. Questa cosa va fatta e basta. [Należy to zrobić i koniec]. Andare + imiesłów czasu przeszłego, ma być zrobione, powiedziane, przetłumaczone itd.
    2. Il mio orologio non va più. [Mój zegarek stanął./dosł. nie chodzi, nie działa]. Andare + narzędzia, mechanizmy i tym podobne – nie działać
    3. Questo vesito non va. [To ubranie nie pasuje]. To ubranie nie jest odpowiednie na ten rodzaj uroczystości.
    4. Questo vestito non mi va più. [Już nie wchodzę w to ubranie/To ubranie zrobiło się za duże]. Rozmiar tego ubrania nie jest już dobry: jest ono zbyt duże lub zbyt małe.
    5. Le gonne corte non vanno quest’anno. [Spódniczki mini nie są modne w tym roku]. Spódniczki mini nie są w modzie, nie nosi się ich.
    6. Scusi, a quanto va l’uva? [Przepraszam, po ile winogrona?]. Ile kosztują winogrona?
    7. Per le vacanze se ne andrà una bella somma. [Na wakacje pójdzie niezła sumka]. Na wakacje wydamy mnóstwo pieniędzy.
    8. Dove vuoi andare a parare? [Do czego zmierzasz?]. Dokąd chcesz doprowadzić swój wywód?
    9. Le arance sono andate a male. [Pomarańcze się zepsuły]. Pomarańcze zgniły.
    10. Questa giacca mi va a pennello. [Ta marynarka pasuje jak ulał]. Marynarka jest świetnie dopasowana.
    11. Se è vero ci vado con una gamba sola. [Jeśli to prawda, już lecę]. Jeśli to prawda, idę natychmiast, biegiem.

Polscy Guzzi

0

Wywiad z Andrzejem Chmieleckim,  prezesem Moto Guzzi Klub Polska (www.guzziclub.pl)

Jak to się stało, że spośród wielu marek motocykli na świecie zafascynował się Pan tak mało znaną w Polsce Moto Guzzi?

To był przypadek, choć wiadomo, że przypadki nie istnieją. Kilkanaście lat temu mój przyjaciel sprawił sobie motocykl. Więc i ja postanowiłem odkurzyć swoje motocyklowe prawo jazdy. Pierwszym motocyklem, który pojawił się w pobliżu był Moto Guzzi V35 z 1981 roku, który ujeżdżałem z powodzeniem przez dwa lata. Dzięki temu poznałem wiele osób z całej Polski związanych z tą marką i tak już zostało. Dziś używam już trzeciego z kolei modelu tej marki.

Jak powstał Moto Guzzi Club Poland?

Na początku 2002 roku utworzyła się nieformalna grupa zapaleńców i fascynatów, która spotykała się w małym gronie w salonie Moto Guzzi. Na początku 2003 roku dołączyli do nas koledzy z Lublina. Pierwszy ogólnopolski zlot udało się zorganizować w Mucznem, w czerwcu 2003 roku. W dniu 14.06.2005. nasz Klub został zarejestrowany w KRS-ie i urósł do rangi Stowarzyszenia. Moto Guzzi Klub Polska w swoich założeniach jest klubem ogólnopolskim, do którego może przynależeć każdy kto spełni kilka standardowych warunków.

A jak wyglądają wasze struktury?

Ze względów praktycznych klub jest podzielony na oddziały: warszawski, lubelski, kujawsko-pomorski i śląski. W skład zarządu wchodzi po jednej osobie z oddziału oraz skarbnik klubowy.

Ilu jest członków?

Oficjalnie w naszym klubie jest zarejestrowanych 60 członków. Na naszych imprezach bywają również osoby niezrzeszone. Szacuję ich liczbę na przynajmniej drugie tyle.

Jednym z warunków bycia członkiem waszego klubu jest posiadanie motocyklu, ile kosztuje najtańsza wersja Moto Guzzi?

Ceny motocykli są różne. Można się z nimi zapoznać w ofercie oficjalnego importera. Poza tym jest bardzo duża liczba motocykli używanych. Tak więc każdy, kto chce może znaleźć odpowiednią ofertę.

Czy udało się w Polsce zorganizować jakiś międzynarodowy zlot?

Od kilku lat regularnie gościmy guzzistów z zagranicy. Początkowo z Włoch i Niemiec, a w  ubiegłym roku na naszym zlocie była również liczna reprezentacja z Finlandii.

Jakieś szczególne znajomości/przyjaźnie  z klubami we Włoszech?

Znajomości są raczej z osobami-członkami klubów i to procentuje późniejszymi odwiedzinami. Wielokrotnie braliśmy udział w imprezach włoskich, zwłaszcza związanych z World Club Moto Guzzi, w którym jesteśmy zarejestrowani. Szczególną sympatią darzymy te organizowane w Mandello del Lario, kolebce firmy Moto Guzzi. Poza tym Austria, Czechy, Niemcy, Finlandia, Węgry. Jesteśmy młodym klubem i dużo jeszcze przed nami.

Włosi słyną z doskonałych motocyklistów (Valentino Rossi, Max Biaggi). Czy interesuje się Pan również wyścigami, a może jest fanem któregoś z wymienionych motocyklistów?

Sport motocyklowy, zwłaszcza ten na najwyższym poziomie, jak każda inna dyscyplina dostarcza dużych emocji. Dodatkowo każdy poważny motocyklista jest też fanem techniki. Zrobić coś przy własnej maszynie, czy to małą czynność konserwacyjną, czy poważny remont, jak ktoś potrafi to czysta przyjemność. W historii motocyklizmu marka Moto Guzzi słynęła z wielu modeli sportowych. Obecnie  nie jest to obszar jej zainteresowań. Jest nią szeroko pojęta turystyka i tę promujemy na zlotach Moto Guzzi w Polsce. Nasze osobiste kontakty z torami wyścigowymi dotyczą głównie różnych form szkolenia techniki jazdy. Co się tyczy włoskich gwiazd sportów motorowych to, tak, znam Valentino Rossi i Maxa Biaggi i kibicuję im obu.

 

Moto Guzzi włoskie przedsiębiorstwo powstałe w roku 1921 w Mandello del Lario nad jeziorem Como. Firma należy do najdłużej działających fabryk motocykli na świecie. Inicjatorami powstania fabryki byli trzej przyjaciele z dywizjonu lotniczego: Carlo Guzzi, Giorgio Parodi oraz Giovanni Ravelli, który zginął jednak w katastrofie lotniczej przed wyprodukowaniem pierwszego seryjnego motocyklu. Na jego cześć znakiem wytwórni wybrano orła korpusu powietrznego. Od 2004 roku wchodzi w skład spółki Piaggio.

Rzecz o tym, jak Leonardo zatrzymał w malarstwie czas

0

Dama z gronostajem jest jednym z najcenniejszych obrazów w polskich zbiorach. Kilka lat temu właśnie ten obraz był niekwestionowaną perełką w Berlinie na wystawie Portret renesansowy. Pomimo tego, że wystawa prezentowała wybitne dzieła sztuki renesansu włoskiego, Dama wieńczyła ekspozycję w specjalnie przygotowanej niszy, na ciemnej ścianie, doskonale oświetlona, a kiedy pojechała na dalsze tournée do Londynu, miejsce po niej pozostało puste i… nadal oświetlone. Cóż takiego w portrecie młodej kobiety? To, że patrzył na nią sam Leonardo da Vinci sprawiło, że dziewczyna stała się nieśmiertelna. Ale najważniejszym pozostaje to, jak na nią patrzył. Pozostawił ulotną chwilę, niemal niemożliwą do zarejestrowania okiem, bo „nasza” Dama to nie tylko piękny portret uroczej kobiety z dziwnym zwierzątkiem na rękach. To zatrzymanie czasu dla nas, dla patrzących, zharmonizowanie urody modelki z jej charakterem, z chwilą, w której żyła.

Dama z łasiczką, czy Dama z gronostajem?

Pomimo lekko pociemniałej i żółknącej farby, zwierzątko na rękach pięknej damy ma wyraźnie białe futerko. W literaturze włoskiej bywało określane różnie: faina, martora, ermellino, furetto. Przez lata w Polsce popularną nazwą obrazu była Dama z łasiczką, a gronostaj jest gatunkiem łasicy w szacie zimowej. Portret to nie tylko przedstawienie kobiety ze zwierzątkiem, ale także zbiór kilku symboli, które budują narrację dzieła poza jego warstwą estetyczną. Łasica jest symbolem rozwiązłości, natomiast gronostaj w dawnej emblematyce, czyli nauce odczytującej symbole, oznaczał czystość. Zwierzę było znane ze swojej odrazy do brudzenia się, a dewizą zapisaną w Orderze Gronostaja były słowa: Lepiej umrzeć, niż się splamić. W 1488 roku Ludovica Sforza otrzymał od króla Neapolu tytuł rycerza Zakonu Gronostaja. Zwierzątko w rękach Cecylii może być zatem odczytywane jako gronostaj łączący swoją symboliką księcia Ludovica z młodą kochanką oraz jako oznaka czystości, bo portret pięknej dziewczyny nie ma w sobie erotyzmu.
Jako ciekawostkę przytoczę jeszcze inną hipotezę, niegdyś opublikowaną. Portret miał nawiązywać do spisku przeciwko Galeazzo Marii Sforzy (brata Ludovica), a dziewczyna miała być jego córką Cateriną. Naszyjnik z czarnych korali nawiązywał do żałoby po ojcu, zaś gronostaj był przypomnieniem herbu Giovanniego Andrei da Lampugnano, zabójcy Sforzy z 1476 roku. 

Młoda kochanka księcia 

Cecylia Gallerani (1473 – 1536) przyszła na świat w skromnej rodzinie w Sienie. Jako dziesięciolatka została zaręczona z Giovannim Stefano Viscontim. Niestety, bracia zawłaszczyli jej posag i cztery lata później narzeczeństwo zostało zerwane. Przybyła na mediolański dwór jako nastolatka i została kochanką księcia regenta, Ludovica Sforzy zwanego Il Moro. Była podobno jedną z najbardziej uroczych kobiet na zamku, lubianą i szanowaną, a poza urokiem słynęła z mądrości i wykształcenia. Znała łacinę i grekę, pisała wiersze, porównywano ją do Safony, potrafiła prowadzić poważne dysputy. W maju 1491 roku urodziła syna, Cesare. Było to już już po ślubie Ludovica z Beatrycze d’Este. Książę obdarował ją posiadłościami ziemskimi w Pawii i Saronno, ale już niedługo później, w styczniu 1492 roku wydał ją za mąż za hrabiego Carminati-Bergamini . W prezencie ślubnym (z przeznaczeniem dla syna, Cesare) podarował pałac Carmagnola. 

Losy obrazu po rozstaniu Cecylii z księciem Mediolanu

Cecylia przenosząc się do pałacu Carmagnola zabrała portret ze sobą. Wiele lat później, zabiegająca o względy Leonarda Izabela d’Este prosiła w liście o przesłanie obrazu. Zachowała się korespondencja dwóch pań. List z 26 kwietnia 1498 zawiera prośbę: wspomniawszy, że portretował on [Leonardo] Was z natury, prosimy, abyś zechciała (…) przesłać nam ten swój portret, bowiem poza tym, że zaspokoi to naszą chęć porównania [Izabela chciała porównać malarstwo Leonarda do innych swoich dzieł], również chętnie ujrzymy Wasze oblicze (…). Signora Bergamini odpisała, że wysyła portret, a tym chętniej jeszcze bym to uczyniła, im bardziej byłby on do mnie podobny (…). Jak wyjaśniła w dalszej części listu, po latach nie przypominała już dziewczyny  z portretu. Obraz został zwrócony przez Izabelę i pozostał w pałacu Cecylii do jej śmierci w 1536 roku. Ale od tego czasu do końca XVIII wieku dzieło nie widnieje w żadnych dokumentach. Jest wzmianka w inwentarzu rzymskiej kolekcji rodu Farnese z 1644 roku o obrazie Perugina (?) zatytułowanym Czystość z gronostajem na rękach. Dopiero bibliotekarz z muzeum w Mediolanie, w 1804 roku zanotował, że kopia portretu znajduje się w zbiorach muzealnych, ale jego oryginał sto lat wcześniej widziano podobno u markiza Bonasana. W 1900 roku lwowski historyk sztuki, Bołoz-Antoniewicz opublikował tekst, w którym stwierdził, że portret uznany za badaczy za zaginiony to z wielkim prawdopodobieństwem dzieło znajdujące się u Czartoryskich w Krakowie. Obraz został zakupiony jako oryginalne dzieło Leonarda przez syna Izabeli Czartoryskiej, Adama Jerzego. Nie znamy dokładnych okoliczności zakupu. Księżna umieściła dzieło w Puławach, w Domku Gotyckim i sporządziła jego opis wyjaśniając, że syn nabył dzieło w Italii i że jest to portret autorstwa Leonarda d’Avinci  przedstawiający kochankę króla Francji, Franciszka I zwaną La Belle Ferronière, żonę kupca żelaznego. Kiedy po powstaniu listopadowym Czartoryscy uciekli do Paryża, obraz znalazł się z nimi w Hotel Lambert, ale nikt z francuskich badaczy nie wspominał o dziele Leonarda w Paryżu, musieli zatem trzymać portret w ukryciu. Jest to o tyle prawdopodobne, że Paryż był wówczas żywo zainteresowany sztuką, a w 1869 roku opublikowano wielką monografię Leonarda. Brak wzmianki o Damie z gronostajem świadczy o tym, że Czartoryscy, chociaż udzielający się towarzysko, nie ujawnili informacji o posiadanym dziele. Precyzując, autor wspomniał portret wśród dzieł zaginionych. Po wojnie pruskiej Dama z gronostajem wróciła do Polski, ale już do Krakowa, gdzie syn Adama, Władysław założył muzeum. Dopiero wówczas obrazem zajęli się badacze z różnych krajów. Od czasu pierwszej wojny światowej, kiedy Dama dla bezpieczeństwa przebywała w Dreźnie, poznało ją wielu historyków włoskich i niemieckich i od 1916 do 1942 roku ukazało się mnóstwo publikacji świadczących za lub przeciw Mistrzowi z Vinci. W 1920 roku obraz wrócił do Krakowa. Podczas drugiej wojny światowej Dama ponownie opuściła Polskę. Najpierw najcenniejsze obiekty krakowskie przewieziono do Sieniawy, ale hitlerowcy odkryli kryjówkę i Dama…, Portret z miłosiernym Samarytaninem Rembrandta oraz Portret młodzieńca Rafaela zostały wywiezione do Niemiec i krótko prezentowane w Kaiser Firedrich Museum w Berlinie. Jednak już w 1940 roku dzieło Leonarda ponownie trafiło do Krakowa, do siedziby gubernatora, Hansa Franka, na Wawelu, następnie na na Śląsk i Bawarię. Dzieło w 1945 roku odzyskały dla Krakowa wojska amerykańskie tzw. Obrońcy Skarbów. Podczas dwóch wystaw – w 1952 w Warszawie i w 1961 w Krakowie – opublikowano badania na temat stroju, uszytego zgodnie z modą hiszpańską i naszyjnika wykonanego z popularnych wówczas czarnych bursztynów. Datę powstania obrazu ustalono na 1490 rok. Zwrócono także uwagę na czarne hafty i węzły na rękawach stroju. Motyw inspirowany sztuką orientalną był powtarzany w rysunkach Leonarda zdobiących jego notatki od 1480 roku. 

Technika wykonania

Obraz ma wymiary 54,8×40,3 centymetra i został namalowany farbami olejnymi na desce orzechowej  zagruntowanej bielą ołowiową. Leonardo zastosował metodę laserunku, co oznacza wielokrotne nakładanie cienkich warstw farby i ostateczne uzyskanie gładkiej powierzchni, często z widocznym śladem pędzla na powierzchni. Błękitem jest droga ultramaryna, barwy pochodzące od brązu są pochodzenia organicznego, zaś pozostałe kolory mają w składzie tlenki żelaza. Liczne badania dowiodły, że Leonardo malował obraz dwiema rękami.
Kilka studiów rysunkowych można uznać za szkice do obrazu. Studium rąk oraz szkic torsu kobiecego rysowany czerwoną kredą ze zbiorów biblioteki Windsoru oraz studium głowy anioła ze zbiorów turyńskich z charakterystycznym, miękkim skrętem ciała są najbardziej prawdopodobnymi próbami Leonarda. Czarne tło jest efektem przemalowania, prawdopodobnie w latach 1799-1800. Pierwotnie w tle znajdował się pejzaż, a prześwietlenia obrazu wskazują zarys okien lub logii, nieco przypominających architekturę z obrazu Madonna Benois z Ermitażu. Numery inwentarzowe na rewersie i napis w lewym górnym rogu: LA BELLE FERONIERE. LEONARD D’AWINCI pochodzi z czasów, kiedy obraz przygotowywano do ekspozycji w Puławach. Istnieje także hipoteza, że przemalowania dokonał Eugene Delacroix, który przyjaźnił się z Adamem Czartoryskim.  

Unikalna poza, zgoda na życie

Leonardo stworzył unikalną pozę, o tułowiu miękko obracającym się za głową, organicznym ciele, nie posągowym, jak wiele innych portretów dam z czasów renesansu, ale eterycznym i żywym. Spojrzenie młodej Cecylii jest poważne, starsze, niż jej ciało. Jest w jej oczach zgoda na życie, na otoczenie. Wiemy, że żyła w doskonałych warunkach bogatego dworu, że była kochana i podziwiana, ale mimo to, spójrzcie w jej oczy. To kobieta bez pretensji do życia, coś w jej twarzy każe mi sądzić, że miałaby takie same łagodne ruchy i zgodę, gdyby jej życie potoczyło się inaczej. Harmonia, jedna z idei renesansu, tak pożądana dzisiaj i poszukiwana w jodze, medytacji, muzyce tybetańskich gongów jest w pozie i spojrzeniu Cecylii. Popatrzcie na nią i uczcie się widzieć, nie tylko patrzeć. Sztuka jest medytacją i ukojeniem.

Jak przetłumaczyć na język polski włoskie słowo „magari”?

0

Zacznijmy może od stwierdzenia, że termin ten nie ma jednego stałego odpowiednika – jego znaczenie w dużej mierze zależy od kontekstu. Niekiedy wystarczy dość szczególna intonacja podczas jego wymawiania, by jego tłumaczenie na język polski uległo zmianie. Przyjrzyjmy się najbardziej typowym sytuacjom, w których używa się tego wyrażenia.

1.Vuoi venire al cinema con me? (Chcesz pójść ze mną do kina?)
Non posso, devo studiare, magari un’altra volta. (Nie mogę, muszę się uczyć, może innym razem.) Oto i nasz pierwszy przykład – w tym przypadku włoskie synonimy magari to forse, probabilmente (może, prawdopodobnie). Innym przykładem na to konkretne użycie niech będzie: Domani farà bel tempo; magari vado a fare una passeggiata al mare. (Jutro będzie ładna pogoda, może wybiorę się na spacer nad morze.)

2. Magari może również wprowadzać zamiar wyrażenia bardzo mocnego życzenia; czegoś, czego bardzo pragniemy i chcemy, by się stało. Marco, è tua quella bella macchina? (Marco, czy ten piękny samochód jest twój?) Marco odpowiada: Magari! Io giro in bicicletta. (Fajnie by było! Ja jeżdżę rowerem.) W tym przypadku wyraz magari ma domyślne znaczenie: “[dobrze/fajnie by było,] gdyby tak właśnie było”. Zatem jeśli używamy magari w tym właśnie kontekście, musimy pamiętać, że – by wprowadzić całe zdanie – należy użyć trybu congiuntivo. Inny przykład: Devo lavorare con questa bella giornata, magari potessi andare al mare. (Muszę pracować w ten piękny dzień, gdybym tylko mógł pojechać nad morze.) Gdy natomiast używamy magari w pojedynkę (w znaczeniu “gdyby tak było”), musimy zwrócić uwagę na odpowiednią intonację. Jeśli jest ona rosnąca, nasza reakcja na daną propozycję jest entuzjastyczna (Mangiamo una pizza? Magari – Zjemy pizzę? Fajnie by było… [w znaczeniu CHĘTNIE]). Jeśli natomiast ton jest opadający, wyrażamy tym samym pewną niemożność, reagujemy ironicznie na daną propozycję (Domani è domenica, possiamo dormire fino alle 11 – Eh, sì. Magari – Jutro jest niedziela, możemy spać do 11. – Taaa, fajnie by było…). [Odpowiadając w ten sposób, dobrze wiem, że MUSZĘ iść do pracy i NIE mam wcale wolnego dnia.]

3. I w końcu mamy magari, które w niektórych kontekstach może znaczyć “nawet, aż, też” (włoskie synonimy: perfino, addirittura, anche). Weźmy następujący przykład: Domani andiamo tutti insieme a mangiare dalla nonna – E stavolta magari viene nostro cugino. (Jutro idziemy wszyscy na obiad do babci. Tym razem będzie też nasz kuzyn.) Inny przykład: Giorgio è stato scoperto con le mani nel sacco – Vediamo, lui è capace magari di negare tutto, anche l’evidenza. (Giorgio został przyłapany na gorącym uczynku. Zobaczymy, co powie, jest on w stanie wszystkiemu zaprzeczyć, nawet oczywistym dowodom.)

Caponata z czerwonym dzikim ryżem

0

Porcja dla 3 osób.

Składniki:

  • 130/150 g czerwonego dzikiego ryżu (ryżu z pełnego ziarna)
  • 1 duża biała cebula
  • 4 małe cebulki borettane
  • 2 żółte papryki
  • 1 duży bakłażan
  • 50 g oliwek cerignola
  • 50 g czarnych oliwek
  • 20 g kaparów, najlepiej marynowanych w soli
  • 10 g szczypiorku
  • 1 łyżka cukru
  • pół szklanki octu balsamicznego
  • 2 liście laurowe
  • oliwa wg uznania, do smażenia i doprawienia potrawy
  • sól, pieprz wg uznania

Sposób przygotowania:

Wlać do garnka 1 ½ litra wody i doprowadzić do wrzenia, posolić i wrzucić ryż, gotować przez około 40 min. W tym samym czasie pokroić cebulę w drobne paseczki i lekko poddusić na średnim ogniu w oliwie z oliwek z pierwszego tłoczenia; w połowie gotowania dodać cukier i ocet; kontynuować gotowanie tak, aby wchłonął się cały ocet; dodać wcześniej odsolone w ciepłej wodzie oliwki i kapary; dalej gotować przez 5/6 min. aż do  momentu, kiedy cebule będą dobrze ugotowane; zabrać z ognia i odłożyć.

Pokroić bakłażana w kostkę i podsmażyć w dużej ilości rozgrzanej oliwy, ewentualnie na kilka razy; jak tylko zaczną nabierać złotego koloru, zdjąć z ognia i ułożyć je na ręczniku papierowym; lekko posolić.

Pokroić paprykę w trójkąciki, rozłożyć na patelni z odrobiną oliwy z oliwek z pierwszego tłoczenia, najlepiej ułożyć miąższem w dół; gotować na małym ogniu i lekko posolić.

Wziąć cebulę z oliwkami i kaparami, bakłażana i paprykę, i wrzucić na patelnię, doprawioną liścmi laurowymi i pieprzem, dodać soli, przez kilka minut mieszać tak, aby składniki delikatnie się połączyły.

Gdy ugotuje się ryż, odcedzić go i doprawić oliwą z oliwek z pierwszego tłoczenia, posiekanym szczypiorkiem i odrobiną pieprzu. Podawać na talerze, oddzielając ryż od caponaty, udekorować wg upodobania.

To danie jest bardzo smaczne, świeże i letnie, powinno być podawane w temperaturze pokojowej. Osobliwością jest to, że nie zawiera ani białka zwierzęcego, ani glutenu. Świetnie nadaję się dla chorych na celiakię i wegan (czerwony dziki ryż jest z pełnego ziarna). Poleca się podawanie z młodym  białym winem owocowym, doskonale smakuje też ze świeżymi pikantnymi serami.

BIOGRAFIA: 

Amedeo Piovesan, od dzieciństwa kultywuje sztukę kulinarną tworząc przepisy pod pseudonimem “Amex Chef”, już  w wieku 9 lat kucharzył eksperymentując z nowymi przepisami, jak na przykład risotto z poziomkami w occie z winem czerwonym. Pomimo wielu propozycji otworzenia restauracji, jakie otrzymał, dla Amexa kuchnia była zawsze tylko hobby. Za każdym razem, gdy ktoś go pyta: “więc kiedy otwierasz restaurację?”, odpowiedź jest zawsze taka sama: „może kiedy pójdę na emeryturę, kuchnia to dla mnie pasja, jeśli zmusiłbym się do spędzenia  w niej 300 dni w roku, przestałaby nią być!”. W ciągu czterdziestu lat organizował i uczestniczył w kolacjach tematycznych, w zawodach kulinarnych w weneckich willach i restauracjach, takich jak Osteria Speroni w Padwie, da Alfredo w Treviso, Harry’s bar w Asiago. W latach 90. stworzył i zarządał przez długi czas klubem enogastronomicznym “Il Club del Gambero Allegro”, który zrzeszał ponad 200 członków, pasjonatów i kultywatorów enogastronomii włoskiej. Od jakiegoś czasu współpracuje w Polsce z szefami kuchni ze znanych polskich restauracji, proponując im, wraz z Del-Italy, wyśmienite produkty gastronomiczne służące do tworzenia ściśle włoskiego menu.

www.facebook.com/DelItalyPL

Być jak Giulietta Masina

0

Już 20 stycznia obchodzić będziemy 100. rocznicę urodzin Federica Felliniego. Z tej okazji w Kinie Iluzjon ukaże się monodram „Nie lubię pana, panie Fellini” w reż. Marka Koterskiego, który zainicjuje retrospektywę filmów FeFe. W rolę Giulietty Masiny – żony wielkiego reżysera – wcieliła się Małgorzata Bogdańska, z którą rozmawiamy o fascynacji włoską aktorką i o przesłaniu teatru, którego wszystkie rekwizyty mieszczą się w jednej małej walizce.

Czym jest Teatr w walizce? Czyj to pomysł?

Właściwie to chyba nasz wspólny.

Czyli Twój i Twojego męża, Marka Koterskiego?

Tak. Chociaż myślę, że bardziej Marka. Po dwudziestu pięciu latach etatu w Teatrze Ochoty zostałam nagle wolnym strzelcem i wtedy właśnie mój mąż zaczął mnie namawiać na monodram. Kiedyś, na wczasach, Marek zaczął czytać „Moją drogą B.”, książkę Krystyny Jandy i stwierdził, że to świetny materiał na monodram, podróż przez życie, opowieść o kobiecie, która żyje na 100% Kiedy spektakl zaczął jeździć z teatrem w walizce, od razu zaczęłam wybierać miejsca charytatywne: więzienia dla kobiet, poprawczaki dla dziewcząt, ośrodki dla narkomanów, szpitale psychiatryczne (w szpitalu w Pruszkowie jest świetna scena). Jeżdżąc tak po Polsce zrozumiałam, że ważniejsze jest dla mnie dawanie niż branie. Często były to miejsca bez scen, gdzie grałam wśród publiczności, czyli będąc dwadzieścia centymetrów od widzów. Poczułam, że chcę dotrzeć z Teatrem w walizce wszędzie tam, gdzie ludzie nie mają możliwości obcowania ze sztuką czy z literaturą, z tym, czym jest teatr, a teatr bez widza nie istnieje.

Czyli Teatr w walizce to teatr obwoźny, ale w największej pigułce? Wyjaśnijmy: w walizce trzymasz wszystkie rekwizyty.

Tak. Marek powiedział kiedyś: “Pusta scena, na niej kobieta z walizką, a cały kosmos jest w codzienności”. Czyli ta codzienność jest zawarta w pigułce. W „Mojej drogiej B.” jest czerwona walizka, w „Nie lubię pana, panie Fellini” jest biała walizka, ponieważ cały monodram jest zrobiony w czarno-białej konwencji, nawiązującej do czarno-białego kina. Jednak wystawiamy też na scenach typowo teatralnych. Najmocniej jesteśmy związani z Teatrem Druga strefa oraz z Dziką Stroną Wisły.

Skąd ten wybór? Fellini, a właściwie Giulietta Masina?

Zaczęło się od tego, że chciałam zrobić spektakl o mojej ukochanej włoskiej aktorce. Zaczęłam szukać materiałów na ten temat. Wciągnęłam męża w świat Giulietty, pojechaliśmy w podróż jej śladami. Odwiedziliśmy Rzym, Rimini, byliśmy na cmentarzu, złożyłam kwiaty na grobie Federico i Giulietty, byliśmy w kościołach, gdzie odbyły się nabożeństwa pogrzebowe obojga małżonków, przeszliśmy Via Margutta, Via Veneto. Chciałam zobaczyć wszystkie miejsca związane z Fellinim i Masiną. To wszystko bardzo mnie zbliżało. Będąc w Rimini zrobiłam happening w małym ulicznym cyrku. Założyłam nos clowna.

Wystąpiłaś w stroju Gelsominy?

Tak! Od zawsze fascynował mnie zawód clowna. 

Miałaś pozytywne skojarzenia z clownem?

Tak! Ja zawsze bardzo chciałam pójść do cyrku i zostać clownem. Zresztą, przygotowując się do roli, chciałam wziąć kilka lekcji w szkole cyrkowej w Warszawie, ale okazało się, że od kilku lat klasa clownów nie jest prowadzona, ponieważ nie ma zapotrzebowania. Przygotowując monodram dowiedziałam się, że Fellini był zafascynowany clownem. Twierdził, że jest on największym artystą wśród aktorów.

Z tego, co mówisz, powstawanie monodramu to bardzo bogaty proces.

Dla Giulietty nauczyłam się grać na trąbce, zaczęłam też uczyć się włoskiego, stepowania. Postanowiłam szukać materiałów, na podstawie których potem Marek Koterski zrobił adaptację. Obejrzałam dokument „Giulietta Masina, siła uśmiechu”. Szukając informacji w internecie, w książkach, zaczęłam poznawać bolesne fakty z jej życia. Czytając wywiad z Sandrą Milo, dowiedziałam się, że w pewnym momencie życia Masinę dopadła ogromna zazdrość. Niebezpodstawna, zresztą. Wyobraźmy sobie, co musiała czuć aktorka, laureatka dwóch Oskarów, żona reżysera, która idzie w odstawkę, bo jej mąż, geniusz filmowy poświęca się filmom, w których obsadza posągowe piękności. Zaczęło mnie nurtować to, co musiała czuć ona jako kobieta, żona i aktorka. Tragizmu jej postaci dopełniała historia jej macierzyństwa, ponieważ pierwszą ciążę Masina poroniła po tym, jak upadła ze schodów, a jej drugie dziecko umarło w wieku trzech tygodni. O tym wszystkim widz dowiaduje się śledząc monodram.

Masina żyje z geniuszem, ich związek postrzega jako miłość doskonałą i w zasadzie opowiadając historię swojej miłości od samego początku stawia siebie niżej, a Felliniego broni i tłumaczy.

Gdy się poznali, on był już znanym pisarzem, autorem słuchowisk radiowych (w jednym z nich zagrała właśnie Giulietta). Fellini zawsze mówił, że jego żona była jego największą inspiracją, że bez niej on by tych filmów nie stworzył, że ona mała w sobie i to dziecko, i to zwierzątko, i tę prawdę, za to także ją ceniono. Masina była kochana przez publiczność. Mówi się wręcz, że Fellini był zazdrosny, bo ją na ulicy wszyscy rozpoznawali, zaczepiali.

Ale nie dostrzegasz w jej postaci pewnego deficytu kobiecości? W spektaklu padają nawet takie słowa: „Zawsze byłam dziewczęca, wszyscy traktowali mnie jak dziewczynkę i od zawsze nazywano mnie Giuliettą”, czyli Julcią.

Masina cierpiała widząc, jak jej mąż obsadza w głównych rolach posągowe piękności, symbole włoskiego seksapilu. Jej samej przypadały w udziale role kobiet wystraszonych, zahukanych.

Zamiast szpilek Fellini ubierał ją w tenisówki i skarpetki. Sądzę, że każda kobieta może odpowiedzieć sobie na pytanie, jak by się czuła. Także jako aktorka, która już nie gra i widzi męża otaczającego się pięknościami. Jako żona reżysera mogę powiedzieć, że byłoby to dla mnie… bardzo trudne. Ona go zawsze tłumaczyła, twierdząc że Federico jest jak dziecko. A była to bardzo inteligentna kobieta. Skończyła filozofię, była bardzo wierząca. Czasami tak sobie myślę: w jej czasach rozwody nie były powszechnym rozwiązaniem, ale czy gdyby nie było to łatwiejsze, czy Masina nie rozstałaby się z Fellinim? To tylko dywagacje. W rzeczywistości przeżyli ze sobą 50 lat.

Mówiłaś o silnych emocjach w kontakcie z widzem. Chociaż przyjęło się uważać, że monodram to monolog, moim zdaniem w tym rodzaju sztuki najmocniej konstruuje się dialog między aktorem a widzem. Co mówisz w spektaklu „Nie lubię pana, panie Fellini”?

Tworząc ten spektakl zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że połowa widzów nie będzie nawet wiedziała, kim była Giulietta Masina, troszkę mniejsza część nie będzie wiedziała, kto to jest Fellini… Ja uważam, że każdy powinien sobie wynieść z tego spektaklu to, co go najbardziej dotknie. Dla mnie jest to rzeczywiście bolesna opowieść o kobiecie, która bardzo kochała, była bardzo oddana, ale w tym małżeństwie była bardzo skrzywdzona. Słuchając opowieści bohaterki o jej bogatym życiu, śledząc jej przemianę, od beztroskiej dziewczynki po zranioną dojrzałą kobietę, która musi stanąć do konfrontacji z prawdą o swoim życiu, z pewnością wiele osób odnajdzie swój skrawek historii i utożsami się z nią.

Łączysz swoje plany zawodowe z Włochami?

Tak. Mam takie magiczne pudełko, włożyłam do niego płytę z filmem „Ginger i Fred”, zdjęcia z Włoch, wszystko o Teatrze z walizce i nagle wszystko zaczęło się układać w całość. Poznałam aktorkę Karolinę Porcari, która zaprosiła mnie do udziału w sztuce „Zła matka”. W maju spektakl ten zostanie wystawiony w ramach projektu teatralnego „Strade Maestre” w Lecce. Pojawiły się także pewne plany związane z Turynem i wygląda na to, że spełnię jedno ze swoich największych marzeń, zagram „Nie lubię pana, panie Fellini” we Włoszech. Co prawda nie po włosku, musiałabym znać bardzo dobrze język, żeby oddać te wszystkie emocje i chociaż mam włoski temperament, mocno gestykuluję, jestem otwarta, język włoski jest dla mnie wciąż obcym językiem. Ale kto wie, może jakichś fragmentów się nauczę, na przykład cytatów z filmów, które padają na scenie w trakcie wystawiania monodramu: z „La strada”, „Noce Cabirii”, „Ginger i Fred”.

Czyli kolejny etap to Turyn?

Tak, w Cinema Massimo w Turynie. We wrześniu 2018, w ramach festiwalu, odbędzie się również przegląd filmów mojego męża Marka Koterskiego i Federico Felliniego. Ich nazwiska spotykają się nie po raz pierwszy w kontekście festiwalowym. W 2004 Marek został wyróżniony nagrodą Wielki FeFe za całokształt twórczości na festiwalu filmowym dedykowanym właśnie Felliniemu.

Macie we mnie wiernego widza i chętnie pojadę do Turynu, żeby zobaczyć Ciebie na tamtejszych deskach!

XV Konkurs Włoskiej Sztuki Kulinarnej „Arte Culinaria Italiana”

0

XV Konkurs Włoskiej Sztuki Kulinarnej „Arte Culinaria Italiana”
13-15 marca 2020 roku
Słoneczny Zdrój Hotel Medical SPA & Wellness Busko -Zdrój

Konkurs odbędzie się w dniach 13-15 marca 2020 roku:
 13 marca 2020 roku o godzinie 20:00 w Hotelu Słoneczny Zdrój Medical SPA &Wellness – odprawa ekip startujących z Jury – sala konferencyjna Buska
 14 marca 2020 roku o godzinie 8:30 oficjalne rozpoczęcie konkursu w Restauracji Ponidzie w Hotelu Słoneczny Zdrój Medical SPA &
Wellness
 14 marca 2020 roku od godziny 9:00 do godziny 16:00 w Restauracji Ponidzie w Hotelu Słoneczny Zdrój Medical SPA & Wellness –
zmagania konkursowe.

Celem głównym konkursu jest wykazanie się znajomością w przygotowaniu dań kuchni włoskiej :

  • pierwszego dania konkursowego – makaron marki Perino,
  • drugiego dania konkursowego – danie mięsne – polędwica Wellington z wykorzystaniem polędwicy wołowej marki Sokołów
  • trzeciego dania konkursowego – deseru z wykorzystaniem płynnej bazy deserowej marki Debic oraz z wykorzystaniem innych dowolnych produktów włoskich zachowując zasady kulinarne obowiązujące w kuchni włoskiej.

W konkursie może uczestniczyć 12 ekip kucharzy w składzie dwuosobowym.
Uczestnikami konkursu mogą być kucharze pracujący aktualnie w zawodzie bez względu na zajmowane stanowisko i wiek. Bardzo mile widziane będą ekipy z udziałem kobiet. Ekipa reprezentuje macierzysty zakład pracy tj. restauracje i restauracje hotelowe. Wszyscy uczestnicy konkursu muszą pracować zgodnie ze swoimi kwalifikacjami w zakładach gastronomicznych, które dokonały zgłoszenia, aż do momentu rozstrzygnięcia konkursu.

Wszystkie zgłoszenia należy przesyłać nie później niż do dnia 07 lutego (piątek) 2020 roku na adres e-mail : konkurs@giancarlo.pl DW : szulba@tlen.pl .
Zgłoszenie należy przesyłać na druku zgłoszeniowym wraz z opisem technologicznym oraz wyraźnym zdjęciem wykonanych potraw (wersje
edycyjne typu AI, PSD, CDR, PDF lub popularne JPG w dużej rozdzielczości).

Formularz ze zgłoszeniem uczestnictwa należy wypełnić tak, aby zawierał czytelne imię i nazwisko wraz z numerem telefonu i mailem,
pełna nazwę zakładu zgłaszającego swojego uczestnika oraz wszystkie wymagane dane w zgłoszeniu. Wraz ze zgłoszeniem należy dokonać akceptacji treści niniejszego regulaminu. Druk zgłoszenia dostępny jest na stronach patronów internetowych : www.newsgastro.pl , www.papaja.pl, www.gastrona.pl, www.kucharze.pl

Nagrody:

Jury Profesjonalne przyzna I, II i III miejsce na podstawie łącznej ilości punktów za które zostaną przekazane nagrody m.in.:
I miejsce: Puchar Konkursowy fundatora marki Kapitan Pirat, Puchar Stowarzyszenia Kucharzy Polskich, medal Ogólnopolskiego
Stowarzyszenia Szefów Kuchni i Cukierni, zaproszenie do udziału w Tagach Bellavita Expo Warsaw 2020 -live cooking, Global Zestaw Szefa Kuchni- 7 stalowych noży ufundowany przez firmę Perino, voucher od firmy Prymat na kwotę 1000 zł, upominki od firmy Alva, upominki od firmy Monini, upominki od firmy Sokołów
II miejsce: Puchar Konkursowy fundatora marki Kapitan Pirat, medal Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Szefów Kuchni i Cukierni, zaproszenie do
udziału w Tagach Bellavita Expo Warsaw 2020 -live cooking, Tamahagane Tsubame Black Zestaw 2 noży ufundowany przez firmę Perino, voucher od firmy Prymat na kwotę 800 zł, , upominki od firmy Alva, upominki od firmy Monini, upominki od firmy Sokołów
III miejsce: Puchar Konkursowy fundatora marki Kapitan Pirat, medal Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Szefów Kuchni i Cukierni, zaproszenie do
udziału w Targach Bellavita Expo Warsaw 2020 -live cooking, Nagomi Maru Zestaw 2 noży Santoku i uniwersalny ufundowany przez firmę
Perino, voucher od firmy Prymat na kwotę 500 zł, , upominki od firmy Alva, upominki od firmy Monini, upominki od firmy Sokołów

Aktualizacje informacji konkursowych oraz program imprezy będą
opublikowane na FP konkursowym : www.facebook.com/arteculinariaitalianapl/

Regulamin_profesjonalisci_2020
Arte Culinaria Oświadczenie
DESER- receptura 2020
MAKARON- receptura 2020