Slide
Slide
Slide
banner Gazzetta Italia_1068x155
Bottegas_baner
baner_big
Studio_SE_1068x155 ver 2
Gazetta Italia 1068x155
LODY_GAZETTA_ITALIA_BANER_1068x155_v2

Strona główna Blog Strona 80

Marta Mężyńska – z Białegostoku na podbój Włoch

0

Zdaniem zeszłorocznej finalistki prestiżowej „Arte Laguna Prize” w Wenecji, aby osiągnąć sukces trzeba chcieć pracować, śledzić oferty na rynku i być otwartym na ludzi. Absolwentka warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych, przeniosła się do Toskanii zaraz po studiach, w toku 2005. 0d 8 lat mieszka w Mediolanie, gdzie prowadzi własną szkołę sztuki „Arte con Marta”. Ma na koncie prawie 50 wystaw indywidualnych i zbiorowych oraz wygrane w wielu konkursach.

www.martamezynska.com

Jesteś finalistką „Arte Laguna Prize 2019“ w Wenecji, gratulacje! 

Tak, w tym roku znalazłam się w gronie 30. finalistów, wybranych z 8365. malarzy z całego świata! Miałam wyobrażenie, że ten konkurs jest dla mnie nieosiągalny. Kilka lat temu przygotowałam nawet pracę, ale jej nie wysłałam, więc kiedy przyszedł mail o mojej tegorocznej nominacji, najpierw sprawdziłam, czy to nie pomyłka, a  zaraz potem zgłosiłam się do 3 kolejnych konkursów. Artyści w dzisiejszych czasach mają tyle możliwości, żeby promować swoje prace! Trzeba tylko chcieć, być na bieżąco z ofertami i zgłaszać prace do konkursów. Wielu artystów po studiach usypia i narzeka. Czekają, że ktoś do nich przyjdzie, coś im zaoferuje czy zorganizuje. Trzeba działać! Kontakty przyjdą z czasem, ja nie miałam żadnych, kiedy po studiach przyjechałam do Włoch. Rodzice moich studentów często pytają: „Marta, co on będzie robił w życiu po szkole artystycznej?“ Jak to co? Zawód jak każdy. Pracujesz i zarabiasz. Aktualnie pracuję nad projektem wymalowania płaszcza dla mediolańskiej stylistki Fiorelli Ciaboco na Międzynarodowe Targi Konopi w Mediolanie. Takie nietypowe zamówienia to wielka satysfakcja. 

Po „Arte Laguna Prize“ miałaś wystawę w Białymstoku.

Wygrałam konkurs Marszałka województwa podlaskiego na stypendium artystyczne. Napisałam projekt koncepcji wystawy powiązanej z corocznym jubileuszem zabytkowej ulicy Kilińskiego, przy której mieści się białostocka Galeria WOAK. Mam do niej szczególny sentyment, bo tu wystawiał swoje prace mój profesor rysunku Bogdan Marszeniuk, na którego zajęciach „szlifowałam rękę“. Profesor był surowy, ale potem nie miałam żadnego problemu, żeby zdać egzaminy na ASP. Dzięki konkursowi w Galerii WOAK, miałam pierwszą wystawę w rodzinnym mieście od czasu, gdy w roku 2001 wyjechałam stąd na stałe, najpierw do Warszawy na ASP, potem do Toskanii i do Mediolanu.

Co najbardziej lubisz we Włoszech? 

Kawę i modę. Tu mężczyźni nie boją się kolorów, tu nie trzeba być artystą, żeby nosić fioletową marynarkę do żółtych skarpetek. 

Jak trafiłaś do Włoch?

Na 4 roku studiów na ASP wyjechałam na wymianę Erasmus do Toskanii, która mnie tak urzekła, że po studiach, w 2005 roku, przeniosłam się tam na stałe. Zawodowo i finansowo szło mi świetnie. Malarstwo ścienne, witryny, przerabiałam szyldy, meble, zajmowałam się sztuką i grafiką użytkową. Ale nie tego oczekiwałam od życia. Nie przyjechałam do Włoch, żeby być dekoratorką. Zawsze chciałam malować obrazy. Więc po pięciu latach postanowiłam zacząć życie od nowa w dużym mieście. Stwierdziłam, że nie mam nic do stracenia. W życiu trzeba podejmować ryzyko, skakać na głęboką wodę! 

Nie mogłaś malować w Toskanii?

Pietrasanta to miasteczko artystyczne z galeriami nastawionymi na artystów. Młodym trudno się tam przebić. A ja chciałam szybko iść dalej. Rozważałam Bolonię, Turyn, Florencję. Jak to zwykle bywa, zadecydował przypadek, bo Mediolanu nigdy nie brałam pod uwagę. Zaryzykowałam. Już po roku mediolańscy właściciele galerii zaczęli mnie zauważać. Pierwsze wystawy miałam w Galeria Arte Utopia, potem w innych. Aktualnie pracuję z Galerią Question Mark Daniele Decia, przy której otworzyłam szkołę nauczania sztuki Arte Con Marta. Jestem w Mediolanie już 8 lat i jest bardzo dobrze.

Mogłabyś się stąd wyprowadzić?

Tak. Ale już tylko do Nowego Jorku, który zachwycił mnie swoim zgiełkiem! Ja jestem specyficzna, lubię głośne miejsca, rozgardiasz, różnorodność i dynamikę. Chcę być tam, gdzie coś się dzieje. Nie potrafię żyć w spokojnych miejscach. Moje obrazy to odwrotność mojego charakteru. Praca mnie wycisza, jakby malarstwo było dla mnie terapią. 

Dlaczego architektura?

Jestem zakręcona na punkcie architektury i myślę że jest to moja droga na lata. W Toskanii zakochałam się w architekturze, w budowlach, dzięki światłu i kolorom. We Włoszech słońce jest silne, podkreśla i ożywia kolory. Nie tylko budynków, wszystkiego, nawet pranie rozwieszone na tle domów jest jakieś fajniejsze. Więc mimo dyplomu z malarstwa, bo to był mój kierunek studiów, zrobiłam specjalizację dodatkową – malarstwo ścienne. W liceum miałam specjalizację z grafiki i to widać w moim stylu. Maluję obrazy proste, linearne, wszystkich zaskakuje, że nie używam linijki. Przeszłam długą drogę rozwoju i dziś czuję, że z tym przygotowaniem, jakie dało mi liceum plastyczne w Supraślu i ASP w Warszawie, że nie ma rzeczy, których bym nie mogła wykonać. 

Jak pracujesz?

Dam ci przykład. Jeden z większych obrazów, Via Negroli, powstał z fascynacji budynkiem, widocznym z mojego balkonu. Fantastycznie położony, z pięknymi apartamentami. Postanowiłam go namalować ze światłami we wszystkich oknach. Rozdałam właścicielom mieszkań karteczki z informacją kim jestem, że mieszkam naprzeciwko i przygotowuję dokumentację fotograficzną do kolejnego obrazu. I że nie chodzi o stalking. Poprosiłam, aby konkretnego dnia, o godzinie 21 zapalili wszystkie światła. Zrobili to, nawet machali do mnie z balkonów. Ciemno było tylko w jednym apartamencie, którego właściciele znaleźli kartkę później, po powrocie z wakacji. Odszukali mnie w internecie i na mój adres mailowy napisali, że są tymi nieobecnymi z naprzeciwka. I że oni mnie też obserwują. Wiedzą, że maluje ich budynek, bo podglądali moje obrazy przez lornetkę i widzieli moją rodzinę. A teraz, skoro się odezwałam, zapraszają nas na kolację. Przyznam, że od tego czasu zaczęłam opuszczać żaluzje. Obraz powstał, bo zapalili światło i domalowałam ich okno. Spotkaliśmy się i zaprzyjaźniliśmy. A oni kupili ten obraz i powiesili w domu w taki sposób, że przy odsłoniętych oknach, widzę ten mój obraz u nich na ścianie. 

Twoja szkoła

Szkołę sztuki, Arte con Marta, rozwijałam stopniowo, od zajęć indywidualnych u klientów, przez zajęcia grupowe u mnie w domu. Aktualnie mam ok. 70 studentów, a moją szkołę wytypowano do udziału w Fabriano Festival del Disegno 2019, co dla studentów oznacza prestiż i darmowe lekcje z martwej natury. Zajęcia prowadzę w mansardzie nad galerią sztuki Question Mark. Przez witrynę widać obrazy. Ludzie wchodzą do środka, rozmawiają, dostają herbatę i często zostają na lekcjach. Potwierdzam, że Włosi to naród artystów; jest mnóstwo ludzi z pasją i nietrudno o studentów – moja najstarsza ma 80 lat i zaczęła malować na emeryturze.

Plany

W czerwcu będę pracować charytatywne dla Lions Club przy muralach o tematyce mediolańskiej. Później wezmę udział w aranżacji 7-gwiazdkowego hotelu Vik Milano, w którym będzie także galeria sztuki. Wytypował mnie do tego projektu włoski krytyk sztuki Alessandro Riva. Każdy pokój hotelowy dekorowany jest pracami innego artysty, do nich dostosowuje się wystrój danego pokoju. Ja dodatkowo, jako uzupełnienie moich obrazów, zamaluję struktury drewnianej szafy wizerunkiem budynków nocą. Tego lata, na zlecenie władz Mediolanu, 10 artystów, w tym ja, pokryje malowidłami ściany cytadeli otaczającej archiwum miasta. Każdy artysta ma opracować malarsko jeden temat, wybrany z dokumentów historycznych z archiwum oraz zachować kolorystykę symboli Mediolanu, aby wszystkie dzieła tworzyły pewną  całość. Mnie rzecz jasna skierowano do działu architektury. We wrześniu zaprezentuję instalację z moich obrazów na pierwszej wystawie zbiorowej Fundacji Sztuki SAC, stworzonej niedawno przez włoską rzeźbiarkę Nicolettę Candiani. 

Jak widzą cię Włosi?

Zgodnie ze stereotypem artysta to ktoś, kto stale siedzi w barze i popija wino, Polak z kolei to  osoba pracowita. Jeśli tak, to jest w tym trochę prawdy, bo jako Polka dużo pracuję, mimo że czuję się już raczej Włoszką z uwagi na to, że mieszkam tu od 13 lat, mam włoska rodzinę i już nawet myślę po włosku, kiedy rano układam sobie w głowie plan dnia.

Podróż do krainy marmuru: Carrara i okolice

0

Sprawiające wrażenie ośnieżonych szczyty gór wznoszące się nad miastem to pierwsze, co przykuwa uwagę turystów odwiedzających Carrarę. Ta iluzja jednak pęka jak bańka mydlana, gdy spostrzeżemy, że te triumfujące na górze białe plamy to nic innego jak obszerne rumowiska skalne powstałe przy wydobywaniu złóż marmuru, a my znajdujemy się w krainie „białego złota”. 

Wszechobecny marmur 

Carrara to średniej wielkości miasto położone w północnej części Toskanii tuż przy granicy z Ligurią. Z jednej strony otoczone bezkresem wód morza Liguryjskiego, z drugiej zaś śnieżnobiałym pasmem Alp Apuańskich. Geologiczny fenomen gór zbudowanych z marmuru, które wbrew swojej nazwie wcale nie należą do Alp, a do Apenin, zdominował charakter miasta, jego architekturę, życie i tradycje mieszkańców – jest on nierozerwalnym elementem karraryjskiej rzeczywistości. Napotykamy go na każdym kroku bez względu na to, czy stanowi on element strukturalny miasta (tutejsi mieszkańcy żartują, że Carrara jako jedyna na świecie może pozwolić sobie na brukowanie ulic tym najszlachetniejszym z materiałów), czy też ma charakter zdobniczy. Miasto przepełnione jest marmurowymi rzeźbami, pomnikami, fontannami, ławkami; z marmuru są również donice, a nierzadko i krawężniki. Początku tego  silnego związku miasta i jego okolic z marmurem można doszukiwać się już w erze rzymskiej za panowania Juliusza Cezara. To z tutejszych kopalń pochodzi kamień, który posłużył do wznoszenia rzymskich forów, świątyń i pałaców. W średniowieczu służył do dekoracji wnętrz kościołów, natomiast w epoce renesansu stał się obiektem westchnień niejednego rzeźbiarza. Michał Anioł, Filippo Brunelleschi i Giovanni Lorenzo Bernini – dla każdego z tych wielkich artystów marmur karraryjski był najcenniejszym z możliwych kamieni. 

Największa z miłości Michała Anioła

Rzadka dostępność wysokiej jakości marmuru we Florencji i Rzymie, a także nieustająca chęć zgłębiania wiedzy o kamieniu sprawiała, że słynny Michelangelo niejednokrotnie odwiedzał Carrarę w poszukiwaniu idealnych bloków białego złota. Etap wyboru materiału uznawał za niezwykle istotną część procesu tworzenia. Jego pierwszą wizytę datuje się na jesień 1497 roku, kiedy to dwudziestodwuletni Michelangelo dotarł konno do Carrary, aby zdobyć kamień niezbędny do wyrzeźbienia Pietà zamówionej przez francuskiego kardynała Jeana de Bilhères-Lagraulasa. Chociaż nie pozostawił żadnego ze swoich dzieł sztuki w krainie marmuru, jego stosunki z miastem były zawsze bardzo zażyłe. Na fasadzie domu, w którym mieszkał podczas jednego ze swoich pobytów, znajduje się jego popiersie oraz tablica upamiętniająca obecność twórcy w Carrarze. O osobliwym stosunku rzeźbiarza do marmuru pisze Irving Stone w swojej książce „Udręka i ekstaza”: „Dla niego mlecznobiały marmur był żywą materią, która oddycha, czuje, wydaje sąd. (…)Gdzieś w głębi jego duszy jakiś głos powiedział: To jest miłość. Nie przestraszył się, nawet nie zaniepokoił. Uznał to za oczywistą prawdę. Jego miłość pragnęła przede wszystkim wzajemności. Marmur był jego bohaterem, jego losem. Aż do tego momentu, gdy czule i z miłością nie kładł dłoni na marmurze, nie żył naprawdę. Bo tym właśnie chcę być przez całe życie: rzeźbiarzem kującym w białym marmurze – nie pragnę niczego więcej”. 

Podróż w głąb masywów skalnych

Wraz z biegiem lat i rozwojem technologii rzemieślnicy opanowali proces wydobywania marmuru do perfekcji. Tam, gdzie kiedyś człowiek pozostawiony był sam na sam z kamieniem mając do dyspozycji jedynie siłę własnych rąk oraz prymitywne narzędzia takie jak dłuto, kilka żelaznych klinów, młoty i liny konopne, słychać dźwięk pił do kamienia i innych zaawansowanych technologicznie urządzeń. Mimo wszystko, przy procesie wydobywania marmuru, co rok, ktoś traci życie. Asfaltowe drogi prowadzące w dół są wąskie, kręte, strome, a załadowana marmurem ciężarówka waży około 30 ton. Istnieje kilka odmian marmuru wydobywanego w Carrarze i okolicach. Przyjmując ogólny podział możemy wyróżnić marmur drogocenny, biały (sprzedawany w blokach, po 40.000/45.000 euro za blok o ciężarze 30 ton), oraz marmur lekko szary lub żółtawy przeznaczony do użytku powszechnego. Firmy wyspecjalizowane w cięciu, szlifowaniu oraz te zajmujące się sprzedażą marmurowych płytek podłogowych, ściennych i kuchennych wręcz wtapiają się w krajobraz karraryjskiego lądu. Wycieczka do jednego z okolicznych kamieniołomów stanowi nieodzowny punkt programu zwiedzania miasta. Jest to niesamowite doświadczenie, które pozwala wczuć się w jego klimat, a także w pewien sposób przenieść do zamierzchłych czasów. Wśród niezliczonych agencji turystycznych oferujących podróż do krainy marmuru, istnieje kilka zabierających turystów do wnętrz aktualnie działających kamieniołomów. Obecnie marmur wydobywany jest w trzech kopalniach: Torano, Fantiscritti, Colonnata. Podczas takiej wizyty poznajemy historię marmuru, jego rodzaje, przeznaczenie; demonstrowane są nam sposoby jego cięcia i wydobycia. Kopalnie można zwiedzać także z zewnątrz podziwiając masywy skalne z tarasów widokowych, czy też rozkoszując się lokalnymi przysmakami w barach. Colonnaty nie można opuścić bez wcześniejszego skosztowania w jednej z wszechobecnych „larderii” tutejszej słoniny uznawanej za lokalny przysmak. U podnóży gór znajduje się wiele sklepów z pamiątkami.

Nie tylko marmur

Carrara to jednak nie tylko Alpy Apuańskie i wszechobecny marmur. To także kojący turkus Morza Liguryjskiego oraz liczne plaże. Światowa stolica białego złota oferuje nam głownie dzikie, kamieniste, ale naprawdę urokliwe plaże. W promieniu niecałych 10 kilometrów od Carrary, znajduje się nadmorski kurort Marina di Carrara, będący częścią miasta Massa, który zachwyca turystów szerokimi, piaszczystymi plażami oraz nietuzinkowym położeniem. Biorąc kąpiel w morzu można tu podziwiać „ośnieżone” szczyty gór. 

Carrara stanowi również wspaniałą bazę wypadową do okolicznych mniejszych i większych miast. W ciągu godziny jesteśmy w stanie dotrzeć stąd do Lukki – rodzinnego miasta kompozytora Giaccomo Pucciniego i jednocześnie jednego z najpiękniejszych toskańskich miasteczek, jakie udało mi się zobaczyć; do Pizy; do Forte dei Marmi – jednego z najmodniejszych toskańskich kurortów, licznie odwiedzanego przez sławnych włoskich aktorów, piosenkarzy i ludzi biznesu (należy jednak pamiętać, że taka przyjemność to nie lada koszt; za wypożyczenie dwóch leżaków i parasola możemy zapłacić tu nawet 300 euro za dzień); Viareggio – miasteczka przyciągającego turystów odbywającym się tu co roku kolorowym karnawałem; Lerici – niewielkiej wioski rybackiej usytuowanej w cieniu Cinque Terre, która niegdyś inspirowała sławnych pisarzy takich jak Byron, czy Wolff; la Spezi czy do samych Cinque Terre – pięciu niezwykłych miasteczek wpisanych na listę światowego dziedzictwa kulturalnego i przyrodniczego UNESCO

Tarta z ganache na mleku z solonym karmelem

0

Na ciasto:

  • 250g mąki typu 00
  • 150g roztopionego masła
  • 100g cukru pudru
  • półtora jajka
  • pół łyżeczki soli kuchennej
  • wanilia w ziarnach lub zmielona

Do ganache:

  • 150g śmietany 30%
  • 300g mlecznej czekolady

Na solony karmel:

  • 150g cukru
  • 100ml wody
  • 150g śmietany 30%
  • 70g solonego masła

PRZYGOTOWANIE:

Mąkę mieszamy z masłem i solą, ugniatamy dopóki nie zaczną się tworzyć grudki. Następnie, ciągle ugniatając, dodajemy cukier. Dodajemy przyprawy i jajka, i ugniatamy aż otrzymamy jednolitą masę, którą wkładamy do lodówki na co najmniej 2h. 

Rozwałkowujemy ciasto i wkładamy do tortownicy o średnicy 24 cm (na zawiasach lub z wyjmowanym dnem). Dno nakłuwamy i pieczemy przez ok. 25 minut w temperaturze 180°, aż ciasto nabierze złotego koloru. Odkładamy je do ostygnięcia przed wyjęciem ciasta na talerz. 

Aby przygotować ganache gotujemy śmietanę mieszając ją z posiekaną czekoladą. Mieszamy aż do otrzymania jednolitej masy, którą następnie wylewamy na podpieczone ciasto i wkładamy do lodówki, aby zastygła. 

W międzyczasie przygotowujemy karmel. W rondlu o grubym dnie podgrzewamy na małym ogniu cukier z wodą, aż cukier się stopi, następnie zwiększamy ogień, aż syrop zmieni kolor na złoty (smak karmelu zależy całkowicie od tej fazy więc nie możemy pozwolić, by zrobił się zbyt ciemny). Zdejmujemy syrop z ognia i uważając na rozpryski, dodajemy śmietanę i masło, które podgrzewamy i gotujemy mieszając przez 5 minut. Odkładamy karmel do ostygnięcia a następnie polewamy nim zastygnięte ganache. Na koniec wstawiamy ciasto do lodówki na kilka godzin.

“Boże Ciało”, polski kandydat do Oscara

0

“Boże Ciało” to oparta na faktach historia dwudziestoletniego Daniela, który w trakcie pobytu w poprawczaku przechodzi duchową przemianę i marzy o tym, żeby zostać księdzem, co jest niemożliwe ze względu na jego przeszłość kryminalną. Kiedy zostaje wysłany do pracy w zakładzie stolarskim w niewielkiej miejscowości, po przyjeździe przebiera się za księdza i przez przypadek zostaje zwerbowany na zastępstwo w miejscowej parafii. Obecność młodego i charyzmatycznego Daniela, pozwala lokalnej społeczności na wyjście z traumy po tragicznych przeżyciach.

Z reżyserem Janem Komasą i głównym bohaterem filmu „Boże Ciało” Bartoszem Bielenią rozmawialiśmy tuż po światowej premierze na festiwalu w Wenecji, gdzie prezentowany w konkursie Giornate degli Autori najnowszy film Komasy, oprócz znakomitego przyjęcia przez publiczność i krytykę, zdobył nagrodę Label Europa Cinemas, która wspiera finansowo produkcję filmu i jego dystrybucję w sieci kin europejskich. W międzyczasie film ruszył dalej na podbój festiwali, i teraz może się już poszczycić szeregiem nagród na FPFF w Gdyni, wśród których ta za najlepszą reżyserię i najlepszy scenariusz dla Mateusza Pacewicza oraz nominacją jako polski kandydat do Oscara w kategorii najlepszy film międzynarodowy.

W Polsce jest kilkanaście przypadków podszywania się pod duchownych rocznie, co cię zafascynowało właśnie w tej historii, w jaki sposób była inna od pozostałych?

Jan Komasa: Miałem szczęście, bo dostałem gotowy tekst, który po drobnych poprawkach był tym filmem, który chciałem zrobić. Scenariusz powstał na podstawie artykułu, który Mateusz Pacewicz napisał dla Dużego Formatu pod okiem doświadczonego scenarzysty Krzysztofa Raka (autora m. in. Scenariuszy do filmów „Bogowie” i „ Sztuka kochania”). Bohater tej historii jest wyjątkowy, bo on po prostu chciał zrobić coś dobrego. To co mnie zainspirowało to bardzo prawdziwie oddana, niesamowita, anegdotyczna, ocierająca się o kicz i komedię historia. Czytam bardzo dużo scenariuszy i z reguły w każdej scenie są one wierne jednemu gatunkowi. Ten scenariusz był bardzo pokrętny, czasem humorystyczny a czasem poważny i dodatkowo genialnie opisywał wielowymiarowość głównego bohatera. To jest taki świetny moment, kiedy czytasz coś i wiesz, że nie rozumiesz wszystkiego, ale cię to nęci, jest w tym tajemnica i domyślasz się, że człowiek, który to pisał wie o wiele więcej od ciebie. 

Bartosz Bielenia: Wydawało mi się, że to jest bardzo dziwna i ciekawa historia i bardzo chciałem pracować z Jankiem, więc już samo to ciągnęło mnie do tego projektu. Chłopak o takiej przeszłości, który podszywa się pod księdza jest świetnym startem do budowania bardzo ciekawej osobowości, która jest daleka ode mnie. Starałem się nie inspirować nikim, ważniejsze było dla mnie nasiąkanie tym, co myślimy o tym świecie i zrozumienie, co mogło powodować bohaterem.

Siłą głównego bohatera jest jego charyzma, przełamywanie schematów i umiejętność dotarcia do każdego. Z jednej strony on potrzebuje społeczności, w której się znalazł, bo szuka akceptacji, z drugiej oni też potrzebują innego podejścia i zmiany.

J.K.: Daniel poznał życie z najgorszej strony, przekroczył wszelkie granice i wygrywa tym, że zna różne sytuacje i umie dotrzeć do każdego. Paradoksalnie ma nad wszystkimi przewagę, rozumie ich i nikogo tak naprawdę nie odrzuca, bo sam jest odrzucony przez społeczeństwo ze względu na to, co zrobił. Kolejna ważna rzecz jest taka, że on przychodzi do środowiska, które samo czuje się odrzucone. Wydawałoby się, że wzajemnie do siebie pasują, w jakimś sensie pewnie tak, ale co dla mnie jest zawsze zaskakujące, sami odrzuceni są w stanie znaleźć w sobie tyle siły, żeby odrzucić kogoś innego. Więc ta historia jest też trochę o podziałach, o wzajemnym odrzucaniu się, które jest silniejsze od nas i w jakimś sensie nas konstytuuje, pokazując że jesteśmy wyjątkowi i wtedy zaczynają się dramaty. Z drugiej strony, jeśli pojawia się ktoś, kto nikogo nie odrzuca, w pewnym momencie staje się zagrożeniem, bo żeby jakaś struktura czy hierarchia mogła istnieć, musi kogoś trzeba wykluczyć. 

Bartek jest doświadczonym aktorem, gra w teatrach Warlikowskiego i Starym, to sprawia, że startuje z zupełnie innego poziomu, jak wam się razem pracowało?

J.K.: Rzeczywiście, o ile przy innych filmach pracowałem z młodymi aktorami, którzy do końca nie wiedzieli jeszcze czy będą kontynuowali swoją karierę, tutaj spotkałem, mimo młodego wieku, osobę bardzo doświadczoną i przede wszystkim samoświadomą. Miałem na planie partnera, który zna swoje możliwości i co najwyżej mile się zaskoczy, że może więcej. Jedyna nowość dla niego w tym projekcie to całkowite oparcie filmu na jego postaci. 

B.B.: Ja jestem bardzo wdzięczny za spotkanie z Jankiem, bo bardzo uważnym i czułym reżyserem, który słucha drugiego człowieka. Nie jest przywiązany do swojej wizji, a jeśli ma jakieś silne wyobrażenie wobec tego, czego oczekuje, to potrafi to przekazać i absolutnie do tego przekonać, więc z mojej strony to był wspaniały mix zaufania i dialogu. 

Język włoski w Polsce na przestrzeni wieków

0

Jeszcze trzydzieści lat temu był to bardzo odległy kraj dla Włochów, odseparowany przez niedostępną „żelazną kurtynę”, która dzieliła Europę na dwie przeciwstawne części. Mimo wszystko relacje między Włochami a Polską rozwijały się nieprzerwanie od niepamiętnych czasów i dzięki temu, język włoski w tym kraju jest jednym z najpopularniejszych. Kontakty włosko-polskie zaczęły się już w XII wieku, kiedy w Polsce, jako pierwsi z półwyspu Apenińskiego, pojawili się legaci papiescy. W XIV wieku przybyli natomiast pierwsi kupcy, wszyscy z Genui, którzy zajmowali się handlem m. in.  solą, skórami, niewolnikami. W większości przypadków porozumiewano się szczątkami łaciny, ale bez wątpienia liczni Genueńczycy, obecni w Poznaniu, Krakowie i Lwowie, używali czasami terminów należących do lokalnych dialektów, używanych wówczas na półwyspie. 

W pierwszych latach XV w. napływ Włochów do Królestwa Polskiego znacznie wzrósł: Genueńczyków było coraz mniej, ale pojawili się Toskańczycy, Lombardczycy i mieszkańcy Wenecji Euganejskiej. Jednak dopiero w szesnastym wieku mamy do czynienia z prawdziwym, masowym najazdem Włochów. Jak dobrze wiemy to czasy, kiedy w Polsce rozwijała się epoka Renesansu. Nowy styl pochodzący z Włoch, bardzo szybko zastąpił niemiecki gotyk, który do tej pory był bardzo popularny w Królestwie. Szlachta polska najpierw zaczęła jeździć do Włoch, żeby się kształcić; ideałem były uniwersytety w Padwie i Bolonii. Po kilku latach owa szlachta wracała do kraju z bagażem kulturowym i ze znajomością języka włoskiego. To właśnie w ten sposób pobyt we Włoszech niektórych Polaków stał się bardzo inspirujący dla ich twórczości literackiej. Wystarczy pomyśleć o takich utworach jak „Fraszki” Jana Kochanowskiego czy „Dworzanin polski” Łukasza Górnickiego, opierających się na modelu „Dworzanina” Baldassare Castiglione. Niektórzy po studiach we Włoszech obejmowali katedry na Uniwersytecie Jagiellońskim, czyli Padwa i Bolonia (do których później dołączyła również Ferrara, Rzym, Siena, Wenecja i Neapol) były doskonałym dopełnieniem ich drogi kształcenia. Z jednej strony umacniały się kontakty uniwersyteckie między Polską a półwyspem włoskim, z drugiej profesorzy różnych przedmiotów (ale nie języka włoskiego) na Uniwersytecie Jagiellońskim mieli okazję do tego, aby przekazać studentom to, czego sami nauczyli się we Włoszech, czyli kulturę włoską i język. Poza tym już od piętnastego wieku udokumentowana jest obecność wykładowców pochodzących z Włoch. Jako przykład można podać Tomasa di Andrea i Giovanniego de Sakis de Papia «egregius magister artium et medicinae doctor». Jednak nauka języka włoskiego w Polsce pozostawała przywilejem szlachty, inteligencji i duchownych, którzy pobierali prywatne lekcje u polskich nauczycieli dobrze znających ten język. 

Bardzo ważne dla języka były kontakty dynastyczne między dworem polskim a włoskim, obecne już za Jagiellonów i mające pełny rozkwit za czasów królowej Bony Sforzy. Szczególnie ważnym wydarzeniem był ślub Bony z królem Polski Zygmuntem Starym (1518 r.). Wraz z królową zjechali do Polski architekci, rzeźbiarze, malarze, filozofowie i inni. Językiem urzędowym była łacina, ale na dworze język włoski był równie popularny. Potwierdza to historyk Marcin Kromer (1512 – 1589), który podkreślał popularność języka włoskiego w otoczeniu króla, powodem tego była nie tylko tłumna obecność Włochów lecz także łatwość z jaką Polacy uczyli się tego języka: “Complures libenter peregrinantur […] Itaque linguas earum gentium, ad quas pervenerint, cupide et facile discunt”. 

Język włoski był uważany przez Polaków (i nie tylko przez nich) jako ten dający prestiż, ponieważ reprezentował geniusz artystów renesansowych, a poza tym był ucieleśnieniem podziwianego i zdolnego, włoskiego kupca.

Po tak masowych przyjazdach Włochów do Polski, między późnym średniowieczem a renesansem, można się było spodziewać ogromnego napływu włoskich słów do języka polskiego. W rzeczywistości wcale tak nie było: zapożyczenia z włoskiego pojawiały się jedynie w językach ściśle specjalistycznych jak architektura, kuchnia włoska, ubrania, muzyka i życie na dworze królewskim. Modelowym przykładem są tu nazwy warzyw, które pojawiły się w Polsce wraz z przyjazdem królowej Bony, wśród najpopularniejszych znajdziemy na przykład kalafior cavolfiore, cebula – cipolla, szpinak – spinaci, cykoria – cicoria, pomidor – pomodoro, itd.

W kolejnych wiekach nauka języka włoskiego nadal pozostawała przywilejem szlachty. Istnieje dokumentacja, która mówi o włoskich królach (od Władysława IV po Poniatowskiego), którzy znali podstawy włoskiego, niektórzy wysyłali też dzieci na studia do Włoch i Francji. Również żony królów, na przykład Maria Kazimiera żona Jana III Sobieskiego, znały ten język i używały go do korespondencji oficjalnej i prywatnej. 

Metody nauczania ograniczały się do tłumaczeń, często czytano teksty w oryginale i tłumaczono je, żeby w ten sposób zrozumieć ich sens. Jako narzędzia wspomagającego naukę używano glosariuszy wielojęzykowych, które były przodkami słowników. 

W siedemnastym wieku opublikowano pierwsze dwie gramatyki włoskie dla Polaków, jedna została napisana przez François Mesgnien – Menińskiego po łacinie (1649 r.), druga natomiast (1675 r.), autorstwa Adama Styły i zatytułowana „Grammatica Polono – Italica” (tytuł skrócony), była pierwszą gramatyką włoską napisaną po polsku. Chodziło oczywiście o narzędzia dla samouków uzupełnionych wspomnianymi wcześniej glosariuszami. Obydwie gramatyki były ściśle wzorowane na modelach łacińskich.

W XVIII wieku, w czasach Oświecenia, językiem dominującym w Europie był francuski, mimo wszystko dzięki tłumnej obecności Włochów na dworze króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, w Warszawie często można było usłyszeć włoski. Poza tym właśnie wtedy rozwijał się w Polsce teatr i większość grup teatralnych obecnych w stolicy składało się głównie z Włochów. Sam król Stanisław August rozumiał ten język, ale, podobnie jak wielu jego poprzedników trudność sprawiało posługiwanie się nim. W tym okresie wpływy języka włoskiego ograniczają się jedynie do sektora teatralnego. 

Pod koniec osiemnastego wieku Polska zniknęła z mapy, podzielona między trzy mocarstwa: Austrię, Prusy i Rosję. Szereg buntów i powstań, a także okrutnych represji i ich licznych ofiar, doprowadziły do wielu przymusowych emigracji. Kto brał udział w powstaniach, zmuszony był do wyjazdu z ojczyzny i szukanie schronienia we Francji, Wielkiej Brytanii czy właśnie we Włoszech. To tam, z nadzieją na odzyskanie niepodległości, niektórzy z wygnańców założyli Legiony polskie, inni natomiast widzieli w Italii cel podróży i ucieczki przed smutną rzeczywistością okupowanej przez zaborców Polski. I to właśnie w czasach romantyzmu polskiego, kraj ten utożsamiany był z Piekłem Dantego. Zgodnie z interpretacją romantyków, piekło nie znajdowało się w czeluściach ziemi lecz na jej powierzchni, właśnie na dręczonych ziemiach polskich. Epoka romantyzmu (i nie tylko) odwoływała się do Boskiej komedii: wspominając o niej używano włoskich terminów, które znajdziemy w utworach na przykład Adama Mickiewicza czy Juliusza Słowackiego. Czytanie “Boskiej komedii” było sposobem na naukę włoskiego. W tym kontekście w 1856 roku opublikowano pierwszy słownik dwujęzyczny włosko-polski, polsko-włoski zatytułowany „Dokładny słownik włosko-polski, polsko-włoski”, którego autorem był Erazm Rykaczewski, polski wygnaniec, który podczas pobytu we Włoszech uczestniczył również w upadku Republiki Rzymskiej. W drugiej połowie XIX wieku, na ziemiach zaborów polskich wprowadzono reformę szkolnictwa; język włoski nie znalazł się wśród tych obowiązkowych – w zależności od obszaru był nim język rosyjski i niemiecki, dodatkowo francuski i gdzieniegdzie angielski – mimo wszystko w niektórych liceach obecność włoskiego jest udokumentowana. Najbardziej sprzyjającym dla włoskiego był obszar Galicji austro-węgierskiej, z uwagi na mało przychylny stosunek do rosyjskiego i niemieckiego na tych terenach. Ważny wkład miały tutaj uniwersytety we Lwowie i Krakowie, gdzie już pod koniec dziewiętnastego wieku studenci filologii romańskiej mieli zajęcia praktyczne z języka włoskiego. Również w Galicji publikowano większość gramatyk włoskiego dla Polaków, podczas gdy w Warszawie, ze względu na trudności związane z rosyjską cenzurą, często trzeba było sięgać po dzieła zachodnich autorów tłumaczone na język polski. Na terenach zaboru rosyjskiego istniały jednak ważne ośrodki nauczania włoskiego w Wilnie i w liceum w Krzemieńcu na Wołyniu. 

Nauka języka włoskiego na uniwersytetach kojarzyła się z konkretnymi nazwiskami: we Lwowie ogromny wkład wniósł Edward Porębowicz, profesor, a później rektor, Uniwersytetu Jana Kazimierza, poeta i tłumacz “Boskiej komedii” (chodzi o pierwsze pełne tłumaczenia na język polski), podczas gdy w Krakowie do rozwoju studiów nad językiem włoskim przyczynił się, pochodzący z Toskanii, ojciec Fortunato Giannini z zakonu pijarów. Duchowny wprowadził lektoraty z języka włoskiego na Uniwersytecie Jagiellońskim zwiększając tym samym liczbę zainteresowanych językiem studentów. Giannini był również autorem kilku gramatyk języka włoskiego i dwujęzycznego słownika, który osiągnął sukces wydawniczy w pierwszej połowie XX w. 

Nauka języka włoskiego nadal była popularna: w polskim wyobrażeniu, zjednoczone już Włochy, były siostrzanym krajem, również walczącym o niepodległość. Owa sympatia była odwzajemniona, trzeba bowiem przypomnieć, że na początku XX wieku powstał we Włoszech Komitet Pro Polonia, który zrzeszał inteligencję i polityków wspierających Polaków w ich dążeniach do niepodległości. Kwestia polska, niezwykle wspierana przez społeczeństwo włoskie, sprawiła, że Polacy nadal interesowali się Italią i w konsekwencji również językiem i literaturą włoską. Innym czynnikiem, który utrzymywał wysokie zainteresowanie Bel Paese były podróże. Wielu zamożnych Polaków wyjeżdżało, aby zwiedzać pozostałości antycznych budowli greckich i rzymskich, i żeby złożyć hołd na grobach Dantego i Wergiliusza. Wszystko to miało również charakter patriotyczny, podczas gdy języka uczono się w celach praktycznych. 

Tuż po odzyskaniu przez Polskę niepodległości (1918 r.) w Warszawie powstała włoska placówka dyplomatyczna, a na początku lat dwudziestych po raz pierwszy pojawiła się Società Dante Alighieri. Pierwszy oddział powstał w Krakowie, następnie otworzono kolejne we Lwowie, w Wilnie, Poznaniu i Katowicach. W latach trzydziestych wszystkie te instytucje zostały zamknięte, a w Warszawie i Krakowie rozpoczęły swoją działalność Włoskie Instytuty Kultury, na uniwersytetach natomiast, wyzwolonych spod kontroli zaborców, prężnie rozwijała się tradycja nauczania języka włoskiego w ramach filologii romańskiej. 

Pierwsze lata po wojnie były trudne z uwagi na represyjną politykę stalinowską, ale kontakty między Polską a Włochami zostały wznowione wraz z Odwilżą. W latach sześćdziesiątych i częściowo również siedemdziesiątych XX wieku, w Polsce nadal królowała tradycyjna metoda nauczania języka włoskiego. Niewątpliwie nie bez znaczenia były tu polityka reżimu Europy środkowo-wschodniej, zakaz wyjazdów turystycznych i brak dostępu do zachodnich modeli dydaktycznych. 

W tamtych latach w Polsce rozpowszechniony był podręcznik „La lingua italiana per stranieri” (1972 r.) Katerina Katerinova, który stał się jednym z najważniejszych tekstów dydaktycznych języka włoskiego w Polsce. Jak doskonale wiadomo do popularności danego języka przyczyniają się, oprócz jego piękna, również istotne wydarzenia geopolityczne z kraju. Pod koniec lat siedemdziesiątych, wraz z wyborem na papieża Karola Wojtyły, zainteresowanie Włochami i językiem włoskim znacznie wzrosło. I tak oprócz zainteresowania czysto literackiego i filologicznego, dołączył również aspekt stricte komunikacyjny potrzebny wielu Polakom, którzy wybierali się na pielgrzymki do Włoch.

W 1989 roku, wraz z otwarciem granic i wymiany handlowej, wzrosła liczba podręczników do języka włoskiego dla Polaków, a także ilość kursów językowych, poza tymi szkolnymi i uniwersyteckimi.

Dzisiaj język włoski w Polsce można studiować na uniwersytetach w Krakowie, Warszawie, Gdańsku, Wrocławiu, Toruniu, Łodzi, Szczecinie, Katowicach, Lublinie i w Zielonej Górze. Kraków i Warszawa mają więcej niż jeden uniwersytet, który posiada katedrę italianistyki, ale włoskiego można  uczyć się również na innych wydziałach, na przykład na wydziale nauk śródziemnomorskich. Poza tym, studenci innych filologii chętnie wybierają włoski jako drugi język. Można zatem przyznać, że włoski ma się bardzo dobrze na polskich uczelniach. To samo dotyczy sytuacji w liceach, włoski jest obecny w każdym mieście średniej wielkości, w niektórych większych miastach, jest również w szkołach podstawowych. W większych miastach można zaobserwować pierwsze próby, ze strony pewnych organizacji i fundacji, tworzenia kursów języka włoskiego – lub spotkań, podczas których rozpowszechnia się ten język – dla najmłodszych, pochodzących zwłaszcza z rodzin mieszanych, których jest w Polsce coraz więcej ze względu na prężny rozwój ekonomiczny kraju i atrakcyjną ofertę pracy. Wracając do liceów, warto wspomnieć o konkursie języka włoskiego Bel paese, który odbywa się co roku we Wrocławiu w liceum nr 9. Mogą w nim uczestniczyć wszyscy uczniowie z liceów w Polsce, w których naucza się języka włoskiego, którzy wykazują się znajomością języka i kultury włoskiej. Natomiast profesorzy z wydziałów italianistyki z całej Polski stworzyli też Stowarzyszenie Italianistów Polskich, które zajmuje się dalszym rozwojem naukowym języka włoskiego i literatury włoskiej.

Bardzo ważna jest też obecność instytucji włoskich: w Warszawie i Krakowie znajdują się Włoskie Instytuty Kultury, które organizują kursy na różnych poziomach. Poza kursami istnieje możliwość udziału w różnorodnych spotkaniach i konferencjach promujących kulturę włoską. Poza tym znacząca jest również wznowiona kilka lat temu działalność Società Dante Alighieri, która ma trzy siedziby: w Krakowie, we Wrocławiu i w Katowicach. Te organizacje, dzięki wolontariatowi i zbiórce pieniędzy, organizują konferencje, koncerty i przeglądy filmowe, a także kursy językowe. Na terenie Polski można również zrobić certyfikaty CELI i PLIDA. Obecność dwumiesięcznika Gazzetta Italia też zachęca do nauki języka i kultury włoskiej, zwłaszcza że wszystkie artykuły, dotyczące głównie interesujących tematów kulturowych, napisane są po polsku i po włosku. Wszystkie cytowane instytucje biorą aktywny udział w Tygodni Języka Włoskiego, który świętowany jest na całym świecie. W tym roku w dniach od 15 do 21 października odbędzie się jego XVIII edycja. 

Nauka języka włoskiego w Polsce ma długą historię. Mieliśmy możliwość zaobserwowania, jak w różnych okresach zmieniały się sposoby nauki i pogłębiania wiedzy językowo-kulturowej, ale główną motywacją pozostaje niezmiennie piękno i muzykalność języka włoskiego.

 

Włoskie balkony

0

Aby dowiedzieć się jak ważnym miejscem jest balkon dla mieszkańców Italii, przeprowadziłam ankietę wśród 30 młodych Włochów obydwu płci, w wieku 20 – 30 lat. Zapytałam się ich czy kupiliby mieszkanie/dom bez balkonu (odpowiedzi: Tak/ Nie) oraz poprosiłam  o krótkie uzasadnienie swojego wyboru. Aż 80% respondentów odpowiedziało „Nie”, a pozostałe 20% „Tak”. Każdy kto odpowiedział przecząco na pytanie wskazywał na utylitarność tego miejsca. Balkon służył jako miejsce do wywieszania prania, trzymania pojemników do segregacji śmieci czy miejsca gdzie można spokojnie palić. W odpowiedziach pojawiło się również wielokrotnie, że w bloku balkon zastępuje ogródek, można na nim uprawiać rośliny i odetchnąć świeżym powietrzem. Dla trzech osób był metaforycznym sposobem na ucieczkę czy odcięcie się od życia toczącego się w domu. Poza tym młodzi Włosi uważają drzwi balkonowe za niezwykle ważne, ponieważ wpada przez nie więcej światła i można odpowiednio wywietrzyć pokoje – dzięki temu mieszkanie nie jest klaustrofobiczne, ciasne i duszne. Ciekawe jest, że prawie wszystkie osoby, które odpowiedziały „Tak” na pierwsze pytanie w kolejnym doprecyzowywały: „zrobiłbym/zrobiłabym to pod warunkiem, że dom posiada ogród lub taras”. Jedynie dwie osoby uważały, że przy kupnie mieszkania są pewne ważniejsze rzeczy do uwzględnienia. Taki wynik potwierdza jak bardzo balkon jest zakorzeniony w kulturze Włochów. Balkon jest integralną częścią każdego domu – przedłużeniem mieszkania i życia toczącego się w nim na zewnątrz, zaproszeniem do zawitania i interakcji z domownikami bez wchodzenia do pomieszczenia. Takie nieformalne rozmowy z balkonu idealnie wpisują się w otwartość mieszkańców południa Europy i budują relacje społeczne. Warto jednak zauważyć, że balkon dzięki swej pozycji „nad”, może również symbolizować miłość, pędzenie za marzeniami, władzę, obecność Boga oraz być metaforą życia.

Historia balkonu na półwyspie Apenińskim sięga już czasów Etrusków. Byli oni wielkimi amatorami balkonów, a co za tym idzie byli nimi również Rzymianie. W Pompejach oraz Herkulanum zachowały się takie budowle jak loggie czy tarasy wzniesione na kolumnach. Natomiast na freskach z willi Publio Fannio Sinistrone w Boscoreale (40 – 30 r.p.n.e.) widać konstrukcję, którą można śmiało nazwać balkonem – wychodzi poza konstrukcję budynku, nie jest na niczym wsparta oraz posiada balustradę. W tle natomiast widać loggię, co może sugerować, że dla Rzymian takie konstrukcje nie były architektonicznym białym krukiem. Jednak po upadku Rzymu balkon w architekturze, sztuce i literaturze półwyspu Apenińskiego zniknął na parę wieków. 

Na przełomie XIII i XIV wieku widać jak powoli balkon ponownie pojawia się jako motyw w sztuce. Na fresku Giotta di Bondone „Hołd prostego człowieka” (1295 – 1299) w tle widać prawdziwe budowle, które w tamtym czasie istniały w Asyżu. Po lewej jest budynek komunalny a na samym środku Kościół Santa Maria sopra Minerva. Jednak to budowla najbardziej wysunięta na prawo jest ciekawa – to zwykły budynek, prawdopodobnie mieszkalny, a mimo to posiada aż dwie loggie wsparte na kolumnach. Również na innych dziełach tego włoskiego artysty można znaleźć w tle konstrukcje przypominające balkony. Zapewne Giotto czerpał inspirację z otaczającej go architektury. W literaturze z podobnego okresu można natknąć się na wzmiankę o balkonie w „Boskiej Komedii” Dantego Alighieri (1300). W Pieśni IX (Czyściec) w wersach 1 – 3, można przeczytać „Konkubina sędziwego Tytona/ poza objęciami swojego słodkiego kochanka/ już wychyla swoją bladą twarzą przez balkon wschodu” [tłum. własne]. Ciekawy opis tego fragmentu sugeruje, że z balkonu można podejrzeć kochanków w łożu – intymność wymyka się niechcący poza mury domu. Warto tu też zaznaczyć, że w żadnym polskim tłumaczeniu nie występuje epitet „balkon orientu”. W Polsce balkony nie są popularne oraz nie są tak znaczącym miejscem jak we Włoszech czy nawet dawnej Italii. Dla wielu Polaków są one zbędne, najczęściej pełnią funkcję użytkową drugiej piwnicy. Brak zakorzenienia kulturowego prowadzi również do tego, że tłumacze muszą używać innych zwrotów, bardziej zrozumiałych dla czytelników swojego kraju. Z tego powodu są używane zwroty „krawędź wschodu” czy „rąbek ze wschodu” – polscy czytelnicy prawdopodobnie nie zrozumieliby intymności i poetyckiego opisu, w którym został użyty balkon. 

Jednak balkon nie musi długo czekać by stać się pełnoprawnym bohaterem. W „Dekameronie” autorstwa Boccaccio (1353) podczas dnia piątego Filostrat opowiada historię zatytułowaną „Słowik”. Zakochani w sobie Ricciardo i Katarzyna, próbują spędzić ze sobą czas bez nadzoru rodziców dziewczyny. Młodzieniec w końcu wpada na pomysł by Katarzyna spała na balkonie od strony ogrodu. Ponieważ zbliża się czerwiec, dziewczyna zaczyna specjalnie skarżyć się na upał i duszności, dzięki czemu drugiego dnia udaje się jej wystawić łoże z zasłonami na zewnątrz. Nocą dołącza do niej Ricciardo i od tej pory cała akcja opowiadania będzie się toczyć na balkonie. Warto zwrócić uwagę, jak różnie postrzegają balkon bohaterowie. Dla Ricciarda i Katarzyny jest on miejscem bezpiecznym, gdzie mogą nie martwić się o własną reputację, dlatego bez wahania wykorzystują go do własnych celów. Natomiast dla Pana Lizia i Pani Giacominy balkon jest miejscem publicznym. Ojciec Katarzyny na początku nie chce się zgodzić, by jego córka spała na zewnątrz, uważając to za fanaberię. Można by uznać, że kochankowie przedstawiają nowe pokolenie, które idzie w stronę renesansu, natomiast sędziwi rodzice są przedstawicielami pruderyjnego średniowiecznego pokolenia. Co ciekawe, praktyka spania na balkonie z powodu upałów nie zaniknęła – w sezonie letnim wielu Włochów wciąż spędza na nim noce.

Aż do dzisiejszych czasów sztuka nie zrezygnowała z wykorzystania motywu balkonu, który może służyć przedstawieniu relacji międzyludzkich. Wychodząc na balkon, pozostawia się swoją całkowitą prywatność i zmienia się miejsce na półprywatne. Zauważył to między innymi wielki włoski aktor, reżyser i scenarzysta XX wieku Edoardo De Filippo i wykorzystał w swojej sztuce „Questifantasmi!” (1945). Akt II komedii rozpoczyna się rozmową na balkonie między dwoma sąsiadami. Pasquale przygotowuje sobie popołudniową kawę. Bohater dokładnie opisuje największą przyjemność dla Włochów: „[…] zrezygnowałbym ze wszystkiego oprócz tej filiżanki kawy, wypitej spokojnie tutaj na balkonie […]” [tłum. własne]. Bohater następnie wyjawia profesorowi Santannie z naprzeciwka sekret przyrządzenia najlepszej kawy. Sztuka świetnie przedstawia jak balkon staje się częścią domu – zamiast pić kawę w salonie czy kuchni, Pasquale woli wziąć krzesło i usiąść na zewnątrz. W ekranizacji do telewizji z 1962 nawet widać za nim dokładnie resztę mieszkania, zapraszającego widza do środka. Ważnym elementem tej komedii jest również fakt, że jako widzowie nie widzimy samego profesora Santanny oraz nie słyszymy ani jednego słowa wypowiadanego przez niego. Mimo to Pasquale prowadzi z nim rozmowę i odpowiada na niesłyszane pytania. Widzom wręcz wydaje się, że główny bohater prowadzi rozmowę z nimi samymi. Sam dialog wyglądałby zupełnie inaczej gdyby prowadzono go w salonie – byłoby potrzebne wcześniejsze zaproszenie, co czyniłoby spotkanie bardziej oficjalnym. Rozmowa na balkonie jest zdecydowanie bardziej spontaniczna, mniej formalna. Zacieśniając relacje towarzyskie w taki sposób, następuje otwarcie nie tylko jednej osoby na drugą, ale też otwarcie domu na drugiego człowieka. 

Oczywiście balkon jest również symbolem miłości, a najsłynniejszy znajduje się w Weronie. To właśnie w tym mieście narodziła się największa literacka miłość wszechczasów między Romeem i Julią. Jednak to nie jest jedyna miłość, która zrodziła się pod balkonem. Na południu Włoch istnieje tradycja, gdzie młodzieniec idzie pod balkon ukochanej i śpiewa jej serenadę. W czasach kiedy dziewczynie nie wolno było wyjść samej na zewnątrz, była to jedna z niewielu możliwości zobaczenia swojej ukochanej – dziewczyna oficjalnie pozostawała w domu, ale wychodząc na balkon „wyrywała się” rodzicielskiej kontroli. Można by przypuszczać, że w czasach swobody obyczajowej, Internetu i telefonów komórkowych zwyczaj ten zanikł. Jednak młodzi wciąż podtrzymują dawną tradycję. Trzy dni przed ślubem, narzeczony idzie pod balkon zaśpiewać serenadę. Towarzyszą mu przyjaciele i okoliczni mieszkańcy, którzy przyglądają się wszystkiemu z… balkonu własnych domów. Nie tak dawno popularny wśród Włochów kanał na YouTube „CasaSurace” opublikował filmik „Ślub na południu”, w którym przedstawia się w komediowy sposób różne zwyczaje związane z weselem. Została też ukazana serenada, gdzie wynajęty piosenkarz śpiewa w tradycyjnym stylu: „Narzeczona na balkonie/ czeka na swojego młodzieńca […]” [tłum. własne]. Taki wątek balkonu i ukochanej występuje zarówno w dawnej jak i współczesnej muzyce.

Trzeba też zwrócić uwagę, że balkon jest również symbolem dominacji i władzy. Już od czasów renesansu zaczęto budować nad głównymi wejściami do pałaców ozdobne balkony w rozmaitych wzorach i stylach. Budowane na misternie zdobionych kolumnach i półkach balkonowych szybko stały się prawdziwym dziełem sztuki. Pełniły one nie tylko funkcję użytkową ale również reprezentacyjną, podkreślając bogactwo i pozycję właściciela. Takie balkony górowały nad resztą ulicy i były wykorzystywane nie jeden raz przez rządzących. Już w XIX wieku podczas jednoczenia Włoch Giuseppe Garibaldi korzystał z balkonu aby przemawiać do zgromadzonego ludu po wejściu do danego miasta. Również najważniejszy akt proklamacji zjednoczenia Włoch został ogłoszony przez niego z balkonu pałacu Doria d’Angri przy placu 7 września w Neapolu w roku 1861. Obecnie miejsce to jest znane jako „balkon Garibaldiego”. Również w późniejszych latach balkon został wykorzystany w podobnych celach przez Benito Mussoliniego. W czasie kiedy Adolf Hitler wychodził na place, Mussolini wychodził na balkon i przemawiał do zgromadzonych. Tym najsłynniejszym miejscem jest balkon pałacu Venezia w Rzymie, gdzie dyktator 10 czerwca 1940 ogłosił deklarację wojny i Włochy oficjalnie przystąpiły do II Wojny Światowej.

Jednak nie byłoby tej całej symboliki, gdyby balkon nie odgrywał ważnej roli w życiu codziennym zwykłych Włochów. Balkon służy pokazaniu tego jak funkcjonuje dom w środku, jest wizytówką mieszkającej w nim rodziny. Niejedna osoba będzie polerować posadzkę na zewnątrz tak jak robi to w salonie. Każdego dnia Włoch spędza przynajmniej 5 minut na balkonie, obserwując przechodniów na ulicy czy życie toczące się za otwartymi drzwiami balkonowymi innych mieszkań. W sezonie letnim balkon przekształca się w jadalnię. To tam zaprasza się gości, organizuje spotkania rodzinne i z przyjaciółmi, ale również odpoczywa czy, w przypadku dzieci, odrabia lekcje. Ostatnio stało się również popularna uprawa roślin na balkonie, wiele osób hoduje w wielkich donicach przyprawy lub warzywa. Nic zatem dziwnego, że to właśnie we Włoszech powstały wieżowce mieszkalne z wielkimi balkonami, aby mogły rosnąć na nich drzewa. Projekt ten został stworzony przez Boeri Studio i zrealizowany w latach 2009 – 2014. Obecnie w nowoczesnej dzielnicy w Mediolanie niedaleko placu GaeAulenti stoją dwa zazielenione wysokie budynki nazywane popularnie „pionowym lasem” (z wł. Bosco Verticale). Projekt ten wygrał wiele głównych nagród w międzynarodowych konkursach jako architektura przyszłości. Najważniejsza częścią struktury pionowego lasu jest właśnie balkon. Drzewa nie są zamknięte, dzięki czemu stanowią jednocześnie część miasta i mieszkania. Zapewne tą ideę architekci zaczerpnęli z życia codziennego mieszkańców własnego kraju.

Moja przyjaciółka Mikroflora

0

Przedstawiam Wam mikroflorę: jeśli do tej pory jej nie znaliście od dziś stanie się waszą najlepszą przyjaciółką. Szacuje się, że składa się ona przynajmniej z 38 bilionów bakterii, a więc porównywalnie wiele co liczba komórek ludzkich, lecz niektórzy twierdzą, że jest ich o wiele więcej. Sporo, prawda? W przeciwieństwie do wymyślonych przyjaciół, jej obecność jest bardzo, bardzo realna i zawsze dotrzymuje ci towarzystwa.

Ale zacznijmy od początku: czym jest mikroflora? Termin ten odnosi się do ogółu mikroorganizmów, które żyją i kolonizują środowisko. Precyzując, bakterie, drożdże, wirusy i pasożyty zamieszkują nasz organizm. Większość koncentruje się w przewodzie pokarmowym, jednakże całe ciało (w tym mózg i krwiobieg) zamieszkuje część tej wielkiej społeczności flory bakteryjnej.

Ludzka flora bakteryjna jest definiowana jako “ogół mikroorganizmów, które w sposób fizjologiczny lub częściowo patologiczny żyje w symbiozie z ciałem ludzkim” (F. Piccini, „Alla scoperta del microbioma umano”). Gdy społeczności te żyją w równowadze, stan ten definiuje się jako eubioza.

Mikroflora może się dynamicznie zmieniać poprzez czynniki zewnętrzne takie jak dieta, środowisko, styl życia, aż do stanu przeciwnego, dysbiozę: ta ostatnia odpowiada za zwiększoną zapadalność na choroby typowe dla współczesnego społeczeństwa, nazywane „chorobami cywilizacyjnymi”, tak jak choroby metaboliczne, zakaźne, układu sercowo-naczyniowego, nowotworowe, autoimmunologiczne, aż do depresji i zaburzeń lękowych.

Kiedy żyjemy w stanie eubiozy, mikroflora jest w stanie pełnić serię obowiązków kluczowych dla metabolizmu (synteza substancji korzystnych dla organizmu),enzymatycznych, chroniących i stymulujących poprzez system odpornościowy oraz eliminujące substancje toksyczne. Rola jaką pełni mikroflora dla dobrej równowagi jest fundamentalna dla ogólnego zdrowia organizmu.

Czynniki, które negatywnie wpływają na budowę mikroflory dzieli się zasadniczo na dwa rodzaje. Pierwszy to obecność zakażeń pochodzących z zewnątrz, które powodują ostrą dysbiozę z łatwymi do rozpoznania symptomami takimi jak biegunka, wzdęcia, skurcze brzucha. Inne czynniki natomiast działają powoli i podstępnie, powodując stan dysbiozy chronicznej, której nie da się od razu wykryć.

Jest to skutek nieodpowiedniego odżywiania (np. diety wysokoproteinowe lub nadmiar węglowodanów), niepoprawny styl życia (brak aktywności fizycznej, palenie, nadużywanie alkoholu, itp.) kończąc na zażywaniu leków (przede wszystkim kortyzonu i doustnych środków antykoncepcyjnych). Zmiana mikroflory układu pokarmowego zachowuje, z punktu widzenia metabolicznego, zmianę przepuszczalności pokarmowej, czyli drogę substancji toksycznych, alergenów, mikrobów do krwioobiegu i tym samym do całego organizmu. Dlatego tak ważne jest utrzymanie stanu eubiozy.

Istnieje ścisłe powiązanie pomiędzy tym co spożywamy, mikrobami zamieszkującymi jelita a naszym stanem zdrowia. Jakiej diety przestrzegać dla zdrowej mikroflory? Z całą pewnością dietę bogatą w błonnik oraz najbliższą tej oryginalnej człowiekowi: przed erą przemysłową, nasz gatunek odżywiał się w zasadzie przez tysiące lat warzywami i niewielką ilością mięsa.

Bardzo ważna jest jednak różnorodność diety, nawet jeśli dziś nie jest to łatwe ze względu na utratę bioróżnorodności, a w konsekwencji zróżnicowania pokarmów. Podsumowując, mikroorganizmy probiotyczne są kwestią bardzo istotną. Znajdziemy je w wielu produktach poddanych procesowi fermentacji, wśród których najpopularniejszy jest jogurt i kefir, a także fermentowane warzywa, łatwe do przygotowania w domu.

Możecie podjadać to wszystko czytając książkę, lub nawet dwie! Aby zgłębić temat, polecam „Alla scoperta del microbioma umano” (Fabio Piccini) oraz „Historia wewnętrzna. Jelita – najbardziej fascynujący organ naszego ciała” (Giulia Enders).

Leonardo da Vinci – inspiracje i nauka

0

Co wiemy o Leonardzie?

Każdy z nas od razu pomyśli: „Był wielkim malarzem, to jasne!” Rzeczywiście, jego prace malarskie, których do dzisiaj przetrwało zaledwie piętnaście, najpełniej mówią o wielkości tego artysty. Przypominając sobie jego najsłynniejsze dzieła musimy jednocześnie przywołać w wyobraźni  tło kulturowe, towarzyszące ich powstaniu. 

Florencja, w której mieszkał i uczył się Leonardo to kolebka renesansu. W 1420 odkryto perspektywę linearną, co umożliwiło odtwarzanie trójwymiarowej przestrzeni na płaszczyźnie.

Renesansowe dzieła sztuki naznaczone były dążeniem artystów do realistycznego odtwarzania otaczającego ich świata. Studiowanie prac starożytnych, a także intensywne badania przyrodnicze umożliwiły nadawanie pracom artystycznym zupełnie nowych form. Zmienił się również diametralnie status renesansowego artysty. Z rzemieślnika, wykonującego prace według wskazówek zleceniodawcy i mistrza, przeobraził się w indywidualnego twórcę.  Stało się tak dzięki wzrostowi szacunku dla działalności artystycznej. Artyści renesansowi mieli nadzieję, że dzięki swej sztuce osiągną nieśmiertelność. Po nowemu także pojmowali sztukę zleceniodawcy – bogaci kupcy i wpływowi duchowni. Zamawianie dzieł plastycznych traktowali jako podnoszenie swej pozycji społecznej. 

Vinci, akwarela

Odkrywanie biografii Leonarda jest wielką przygodą, którą jako wyzwanie podejmują nie tylko współcześni historycy sztuki, ale również muzycy, artyści, konstruktorzy, inżynierowie a nawet lekarze! Nie mogą się nadziwić, jak wiele odkryć naukowych, wynalazków i dzieł inspiruje ich do dzisiaj i jakże często przemyślenia oraz badania Leonarda są zgodne z myślą naukową XXI wieku!

Leonardo urodził się niedaleko Vinci, w oddalonym o kilka kilometrów maleńkim Anchiano. (rys. tytułowy)

Jak prawie wszystko w jego biografii, miejsce to jest sprawą sporną, lecz by jego historia miała się gdzie rozpocząć, dom który należał częściowo do dziadka Leonarda –  Antonia da Vinci stanowi jej początek. Istotnym elementem biografii artysty jest to, że dorastał samotnie. Był synem notariusza i służącej z oberży. Jako chłopiec mieszkał przez pewien czas przy dzisiejszej Via Roma w Vinci. 

Przechadzając się między wzgórzami Toskanii, odkrywając tajemnice przyrody, stawiał sobie wiele pytań, na które później będzie próbował odpowiedzieć. To wtedy zapewne narodziła się w nim wielka potrzeba odgadnięcia struktury świata. Jego wielki głód poznania, zrodzony w atmosferze poezji i estetyki ukształtował go jako uniwersalnego artystę. 

Paradoksalnie, na przekór wielkiemu zainteresowaniu nauką, wykształcenie Leonarda było niekompletne i powierzchowne, dalekie od tego, jakie w tamtej epoce otrzymywali włoscy chłopcy ze średniozamożnych rodzin. Faktem jest, że jako nieślubny syn nie mógł studiować w żadnym ze słynnych uniwersytetów. Leonardo w sposób szczególny odczuwał braki w edukacji, gdy próbował realizować swe wielkie wizje. Znał podstawy łaciny, ale nie na tyle, by odkryć głębię myśli antycznej. Posiadał pewną wiedzę z zakresu matematyki, ale zbyt małą, by mogła wesprzeć jego intuicję naukową. W wieku czterdziestu lat spróbował uzupełnić swoje wykształcenie. Do końca pozostał mu lęk przed słowem. Wolał posługiwać się rysunkiem do którego miał wyjątkowy talent. 

Dla mnie, rysownika medycznego i gitarzystki największą inspiracją są rysunki Leonarda (zwłaszcza anatomiczne), oraz badania i szkice dotyczące muzyki. Stąd ograniczenie do tych kilku dziedzin. 

Cecylia Gallerani i jedna z perkusji Leonarda

Malarz i rysownik

W wieku czternastu lat wyjechał z ojcem do Florencji, gdzie został przyjęty do pracowni Andrei Verocchio, w której uczył się cztery lata, by móc zarejestrować się w gildii św. Łukasza – najznamienitszej, otrzymującej najlepsze zamówienia. 

W 1481 roku Leonardo otrzymał zlecenie na namalowanie obrazu „Pokłon Trzech Króli” dla kościoła San Donato a Scopeto we Florencji. Kontrakt przewidywał przygotowanie dzieła w ciągu trzydziestu miesięcy. Malarz zarzucił dzieło w fazie szkicu, nigdy nie naniósł farb. Podobny los spotkał projekt arrasu dla króla Portugalii. Artysta podjął się przygotowania wzoru do tkania, po czym nie dotrzymał słowa. „Animale che fugge da un elemento nell’altro” (zwierzę umykające z żywiołu w żywioł) – czytamy pod jednym z jego rysunków. To zdanie świetnie ilustruje utrudniającą życie przypadłość charakteru artysty. Przez dziesięć lat wczesnej twórczości Leonardo dokończył…. jedno dzieło! Niemniej jednak historia zapamiętała go jako geniusza malarstwa, niedoścignionego mistrza sfumato (delikatne przejścia barw i cieni), gdy zachwycony nową techniką olejną, szybko osiągnął w niej najwyższą doskonałość. Najpiękniejszym przykładem techniki sfumato, nazwanym „najsłynniejszym obrazem świata” jest oczywiście „Mona Liza”. Leonardo malował to niewielkie dzieło od roku 1503 praktycznie do samej śmierci. Przy obrazie tym, stale obecnym w kolejnych pracowniach, mistrz przystawał by coś poprawić, coś przemyśleć, zobaczyć coś, czego nie dostrzegł wcześniej. Dzięki tym medytacjom portret pełen jest niuansów barwnych i znaczeniowych, wyczuwalnych, ale nieuchwytnych…

W wieku około lat trzydziestu kilku malarz zaczyna prowadzić rodzaj dziennika – zeszyciku, oprawionego w skórę, często nie większego od talii kart, przymocowanego długim rzemykiem do pasa. Tu objawił się prawdziwy, wielki talent Leonarda. Bernard Berenson, XX wieczny, amerykański historyk tak określił treść i styl notatników Leonarda: „(…)umysł jego był niczym wszechświat, w którym malarstwo i rzeźba to zaledwie zarysy dalekich kontynentów. (…) nie wierzył do końca, że słowa mogą dobrze oddawać ideę rzeczy widzialnych. Rzadko więc pisał, jednocześnie nie szkicując”. 

Do naszych czasów dotrwało około siedmiu tysięcy kart z rysunkami i zapiskami, zebranych w dziesięciu kodeksach. Największym z nich jest „Kodeks Atlantycki”, wprawdzie niekompletny, ale zawierający wiele opisów i szkiców dotyczących różnych dziedzin nauki i sztuki. Przechowywany jest on w zbiorach Biblioteki Ambrozjańskiej w Mediolanie. Tylko jeden kodeks znajduje się w prywatnej kolekcji (Billa Gatesa).

Rysunki Leonarda nie miały tylko cieszyć oczy, ale służyć mu jako zapis ewolucji jego myśli i obserwacji. Przenosił na papier myśli w sposób, w jaki nie dokonał tego żaden artysta czy naukowiec przed nim ani po nim. Był to talent najwyższej klasy, spod jego rąk rodziło się piękno przy każdym dotknięciu papieru.

Anioł grający na lirze da braccio

Muzyk

Leonardo da Vinci poza wieloma talentami posiadał również zdolności muzyczne. Rzadko się o tym pisze i mówi, gdyż dowodów tej działalności mamy niewiele. Podobno napisał książkę „O muzyce i instrumentach”, która zaginęła. Jego działalność w dziedzinie muzyki rozwijała się w wielu aspektach: teoretycznym (traktaty dotyczące między innymi filozofii muzyki), praktycznym (wykonawca, wirtuoz), naukowym (opisy zjawisk akustycznych), rzemieślniczym (projekty i budowa instrumentów) oraz „ludycznym”(projekty zabawek, machin grających, itp.).

Być może pierwsze, czynne zetknięcie się Leonarda z muzyką nastąpiło w pracowni Verocchia. Wiemy, że Mistrz miał lutnię i na niej grał. Możliwe, że uczył również swych podopiecznych podstaw gry na instrumentach, równorzędnie z nauką malowania. Giorgio Vasari, autor „Żywotów malarzy, rzeźbiarzy i architektów”, księgi będącej najcenniejszym źródłem informacji o sztuce i artystach epoki Renesansu oraz Manieryzmu, opisał niektóre muzyczne poczynania Leonarda. Musiał rozmawiać z żyjącymi jeszcze przyjaciółmi i uczniami Leonarda, być może z Francesco Melzim, spadkobiercą jego spuścizny naukowej. Od niego być może dowiedział się, że gdy w początkach 1482 roku Leonardo udał się do Mediolanu, na dworze Sforzów przedstawiono go nie jako malarza czy inżyniera, lecz…jako MUZYKA! 

Leonardo nie był wirtuozem lutni, jak opisuje Vasari, lecz liry da braccio. (rys.3)  Była to w istocie odmiana violi da braccio, „starszej siostry” altówki. Lira da braccio miała siedem strun jelitowych. „Pięć, strojonych za pomocą kołków osadzonych w komorze kołkowej w kształcie serca, służyło do odgrywania melodii. Grało się na nich smyczkiem”. Dwie dodatkowe struny, zwane „burdonami”, biegły poza gryfem i, szarpane kciukiem, wydawały tylko jeden rodzaj dźwięku. Leonardo, chcąc się przypodobać Ludovico il Moro, przybył do Mediolanu z niezwykłą lirą da braccio. Tak pisze o tym Vasari: „Przywiózł on z sobą instrument, który własnoręcznie wykonał, nowy i dziwny przedmiot, zrobiony głównie ze srebra, w formie czaszki konia. W użyciu instrument był silniejszy, a brzmienie miał dźwięczniejsze niż inne, przez co przewyższał muzyków, którzy tam odbywali konkurs muzyczny. Był bowiem Leonardo jednym z najlepszych improwizatorów swoich czasów”. Na wielu obrazach z tamtej epoki można zobaczyć postaci muzykujące na owej lirze. Na jednej z bocznych skrzydeł powstałej w Mediolanie „Madonny wśród skał” Leonarda widnieje wizerunek anioła grającego na tym instrumencie, pędzla Ambrogia de Predis. (rys.4) Możliwe, że malarz namalował go, przyglądając się i słuchając, jak gra da Vinci. Znaną zabawką – instrumentem jest perkusja na kółkach, której dźwięk umilał pozowanie Cecylii Gallerani do „Damy z gronostajem”(rys.5)  – jedynego obrazu Leonarda znajdującego się w Polsce, w Krakowie.

lira da braccio

Dusza

Interesującym było pojmowanie przez Leonarda religii oraz poszukiwanie duszy ludzkiej. Patrząc na rysunek Leonarda, przedstawiający „siedzibę duszy” w czaszce ludzkiej, przypominamy sobie inne „mieszkania dusz” znane w kulturze. 

Miejsc, które zamieszkiwała dusza ludzka od początku cywilizacji było wiele. Najbliższe było jej ciało. Według jednych myślicieli bądź mieszkała tam przymusowo, z licznymi przykrościami, utrudnieniami i niewygodami, bądź dobrowolnie, czerpiąc z tego faktu przyjemność i korzyści. 

Arystoteles i będący pod wpływem jego myśli Leonardo sądzili, że dusza ukrywa się w szyszynce, maleńkim organie położonym u podstawy mózgu. (rys.6)  Szyszynka, jak dowodzi współczesna nauka, to „trzecie oko”, które na drodze ewolucji ukryło się głęboko w mózgu. Zachowało jednak połączenie z układem wzrokowym. Leonardo nie mógł o tym wiedzieć, ale „w oku (trzecim!) ulokował duszę! 

Jeśli chodzi o religię, to Leonarda poprzez wieki postrzegano jako wielkiego ateistę. A jak było naprawdę? Jako człowiek renesansu, mieszkaniec Mediolanu, poddany Sforzów, nie mógł jawnie demonstrować ateizmu. A może nigdy ateistą nie był? Pomijając osobiste poglądy twórcy, trzeba zauważyć, że każde z jego dzieł dowodzi niezwykłej i wnikliwej znajomości zarówno Biblii, jak i apokryfów. Cokolwiek myślał o papieżu i o władcach rywalizujących ze sobą włoskich księstw, tematy biblijne były jego chlebem powszednim, bez nich nie stworzyłby tylu słynnych dzieł.

Szyszynka (rys. Leonarda i tkanina D. Pietrzyk)

Anatom

Żaden inny temat nie zajmował Leonarda bardziej niż praca nad anatomią ludzkiego ciała. Po roku 1507 zaczął regularnie przeprowadzać sekcje zwłok. Doświadczenie to, opierające się na bezpośredniej obserwacji, a nie na teoretycznej wiedzy medycznej, miało zasadnicze znaczenie dla badań prowadzonych przez Leonarda. W latach 1510 – 1511 artysta podjął współpracę z Marcantonio della Torre, młodym anatomem i medykiem z Pawii. Natomiast w latach 1514 – 1515 prowadził badania w Rzymie, gdzie posądzono go o czarną magię. Pod koniec życia Leonardo, wzorując się na „Kosmografii” Ptolemeusza, próbował zredagować pierwszy atlas anatomiczny, składający się z rozmaitego rodzaju tablic. Miała to być synteza doświadczeń zdobytych w trakcie sekcji zwłok. Pracy tej nie ukończył.

Rysowanie jest procesem wysoce intelektualnym i dla osiągnięcia najlepszych efektów wymaga dużej wnikliwości oraz wykorzystania wyższych funkcji mózgowych. Jeśli uważnie przyjrzeć się rysunkom anatomicznym Leonarda, z których liczne są jedynie szkicami, widać z jaką precyzją mistrz posługiwał się kreską. Charakterystyczne dla wielu rysunków Leonarda jest nanoszenie wielu linii jedna na drugą w poszukiwaniu właściwej formy. Nie wymazywał zbędnych linii – ostateczny kształt rysunku wyłaniał się z wielu prób. Interesującym jest to, że w rysunkach anatomicznych serca Leonardo właściwie nie robił poprawek. Sugeruje to, że w większości z nich obraz nie był tak ważny jak zapis myśli. 

Liczne ilustracje anatomiczne Leonardo wykonywał piórkiem i tuszem na szkicu czarną kredką. Rysował na niebieskim papierze, ale w ostatniej, rzymskiej serii zdecydował się na papier kremowy. Można byłoby oczekiwać, że każdy szkic który wyszedł spod ręki Leonarda to skończone arcydzieło. Jednak prawda jest w pewnym sensie jeszcze ciekawsza. Można bowiem dostrzec różne zastosowania rysunku, który z jednej strony jest wyrazem myślenia wizualnego, a z drugiej przedstawieniem prawdy i piękna.

Nasionko-serce (rys. Leonarda i tkanina D.Pietrzyk)

Badacze podzielili więc rysunki anatomiczne da Vinciego na pięć grup:

  • odzwierciedlające proces myślenia
  • kompilacyjne
  • wykresy
  • wzorcowe – do reprodukcji (druku)
  • „czterowymiarowe” uwzględniające ruch (ruch w czasie oznacza czwarty wymiar, nieobecny w żadnych innych pracach rysunkowych w historii anatomii, z wyjątkiem czasów współczesnych. Patrząc np. na rysunek ramienia, mamy wrażenie że ramię to obraca się przed naszymi oczami!)

Jak nie zachwycić się również porównaniem serca do kiełkującego nasionka, czy serca wołu (które było „modelem” prawie wszystkich rysunków serca ludzkiego) przypominającego nawę kościoła! (rys.7 i 8)

Kończąc moją opowieść o Leonardzie, pragnę przypomnieć, iż do momentu jego osiągnięć, studiowanie nauk przyrodniczych przez malarzy polegało na doskonaleniu się w jak najwierniejszym przedstawianiu natury. Wiedza naukowa była podporządkowana sztuce wizualnej, z całkowitym pominięciem aspektu filozoficznego. 

Leonardo przeciwnie, chciał wiedzieć to, co wykraczało poza sztukę, chciał zgłębić i wyjaśnić sekrety nauki oraz skomplikowaną strukturę wszechświata. Jego Dzieło jest dla mnie, niekończącym się źródłem inspiracji. Stąd też niektóre rysunki czy przemyślenia da Vinci zostały „przefiltrowane” przez moją wyobraźnię i pojawiły się jako realizacje plastyczne, uzupełniające ten tekst. Tworzony przeze mnie od lat projekt artystyczny „Notes dla Leonarda” to mój hołd złożony geniuszowi. Prawdę mówią jego niezwykłe rysunki – intymne, delikatne jak koronka, doskonałe i fascynujące. Są one symbolem systematycznej pracy, zachwytu nad życiem i niestrudzonych prób wyjaśnienia tajemnicy istnienia. I chociaż minęło ponad pięćset lat zachwyt nad dziełem Leonarda nie maleje lecz rośnie. I niech tak zostanie…

Jak głosi legenda, Leonardo zmarł drugiego maja 1519 w ramionach króla Francji Franciszka I, w zamku w Amboise we Francji, gdzie w kaplicy św. Huberta znajduje się jego umowny grób…

___________________________

Dorota Pietrzyk zajmuje się tkaniną artystyczną, rysunkiem i malarstwem. Brała udział w licznych wystawach zbiorowych i miała ponad 20 wystaw indywidualnych. Od wielu lat pracuje jako ilustrator w wydawnictwach medycznych oraz muzycznych w Polsce, Francji, Hiszpanii, USA, Kanadzie. 

Nawa-serce (rys. Leonarda i tkanina D.Pietrzyk)

Mapa kulturalna między Polakami a Włochami: co trzeba zrozumieć, żeby razem pracować

0

Po czym poznać, że to co usłyszałem jest tym, co miał na myśli mój rozmówca?  Jak budować zaufanie z partnerami biznesowymi? Punktualnie, czyli kiedy? Jeśli szukasz sprawdzonych sposobów na to, jak rozgryźć te kwestie, to lektura tego artykułu pozwoli na lepsze zrozumienie kilku różnic pomiędzy Polakami i Włochami, dzięki czemu Wasza współpraca biznesowa będzie jeszcze bardziej udana.

Erin Meyer w książce z 2014 roku „The Culture Map: Breaking Through the Invisible Boundaries of Global Business” poświęconej analizie wpływu kultur narodowych na biznes prezentuje 8 różnych wymiarów kultur i wyjaśnia, jakie są typowe zachowania dla mieszkańców 67 krajów świata. Oczywiście, że każdy z nas jest przede wszystkim człowiekiem, a dopiero później przedstawicielem jakiegoś narodu. Często jednak, szczególnie w sytuacjach współpracy biznesowej pomiędzy różnymi kulturami okazuje się, że istnieją niepisane zasady, które są oczywiste dla mieszkańców danego kraju, ale zupełnie niejasne dla kogoś z zewnątrz. Warto o nich rozmawiać, bo już sama świadomość istnienia różnic ułatwia wspólną pracę.

Porównanie kultury włoskiej i polskiej zaczniemy od tych wymiarów, które różnią przedstawicieli obu narodów i mogą stać się źródłem nieporozumień zarówno w życiu zawodowym, jak i prywatnym: komunikacja, zaufanie i podejście do czasu.

Komunikacja

Sytuacja: Kilkugodzinne spotkanie pomiędzy włoskimi klientami i polską firmą właśnie się kończy. Włosi dziękują za bardzo udane spotkanie i długo żegnają się z polskimi partnerami rozmawiając na tematy niezwiązane z biznesem. Dla Włochów ustalenia są jasne, mimo że na końcu spotkania nie pojawiło się podsumowanie kolejnych kroków, które należy podjąć. Polacy są mniej zadowoleni ze spotkania, kończą je niepewni co do tego, na co ostatecznie zgodzili się Włosi, woleliby usłyszeć to od nich po to, by nie musieć się niczego domyślać.

Wyjaśnienie: Polacy posługują się językiem jasnym i prostym, ceniona jest bezpośredniość  i dosłowność, bo najważniejszym celem jest klarowność wypowiedzi (kultura niskiego kontekstu). Włosi natomiast wypowiadają się w sposób mniej bezpośredni, w rozmowie należy więc czytać między wierszami, bo cel wypowiedzi jest ukryty i rzadko wyrażony otwarcie (kultura wysokiego kontekstu).

Rozwiązanie: Jeśli współpracujesz z przedstawicielem kultury wysokiego kontekstu (np. Włochem) staraj się więcej słuchać niż mówić po to, by zrozumieć, co ta osoba ma naprawdę na myśli. Upewniaj się, czy właściwie zrozumiałeś swojego rozmówcę zadając dodatkowe pytania, osoba ta nie wykłada „kawy na ławę” nie po to, by celowo cię zmylić. Mówienie w sposób pełen niuansów jest po prostu takim, jaki zna najlepiej.

Zaufanie

Sytuacja: Włosi chcą przejąć polską firmę. Podczas pobytu w Polsce, przedstawiciele firmy z Włoch spodziewali się zaproszenia na kolację, ale strona polska nie zaproponowała wspólnego wyjścia zakładając, że goście będą zmęczeni nie tylko długą podróżą, ale też całodniowymi rozmowami na tematy związane z planowaną transakcją. Włosi mają obawy co to tego, czy takiemu partnerowi, który nie pokazuje swojego mniej formalnego oblicza można w ogóle ufać, niespokojnie zaczynają kolejny dzień negocjacji.

Wyjaśnienie: Włosi obdarzają partnerów biznesowych zaufaniem dopiero po spędzeniu z tą osobą czasu poza pracą, stąd duże znaczenie w relacjach biznesowych mają wspólne posiłki, wieczorne wyjścia na drinka, czy długie przerwy kawowe. Istotne jest, by poznać kim tak naprawdę jest człowiek, z którym mamy współpracować, a zrozumiemy to dopiero poświęcając mu czas poza biurem i poznając inne osoby, które mu ufają (zaufanie oparte na relacji). Polacy natomiast są bardziej skłonni skupiać się na zadaniach związanych bezpośrednio z pracą, by w ten sposób ocenić, czy mogą zaufać drugiej stronie, gdy ta wywiązuje się ze zobowiązań. Jeśli tak jest, praca z tą osobą sprawia im przyjemność i zaczynają jej ufać (zaufanie oparte na zadaniu).

Rozwiązanie: Regularne podtrzymywanie kontaktu, nawet gdy nie ma bezpośredniej potrzeby biznesowej, spotkania czy rozmowy telefoniczne bez wyraźnego celu w kulturach, w których zaufanie buduje się na zadaniu wydają się nie wnosić nic ważnego. Jednak dla kultur takich jak włoska „przywitanie się” i zapoznanie z kimś, z kim będziemy pracować w przyszłości ma ogromny wpływ na zbudowanie relacji i jest warunkiem dla dalszej współpracy. Może się więc okazać, że brak zaproszenia na wspólną kolację oznacza brak perspektyw na jakąkolwiek współpracę w przyszłości: wspólny posiłek może być biletem do dalszej wspólnej podróży. 

Planowanie

Sytuacja: Polski menedżer firmy doradczej ma w swoim zespole projektowym Włochów.  Prawdziwą zmorą jest egzekwowanie rezultatów ich pracy na czas, ponieważ współpracownicy z Włoch luźno podchodzą do terminów, wykazują się za to niezwykłą elastycznością do zmieniających się potrzeb klienta, więc zrealizowane przez nich projekty wyróżniają się wysoką jakością, tylko co zrobić, by dostarczali je punktualnie?

Wyjaśnienie: Polacy cenią sobie sekwencję działań: wolą skończyć jedno zadania zanim rozpoczną kolejne, źle reagują na zmiany planów, bo skupiają się ustalonych harmonogramach i terminach realizacji. Preferują więc punktualność i dobrą organizację kosztem elastyczności (czas liniowy). Włosi zaś są częściej skłonni dostosowywać swoje plany do zmieniającej się dynamicznie rzeczywistości, wiele zadań wykonywanych jest jednocześnie, a przerywanie pracy jest akceptowane. Zdolność adaptacji jest przedkładana nad dobrą organizację nawet kosztem opóźnień (czas elastyczny).

Rozwiązanie: Ile minut po czasie oznacza spóźnienie na spotkanie? To zależy gdzie! We Włoszech przybycie ok. 7 minut po umówionym terminie jest powszechnie akceptowane. Zamiast frustracji na brak elastyczności lub brak punktualności, warto już na początku współpracy ustalić z członkami zespołu jasne zasady prowadzenia spotkań i przekazywania rezultatów pracy bez względu na kultury narodowe. Można np. zaproponować symboliczny system karania za spóźnienia np. 1 euro za przybycie 5 minut po czasie, pieniądze mogą być przeznaczone na wspólne wyjścia zespołu.

Po co nam mapa kultury?

Odległość geograficzna nie stanowi już od dawna przeszkody we współpracy międzynarodowej, dzięki nowoczesnym rozwiązaniom technologicznym możemy komunikować się z całym światem. Odkrywamy, że zdecydowanie więcej nas łączy niż dzieli. Fascynujące jest jednak spojrzenie także na te niewidoczne gołym okiem różnice pomiędzy kulturami, dzięki którym nasze międzykulturowe kontakty będą bardziej udane zarówno w życiu zawodowym, jak i prywatnym.

Babeczki z ricottą i czekoladą

0

Składniki:

Kruche ciasto:

  • 500 gr mąki pszennej 00
  • 300 gr miękkiego masła pokrojonego w kostkę 
  • 200 gr cukru pudru
  • 3 żółtka 
  • Pół laski wanilii
  • 1 łyżeczka soli

Nadzienie:

  • 500 gr świeżej ricotty
  • 150 gr cukru
  • 1 całe jajko 
  • 100 gr kropelek z gorzkiej czekolady
  • Skórka starta z jednej pomarańczy

Przygotowanie:

Najpierw należy przygotować kruche ciasto. Do dużej miski wsyp mąkę, masło i sól, i zacznij wyrabiać ciasto aż do uzyskania konsystencji podobnej do mokrego piasku, dodaj cukier puder i wanilię i kontynuuj zagniatanie. Następnie dodaj żółtka i dalej wyrabiając dobrze łącząc je z resztą ciasta. Rozłóż ciasto na stolnicy i zagniataj aż otrzymasz jednolitą konsystencję. Na koniec owiń ciasto w przezroczystą folię i włóż na dwie godziny do lodówki.

Podczas gdy ciasto się chłodzi, przygotuj nadzienie. Do miski włóż ricottę, dodaj cukier i wymieszaj łopatką, następnie dodaj roztrzepane jajko i wymieszaj. Na koniec dodaj skórkę pomarańczową i kropelki czekoladowe.

Podziel ciasto na dwie części i rozwałkuj jedną część na grubość 3-4 mm. Okrągłą foremką wytnij kółka, powinny być o 1 cm większe niż typowa foremka na jedna procję (średnicy ok. 8 cm). Następnie wypełnij okrągłe foremki ciastem, dobrze przyklejając na dnie i na brzegach i nakłuj ciasto widelcem na dnie każdej foremki. Wypełnij foremki nadzieniem do 3/4 wysokości. Babeczki piecz w temp. 175°C przez około 20 min. Po wyciągnięciu z piekarnika ostudź i wyciągnij z foremek.

Oddzielnie rozwałkuj drugą część ciasta i wytnij kółka o mniejszej średnicy niż foremki z babeczkami. W środku wytnij dekorację za pomocą mniejszej foremki (kwiatek, serce, kółko itp.) i piecz w temp. 175°C przez 15 min. Gdy ciastka wystygną, oprósz je cukrem pudrem i delikatnie połóż na babeczkach.

Smacznego!