Gazzetta Italia 79:”Federico/100″ na tle najsłynniejszej sceny z filmu „Słodkie życie”, to artystyczna okładka Gazzetta Italia dedykowana wielkiemu Federico Felliniemu z okazji setnej rocznicy jego urodzin. Reżyser jest również bohaterem rubryki „Dopóki jest kino, jest nadzieja” prowadzonej przez Dianę Dąbrowską. W tym numerze znajdziecie również kilka ciekawych wywiadów, wśród których ten z cenioną tłumaczką Joanną Ugniewską, z Gianluca Miglirisi, managerem Chicco i ważnym przedstawicielem Włochów w Polsce, a także z autorem naszej okładki, rysownikiem z Neapolu – DaniloPè i z Martą Czok, polską artystką mieszkającą we Włoszech. Ponadto warto przeczytać artykuły o podróżach – o Turynie i o „Miłości o smaku makaronu”, który opisuje podróż po włoskich smakach i pięknie architektury. Są również teksty dotyczące kuchni, wśród których historia sięgająca źródeł pochodzenia pizzy, poza tym moda, motoryzacja, kącik językowy i dużo więcej!
Muzyka i język młodzieży. Lata osiemdziesiąte i dziewięćdziesiąte
Muzyka jest od dziesięcioleci jedną z najpopularniejszych form rozrywki wśród młodzieży. Co za tym idzie, różne gatunki muzyczne (pop, rock, rap itp.) odzwierciedlały zawsze realia życia młodych ludzi, w tym język. W przypadku Włoch ważnym z tego punktu widzenia okresem był lata 80. i 90.: właśnie wtedy słownictwo typowe dla nastolatków zaczęło pojawiać się w tekstach piosenek, szczególnie dzięki niektórym zespołom rockowym i popowym.
Skiantos, włoski zespół punkrockowy działający już w drugiej połowie lat 70., należał do prekursorów tak zwanego rock demenziale, gatunku bliskiego amerykańskiemu comedy rock: charakterystyczne dla tej muzyki są groteskowe i komiczne teksty, wulgarny i satyryczny język, a także elementy kabaretu. Utwory bolońskiego zespołu zawierają wiele słów i wyrażeń typowych dla języka młodzieżowego lat 70. i 80., takich jak essere in para (czyli essere in paranoia, wł. „być w paranoi”, a więc „mieć paranoję”) czy sbarbo/sbarba (odpowiednio wł. „chłopak” i „dziewczyna”). Wydany w 1978 roku album „MONOtono” otwiera właśnie rozmowa między nastolatkami, pełna charakterystycznych dla tamtej epoki wyrażeń, często trudnych do zrozumienia dla dzisiejszego słuchacza. Język młodzieżowy ewoluuje bardzo szybko, do tego stopnia, że takie słowa, jak sbarbo i sbarba stały się prędko przestarzałe (chociaż Skiantos zdążyli nagrać, w 1980 r., utwór „Mi piaccion le sbarbine”, wł. „Lubię dziewczęta”).
Najważniejszym zespołem w dziedzinie rock demenziale we Włoszech byli jednak mediolańczycy Elio e le Storie Tese, których pierwszy album ukazał się w 1989 r. Dzięki tekstom zarazem bardzo wulgarnym i wyrafinowanym, pełnym gier słów i cytatów, pochodzący z Lombardii muzycy z biegiem lat przestali być zespołem kultowym i stali się autentycznym fenomenem medialnym. Również w przypadku ich debiutanckiej płyty całość otwiera rozmowa między nastolatkami, co stanowi ewidentny hołd dla Skiantos: tematem dyskusji są figu, czyli figurine (wł „nalepki”) z piłkarzami, bardzo popularne wśród dzieci i młodzieży w tamtych czasach. Wiele lat później, w 2013 r., zespół nagrał ciąg dalszy tamtego starego intra, żartując z faktu, że zarówno słowo figu, jak i same nalepki były już od lat rzeczą starą i niemodną.
Pod tym kątem jedną z najbardziej interesujących piosenek jest „Supergiovane” (wł. „Supermłody”), wydana przez Elio i spółkę w 1991 r. i poświęcona przygodom superbohatera będącego uosobieniem zbuntowanego i niedojrzałego ducha nastolatków. Utwór przywołuje wyobraźnię młodzieży lat 80., w tym programy telewizyjne, reklamy, czasopisma i wiele innych produktów kultury popularnej, ale i język młodzieży z tamtych lat. Niektóre z pojawiających się w tekście wyrazów były już przestarzałe na początku lat 90.: wystarczy pomyśleć o matusa (wł. „wapniak”) – słowo to, w poprzedniej dekadzie, było częstym określeniem ludzi „starych”, a więc dorosłych, postrzeganych jako starych i niepotrafiących zrozumieć zainteresowań i potrzeb młodych. Matusa jest skróconą formą Matusalemme, od imienia Matuzalema, najstarszego ze starotestamentowych patriarchów. Słowo to jednak, zważywszy na krótki żywot języka młodzieżowego, było niemodne już w roku 1991 – do tego stopnia, że ten, kto używał jeszcze terminu matusa był już sam „stary”.
Jednym z najważniejszych popowych zespołów we Włoszech, w latach 90., była grupa 883, pierwotnie duet – Max Pezzali i Mauro Repetto. Ich pierwsza płyta, „Hanno ucciso lʼUomo Ragno” (wł. „Zabili Człowieka Pająka”), ukazała się w 1992 r. Już sam tytuł świadczył o przywiązaniu do elementów młodzieżowej wyobraźni tamtej epoki, od komiksów o superbohaterach po marzenia o Ameryce. Teksty, zwłaszcza na tej pierwszej płycie, cechował język często wulgarny, ale zarazem bardzo bliski realiom, w których żyła włoska młodzież, który idealnie oddawał świat pełen problemów, ale i marzeń.
Wczesne teksty 883 zawierają wiele elementów typowych dla ówczesnego języka młodzieży, w tym nieortodoksyjną ortografię (korzystanie z litery k, znak x zamiast przyimka per – wł. „do”, „dla” itp. – czy liczby w miejscu słów). Utwory, o których warto wspomnieć, to np. „Sʼinkazza” (wł. „Wkurza się”, z k zamiast c), „6/1/sfigato” (a więc „Sei uno sfigato”, wł. „Jesteś leszczem”) czy „Con un deca” (wł.„Z dychą”, czyli oczywiście 10.000 lirów) – tytuły niezbyt wyrafinowane, ale zapewne bliskie wrażliwości i sposobom porozumiewania się młodzieży z tamtego okresu. Do kolejnych płyt Pezzali pisał już piosenki z większą głębią, pozostając jednak wciąż przy tematach takich jak młodość, nostalgia i marzenia jego pokolenia.
Lata 90. były dla włoskiej muzyki okresem wyjątkowo interesującym, w którym miało miejsce zdecydowane „odmłodzenie” tekstów, a sukces osiągnęły wcześniej dość niszowe gatunki i podgatunki muzyki, takie jak rap czy rock alternatywny. Pojawienie się – obok radia – kanałów telewizyjnych poświęconych muzyce (włoski kanał Videomusic istniał już w latach 80., a w 1997 uruchomiono MTV Italia, które odniosło ogromny sukces) miało niemały wpływ na mainstreamową popularność wielu piosenkarzy i zespołów.
883 to jedna ze sztandarowych grup włoskiej muzyki pop. Teksty zespołu Maxa Pezzaliego, szczególnie we wczesnych latach kariery, były mocno zakorzenione w młodzieżowym żargonie: dobrym przykładem jest jedna z ich najpopularniejszych piosenek, „Sei un mito” (wł. „Jesteś super”). Już sam tytuł odnosi się do popularnych wśród nastolatków wyrażeń mito (wł. dosł. „mit”) i mitico/a (wł. dosł. „mityczny/a”), znaczących tyle co „fantastyczny/a”, „wspaniały/a”. W tekście pojawiają się również inne – powszechne do dziś – kolokwialne wyrazy, takie jak figata (wł. „frajda”) czy cannare (wł. „spartaczyć”), a także forma ʼsta zamiast questa (wł. „ta”). Są to niezbyt eleganckie wyrażenia, które były dotąd zdecydowanie mało obecne w piosenkach z włoskich list przebojów. 883 byli zresztą znani z często wulgarnych tekstów – w 1994 roku wydali nawet singiel o wymownym tytule „Chiuditi nel cesso” (wł. „Zamknij się w kiblu”).
W tych samych latach cantautore Marco Masini osiągnął wielki sukces, dzięki utworom o tak kontrowersyjnych tytułach, jak „Vaffanculo” (wł. „Spier…”) i „Bella stronza” (wł. „Ładna suka”). Obie piosenki okazały się hitami, często nadawanymi przez radio, a dziś uchodzą za klasyki. Mimo wszystko jednak otwarcie sprośne teksty nie były tolerowane przez media i opinię publiczną. Na przykład zespół Elio e le Storie Tese, grający rock demenziale i znany z tekstów inteligentnych i wyszukanych, ale zarazem skrajnie wulgarnych, osiągnął prawdziwy sukces w całych Włoszech dopiero dzięki utworowi „La terra dei cachi” (wł. „Kraj kaki”), którego tekst jest ironiczny jak zwykle, ale zupełnie pozbawiony przekleństw. Piosenka została zaprezentowana na Festiwalu w San Remo w 1996 roku, gdzie zajęła drugie miejsce, co miało niemały wpływ na popularność mediolańskiego zespołu.
Jednym z najpopularniejszych włoskich artystów w latach 90. był niewątpliwie Lorenzo Cherubini, lepiej znany jako Jovanotti. We wczesnych latach swojej kariery rzymski piosenkarz tworzył muzykę na pograniczu rapu i popu, prawdopodobnie dwóch najbardziej „młodych” gatunków, nagrywając bardzo bezpośrednie i wpadające w ucho utwory, które odniosły ogromny sukces. Ponieważ teksty skierowane były do młodzieżowej publiczności, opierały się – podobnie jak w przypadku 883 – na słownictwie nastolatków z końca lat 80. i początku lat 90. Przykładem tego jest piosenka z 1990 r. „Ciao mamma” (wł. „Cześć mamo”), w której pojawia się zdanie „è una libidine, è una rivoluzione” (wł. „to radocha, to rewolucja”) w odniesieniu do radości z życia. Wyraz libidine, z łacińskiej formy libido, oznacza oczywiście pożądanie seksualne, ale w ówczesnym żargonie młodzieżowym używano go często jako synonimu „zabawy”, „frajdy”. Podobnie jak w przypadku innych „uwiecznionych” przez muzykę popową słów zaczerpniętych ze słownictwa młodzieżowego, również takie zastosowanie słowa libidine stało się prędko przeżytkiem.
Oczywiście nie wszystkie piosenki Jovanottiego zestarzały się w podobny sposób. W innym słynnym utworze – wydanym w 1992 roku singlu „Ragazzo fortunato” (wł. „Szczęśliwy chłopak”) – artysta śpiewa „sei bella come il sole e a me mi fai impazzire” (wł. „jesteś piękna jak słońce i ja za tobą szaleję”), a więc korzystając z formy a me mi (wł. dosł. „mnie mi”), niegramatycznej, ale bardzo powszechnej w mówionym języku włoskim, szczególnie wśród dzieci i nastolatków. W tym samym roku ukazała się piosenka „Non mʼannoio” (wł. „Nie nudzę się”), jeden z najbardziej rapowych utworów Lorenza, ze sławnym refrenem, w którym na przemian występują frazy – „e non mʼannoio” (wł. „i nie nudzę się”), „e non mi stanco” (wł. „i nie męczę się”) „e non mi rompo” (wł. „nie nudzę się”, od sformułowania rompersi le scatole, wł. „nudzić się okrutnie”, lub jednego z jego licznych wulgarnych synonimów). W obu przypadkach są to wyrażenia, które okazały się o wiele bardziej trwałe niż libidine.
Do włoskich artystów hiphopowych z lat 90., o których wypada wspomnieć, należy również mediolański duet Articolo 31. Jednym z ich największych hitów jest piosenka „Tranqi funky” z 1996 roku. Już sam tytuł jest ciekawy: wyraz tranqi (lub tranqui) pochodzi od tranquillo (wł. „spokojny”), można go więc porównać do polskiego słowa spoko. Również z 1996 roku jest utwór „Il funkytarro”: tym razem angielski przymiotnik funky połączony został z potocznym słowem tarro (wariantem bardziej powszechnego tamarro), oznaczającego osobę prymitywną, źle wychowaną, hałaśliwą. W piosence pojawiały się inne typowo młodzieżowe wyrazy, które do dziś pozostają popularne, np. tipa (wł. „laska”) zamiast „ragazza” albo kolokwialne (i niezbyt poprawne) formy cʼho (ci ho) i cʼhai (ci hai) w miejscu bardziej standardowych ho (wł. „mam”) i hai (wł. „masz”). Obecnie były wokalista Articolo 31, J-Ax (prawdziwe nazwisko Alessandro Aleotti) wciąż odnosi duży sukces jako solista – jego utwory są często zjadliwe, wulgarne i przesiąknięte sarkazmem, ale zarazem mają niemały komercyjny appeal.
Franciacorta – odpowiedni rywal dla champagne
Nierzadko porównywane do klasycznego francuskiego champagne, Franciacorta produkowane jest wśród urokliwych wzgórz w prowincji Brescia, u stóp rzeki Iseo. Jako wysokogatunkowe wino musujące tworzone metodą Champenoise z Chardonnay, Pinot Blanc i Pinot Noir, Franciacorta ma być najwyraźniej włoską odpowiedzią na słynnego szampana. Do wyboru mamy trzy rodzaje win: Franciacorta (bianco), Franciacorta Satèn oraz Franciacorta Rosé.
Mimo że stosunkowo nieznane na rynku globalnym, Franciacorta jest powszechnie uważane za najlepsze wino musujące Włoch. Co stoi za sukcesem tego produktu? Miejsce uprawy. Górzysty, ale ciepły klimat i stabilne temperatury w dzień i w nocy. Duże znaczenie na sprzyjające uprawie warunki ma również pobliska rzeka, która wraz z alpejską topografią tworzy specyficzny mikroklimat.
Mimo coraz częstszych porównań są jednak dwie znaczące różnice pomiędzy wspomnianymi winami. Otóż Franciacorta znana jest od 50 lat, a od 1995 posiada status DOCG. Z kolei francuskie wino musujące wiedzie prym od około XVIII wieku. Dodatkowo, włoska produkcja jest znacznie mniejsza od swego francuskiego rywala.
Nie ma co do tego wątpliwości, iż wino z Francji jest dużo bardziej popularne, ponieważ stoi za nim długa historia i ogromny nakład świetnie zrealizowanych kampanii reklamowych. Włoscy producenci postanowili iść śladem konkurenta, dlatego Franciacorta zostało w tym roku oficjalnym partnerem EXPO 2015 w Mediolanie. Obecne recenzje są bardzo obiecujące. Czy włoskie wina musujące podbiją serca na całym świecie? Mamy bardzo dobre przeczucia…
Idiomy z dniami tygodnia
W pewnej książce Dorota przeczytała następujące zdanie: „Era un personaggio unico. A volte sembrava gli mancasse qualche venerdì” [dosł. „Był osobą jedyną w swoim rodzaju. Czasami zdawało się, że brakuje mu kilku piątków.”]. Muszę przyznać, że wcześniej nigdy nie słyszałem tego wyrażenia. Po krótkich poszukiwaniach dowiedziałem się, że idiom ten (mancare qualche venerdì – dosł. brakować kilku piątków) oznacza, iż ktoś wydaje się dziwny lub głupio wygląda. Powiedzenie to wywodzi się z przekonania, że osoby urodzone przedwcześnie mają zazwyczaj problemy z zachowaniem. Dlaczego akurat piątek? Ponieważ właśnie z piątkiem tradycyjnie łączą się różne praktyki mające przynieść szczęście, rytuały magiczne oraz praktyki okultystyczne. Ciekawe… Nigdy nie przestajemy uczyć się czegoś nowego o własnym języku.
Skoro już jesteśmy przy tym temacie – naszła mnie wątpliwość, czy może istnieją inne wyrażenia idiomatyczne, które za bohaterów mają właśnie dni tygodnia. Znalazłem poniższe ciekawe przykłady:
Essere sempre in mezzo come il giovedì! [dosł. Być zawsze w środku jak czwartek.] Idiomu tego używa się bardzo często w moich stronach, na półwyspie Salento, a oznacza on, iż ktoś zawsze robi wszystko, byleby tylko znaleźć się w centrum uwagi lub móc w każdej sytuacji wrzucić swoje trzy grosze bez względu na to, czy prosi się go o wyrażenie własnej opinii czy nie.
Dio non paga il sabato! [dosł. Bóg nie płaci w soboty.] Wyrażenie to oznacza, że za wszelkie zło, które czynimy w życiu, przewidziana jest kara. Quel furfante ha fatto di tutto per mettere zizzania. Per fortuna Dio non paga il sabato! [dosł. Ten łobuz zrobił wszystko, by posiać niezgodę. Na szczęście Bóg nie płaci w soboty!]. Wiecie, co znaczy mettere/seminare zizzania, prawda? Oznacza sianie niezgody w związkach międzyludzkich.
Dare gli otto giorni! [dosł. dać osiem dni] Wyrażenie to oznacza zdecydowane przegonienie jakiejś osoby. Non sopportavo più Maria, così le ho dato gli otto giorni. Spero di non vederla mai più! [dosł. Nie mogłem już znieść Marii, więc dałem jej osiem dni (przegnałem ją precz). Mam nadzieję, że już nigdy jej nie zobaczę!]
Pozostaje mi jeszcze czas, by odpowiedzieć na ostatnie pytanie. Anna zgłasza, że została poprawiona, gdy użyła następującego zdania: Sono andata al cinema insieme con la mia amica. [Poszłam do kina razem z przyjaciółką.] Czy mówi się insieme a czy insieme con? Otóż obie konstrukcje są poprawne w języku włoskim. Należy jednak wspomnieć, że w języku mówionym częściej używa się wyrażenia insieme a i tylko z tego powodu wydaje się ono stosowniejsze. Ja osobiście też je wolę.
„Również historia języka włoskiego potwierdza, iż oba te wyrażenia są poprawne. Możemy tu przytoczyć przykład zaczerpnięty z Alessandra Manzoniego („Questa volta, insieme con la voce, venne fuori l’uomo, don Abbondio in persona”) lub z Carla Cassoli („Il cappellano era insieme a un soldato); możemy też naśladować użycie tego wyrażenia za Gabrielem D’Annunzio („Le sette vele stanche vengono innanzi insieme con la sera”) lub Eugenio Montale („Insieme alla natura la nostra fiaba brucerà in un lampo”): w żadnym wypadku nie popełnimy błędu”. (Ze strony Accademia della Crusca).
Spaghetti alla Matriciana lub Amatriciana – oryginalny przepis
Poza granicami Włoch nie wszyscy wiedzą, że Amatrice to małe miasteczko w Lacjum (a jego mieszkańcy to matriciani), położone niedaleko granicy z Abruzją i znane głównie ze słynnego przepisu na „Spaghetti alla Matriciana/Amatriciana”. Przepis ten powstał prawdopodobnie na długo przed 1600 rokiem, kiedy to pomidory nie dotarły jeszcze do Włoch. Zatem oryginalnie w przepisie ich nie było, a sama potrawa, bardziej znana w Abruzji, nazywała się „Gricia”. Nie jest to rzymski przepis, chociaż prawdopodobnie został on sprowadzony do Rzymu przez pasterzy podczas przegonu stad owiec. Należy koniecznie podkreślić, że do prawdziwej Matriciany nie używa się ani makaronu bucatini ani boczku. Sięga się natomiast po makaron spaghetti i policzki wieprzowych.
Składniki dla czterech osób:
- 400g makaronu pszennego spaghetti
- 200g policzków wieprzowych
- 400g pomidorów w kawałkach (dojrzałe lub pelati – bez skórki)
- 150g młodego sera pecorino (uwaga na odmianę rzymską, która jest zazwyczaj zbyt słona)
- 50g smalcu lub tłuszcz z policzków wieprzowych
- świeża papryczka peperoncino do smaku
- sól (wg uznania) do makaronu
Przygotowanie:
W miarę możliwości użyjcie żeliwnej patelni. Na niej roztopicie smalec i przygotujecie sos, a smaki mniej się ze sobą wymieszają. Na dobrze rozgrzaną patelnię dodajcie papryczkę peperoncino i policzki wieprzowe pokrojone wcześniej na paseczki o grubości 7-8 mm (nie krójcie ich w kostkę, bo wtedy chudsza część policzka będzie sucha). Następnie przez kilka minut rumieńcie je na średnim ogniu, aż policzki wieprzowe nabiorą delikatnego złotego koloru. Uwaga! Policzek wieprzowy nie może być ani ugotowany, ani przypalony, jest to najważniejszy moment w przygotowaniu dobrego sosu alla Matriciana. Dodajcie teraz pomidory (razem z sokiem, który puszczają podczas krojenia). Gotujcie na średnim ogniu, od czasu do czasu mieszając, aż sos lekko zgęstnieje. Ściągnijcie sos z ognia, zostawcie go pod przykryciem do czasu, aż makaron ugotuje się al dente. Odcedźcie makaron i przełóżcie go do sosu, posypcie wszystko starym pecorino. Wszystko razem mieszajcie na patelni przez około minutę. Na widelec nawińcie makaron, pomagając sobie chochlą, nałóżcie na talerze. Podawać ciepłe.
P.S. W niektórych przepisach zaleca się użycie czosnku i czarnego pieprzu przed przyrumienieniem policzków wieprzowych. Można dodać te składniki, lecz nie występują one w przepisie oryginalnym.
Alergie i nietolerancje pokarmowe: wyjaśnijmy to!
Czy alergia i nietolerancja pokarmowa to te same pojęcia? Zakładając jednak, że są to dwie różne rzeczy, to czy nietolerancje istnieją naprawdę? Prawdą jest, iż w tym temacie jest jeszcze wiele – zbyt wiele – niejasności. Uprośćmy go więc nieco.
Alergia to nietypowa reakcja organizmu na działanie substancji zazwyczaj nieszkodliwej. Podmiot alergiczny, który wchodzi w kontakt z alergenem, przejawia przesadną reakcję immunologiczną, wytwarzając dużą ilość przeciwciał (immunoglobin) typu E (IgE). Gdy dochodzi do kontaktu przeciwciał i alergenów, uwalniana jest substancja – histamina – odpowiadająca za objawy typowe dla alergii (w tym także pokarmowej).
Objawy, o łagodniejszym lub silniejszym nasileniu, mogą wystąpić zaraz po spożyciu przeciwwskazanego pokarmu, pociągając za sobą reakcję poszczególnych organów: przewodu pokarmowego (kolka), układu oddechowego (ataki astmy) aż po wstrząs anafilaktyczny. Rozpoznanie alergii jest możliwe jedynie po odbyciu serii badań laboratoryjnych, a jej leczenie i ewentualna dieta mogą być określane tylko i wyłącznie przez lekarza specjalistę.
Żywność najczęściej wywołująca alergie pokarmowe to: białka mleka krowiego, jaja, ryby, soja, pszenica i orzechy ziemne. Dlatego też, zgodnie z prawem, w składzie produktów pakowanych musi widnieć informacja o zawartych alergenach, nawet jeśli występują one tylko w śladowych ilościach. Jeśli prawdą jest, że nasz system odpornościowy nie może ulec zmianom, wówczas korzystanie z medycyny niekonwencjonalnej może pomóc kontrolować i znacznie poprawić wrażliwość na alergeny i nasilenie objawów. Szczególnie dzięki homeopatii i naturalnym środkom, takim jak czarna porzeczka i zeolity (o działaniu podobnym do kortyzonu).
Nieporozumienia w tej kwestii wynikają z faktu, że pod pojęciem nietolerancji pokarmowych skrywają się przypadłości, które bardzo się od siebie różnią: niedobory enzymów, zatrucia pokarmowe i alergie o opóźnionej reakcji. Co zatem ten termin oznacza?
Prawdziwe nietolerancje dotyczą tylko metabolizmu i odnoszą się do braku lub niedostatecznej aktywności enzymów niezbędnych do prawidłowego trawienia i przyswajania określonych substancji. Na przykład, brak laktazy jelitowej potrzebnej do hydrolizacji spożytej laktozy lub brak aldolazy koniecznej do trawienia fruktozy.
A co z alergiami o opóźnionej reakcji? W rzeczywistości możemy umieścić je gdzieś pośrodku. Są to alergie, ponieważ powodują reakcję ze strony układu odpornościowego, w której pośredniczą immunoglobuliny typu G. Jednak w związku z tym, iż nie powodują one poważnych ani natychmiastowych objawów, a ponadto objawy te mogą zostać całkowicie wyleczone, zazwyczaj bywają uznawane za nietolerancje. Wykazanie ich rzeczywistego istnienia było możliwe dzięki pomiarowi substancji zapalnych (cytokin), które mogą być stymulowane przez spożytą żywność. Ponadto zostało udowodnione, że niektóre białka zawarte w jedzeniu są w stanie wywołać niekorzystne reakcje, powodowane przez przeciwciała (immunoglobuliny) klasy G (IgG). Reakcje wywołane przez IgG znacznie różnią się od prawdziwych alergii pokarmowych (za które odpowiadają przeciwciała klasy E), odpowiedzialnych za objawy alergiczne występujące w krótkim czasie zaraz po spożyciu niekorzystnych pokarmów.
Niekorzystne symptomy związane są z akumulacją substancji nietolerowanych przez organizm występują z pewnym opóźnieniem od momentu spożycia żywności. Indywidualna nadwrażliwość lub nadmierne spożywanie niektórych pokarmów może powodować dolegliwości zależne od reakcji immunologicznych. W praktyce do powstania nietolerancji przyczyniają się produkty, które spożywamy na co dzień i których nie jesteśmy sobie w stanie odmówić!
Znajomość produktów nietolerowanych przez pacjenta może pomóc dobrać zróżnicowaną dietę cykliczną dostosowaną do jego indywidualnych potrzeb w celu wyeliminowania dolegliwości pokarmowych i zapobiegania wystąpieniu nowych nietolerancji. Dieta polegająca na całkowitej eliminacji niektórych produktów mogłaby doprowadzić do niedoborów żywieniowych, a także spowodować nadwrażliwość na żywność, którą zastąpiliśmy tą, do której jesteśmy bardziej przyzwyczajeni.
W praktyce żywność odpowiedzialna za nietolerancję nie zostaje całkowicie usunięta z diety osoby uczulonej, ale stopniowo zmniejsza się jej spożywaną ilość w celu detoksykacji organizmu i zmniejszenia stanów zapalnych, preferując inne składniki, które zazwyczaj spożywamy w mniejszej ilości. Na późniejszym etapie można stopniowo przywracać wcześniej wyeliminowane pożywienie. Najbardziej wiarygodnym badaniem weryfikacji nietolerancji pokarmowej jest badanie cytotoksyczności, wykonywane poprzez pobranie kilku kropli krwi. W fazie przywracania sprawności żywnościowej kluczowa jest obecność i profesjonalna opieka lekarza (alergologa, dietetyka, naturopaty).
Wyjątkowe życie w Watykanie: wywiad z Magdaleną Wolińską-Riedi
Jej przygoda z Rzymem zaczęła się przypadkowo od wolontariatu na Światowych Dniach Młodzieży, podczas którego w 2000 roku poznała swojego przyszłego męża, szwajcarskiego gwardzistę papieża. Odtąd jej życie zmieniło się całkowicie; zamieszkała w Watykanie, poznała trzech ostatnich Papieży, urodziła dwie córki. Dziś Magdalena Wolińska-Riedi od niespełna roku jest nową korespondentką TVP z Rzymu oraz zajmuje się produkcją filmową i telewizyjną. O tym wszystkim oraz o nowym majowym projekcie zatytułowanym „Apartament” i zrealizowanym dla telewizji polskiej opowiada nam telefonicznie, w biegu, między jednym nagraniem telewizyjnym a drugim.
Jak to się stało, że zamieszkała Pani w tajemniczym państwie, jakim jest Watykan?
Watykan to mikroskopijne, najmniejsze na świecie państwo, w którym mieszka zaledwie czterysta osób. Są to w zdecydowanej mierze hierarchowie Kościoła, niewiele ponad stu mieszkańców to osoby świeckie. Dla świeckiej kobiety jedynym powodem, dla którego może zamieszkać na terenie Watykanu, jest ślub z członkiem papieskiej gwardii szwajcarskiej. Tak też zupełnie nieoczekiwanie stało się w moim przypadku. W 2000 roku byłam wolontariuszką podczas obchodów Wielkiego Jubileuszu w trakcie Światowych Dni Młodzieży i to wtedy poznałam mojego przyszłego małżonka. Los chciał, że po dwóch latach znajomości postanowiliśmy się pobrać, co okazało się wielostopniowym wyzwaniem. Zgody na ślub udziela watykański sekretarz stanu na podstawie całej serii dokumentów. Aby kobieta mogła zostać żoną papieskiego gwardzisty, musi spełniać kilka warunków, m.in być praktykującą katoliczką, cieszyć się nieposzlakowaną opinią potwierdzoną dokumentem z kurii biskupiej ze swego miejsca pochodzenia itd.
Jakie reguły życia narzuca swoim mieszkańcom Watykan? Czy są one łatwe do zaakceptowania?
Watykan to jeden z najbardziej wyjątkowych zakątków na świecie. To serce papiestwa, miejsce zamieszkania Ojca Świętego, centralny ośrodek Kościoła. Oczywiste jest, że te wszystkie aspekty narzucają nieodwołalne zasady, surowe reguły, ktόre trzeba przyjąć i do których należy się bezwzględnie dostosować. Są wśród nich wymagania dotyczące sposobu ubierania się i zachowania. Nie można nosić odkrytych ramion czy spódnic nad kolana, nawet w przypadku włoskiego 40-stopniowego upału. Nie można robić głośnych przyjęć w domu, imprez do późnych godzin nocnych, nie można swobodnie zapraszać gości, jeśli się ich nie zgłosi przy bramie wjazdowej, która jest jednocześnie granicą tego mikroskopijnego państwa. Trzeba też wracać do domu z Rzymu przed północą, bo później zamykane są watykańskie wrota. Należy też brać udział w uroczystościach religijnych, mszach świętych papieskich czy tych organizowanych u nas w koszarach gwardii szwajcarskiej. To są jednak reguły, do których można się przyzwyczaić, nawet jeśli jest się pełną życiowej energii młodą kobietą. Jest też wiele zalet mieszkania za murami Watykanu takich jak poczucie wielkiego bezpieczeństwa, porządku i spokoju, doskonała służba zdrowia, apteka pozostająca w sytuacjach alarmowych do dyspozycji przez 24 godziny na dobę, czy piękne rozległe ogrody z placem zabaw dla naszych dzieci oraz paszport watykański, ktόry nieraz ułatwia załatwienie różnych spraw.
Poznała Pani osobiście papieży Jana Pawła II, Benedykta XVI i obecnego Franciszka. Jak może Pani skomentować ich codzienne przyzwyczajenia, zestawić ich charaktery?
Mialam szczęście poznać osobiście i żyć w najbliższym sąsiedztwie z trzema ostatnimi papieżami. To wielkie przeżycie, ktόre na zawsze naznaczyło moje życie. Zamieszkałam w Watykanie dwa lata przed śmiercią Jana Pawła II i z bliska przeżywałam schyłek jego choroby i niezwykłą tajemnicę odchodzenia. Do końca widywałam go na prywatnych audiencjach i podczas jego przejazdόw papamobile po Watykanie. Przekazywałam mu kwiaty na urodziny i polską palmę na Niedzielę Palmową. To były niezwykłe, niezapomniane czasy mόc żyć w cieniu tego cudownego świętego człowieka. Z Benedyktem XVI do dziś łączą mnie serdeczne relacje. Jako kardynał Ratzinger udzielił mi ślubu, a wcześniej jeszcze nauk przedmałżeńskich. Jako papież w Kaplicy Sykstyńskiej ochrzcił moje dwie córeczki. Zawsze pytał mnie o rodzinę, o moje sprawy naukowe i zawodowe. Znał temat mojej pracy magisterskiej i doktoratu na Uniwersytecie Gregoriańskim. Do dziś jesteśmy w kontakcie i kilkakrotnie w ciągu roku odwiedzamy go w klasztorze, w ktόrym mieszka w ogrodach watykańskich. To cudowny wielki myśliciel, niezwykle dobry i wrażliwy człowiek, który swą wielkość okazał może najpełniej w bezprecedensowej decyzji o ustąpieniu. Natomiast Franciszek to szalenie barwny, niesamowicie otwarty i nieskomplikowany człowiek. Papież, który swą prostotą, również tą codzienną, u nas – za murami – zjednał sobie miliony ludzi na całym świecie i zdaje się naprawdę odradzać ziemię.
Jest Pani głęboko wierzącą osobą. Jakim przeżyciem była dla Pani kanonizacja Jana XXIII i papieża Polaka?
Tak jak już powiedziałam, całe ostatnie dwanaście lat wewnątrz Watykanu składa się w moim życiu na niezwykłą mozaikę przeżyć i doświadczeń, ktόre ukształtowały bez wątpienia to, kim jestem, co robię i jaki jest mόj system wartości. Na pewno kanonizacja Jana Pawła II była dla mnie szczególną chwilą, bo przeżywałam ją – podobnie jak wcześniej jego śmierć i pogrzeb, beatyfikację, a potem jeszcze abdykację Benedykta XVI od wewnątrz, od środka Watykanu w wymiarze, którego świat zewnętrzny zupełnie nie zna. Od środka słyszałam echo tysięcy wiernych zgromadzonych przez całą noc na Placu Św. Piotra. To są sytuacje, ktόre pozwalają dostrzec absolutną wyjątkowość miejsca i czasu, w jakim dane mi jest żyć, wyjątkowość, ktόra także zobowiązuje. W wieczór poprzedzający kanonizację Ojca Świętego miałam też szczęście prowadzić koncert kanonizacyjny Stanisława Soyki w rzymskim kościele Chiesa Nuova, na ktόrym były obecne najwyższe władze państwowe i kościelne przybyłe z Polski. To wszystko sprawiło, że wydarzenie, jakim była kanonizacja, pozostanie dla mnie na zawsze niezapomnianym przeżyciem.
Studiowała Pani italianistykę i historię Kościoła, wyprodukowała Pani film „Papież Franciszek. Człowiek, który zmienia świat” oraz przygotowała serial dla TVP o Polakach w Rzymie i Watykanie. Jak czuje się Pani w tej nowej roli?
Skończyłam italianistykę na Uniwersytecie Warszawskim, a potem historię Kościoła na Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie. Później jeszcze ukończyłam podyplomowe studia Akademii Dyplomatycznej PISM w Warszawie. Od dziesięciu lat jestem też związana z produkcją filmową i telewizyjną. Najpierw był czas 14-odcinkowego, bardzo interesującego serialu dokumentalnego „Tajemnice Watykanu”, który do dziś jest w sprzedaży w Rzymie i Watykanie. Później przyszła kolej na „Świadectwo” – dokument fabularyzowany, także kinowy, o Janie Pawle II widzianym oczyma jego sekretarza Stanisława Dziwisza. W 2013 roku niedługo po wyborze papieża Franciszka zrealizowałam dokument poświęcony pierwszym miesiącom jego pontyfikatu, a w międzyczasie powstał duży 13-odcinkowy serial dokumentalny „Polacy w Rzymie i Watykanie”, którego jestem współproducentem wykonawczym na zlecenie TVP2. W tym filmie pragnęłam naszkicować portrety kilkunastu Polakόw od lat związanych z Wiecznym Miastem, umieszczając ich opowieść w przepięknej osnowie zachwycającego Rzymu.
Z jakimi Polakami współpracowała Pani przy tym projekcie? O kim zdecydowała się Pani opowiedzieć?
Do tego projektu zaprosiliśmy osoby, ktόre są przedstawicielami różnych grup społecznych i zawodowych, o różnym pochodzeniu i odmiennej sytuacji życiowej. Jest wśród nich όwczesna Ambasador RP przy Watykanie Hanna Suchocka, prof. Adam Broz, watykanista Włodzimierz Rędzioch, rodzina państwa Morawskich, aktorka Kasia Smutniak, rzeźbiarka Anna Gulak, kucharz gwiazd Hollywood Nestor Grojewski oraz duchowni na stałe związani z Watykanem jak kard. Zenon Grocholewski, abp Zygmunt Zimowski, prałat Paweł Ptasznik, czy gotujące dla gwardii szwajcarskiej siostry albertynki.
Wiem, że powstaje w tej chwili wyjątkowa produkcja… Może nam Pani zdradzić, o co chodzi?
W tej chwili wchodzi do kin projekt, w ktόry włożyłam wiele serca, niezwykły film dokumentalny TV „Apartament” oparty na wspomnieniach najbliższych współpracownikόw Jana Pawła II i na nieopublikowanych dotąd, absolutnie wyjątkowych archiwaliach z prywatnych wyjazdόw Ojca Świętego w gόry. To jest niesamowity projekt; narratorem jest Piotr Kraśko, a miejsca, do których ekipa weszła, aby opowiedzieć jak najbardziej wiarygodnie o tamtych chwilach, zapierają dech w piersiach.
Od tego roku jest Pani również nową polską korespondentką TVP w Rzymie i w Watykanie. Jak zaczęła się Pani przygoda z telewizją?
Od kilku miesięcy jestem korespondentką TVP w Rzymie i Watykanie. To fascynujące wyzwanie, ktόre pozwala na przekazanie milionom widzόw przed telewizorami w czasie Wiadomości, serwisόw TVP Info i innych programόw informacyjnych wielu istotnych newsowych wieści zarówno z terytorium Włoch, jak i z życia papieża. Jest także sposobem na przybliżenie polskiej publiczności włoskiego świata, tutejszej fascynującej mentalności, bogactwa kulturowego i krajobrazowego Półwyspu Apenińskiego. Jest to absorbująca misja, która wymaga stałego trwania w gotowości w przypadku wydarzeń nagłych i niespodziewanych, ale daje też radość z bycia blisko ważnych spraw, ktόre za sprawą korespondenta szybko trafiają do rodakόw w kraju. To wspaniała, choć nie zawsze łatwa praca. Spotykam się też z dużą życzliwością w odbiorze moich relacji i materiałόw.
Jest Pani niesamowicie zajętą osobą. Czy znajduje Pani czas na podróże i rozrywkę? Często wyjeżdża Pani do rodzinnego kraju lub kraju męża – Szwajcarii?
Rzeczywiście zajęć jest bardzo dużo. Przede wszystkim jednak jestem mamą dwóch córeczek, 7-letniej Melanii i 5-letniej Maryni. To wokόł nich kręci się mόj świat, szczególnie ten wolny czas, którego i tak jest niewiele. Staram się więc poświęcać im każdą wolną chwilę. W okresie wakacji czy ferii zimowych jeździmy do Polski lub do Szwajcarii do rodziny mojego męża, gdzie dzieci szusują na nartach. Poza tym zawsze do Rzymu przybywa sporo gości, znajomych z Polski, z którymi miło jest się spotkać, bo swoją obecnością pozwalają mi poczuć namiastkę kochanej Ojczyzny.
Poza Watykanem, co ujmuje Panią najbardziej we Włoszech? Jakie są największe wady i zalety tego niesamowitego śródziemnomorskiego narodu?
Włochy to cudowny kraj, jeden z najpiękniejszych skrawków ziemi. Jestem szczęśliwa, że żyjąc bezpiecznie za murami Watykanu, mogę jednocześnie oddychać niepowtarzalną atmosferą Włoch, czerpiąc inspirację do kolejnych materiałόw dla TVP i chłonąc niezwykły urok tak wielu zakątków Półwyspu Apenińskiego.
Małże w sosie pomidorowym zapiekane pod ciastem do pizzy
Przepis dla 1 osoby:
Składniki :
- 200 g małż – omułki świeże
- 100 ml pulpy pomidorowej
- 20 ml białego wytrawnego wina
- 20 ml oliwy z oliwek extra vergine
- 1 ząbek czosnku
- natka pietruszki
- ostra papryczka
- ciasto do pizzy
Przygotowanie:
Na rozgrzaną patelnię wlewamy oliwę, dodajemy pokrojony w plasterki czosnek i delikatnie podsmażamy. Następnie dodajemy małże, wino, pulpę pomidorową, posiekaną natkę pietruszki i pokrojoną w paseczki papryczkę. Całość dusimy pod przykryciem ok. 8-10 minut (wszystkie małże powinny być otwarte; te, które się nie otworzyły, wyrzucamy, gdyż nie są dobre).
Danie wykładamy do lasagnery Philipiak Milano, wierzch przykrywamy uprzednio przygotowanym ciastem do pizzy i wkładamy do piekarnika nagrzanego do temperatury 250 stopni C. Zapiekamy bardzo krótko, aby uzyskać złoty kolor na cieście. Nie solimy!!!
CIASTO NA PIZZĘ – PROPORCJE NA 2 PLACKI
- 10 g świeżych drożdży piwnych
- 125 ml letniej wody
- 3/4 łyżki cukru
- 7 g soli
- 25 ml oliwy
- 250 g mąki pszennej typ 00
Drożdże wymieszaj z wodą, cukrem, solą i oliwą, następnie połącz z mąką i wyrabiaj elastyczne miękkie ciasto. Podziel na cztery części, przełóż do oprószonych mąką misek, przykryj je ściereczką i odstaw do wyrośnięcia w ciepłe, nieprzewiewne miejsce na 3-4 godziny. Po tym czasie wyrośniętą porcję ciasta rozwałkuj na oprószonym mąką blacie na cienki placek o średnicy podobnej do naczynia, w którym znajdują się małże.
Włosi w Polsce na przestrzeni wieków: Gioacchino Albertini
Zbiory historyczne Alberta Macchi, dramaturga i reżysera teatralnego, z udziałem dr Angeli Sołtys, historyka sztuki, pracownika Zamku Królewskiego w Warszawie
GIOACCHINO ALBERTINI (Pesaro 30.11.1748 r. – Warszawa 27.03.1812 r.)
Jako chłopiec uczył się gry na klawesynie, komponowania oraz dyrygentury, a w wieku dwudziestu czterech lat zadebiutował w Rzymie w prestiżowym Teatrze Tordinona podczas karnawału w 1772 roku swoim pierwszym dziełem o szczególnie znaczącej wartości zatytułowanym „Slayer genialny”. Właśnie podczas tej uroczystości pewien polski szlachcic, który uczestniczył w przedstawieniu – bardzo prawdopodobnie był to książę Stanisław Poniatowski – zaprasza go do Warszawy, gdzie już w 1773 pracuje dla księcia Radziwiłła jako dyrektor jego prywatnych teatrów w Warszawie i Nieświeżu. W kwietniu tego samego roku król Stanisław August Poniatowski zleca mu pierwszy koncert na swoim dworze, który kończy się wielkim sukcesem. Ale Albertini nie przyjeżdża do Polski z zamiarem występowania. Będąc osobą o powściągliwym temperamencie, preferuje komponowanie utworów. Proponując nowe utwory, jak „Przyjazd Pana” z 1781, i te wystawione wcześniej w Rzymie, gruntuje sobie pozycję kompozytora.
Czując się spełniony jako artysta, postanawia zakończyć karierę, by założyć rodzinę. Król, jego wielki sympatyk, już w 1782 roku mianuje go Maître de Chapelle, jednak pod warunkiem, że będzie on osobiście dyrygował koncertami przez co najmniej dwa lata. Albertini przyjmuje propozycję, jednak w tym samym czasie nadal komponuje dla Teatru Publicznego musicale, wstawki taneczne, utwory chóralne i instrumentalne. Debiutuje 23 lutego 1783 roku arcydziełem „Il Don Giovanni o il Libertino Punito”, w polskim tłumaczeniu Wojciecha Bogusławskiego „Don Juan albo ukarany Libertyn” i kilka miesięcy później utworem „Il Maestro di cappella”, czyli „Kapelmayster” w przekładzie Ludwika Adama Dmuszewskiego. W tych latach swojej działalności zaczyna miewać problemy z włoskimi artystami, którzy już od dawna pracują na dworze królewskim – śpiewaczką i aktorką Cateriną Bonafini, która nie zgadza się, aby akompaniowali jej inni muzycy niż jej osobisty klawesynista, nawet jeśli miałby być to sam Albertini. Również inny włoski klawesynista, rzymianin Pietro Floriani, nazywany przez wszystkich dla zabawy „Persichini”, przebywający w Warszawie od 1780 i posiadający miano Maître de Chambre oraz dyrektora królewskich koncertów, stwarza mu szereg problemów. W istocie Persichini, wspierany przez swojego protektora, królewskiego kamerdynera szlachcica Franciszka Ryksa, działa na niekorzyść Albertiniego w celu pozbawienia go tytułu Maître de Chapelle. Ten sam Ryks, który jednocześnie pełnił funkcję dyrektora Teatru Narodowego, utrudniał mu pracę, przez co Albertini w późniejszym czasie żalił się na niego w listach do kanonika i polityka Hugona Kołłątaja. Z poprzednimi dyrektorami Teatru Publicznego Albertini jednak zawsze współpracował w doskonałej harmonii.
Kiedy w 1779 roku został wzniesiony teatr, zarówno pierwszy dyrektor, Włoch Michele Bisesti, jak i jego polscy następcy Marcin Lubomirski i Wojciech Bogusławski, zawsze chętnie gościli u siebie Albertiego z jego koncertami. Ten zaś wraz z Ignacym Banaszkiewiczem nadzorował dla nich kształcenie solistów i chórzystów. Wskutek napotkanych trudności, w 1784 roku decyduje się wyjechać z Polski na kilka miesięcy, znajdując schronienie w Wiedniu.
Po powrocie do Warszawy ze zdziwieniem dowiaduje się, że król pragnie gościć go na swoim dworze, i – aby okazać swoją sympatię – zleca mu nowy koncert, jak również ofiaruje tabakierę o znaczącej wartości. Co więcej, w tym samym roku Albertini rozpoczyna pracę w służbie księcia Stanisława Poniatowskiego, ambasadora Polski i bratanka króla, jako kapelmistrz na jego prywatnym dworze w Warszawie.
Tak więc zaczyna towarzyszyć księciu w jego częstych podróżach po Polsce, Włoszech i Europie, dzięki którym ma możliwość przedstawienia swoich dzieł takich jak „Circe und Ulysses”, libretto w języku niemieckim Jonasa Ludwiga von Hessa, zrealizowane wiosną 1785 roku w Stadttheater w Hamburgu; „Virginia” dedykowana Stanosławowi Poniatowskiemu, wystawiona 7 stycznia 1786 roku w rzymskim teatrze Teatro delle Dame, nazywanym również D’Alibert, następnie powtarzane w Perugii, Turynie, Mediolanie, Berlinie, Londynie; oraz „Scipione l’Africano” zaprezentowany w 1789 roku w Rzymie. W 1795 Albertini przeprowadza się do Moskwy, aby uczyć muzyki, i już po dwóch latach zdobywa przychylność cara. W 1801 opuszcza Moskwę i udaje się do Włoch, przejerzdzając przez Königsberg – dzisiejszy Kaliningrad – gdzie zostaje zrealizowany jego duet „Quante volte alla finestra”. W Rzymie, nadal będąc w służbie księcia Stanisława Poniatowskiego, podczas karnawału w 1803 roku wystawia na scenie teatru D’Alibert dramat „La Vergine vestale” z librettem Michelangelo Prunettiego. Z tej okazji książę ofiaruje mu 200 złotych cekinów.
W tym samym roku, w wieku 55 lat, decyduje się powrócić do Polski, lecz kiedy przyjeżdża do Warszawy, odkrywa, że Pietro Floriani został mianowany Maître de Chapelle na dworze króla. Dowiaduje się również, że Stanisław August, aby wynagrodzić wieloletnią służbę rodzinie Poniatowskich oraz aby zapewnić godną jesień życia, przyznał mu sowitą emeryturę. W Warszawie odnajduje jednak swoich najbardziej lojalnych przyjaciół, do których należał polski kompozytor Wincent Lessel. Ten ostatni, mimo że często krytykował jego osobę, uważając go za słabego, zawsze jednak szanował Albertiego jako kompozytora i muzyka. Ceniony w całej Polsce jako autor liryków, dramatów, komedii, intermediów, symfonii, rond, kawatyn, inscenizacji i recytatyw, Albertini umiera w Warszawie dziewięć lat później po długiej chorobie. Podczas swojego życia wprowadził na scenę wielu artystów, spośród których należy wymienić m.in. śpiewaków Giovanniego di Pasquale i Gustava Lazzariniego; komediantów Caterinę Gattai, Caterinę Bonafini, Annę Davię, Brigid Banti oraz kastratów Niccolę Pozziego, Pasquala Bruscoliniego i Giuseppe Periniego. Jego nazwisko przeszło jednak do historii przede wszystkim dzięki stworzeniu w 1783 roku dzieła „Don Giovanni o il Libertino punito”, które powstało po komedii Tirsa de Molina z 1630 roku zatytułowanej „L’ingannatore di Siviglia”, pierwszy utwór opowiadający historię ekscentrycznego legendarnego bohatera Don Giovanniego Tenorio, następcy „Don Juana” Molièra, H. Purcella, C. Goldoniego, C. W. Glucka, a zarazem poprzednika „Don Giovanniego” W. A. Mozarta, Lorda Byrona, A. Dumasa i R. Straussa.
Pensavo che Ola 1)fosse o 2)sarebbe uscita?
Wyjaśnijmy sobie, jaka jest różnica pomiędzy dwoma poniższymi zdaniami i jak ich używać:
- Pensavo che Ola fosse uscita.
- Pensavo che Ola sarebbe uscita.
Czy oba zdania są poprawne? TAK . Przykład numer jeden odnosi się do przeszłości. Jestem w biurze, kątem oka widzę, że Ola siedzi jeszcze przy biurku, i zwracam się do jednej z koleżanek: „Ma Ola è ancora qui? Pensavo fosse già uscita”[ Ola jeszcze tu jest? Myślałem, że już wyszła (z biura do domu)]. Oczywiście używamy tu congiuntivo imperfetto, ponieważ w zdaniu głównym mamy czasownik pensare [myśleć] użyty w trybie oznajmującym czasu imperfetto. Natomiast w drugim przykładzie mamy do czynienia z następstwem czasów, z wyrażaniem przyszłości w przeszłości. Wyobraźmy sobie, że dziś jest niedziela, a ja rozmawiam z kolegą o tym, co działo się poprzedniego wieczoru, w sobotę: „Gianni, alla fine ieri Ola è venuta con te al cinema”? [Gianni, czy Ola poszła w końcu z tobą wczoraj do kina?]. Gianni odpowiada: „No, è rimasta a casa” [Nie, została w domu]. Na co ja dodaję: „Davvero? Strano, pensavo proprio che ieri Ola sarebbe uscita” [Naprawdę? Dziwne, myślałem, że wczoraj wyjdzie]. W chwili, w której mówię, czynność się jeszcze nie dokonała lub dokonała – chodzi tu o moje przewidywanie na temat tego, co Ola miała zrobić w przyszłości. Wydaje mi się, że po polsku (o ile mój poziom znajomości tego języka mnie nie zdradzi) zdania te można by było przetłumaczyć w następujący sposób:
- Myślałem, że Ola wyszła.
- Myślałem, że Ola będzie wychodziła/wyjdzie (po włosku oddajemy za pomocą trybu warunkowego złożonego/czasu przeszłego).
A, i jeszcze jedno: po włosku bardzo często używamy czasownika uscire [wychodzić] samodzielnie (stasera esco – wieczorem wychodzę), kiedy mamy na myśli wyjście z domu z przyjaciółmi albo po prostu wyjście z domu w jakimś przyjemnym celu.
A na koniec idiomy z czasownikiem andare:
-
- Questa cosa va fatta e basta. [Należy to zrobić i koniec]. Andare + imiesłów czasu przeszłego, ma być zrobione, powiedziane, przetłumaczone itd.
- Il mio orologio non va più. [Mój zegarek stanął./dosł. nie chodzi, nie działa]. Andare + narzędzia, mechanizmy i tym podobne – nie działać.
- Questo vesito non va. [To ubranie nie pasuje]. To ubranie nie jest odpowiednie na ten rodzaj uroczystości.
- Questo vestito non mi va più. [Już nie wchodzę w to ubranie/To ubranie zrobiło się za duże]. Rozmiar tego ubrania nie jest już dobry: jest ono zbyt duże lub zbyt małe.
- Le gonne corte non vanno quest’anno. [Spódniczki mini nie są modne w tym roku]. Spódniczki mini nie są w modzie, nie nosi się ich.
- Scusi, a quanto va l’uva? [Przepraszam, po ile winogrona?]. Ile kosztują winogrona?
- Per le vacanze se ne andrà una bella somma. [Na wakacje pójdzie niezła sumka]. Na wakacje wydamy mnóstwo pieniędzy.
- Dove vuoi andare a parare? [Do czego zmierzasz?]. Dokąd chcesz doprowadzić swój wywód?
- Le arance sono andate a male. [Pomarańcze się zepsuły]. Pomarańcze zgniły.
- Questa giacca mi va a pennello. [Ta marynarka pasuje jak ulał]. Marynarka jest świetnie dopasowana.
- Se è vero ci vado con una gamba sola. [Jeśli to prawda, już lecę]. Jeśli to prawda, idę natychmiast, biegiem.